Maciej Pinkwart

Weekend, odc. 5

Ø Odc. 1

Ø Odc. 2

Ø Odc. 3

Ø Odc. 4

 

 

Leżał na prawym boku, przysłaniając łokciem oczy. Nie mógł zasnąć. W domu, jak zawsze, powiedział, że jedzie w zagraniczną trasę i wróci za kilka dni. Żona przyzwyczaiła się już do tego, że co tydzień – dwa siada za kierownicą TIR-a i wraca po kilku - kilkunastu dniach. Nie podobało się to jej, groziła rozwodem, ale dobrze zarabiał, więc koniec końców chowała urazy do kieszeni. Pracował w firmie transportowej kolegi i szło mu nieźle do czasu, aż Francja zaczęła wprowadzać restrykcje dla przewoźników. Niby chodziło o to, żeby ujednolicić płace kierowców pochodzących ze Starej Unii i tych nowych. Nowi byli tańsi, przez co ich firmy dostawały więcej zleceń. Gdy europejskie zarobki podniesiono, zlecenia się skurczyły, kierowcy zarabiali mniej i trzeba było wymyślić jakieś dodatkowe fuchy. Wymyślił. Koledze zasugerował, że dostał dodatkowe zlecenia w innej firmie, żonie mówił o wyjazdach, a on po prostu wsiadał w pociąg, obrabiał jakieś domki weekendowe albo kasy pancerne, czasem włamywał się do samochodów. Po czym wsiadał znów do pociągu, jechał do miasta wojewódzkiego, zostawiał bagaż w przechowalni i wszczynał rejwach, na skutek którego zamykano go do szpitala, gdzie podawał wymyślone nazwisko i nieistniejący adres i skąd po kilku dniach uciekał. Zwykle udawało mu się włamać do systemu ewidencji pacjentów, żeby antydatować termin przyjęcia o dwa – trzy dni. Ale tym razem było inaczej. Mercedes wydawał się pusty, stał w zupełnie pustym zaułku, zauważył go przypadkiem podjeżdżając samochodem, na tylnej półce widać było sporą torbę podróżną, otwarcie drzwi auta zajęło mu 10 sekund. Niestety, na tylnym siedzeniu pod kocem spał rosły i silny mężczyzna, którego udało mu się obezwładnić tylko dlatego, że nogi miał spuszczone na podłogę, a resztę ciała w nienaturalnej pozycji na kanapie. Napadnięty po silnym ciosie stracił przytomność, więc zostawił go pod kocem, zabrał torbę, wyjął porządną walizkę z bagażnika i już miał odejść, kiedy w tym momencie oślepiło go światło flesza – facet z mercedesa zrobił mu zdjęcie komórką. Spanikował i uciekł. Przyjechał do Limanowej, zostawił rzeczy w przechowalni, trafił do Przyszowej, wdał się w awanturę z pielęgniarką pod szpitalem, zamknęli go najpierw w izolatce, potem tu, na oddziale, ale wiedział, że za kilka dni jego zdjęcie będzie na każdym posterunku policji. Inna rzecz, że był w kapturze i kominiarce, więc rozpoznać go nie będzie łatwo. Ale żona, żona tak. Pozna choćby kurtkę, bo była w charakterystyczną kratkę. I właśnie żona pracowała w powiatowej Komendzie Policji, gdzie zdjęcie się na pewno zaraz pojawi… Przecież mógł mu tę komórkę zabrać, albo przynajmniej zniszczyć… Odtwarzał sobie w pamięci ten moment już tyle razy, że niemal widział, jak zaatakowany sięga do kieszeni i robi zdjęcie. Teraz jednak zatrzymał na moment film wspomnień: przecież była otwarta klapa bagażnika, w mercedesie dość spora, więc co mogło się znaleźć na zdjęciu? Jego ręka na tej klapie? A uciekał nie zamknąwszy bagażnika, w którym zresztą celowo pozostawił drugą walizkę. Może więc zdjęcie było tylko odruchem, czy sygnałem dla ludzi, że coś się tu dzieje? Postanowił realizować pierwotny plan, żadnych gwałtownych ruchów i nieprzemyślanych kroków. Nie było żadnej komórki, a w każdym razie – żadnego zdjęcia, a zwłaszcza – jego zdjęcia. Musi jak zwykle dostać się do ewidencji – i ten wariatkowy dyrektor mu w tym pomoże.

