Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 21)

 

Do sądu pojechałem mikrobusem. Kierowca był na tyle zaprzyjaźniony, że podjechał pod sam gmach i gdy wysiadałem, podniósł kciuk do góry:

- Pan się nie martwi, wszystko będzie dobrze. Wyjdzie pan stad jako kawaler!

Plotki o moich problemach rozniosły się więc szeroko, ale nie do końca odpowiadały rzeczywistości. Przynajmniej mojej rzeczywistości... Żona przyjechała do sądu tym razem sama, zaparkowała niepotrzebnie ciasno drzwi w drzwi koło jakiegoś malucha i z trudem wysiadła, obciągając wąską spódnicę kostiumu. Albo sytuacja finansowa firmy się poprawiła, albo w banku dawali większe kredyty, bo najwyraźniej był nowy. Pozwoliła się pocałować w policzek i razem weszliśmy do budynku.

Tym razem już bez błądzenia trafiliśmy do sali 208, bo sąd był konserwatywny i nie zmienił adresu rozprawy, a może po prostu było to miejsce urzędowania Ani. Nigdy mi o tym nie mówiła, bo staraliśmy się podczas naszych spotkań nie rozmawiać na tematy zawodowe. Wysoki sąd był w tej samej jasnej garsonce, ale kozaczki zmienił na jasnobrązowe pantofelki. Protokolantka już nie miała zielonych pasemek na jasnych włosach, w ogóle nie miała jasnych włosów. W zasadzie w ogóle nie miała włosów, bo była przystrzyżona na zapałkę, położoną na płask. Była w dżinsach o trzy numery za małych i bluzce o trzy numery za krótkiej. Sąd zauważył, że się jej przyglądam i zgromił mnie wzrokiem. Miałem przerąbane, bo Ania zawsze zauważała, jak się przyglądam innymi dziewczynom. W tym nie różniła się zasadniczo od mojej żony. Ani od niczyjej żony zresztą. Usiedliśmy.

- Nie widzę pana mecenasa - Ania udała, że nie wie, co się stało. O sytuacji na froncie informowałem ją na bieżąco, ale nie uważała za stosowne o tym powiadomić mojej żony.

- On wyjechał, no i go zwolniłam. To znaczy, no, nieważne, postanowiłam bronić się sama.

- Przed czym postanowiła się pani bronić?? - rzuciła Ania nie odrywając wzroku od papierów, które porządkowała na stole sędziowskim. Żona spłoszyła się.

- To znaczy, no przed nim... - pokazała na mnie ręką. Siedziałem po przeciwnej stronie, z widokiem na grecki profil wysokiego sądu i tył protokolantki, która stukała z wysiłkiem w klawisze komputera. Wyglądało na to że nie była u mnie na kursie. Tył protokolantki prezentował się lepiej niż komputer, który musiał pamiętać czasy rządów pani minister Suchockiej.

- W naszych papierach jest napisane, że to pani jest w tej sprawie powódką, a pozwany pani nie atakuje, tylko chce się z panią pogodzić. A może sytuacja uległa zmianie?

- Tak - powiedziała żona. - To znaczy nie.

- Proszę zaprotokołować - Ania pochyliła się do protokolantki. Powinna była zapiąć bluzkę wyżej, bo się rozpraszałem. - Powódka podtrzymuje pozew. Czy ma pani dokument o wycofaniu pełnomocnictwa dla swojego adwokata?

- Nie mam - żona rozłożyła ręce - nie powiedział mi, żebym miała. Bo wyjechał - dodała niepotrzebnie.

Popatrzyła na mnie, jakbym mógł jej coś pomóc. Otworzyłem usta, ale sąd mnie ubiegł. Nadspodziewanie łagodnie – a może z pobłażaniem? – uśmiechnęła się do mojej żony.

- Zaprotokołujemy, że powódka ustnie zgłasza wycofanie pełnomocnictwa, ale – popatrzyła na nią - do tygodnia proszę o złożenie tego na piśmie w kancelarii. Informuję strony, że jest to druga rozprawa pojednawcza. Druga i ostatnia. Jeśli nie dołożymy wysiłku do pogodzenia się, to istnieje niebezpieczeństwo, że małżeństwo zostanie z mocy prawa rozwiązane. Dokonany zostanie podział majątkowy, sąd ustali też losy dziecka i to, kto i w jakiej wysokości będzie płacił alimenty. Zazwyczaj dziecko zostaje przy matce, chyba że samo zechce inaczej. W jakim wieku jest dziecko?

