Maciej Pinkwart

Weekend, odc. 3

Ø Odc. 1

Ø Odc. 2

 

- Jak pan chce. Na cmentarzu w Przyszowej jest już kilka grobów z tabliczkami N.N., gdzie pochowano naszych pacjentów, którzy nie mogli sobie przypomnieć, jak się nazywają. Proszę wstać.

Wstał, wciągnął spodnie, założył buty, koszulę i sweter. Pomyślał, że przejdą do dyżurki lekarskiej i tam niezręczna sytuacja się skończy. Obserwowali go uważnie bez słowa. Usiadł z powrotem na łóżku.

- I co teraz? – spytał.

- Rodzinę pan jakąś ma? Skąd pan jest? Z Limanowej?

- Mam, ale to nie pańscy znajomi. I nie jestem z Limanowej, tylko z daleka. Urodziłem się w Gdańsku. I dość tego, proszę mnie zostawić w spokoju, wracam do pracy.

Wstał, energicznym ruchem odsunął rękę ordynatora i ruszył do uchylonych drzwi. Wydawało mu się, że na korytarzu stoi kilka osób, zaciekawionych awanturą w pokoju. Umięśnieni sanitariusze zatrzymali go natychmiast, sprawnie obezwładnili i rzucili na łóżko.

- Zastrzyk!

- Nie wyrażam zgody! – wrzasnął.

- Jasne. Zanotujemy.

Pielęgniarka odsunęła mu rękaw koszuli. Dłonie sanitariuszy przygwoździły go do pościeli. Odpłynął w kilka sekund.

Obudził się głodny, nawet pomyślał w pierwszej chwili, że strasznie głośno burczy mu w brzuchu. Na łóżku pod oknem leżał mężczyzna w kraciastej koszuli, spał na wznak i chrapał. Środkowe łóżko było puste. Na szafkach nocnych stały tace z jedzeniem. Spróbował. Było jeszcze ciepłe. Zjadł. Sąsiad obudził się, skinął mu głową.

- Najpierw pojemy, bo będzie niedobre. Potem się przedstawimy.

Dżentelmen – pomyślał i sięgnął po drugie danie. Nawet nie zauważył, kiedy talerze stały się puste. Sąsiad spod okna skończył w tym samym czasie, otarł usta serwetką, pokiwał głową.

- Karmią tu nieźle, leczą tylko objawy, porządek jest średni. Na szczęście nie prowadzą na nas badań naukowych i nie robią zajęć klinicznych dla studentów. Tyle dobrego. No i w tym pokoju nie ma przymusowej telewizji. Ale za to jest monitoring, więc musimy uważać.

Brodą pokazał na kamerę w rogu pokoju. Na podstawce migała zielona lampka.

- Audio nie jest zamontowane, więc możemy swobodnie rozmawiać.

Bywalec  - spojrzał na sąsiada z uznaniem. Ale się nie odezwał. Czekał.

- Marek – powiedział Marek.

- Tomek – powiedział Tomek.

Opowiedział mu szczegółowo, jak tu się dostał. Marek nie przerywał, na koniec pokiwał głową:

- No to już trzeba mieć wyjątkowego pecha. Ale też, przyznasz, trochę głupio postąpiłeś – w końcu, pewno nawet dzieci wiedzą, co to znaczy dom bez klamek.

- Niekoniecznie. U mnie w szpitalu na psychiatrii klamki były. We Wrocławiu.

- A, we Wrocławiu tak, pamiętam. Sorry.

Znał kilkanaście szpitali psychiatrycznych. Trafiał do nich po każdym skoku złodziejskim, włamaniu czy wyłudzeniu. Przeczytał kiedyś biografię Piłsudskiego, który nauczył się symulować chorobę psychiczną, dzięki czemu udało mu się uciec z więzienia. Kupił kilka książek z dziedziny psychiatrii i w efekcie od kilku lat na okres gdy był poszukiwany przez policję dekował się w szpitalu. Po paru tygodniach uciekał, zmieniał wygląd i styl bycia, odzyskiwał zadekowane precjoza czy gotówkę i żył spokojnie, bez ekscesów przez parę miesięcy czy nawet lat, do czasu, gdy była pora wrócić do „pracy”.

