Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 22)

 

Wróciłem na wieś wczesnym wieczorem, bo żona, kiedy już skończyła się kontrola urzędu skarbowego, była taka zmęczona, że - jak powiedziała musiała trochę odpocząć i nie miała ochoty ze mną rozmawiać. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie poprosi mnie o to, żebym wrócił do domu. Ale proszenie nadal nie leżało w jej naturze. Wydawało mi się, że oboje nie bardzo wiemy, co mamy z sobą zrobić, jakoś tak starannie unikaliśmy rozmowy na temat tego co dalej. Inna rzeczy, że warunków specjalnie nie było - kontrola miała na celu ustalenie wartości firmy. Żona zamieszała wystąpić o ogłoszenie jej upadłości.

Koło pola Fabisiaka znów stała gromadka ludzi, ale od czasu nagłośnienia sprawy przez prasę stale przychodzili tu gapie, nawet z miasta przyjeżdżali, więc nie zatrzymując się przeszedłem obok. W domu na wsi było chłodniej niż zazwyczaj. Chomik spał w domku. Nie chciał nawet jeść, i pewno z obawy przez przeziębieniem w ogóle nie wychodził. Zachrobotał tylko w środku, kiedy mi dosypywałem karmy, wysunął pyszczek, ale czarnych oczu nie otworzył i poszedł z powrotem spać. Zadzwoniłem do Ani, ale telefon odebrało dziecko i stwierdziło, że mamy nie ma. Włączyłem komputer. Kiedy się odwróciłem, w kuchni stała mama Agnieszki. Jak zwykle na wsi, nie zapukała. Poczułem się nieswojo.

- Mleko przyniosłam. Agnieszka jeszcze nie wróciła z miasta - powiedziała tonem usprawiedliwienia. - Ale też chciałam z panem porozmawiać. Można?

Wziąłem bańkę z mlekiem i przelałem do garnczka na zsiadłe. Nie zmieściło się - było więcej niż zwykle, a co ważniejsze, więcej niż mieścił garnczek. Niestety, zauważyłem to dopiero po fakcie. Mama Agnieszki rzuciła się zbierać i przez dłuższą chwilę miotaliśmy się po podłodze ze ścierkami. W końcu, zadyszani, siedliśmy przy stole. Zaproponowałem herbatę. Odmówiła. W piecu trzaskał ogień, za oknem było już ciemno, chomik spał, po ulicy jechały traktory. Jakoś tak się nie mogła zebrać, w końcu zapytałem:

- Mam coś pomóc? Coś się stało?

- Stać się nie stało, ale może się stać. Bo Agnieszka...

Milczałem. Postanowiłem w razie czego wszystkiemu zaprzeczyć, nie było świadków, zresztą niewiele było do zaprzeczania. Przypomniałem sobie ofertę korepetycyjną i to, że właśnie mama Agnieszki ją wymyśliła.

- Agnieszka ma jutro urodziny. Dwudzieste. Maturę w tym roku zdaje, może na studia pójdzie, no to postanowiliśmy kupić jej w prezencie taki używany samochód. Pan się na tym zna, prawda? No bo pan jest inżynier, no i sam pan ma samochód...

Już mi się znudziło prostowanie tego, że po historii sztuki rzadko kto jest inżynierem i tłumaczenie, że samochód ma moja żona, która chwilowo nie jest moją żoną. Ale najwyraźniej mama Agnieszki nie przyszła z awanturą. Kiwnąłem głową.

- No, znam się to za dużo powiedziane, umiem prowadzić i dużo jeździłem. Ale na używanych samochodach się nie znam, i nie umiałbym go kupić na przykład na giełdzie, tu trzeba fachowca.

- Nie o to. Samochód już jest, kupił kuzyn męża, jest mechanikiem w mieście, takiego używanego opla. Tylko Agnieszka nie ma prawa jazdy, ma się dopiero zapisać i chodzi o to, żeby pan trochę jej pokazał...

- A tatuś Agnieszki? Przecież umie jeździć?

Popatrzyła na mnie, otworzyła usta, potem zamknęła. Wyjęła chusteczkę i wytarła nos.

- To co? Mógłby pan z Agnieszką trochę pojeździć? Ona pana lubi i mówi, że pan umie uczyć...

Hmm... Prawdę powiedziawszy, to ta Agnieszka już całkiem sporo umiała. No, ale nie chciałem tego tematu rozwijać w tym momencie. Ile mogła mieć lat mama Agnieszki? Pojęcia nie mam, w każdym razie musiała być sporo młodsza ode mnie...

