Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 20)

 

- Nie proponuję, że pomogę, bo nie pomogę, a nie lubię obietnic bez pokrycia.

- Będziesz moją muzą, tak?

- Komputerową? Mogę być...

Jakoś gładko i bez żadnych zahamowań przeszliśmy na ty. Rozmowa jednak się nie kleiła, bo kiepsko się gada, gdy jedna osoba siedzi na fotelu, a druga pod biurkiem układa kabelki.

Więc wyszedłem spod biurka, bo i tak musiałem wypakować sprzęt. Najpierw usiłowałem wyciągnąć z pudła komputer. Styropian przylegał tak szczelnie, że musieliśmy wyciągać go na cztery ręce. Przy monitorze Aneta klęcząc na podłodze trzymała pudło, ja ciągnąłem. I tak zastała nas teściowa. Weszła bezszelestnie na bosaka, od razu na piętro do pracowni graficznej i zastała nas w pozycji intrygującej - Aneta klęcząca przede mną z głową na wysokości mojego, powiedzmy, pasa, ja w ekstazie z ogromnym ekranem nad tą głową.. Wytłumaczenie tego, co robimy, przerastało moje umiejętności, zresztą nie robiliśmy niczego złego.

- Pan inżynier napije się herbaty czy kawy? - zagadnęła Aneta wstając z kolan i poprawiając włosy. Monitor całym swoim 17-calowym, stosownym dla grafika jestestwem pysznił się w moich rękach, nie mogłem się przywitać, zresztą i tak dostałem zadyszki. Postawiłem go na biurku i trochę bez zastanowienia wlazłem pod blat, chcąc uzasadnić swoje zachowanie szybkim podłączeniem sprzętu. I wtedy się okazało, że nie kupiliśmy listwy rozdzielającej. Aneta ponowiła pytanie. Spod biurka, skurczony i niemal bez oddechu, poprosiłem o herbatę. Stały obie koło mnie i widziałem tylko ich nogi - teściowej w dżinsach i na bosaka, Anety w brązowej spódnicy poniżej kolan i eleganckich pantofelkach. Zacząłem sobie wyobrażać różne rzeczy, na szczęście jednak wyobraziłem sobie też, co by było, gdybym te różne rzeczy zaczął wprowadzać w czyn. Pomyślałem, że powinienem przedstawić się teściowej. Ale głupio mi było to robić na czworakach i spod biurka. Potem przypomniałem sobie o moich korzonkach, którym długotrwałe przebywanie pod biurkiem w pozycji kucznej zdecydowanie nie mogło posłużyć i wróciłem do kabelków. Nogi w pantofelkach i nogi bose odeszły.

Kontakt na ścianie miał tylko dwa gniazdka, mogłem więc podłączyć komputer i monitor. Skaner miał łącze USB, więc brał prąd z komputera, ale drukarka i lampka na biurku musiały poczekać na lepsze czasy. Zacząłem łączyć kable i wtedy usłyszałem kroki nad sobą. Domyśliłem się, że odgłos dobiega ze strychu. Ponieważ głosy Anety i teściowej słyszałem dobiegające z kuchni na dole, a nikt do domu nie wchodził - zastanowiłem się, kogo moja nowa przyjaciółka trzyma na strychu. W zasadzie nie był to mój biznes, bo tylko przez moment pomyślałem sobie przedtem o tym, że w zasadzie nie musiałbym koniecznie dalej palić w piecu w mojej wsi, skoro tu jest tak wygodne centralne ogrzewanie. Dałem spokój krokom na strychu i wróciłem do kabelków. Monitor, klawiatura, głośniki, skaner... Wśród zwisających zza biurka wtyczek nie było zielonego PS-2 od myszki. Musiała zostać w trzecim pudle z akcesoriami. Zacząłem wyłazić spod biurka.

Nogi w zniszczonych adidasach i dresie z zielonym lampasikiem zobaczyłem w zasadzie w ostatniej chwili. Zatrzymałem się pod biurkiem i wtedy najpierw doleciała mnie woń wczorajszego piwa, a potem zobaczyłem wsadzaną pod blat czerwoną z wysiłku mordę z trzydniową szczeciną. Moda na niegolenie się zataczała coraz szersze kręgi i dotarła już nawet tutaj. Cofnąłem się gwałtownie i zakolebałem biurkiem. Monitor zakołysał się, ale przytrzymany silną ręką pozostał na miejscu.