Spuściłem głowę, żeby ukryć uśmiech. Przecież świetnie się w tym orientowała, ale nie mogła inaczej.

- Osiemnaście. Co to znaczy podział majątku? Przecież to jest moje, jak mamy się dzielić? On korzysta z domku na wsi, a ja mam dla siebie mieszkanie w mieście, to chyba jest sprawiedliwie?

- Proszę o spokój - Ania, jak chciała, potrafiła naprawdę być lodowata jak Syberia - ja tu z powódką nie dyskutuję, tylko informuję, decyzję podejmę na następnej rozprawie, chyba że państwo się pogodzicie. Czy powód podtrzymuje chęć pojednania?

- Tak, wysoki sądzie - zawahałem się tylko chwilkę, ale nie uszło to uwagi mojej żony. Spojrzała na mnie uważniej. Ania patrzyła na mnie z kamiennym wyrazem twarzy.

- Jest pan pewien, że będzie potrafił zapobiec przyczynom konfliktów w małżeństwie?

- Nie, nie jestem pewien - powiedziałem szybciej, niż pomyślałem. Zawsze wpajano mi, że przed sadem trzeba mówić prawdę, całą prawdę i tylko prawdę. Tak pisali we wszystkich kryminałach. Nie byłem pewien, bo przecież na żonę wpływu jak nie miałem, tak mieć nie będę, na otoczenie mogę nie reagować, ale byle co może powodować konflikt. Albo brak byle czego.

Żona nie wytrzymała i podniosła głos.

- A widzi wysoki sąd? Nawet nie obiecuje poprawy! No to jak ja mam się z nim nie rozwieść? I jeszcze mówi, że się chce pogodzić!

Protokolantka uderzała w klawisze z szybkością, przy której wysiłki moich kursowych emerytów były olimpijskimi wyczynami. Pomyślałem, że powiem Ani, żeby przysłała ją do mnie na korepetycje, ale potem doszedłem do wniosku, że to nie jest dobry pomysł. Żonie zabrzęczała komórka, właśnie wtedy, kiedy wysoki sad nabierał powietrza, żeby ją skarcić. Anię zatkało, protokolantka odsunęła klawiaturę, a moja żona wstała z ławki i odeszła w stronę drzwi, żeby spokojnie porozmawiać. Sala była niewielka, więc i tak było słychać. Słuchaliśmy w milczeniu, nie chcąc przeszkadzać. Trwało wyjątkowo krótko.

- Przepraszam, ale mam jakąś kontrolę w firmie, będę musiała zaraz jechać. Na czym skończyliśmy?

Wysoki sąd odkorkowało.

- Co powódka sobie wyobraża? To nie pani prowadzi tę rozprawę. Jak pani się nie uspokoi, to ukarzę panią grzywną za obrazę sądu.

Żona popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

- Jak to ja nie prowadzę? Przecież to ja złożyłam pozew, prawda? I beze mnie rozprawa się nie odbędzie. Więc proszę na mnie nie krzyczeć, ja nie mam czasu na wysłuchiwanie tego wszystkiego. I niech on sobie nie myśli, że zgodzę się na jakieś jego warunki. Żadnego podziału majątku nie będzie, ani żadnego rozwodu, ani nic. Jak tak będzie dalej, to po prostu wycofam ten wniosek. I żadnego sądu też nie będzie. Czy pani ma jeszcze coś do mnie? Od rana jestem na nogach, następne zebranie mnie czeka, nawet do toalety nie miałam czasu wyjść.

- Toaleta jest na końcu korytarza w lewo - powiedziała Ania spokojnie - zarządzam dziesięć minut przerwy. Jeśli pani nie wróci za dziesięć minut, będzie pani doprowadzona przez policję. Proszę więc wyjść do toalety. A jak pani wróci, proszę wyłączyć telefon i zachowywać się stosownie do powagi sądu.