- Wie pani, ja trochę czasu mam mało. Wyjeżdżam wcześnie, wracam późno, w dodatku i w pracy i w domu mam sporo kłopotów.

Okazało się, że to akurat nie jest problemem. Agnieszka też jeździła codziennie do miasta i według planów rodzinnych, miała jeździć w moim towarzystwie, wracać też, przy okazji ja nie wydawałbym na autobus, no a na moje kłopoty, to zdaniem mamy, Agnieszka mogła zawsze coś poradzić.

- Ona robotna jest, posprzątać umie, ugotować, no i porozmawiać w razie czego też... Na pewno by się pan nie nudził, a ona lepiej zda prawo jazdy i urządzi się w życiu.

Przyjrzałem się jej spod oka. Cóż to tam kombinowali po drugiej stronie ulicy!

- A kiedy ten kurs się zaczyna? - spytałem.

- Jeszcze nie wiemy. Ale jutro są te urodziny, więc pana serdecznie zapraszamy, już od popołudnia, bo to sobota...

Zapytałem o męża już wprost. Okazało się, że wyjechał bez słowa, po prostu wyszedł i nie wrócił. Ona, rozumie się, wie gdzie i do kogo pojechał i nie zamierza go ścigać, ale miłe to nie jest, a dzieci zostały bez ojca. Ona się nie dziwi, że mu się chce do młodszej, ale w końcu ona czuje, że jest jeszcze fajną kobietą, a jakby trafił się porządny mężczyzna, to by to potrafił docenić. I by nie miał źle.

- Więc bardzo pana zapraszamy na jutro. Ja też bym chciała, żeby pan się zgodził. Może i ja bym się czegoś nauczyła?

Przysiadła na skraju krzesła i ostrożnie rozglądała się po mieszkaniu.

- Sporo się tu zmieniło... Ale ładnie pan tu ma, tylko kobiecej ręki brakuje. Jeśli się pan nie pogniewa... Może wpadnę tu kiedyś i trochę posprzątam? A pan mi coś opowie ciekawego... Tak bym chciała, żeby się pan Agnieszką zaopiekował. To może i ja skorzystam?

Chętnie się zgodziłem - sympatycznych ludzi nigdy dość. W zasadzie różnych kobiet sporo się tu przewijało, ale jakoś żadna miotły do ręki nie brała...

- Mam teraz chwilę, dzieciaki zostały w domu, film oglądają. O, łóżko ma pan nie pościelone, ale teraz to już pewno się nie opłaca... I może ja też jeszcze na tych naukach skorzystam? Jeszcze taka stara nie jestem... I proszę do mnie mówić Ada.

Zgasiłem światło w kuchni i przeszliśmy do sypialni. Rzeczywiście, z tym sprzątaniem to miała rację, zawaliłem sprawę. Z tym, że już teraz się naprawdę nie opłacało.

*

W prawym rogu migała niebieska kopertka wiadomości i żółta komunikatu Gadu-Gadu. Otworzyłem żółtą.

- Nie mogę sobie sama poradzić, coś MUSZĘ zrobić, jak wrócisz do domu, to zadzwoń!

List był nie podpisany, identyfikował się tylko numer, a katalog użytkowników był niedostępny. W zasadzie mogła to być tylko Aneta, bo moja żona nigdy w życiu nie przyznałaby się do tego, że nie może sobie sama poradzić, Agata pewno bałaby się do mnie napisać, żeby nie przeczytała moja żona lub jej mąż, córka napisałaby od razu o co chodzi, Ania świetnie radziła sobie sama, a Agnieszka nie miała komputera. Odpisałem:

- A dokładniej o co chodzi i pod jaki numer mam zadzwonić?

Wysłałem. Otworzyłem pocztę. Wywaliłem 3 strony pornograficzne, nie z powodów moralnych, tylko że one otwierają się tak długo, że już człowiekowi wszystko opada, zanim fotka pokaże o co chodzi, przeczytałem do połowy list, udowadniający, że wszyscy polscy politycy z koalicji i większość z opozycji to Żydzi, Rosjanie i Niemcy na raz, a tylko Partia Prawdziwej Prawicy obroni moją ziemię przed komunistycznymi kapitalistami z Brukseli, a ponieważ nie miałem swojej ziemi nawet w doniczce, więc nie byłem ciekaw jak, nie przeczytałem też, jak mogę zarobić 10 tys. dolarów nie wychodząc z domu, tylko klikając na coś na komputerze, wreszcie dotarłem do ostatniej wiadomości.