Rano, jak tylko zgasło światło, a za oknem była szarówka, Tomek ostrożnie przekradł się pod ścianą do stanowiska kamery, wyjął monetę ze statywu i obiektyw powrócił do obserwacji wszystkich łóżek. Robił to na tyle wolno, żeby nie zwróciło to uwagi stacji monitoringu. Pięć złotych schował do kieszeni spodni – zabrzęczało między innymi monetami. Śniadanie dotarło po ósmej. Pielęgniarka i salowa były nowe, młode i jakby trochę wystraszone, sanitariusz ten sam, co poprzedniego dnia. To oni nie pracują w systemie dwunastogodzinnym? Może 24 na 48? To akurat kiepski pomysł.

Rzeczywiście, chyba nie był to dobry pomysł, bo sanitariusz wyglądał na potwornie zmęczonego, był nieogolony, a niebieski mundur był wygnieciony i poplamiony.

- Zabierz tego starucha do łazienki – zwrócił się do salowej - i umyj porządnie, bo się pewno zesrał w pory. Tylko nie baw się jego fistaszkiem, bo w starym piecu diabeł pali. Poczekaj, pomogę ci to próchno postawić na nogi, żeby nie zabrudził podłogi. A ty temu schizolowi zmierz ciśnienie, bo wygląda jakby miał.

Podniósł Krzysztofa i razem  z pielęgniarką doprowadził do toalety. Zamknął drzwi i zatrzymał się przy Marku.

- Ty, masz mi natychmiast powiedzieć jak się nazywasz i na co chorujesz. Bo od jutra pójdziesz na elektrowstrząsy, no i na badanie wariografem.

Marek wzruszył ramionami i odwrócił się do okna.

- Poczekaj, palancie, zaraz cię nauczę szacunku. W szpitalu jesteś, kutasie, a nie w hotelu klasy lux. Nie będziesz dostawał jedzenia ani picia, póki nie powiesz.

- Proszę pana… - Tomek odezwał się nieśmiało, stając koło swojego łóżka - tak nie wolno…

- O, dyrektorek się odezwał… A może dziś jesteś już Elvisem, czy Matką Boską? Zamknij dziób, ty też pójdziesz na wariograf wydobywczy…

Tomek pochylił się w jego stronę i odczytał identyfikator.

- Pan Franciszek Suflita, tak? Zapamiętam. Zamelduje mi się pan jutro i odpowie na parę pytań z dziedziny regulaminu.

Sanitariusz wybuchnął śmiechem.

- Widzicie go, będzie mnie egzaminował! Ciekawe, jak będzie ten egzamin wyglądał, jak będziesz siedział w izolatce, kretynie? Masz szczęście, że jestem już 48 godzin na nogach, bo zaraz byś tu inaczej śpiewał. A jak nie zdam egzaminu z regulaminu, to co? Dasz mi naganę z wpisaniem do akt?

Tomek pokręcił głową.

- Nie, panie Suflita. Najpierw wyrzucę pana z pracy, a potem zajmie się panem prokuratura za znęcanie się nad pacjentami. I wtedy będzie pan żałował tego, że nie jest pan w tym szpitalu jako Elvis, Jezus albo Matka Boska, jak pan był uprzejmy mi insynuować…

W oczach Suflity błysnęło coś, jakby strach, ale w sekundę potem zamgliła je wściekłość. Podniósł lewe ramię, dłoń zwinął w pięść i wyprowadził cios prosto w twarz Tomka. Unik był błyskawiczny – na ostatnich ćwiczeniach ju-jutsu przerabiał właśnie obronę przed atakiem nożem przez mańkuta – wystarczyło tylko cofnąć głowę o kilkanaście centymetrów. Sanitariusz, uniesiony własną energią stracił równowagę i przewrócił się na łóżko Krzysztofa. Jęknął i znieruchomiał. Tomek błyskawicznie zbadał mu puls.