Dżentelmen włamywacz – doprecyzował swoją pierwszą ocenę. Ale doświadczenie Marka nijak nie miało się do jego problemu. Powiedział mu to. Pokręcił głową.

- Musisz patrzeć na to bardziej pozytywnie. Nie złamali ci ręki, a mogli. Nie nafaszerowali ogłupiaczem, tylko uśpili. Kiedy ostatnio miałeś wolny weekend? No, to miej. Jest wolna sobota, do jutra będziemy mieli jeszcze tylko kolację. W niedzielę obchodu nie będzie, bo lekarze się nie chcą przemęczać, jest tylko jeden w dyżurce, daleko stąd. Może przyjdzie pielęgniarka z sanitariuszami, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Ale pewno nawet to nie, bo mają monitoring i może od czasu do czasu jakiś dyżurny popatrzy na ekran. Inna rzecz, że takich ekranów muszą mieć mnóstwo, kto się w tym połapie, to i tak bardziej dla picu niż dla bezpieczeństwa. A w poniedziałek będziesz z powrotem w swoim gabinecie, przy swoim biurku i obok nowej sekretarki.

- Jak? Zamknięci jesteśmy…

- Nie martw się zawczasu. Jutro o tej porze zaczniemy o tym mówić.

Marek podszedł do okna, przeciągnął się. Znów się zachmurzyło, góry znikły z widoku, przyszła mgła i chmury, z których padał mokry śnieg.

- Jak przyjdą z wizytą, co raczej nie nastąpi, albo nawet z jedzeniem, udawaj że śpisz. Albo z otwartymi oczami patrz w ścianę i nie odzywaj się. Nie odpowiadaj na żadne pytania, nie wdawaj się w dyskusje, a już w żadnym razie nie awanturuj się. Lekarstw staraj się nie brać, zresztą na pewno nie dali ci niczego ważnego, pewno witaminy i coś na uspokojenie, może na sen. Badania zawsze zaczynają w poniedziałek, koło czwartku mają już jakie takie rozeznanie i próbują postawić diagnozę. Zawsze mnie to śmieszy. Wiesz, na ile chorób już byłem zdiagnozowany? A kręgosłup sam muszę sobie rehabilitować, bo tego nie zauważyli.

Odstawił swoje i Tomka naczynia na parapet i poszedł do łazienki. Wrócił po kilkunastu minutach gładko ogolony i z mokrymi włosami. Odmłodniał o kilka lat. Widząc jego spojrzenie, pokręcił głową.

- Ja musiałem zmienić wizerunek na młodszego i eleganckiego faceta, przemyciłem spokojnie jednorazówkę do golenia, ale tobie nie radzę. Dla ciebie lepiej będzie mieć mordę kloszarda, bo wtedy na pewno cię nie uznają za nowego dyrektora.

Obruszył się.

- Ale ja chcę, żeby mnie uznali! Problem w tym, że oni mi nie wierzą, myślą, że jestem wariatem!

- A jak mają myśleć w szpitalu wariatów? A poza tym, naprawdę nie radzę. Jak starzy lekarze, ze swoją rutyną, wadami i zaletami, praktyką, układami i zasadami mogą myśleć o nowej miotle dyrektorskiej? Tylko źle. Więc jeśli by ci nawet uwierzyli, to tego nie okażą. Będą się trzymali procedur, dadzą ci łupnia albo po prostu będą opóźniać procedury sprawdzania. Bo jakieś tam przecież mają, zawiadomią policję, ta za parę tygodni roześle twój wizerunek po swoich komendach, no i jak zobaczą nieogoloną mordę, to na pewno cię nie zidentyfikują. A jakby cię zidentyfikowali, to już na pewno twoi niedoszli podwładni zadbają o to, żeby do mediów wyciekła informacja: dyrektor szpitala psychiatrycznego zaczyna pracę od tego, że przez pomyłkę sam się zamknął we własnej placówce! Więc luzik. A jak będziesz chciał wrócić do swego gabinetu i zobaczyć, jaką będziesz miał nową sekretarkę – wrócisz, obiecuję ci.