- Pan uważa, panie inżynierze - usłyszałem ochrypły głos. Uznałem, że w tej sytuacji prostowanie, iż nie jestem inżynierem byłoby nie ma miejscu. Powoli wygramoliłem się spod biurka, gotów do prezentacji. Ale w pokoju nie było nikogo. Znalazłem i podłączyłem myszkę. Pstryknąłem włącznikiem. Weszła Aneta, bez teściowej.

- Działa? - spytała, stawiając herbatę i ciasto na stoliku pod lampą.

Popatrzyłem na ekran. Windowsy ładowały się powoli, system po kolei sprawdzał podłączenia nowego sprzętu. Poszukałem wtyczki telefonu i dołączyłem do modemu. Zacząłem konfigurować Internet. Za oknem zapadł już zmierzch, lampa dawała łagodne światło i Aneta uśmiechała się tajemniczo.

- Ktoś tu był - rzuciłem od biurka, wpisując adres zaprzyjaźnionego serwera, na którym miałem założyć Anecie pocztę.

- Mama Wojtka, mówiłam, że zawsze sprawdza, kto do mnie przychodzi i po co. Ale już wyszła, bo teść jest chory i nie wstaje z łóżka.

- Potem był. Jak wyszłyście do kuchni. Najpierw chodził po strychu, potem zszedł tu. W adidasach i dresach. Nieogolony. Facet - dodałem niepotrzebnie.

Aneta uśmiechnęła się. Miała piękny uśmiech.

- Tylko sprawdzał, oni wszyscy mają obsesję. Brat teścia. Tymczasowo mieszka u nas, bo przyjechali jacyś jego zagraniczni znajomi i załatwiają interesy, Ktoś coś komuś sprzedaje, nie wiem do końca czy legalnie, a że ma gadatliwą żonę, to wyjechał niby, a tak naprawdę jest u mnie. Prawie go nie znam, a teraz zupełnie nie widuję. Ale nie ma się co obawiać, już nam nie będzie przeszkadzał.

Mało mnie to pocieszyło. Romans z teściową za ścianą i bratem teścia nad głową był trudny. Ale na biurku wszystko działało, założyłem jej pocztę i Gadu-Gadu, wgrałem swoje adresy i wziąłem talerzyk z ciastem. Na strychu łupnęło, jakby brat teścia przewrócił szafę. Aneta uśmiechnęła się jeszcze bardziej promiennie.

- Masz dużo takiej pracy? - spytała. Udawałem, że nie słyszę hałasu na górze.

- Niedużo. Do tej pory nie udzielałem indywidualnych porad. I nie zamierzam. Ty jesteś wyjątkowa...

Położyła rękę na poręczy mojego fotela, bo akurat podniosłem do ust szklankę z herbatą.

- Jesteś kochany, że tak mówisz.

- Napiszesz do mnie wieczorem? - pokazałem na komputer - będę czekał...

- Ale chyba jeszcze nie musisz jechać?

Nie musiałem. Nie chciałem. Nie powinienem. Zadzwoniła komórka. Przeprosiłem, Aneta odeszła do komputera. Ania zawiadamiała mnie, że będzie koło ósmej u mnie w domu. Rozłożyłem ręce.

- Musisz jechać - bardziej stwierdziła niż spytała Aneta. Nie patrzyła na mnie. Wziąłem drugi kawałek szarlotki. Jeszcze nie musiałem, była dopiero szósta, a od mojej wsi dzieliło nas piętnaście minut. Corsą, miałem nadzieję. Miałem więc co najmniej półtorej godziny.

- A teraz posłuchaj... - powiedziałem. Zajęło mi równe dwadzieścia minut, żeby jej wytłumaczyć istniejącą sytuację. Nie przerywała. Na górze ucichło, było ciepło i miło, na ekranie komputera powoli przesuwały się obrazki wygaszacza “Leonardo da Vinci”. Znów się uśmiechnęła i już nie mogłem od tego uśmiechu oderwać oczu. Ostatnio rzadko kto się do mnie uśmiechał inaczej, jak ironicznie.