- Żyje, tylko stracił przytomność – powiedział do Marka. Salowa wyszła z łazienki, nie zwracając uwagi na owiniętego ręcznikiem Krzysztofa, który odruchowo zaczął się gwałtownie wycierać. Obie kobiety stały bez ruchu jak żony Lota, pielęgniarka zaczęła płakać, Marek objął ją i zaczął pocieszać.

- No, co pan z tymi łapami! – obruszyła się.

Krzysztof nie zwracając uwagi na rozgrywającą się scenę, wrócił do łazienki, ubrał się starannie i po chwili oparł się na stojącej przy framudze salowej. Podprowadziła go do łóżka. Żeby się mógł położyć, trzeba było usunąć stamtąd sanitariusza, który zaczynał powoli poruszać stopami, szukając widać podłogi, z którą stracił kontakt.

- Chodź, pomóż mi – Tomek skinął na Marka – trzeba go wynieść na korytarz, żeby miał więcej powietrza i przestrzeni, bo inaczej mózg mu się uszkodzi.

Chwycili sanitariusza pod pachy i wynieśli na zewnątrz, ostrożnie się rozglądając. Korytarz był pusty, drzwi sąsiedniego pokoju były otwarte. Tam też nikogo nie było. Położyli go na środkowe łóżko, przedtem ostrożnie kierując obiektyw kamery na łóżko przy łazience, używając do tego celu smyczy od identyfikatora Suflity. Identyfikator z nazwiskiem i paskiem magnetycznym na tylnej stronie Tomek schował do kieszeni. Wyjęli mu telefon i rozbili o szafkę, po czym z powrotem wsadzili mu do kieszeni koszuli. Przykryli go kocem, Tomek podniósł mu powieki, spojrzał na źrenice, jeszcze raz mierzył puls i powiedział:

- Spadamy, za parę minut się ocknie.

Marek szybko ściągnął mu niebieską kurtkę i schował pod swoją koszulę. Starannie zamknęli za sobą drzwi. Tutaj też nie było wewnętrznej klamki.

Wrócili do swojego pokoju. Obie kobiety siedziały pod oknem na łóżku Marka.

- Nie róbcie nam krzywdy, my tu tylko pracujemy i robimy wszystko co umiemy jak najlepiej… Panie dyrektorze, bardzo przepraszamy…

Tomek uśmiechnął się i powiedział do Marka:

- Łatwo jest przekonać do siebie z pozycji człowieka, który jest silniejszy.

Marek pokiwał głową.

- Ale jak ty go właściwie załatwiłeś? Po prostu miałeś taki refleks? Jak się tego nauczyłeś?

- Wszyscy pracownicy mojego oddziału psychiatrycznego musieli odbyć takie szkolenie, ja też. Różne są techniki, ale zasada jedna: trzeba umieć wykorzystać siłę agresji przeciwko agresorowi. Jak facet się zapienił ze złości, to stracił panowanie nad sobą i nad swoją siłą też. A wy – zwrócił się do kobiet – o nic się nie martwcie. To jest taki eksperyment, który ma pokazać, jakie braki ma jeszcze nasz personel. Pan Suflita jak otrzeźwiał, to mu się pewno zrobiło głupio i uciekł z placu boju. Ale wątpię, czy go to czegoś nauczy. I czy jednak nie będzie musiał poszukać innej pracy.

Kobiety popatrzyły na siebie, wstały.

- Czy my możemy iść, panie dyrektorze? Bo trzeba będzie przynieść obiad… I czy drzwi zostawić otwarte?

Śmiać mu się chciało. Jak – w ich rozumieniu – przywalił osiłkowi w mundurze (choć w rzeczywistości ani go nie dotknął) – to od razu zaczęto go uważać za władzę… Poprosił, żeby robiły co do nich należy, obiad - jasne, wszyscy jesteśmy głodni, a drzwi oczywiście niech zamkną. Szpital to szpital, regulamin obowiązuje nadal.

Cdn.