Położył się na łóżku, odwrócił twarzą do okna, przykrył kocem. Zapadła cisza. Tomek poszedł do łazienki i dopiero wtedy zauważył, że nie ma w niej lustra. Umył ręce i twarz. Bolała go głowa. Wrócił do łóżka i zasnął.

Grudniowy zmierzch zapadł wcześnie. Obudził się i leżał spokojnie, czekając na zapalenie się światła. W tym samym czasie rozbłysły latarnie za oknem i ledowa lampa w pokoju. Potarł brodę – szczecina urosła już na kilka milimetrów. Nie lubił być nieogolony, ale argumenty Marka go przekonały. Zresztą, nie miał wyboru, bo nie miał swoich przyborów toaletowych. W łazience, co prawda, zauważył jakąś maszynkę elektryczną, ale brzydził się jej nawet dotknąć. Jak będzie trzeba, pożyczy od Marka, ale na razie nie było trzeba.

Marek obudził się dopiero kiedy za drzwiami zaczął się rumor, weszła pielęgniarka z lekarstwami, salowa z jedzeniem i dwóch sanitariuszy, z których jeden popychał przed sobą wózek inwalidzki, na którym siedział opatulony w szlafrok sztywny jak mumia staruszek, wpatrzony nieruchomymi oczami przed siebie. Sprawnie przerzucili go z wózka na środkowe łóżko, salowa postawiła tacki z jedzeniem na szafkach, pielęgniarka wysypała na talerzyki pastylki. Tomek zauważył, że wszyscy dostali takie same zestawy. Marek udawał, że śpi. Staruszek z nieruchomą, jakby sparaliżowaną twarzą nadal wpatrywał się w jeden punkt, tylko ten punkt teraz znalazł się na suficie. Tylko Tomek usiadł na łóżku.

- No i co, dyrektorze, jak się panu podoba nasz szpital? Fajny, nie? Jak pan będzie grzeczny, to może jutro pan będzie wypuszczony na mszę do kaplicy. A pojutrze dostanie pan przepustkę na terapię manualną. Nie ma pan dyrektor pojęcia, jak dyrektorom, papieżom i Presleyom dobrze robi szydełkowanie!

Sanitariusze obaj zachichotali, a ten bardziej elokwentny poklepał go po ramieniu.

- Zażyj te lekarstwa, ale już. Bo będziemy znów robili zastrzyk.

Wzruszył ramionami.

- Nie mogę, mam wrzody dwunastnicy. Muszę najpierw zjeść, potem odczekać pół godziny, i dopiero mogę zażywać lekarstwa. Lekarz mi tak powiedział.

Spojrzeli po sobie, potem na pielęgniarkę. Skinęła głową.

- No, to za pół godziny. Sprawdzimy potem. I dopilnuj pan, żeby ci pana sąsiedzi też zażyli i zjedli.

- Ale… - pielęgniarka podeszła do pacjenta, który nadal leżał bez ruchu na środkowym łóżku – ten z Alzheimerem nie umie chyba sam jeść, trzeba go karmić…

- Jak zgłodnieje, to się nauczy. A jak nie, to koledzy go nakarmią. Idziemy, serial się zaczyna za pięć minut.

Wyszli. Przez chwilę trwała cisza.

- Kurwa. Ale to chamy, niech ich szlag. Wyżywają się.

Obejrzał się. Mówił staruszek na środkowym łóżku. Nie wyglądał na chorego z Alzheimerem.

Marek nadal drzemał. Tomek usiadł, pochylił się w stronę sąsiada.

- Nakarmić pana?

- Daj spokój, sam zjem. Tylko musimy najpierw coś zrobić z tą kamerą. Masz może jakąś monetę? Od 50 groszy wzwyż?

Pogrzebał w kieszeniach. Portfel, rzecz jasna, został w plecaku, ale zawsze miał przy sobie parę drobnych, na wszelki wypadek. Wyciągnął piątkę.

 

Cdn.