- Zawsze przecież możemy sobie mówić, że jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała. Jednak było to ironiczne.

- Jak rozwiążę swoje sprawy, wtedy zadecydujemy. Przyjaciółmi możemy być zawsze. No i zawsze deklaruję swoją pomoc przy sprawach komputerowych. - chyba sam w to nie wierzyłem - Ale nie będę cię narażał wobec twojej rodziny, a raczej rodziny twojego męża.

- Och, oni nie są wcale źli, a on jest daleko i...

Mąż może był daleko, ale brat teścia znalazł się całkiem blisko. Schodził ze strychu z trzema czarnowłosymi i ciemnoskórymi mężczyznami. Za srebrne uchwyty trzymali brązową trumnę, przykrytą zieloną flagą. Nie zwracając na nas uwagi, wyszli tylnymi drzwiami. Usłyszałem trzask zamykanego bagażnika, potem silnik samochodu, po chwili wszystko ucichło.

- Może jeszcze herbaty? - długimi palcami przytrzymywała srebrny czajniczek. Skojarzył mi się z trumną i podziękowałem.

- Nie chciałbym się wtrącać, ale czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje u ciebie w domu?

Nalała do filiżanek, odstawiła czajniczek, oparła się wygodnie w fotelu z filiżanką w ręku.

- Nic takiego... Załatwiają interesy, i tyle. On ma tam taki mały pokoik, kilka razy w tygodniu wyjeżdża ze znajomymi gdzieś w Polskę. Na pewno nie będzie go aż do jutra, może do niedzieli...

- Z trumną interesy? Macie tu zakład pogrzebowy? A te hałasy?

Machnęła ręką.

- Och, nie wiem, nie znam się na tym. Musimy o tym mówić? Mówię ci, że już nikogo nie ma, jesteśmy sami. Możesz nauczyć ten komputer grać jakąś muzykę?

Zrzuciła pantofle i podwinęła nogi pod siebie na fotelu. Przyjrzałem się - było co podwijać. Włączyłem muzykę.

*

Ania pojawiła się zaraz potem, jak trochę ogarnąłem dom i napaliłem w piecu. Sama wstawiła wodę na herbatę i nie owijając sprawy w bawełnę zapytała, czy moja żona nadal chce się ze mną rozwieść. W kominku trzaskały świerkowe polana, chomik Alicja wyszedł z domku i ziewając zaczął kręcić się w karuzeli, a ja jeszcze ciągle myślałem o drewnianym domku na wzgórzu, gdzie na świeżo zmontowanym komputerze nadal pewno migała zorza polarna elektronicznych kolorów, zmieniających się w rytm muzyki Carlosa Santany.

- Chyba tak, ale pewno już nie tak chętnie jak kiedyś...

- A ty?

Milczałem. Może trzeba było skorzystać z okazji, być zarazem winnym jak i pokrzywdzonym i wreszcie oficjalnie uzyskać wolność? Tylko czy chciałem tej wolności? Może trzeba było zostawić sprawy ich biegowi?

- No co ty... Nie! Chyba nie...

Wyobraziłem sobie domek na wzgórzu i brata teścia z trumną pod pachą. Wyobraziłem sobie Agatę w długim płaszczu i zapinanej agrafką spódnicy w szkocką kratę w samochodzie hurtowni męża. Wyobraziłem sobie Agnieszkę w minispódniczce z Zuzą. Spojrzałem na Anię, która nie patrząc na mnie piła herbatę, nie zdjąwszy kurtki, bo temperatura nie przekraczała plus dziesięciu. Wyobraziłem sobie ją bez kurtki. Wyobraziłem sobie wszystkie te miłe osoby spotykające się na moich imieninach w letnim domku wiejskim w środku zimy i zdecydowanie powiedziałem:

- Nie dawaj jej rozwodu, Aniu. Chcę wrócić do domu.

*

Następny odcinek