Żona założyła nogę na nogę, ciągle była bardzo zgrabna i ciągle to zauważałem, spojrzała na zegarek i uśmiechnęła się. Nie lubiłem tego uśmiechu. Spojrzałem na protokolantkę. Protokolantka spojrzała na wysoki sąd. Wysoki sąd spojrzał na mnie. Udawałem, że tego nie widzę, żeby nie pogarszać sytuacji. W końcu, to nie był mój problem. W sądzie rodzinnym powinni umieć sobie radzić w sytuacjach, które w rodzinie zdarzają się na co dzień. Przynajmniej w mojej rodzinie. Ania zaczerwieniła się, ale wiedziałem, że to nie jest rumieniec ze wstydu. Podobny wyraz twarzy miała nad jeziorem, gdy bezczelny gówniarz chciał jej sprzedać kradzione z jej wozu wycieraczki. Pochyliła głowę nad papierami i nie patrząc na moją żonę spytała półgłosem protokolantki:

- O której zaczynamy następną sprawę?

- Za pół godziny.

Siedzieliśmy bez ruchu przez chwilę. Moja żona nie wytrzymała już po dwóch minutach.

- Proszę pani, ja się spieszę!

Ania poinformowała bezosobowo:

- Strony obowiązane są zwracać się do sądu.

- Proszę sądu - zagulgotało żonie w gardle - ja mam w firmie kontrolę!

- Powódka miała wyjść do toalety i sąd zarządził 10 minut przerwy.

- Ale nie wyszłam!

- To już pani sprawa. Przerwa kończy się za 7 minut.

Byłem pełen podziwu. Dawno nie byłem na lekcji wychowawczej. Przez osiem minut nikt się nie odzywał. Protokolantka włączyła w komputerze pasjansa, ale zgromiona wzrokiem przez Anię szybko wróciła do edytora tekstu. Wreszcie Ania, ignorując moją żonę zwróciła się do mnie:

- Czy pozwany wyraża zgodę na rozwód?

- Bez orzekania o winie? - chciałem się upewnić. Ania zawahała się przez chwilę.

- O tym zadecyduje sąd. A bez orzekania pozwany wyraża?

Żona spojrzała na zegarek i wzięła do ręki torebkę. Pomyślałem, że taka okazja więcej się nie powtórzy. Ale potem wyobraziłem sobie, jak żona zostaje w końcu sama po tych wszystkich wspólnych latach, jak patrzy na puste mieszkanie, z którego córka też lada dzień ucieknie, jak doprowadza do upadku firmę, którą wspólnie założyliśmy, jak w końcu zaczyna sobie uświadamiać, jaka wysoką cenę musi sama zapłacić za to ukaranie mnie. Nie, nigdy w życiu tego sobie nie uświadomi - dalej będę winny ja... Zrobiło mi się nagle żal tych wszystkich lat, kiedy brnęliśmy w błędy i sytuacje, które wydawały się we wtorek bez wyjścia, by w środę już tylko śmieszyć, ale we czwartek znów powracać w przetworzonej - na gorszą - postaci...

No i przede wszystkim na zeszłej rozprawie powiedziałem, że nie chcę rozwodu, do żony wypisywałem błagalne listy, to z gęby cholewy robił nie będę...

- Nie, dziękuję. Nie skorzystam.

Wysoki sąd otworzył buzię, żeby mnie ochrzanić za dowcipkowanie, widziałem to po jej oczach, opanowała się, ale z trudem. Żona już wstawała.

- Stwierdzam, że strony nie porozumiały się w toku postępowania pojednawczego. Rozprawa rozwodowa odbędzie się w ciągu trzech miesięcy. Zamykam posiedzenie.

Spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. Pokręciłem lekko głową. Przymknęła oczy. Wyjąłem telefon komórkowy i go włączyłem. Skinęła głową. Nie mogę teraz z nią pojechać, zadzwonię do niej wieczorem. Na korytarzu podszedłem do żony. Wyglądała na przegraną, zmęczoną i potrzebującą pomocy.

- Podrzucisz mnie do pracy? Może się przydam?

Skinęła głową.

Następny odcinek