- Potrzebuję twojej pomocy. Odezwij się.

Jako nadawca figurowała jakaś Mażena, ale nie miałem takich znajomych, które robiłyby błędy ortograficzne we własnych imionach. Odpisałem, z prośbą o zidentyfikowanie się. Zabrzęczała komórka, informując o nadejściu SMS-a. Wysłany z komputera, zwierał tylko trzy słowa: To ja, mogę przyjechać? Znów bez podpisu. Ale domyśliłem się, że czeka mnie trudny wieczór. Na wszelki wypadek zrobiłem sobie kolację w postaci piwa i białego sera z dżemem. W komputerze trwała cisza, więc zabrałem się do projektowania strony dla Ośrodka Kultury. Dawno już powinienem był ją skończyć, ale warunki zdecydowanie nie sprzyjały. Teraz też po ściągnięciu kilku skryptów javy z Internetu pomyślałem sobie, że ktokolwiek by się do mnie nie wybierał, lepiej będzie jeśli otworzę bramę i garaż, bo pewno ten ktoś będzie wolał nie zostawiać auta na ulicy.

Wyszedłem na zewnątrz i zauważyłem, że nie zapaliło się automatyczne światło przed drzwiami. Było ciemno, więc i tak nie miałem szans na jego naprawę. Otworzyłem bramę, potem garaż i już wracając do drzwi wejściowych go zobaczyłem. Stał, oparty o ciemną ścianę stodoły, niemal niewidoczny, tylko zielony mundur połyskiwał lekko w świetle dalekiej latarni.

- Panie Majewski! - zawołałem półgłosem.

Szeptem się przywitał, ale nie ruszał się nadal. Nie mówił też, w jaki sposób znalazł się ma moim zamkniętym ze wszystkich stron podwórku i co tam robił. Podszedłem, bo odniosłem wrażenie, że potrzebuje pomocy. Zresztą, był na moim podwórku i poniekąd czułem się za niego odpowiedzialny.

- Panie, chodzi tu u pana – powiedział - Pan go widział?

Jakoś tak od razu go zrozumiałem.

- Kiedyś widziałem ślady, jego samego nie. Pan wie, co to jest?

Pokręcił głową. Oczy latały mu po całym podwórku, tak systematycznie, z lewej do prawej i z prawej do lewej. Wzrokiem przypominał ochroniarzy prezydenta, ale ochroniarze nie okazują, że się boją. On się bał.

- Pan się nie gniewa, że ja tu stoję. I że weszłem. Postoję jeszcze chwilę, a jak do pana ta kobieta przyjedzie, to sobie pójdę. Może on przyjdzie, to przynajmniej się popatrzę. Ale go nie dotknę, za nic w świecie. Ksiądz się ze mnie śmieje i mówi, że poda to do gazety, że leśniczy diabła widzi. A ja, panie inżynierze, niejedno już w lesie widziałem, ale takiego jak ten to nie.

- A tego tu, to pan u mnie widział z bliska?

Majewski jakby zmalał w środku.

- Tylko ślady widziałem z bliska, jego tylko z daleka. I tyłem. Ale diabeł czy nie diabeł, nie ma prawa tu u nas chodzić. Przedtem chodził tylko u Fabisiaka, teraz pokazuje się u pana i u Zbyszka, podobno nawet u sołtysa, ale sołtysowa szybko ślady zamiotła, żeby do UOP-u nikt nie doniósł. O panu już wiedzą... A ja to wszystko wiem. Wszędzie chodzę, na wszystko patrzę, to wiem.

Trochę się przestraszyłem. Wszystko to w moim przypadku było trochę za dużo.

- Może pan wstąpi na kielicha? - zaproponowałem.

- Nie, panie, na służbie jestem. Ja sobie zaraz pójdę.

Poklepałem go po ramieniu.

- Jak pan chce. Jakby panu zimno było, to niech pan wejdzie, choć na herbatę czy kawę.

Pokręcił głową.

- Dziękuję. Ja herbaty nie piję, a na kawę za późno. Ja zaraz sobie pójdę - powtórzył i znów oparł się o ścianę stodoły, jakby znikając na jej tle.

Wróciłem do domu.

Następny odcinek