Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 9)

 

Sekretarka kazała mi czekać, bo szef był zajęty. Po kilkunastu minutach zza dźwiękoszczelnych drzwi zaczął dobiegać rumor i krzyki. Spokojnie rozmawiała przez telefon, umawiając się z koleżanką na popołudniowe zakupy. Hałas narastał, wreszcie z gabinetu wypadła kobieta z potarganymi włosami, tłumiąc płacz. Za nią wyszedł dyrektor.

- Bardzo panu dziękuję. - kłaniała się płacząca niewiasta, czyniąc wysiłki, by pocałować urzędnika w rękę. Oganiał się dobrodusznie. - To będę w poniedziałek. I przyniosę, oczywiście...

- Pan do mnie? - zauważył mnie - Proszę.

Rozejrzałem się w środku. Nie było widać żadnych śladów niedawnej awantury.

- Coś się stało? – spytałem ostrożnie.

- Nie, dlaczego? A, ta kobieta? Usiłowała na mnie coś wymusić, ale jak pan widzi, mnie trudno jest poruszyć. Ale już wszystko w porządku.

Z trudem umieścił swoje 120 kilo w fotelu za biurkiem i wywołał na twarz coś w rodzaju uśmiechu. U grubych ludzi zawsze przypomina to grymas wysiłku.

- A pan z czym przychodzi?

Wiedziałem, naturalnie, że do dyrektora raczej trzeba było przychodzić z czymś, a nie po coś, ale w mojej sytuacji było to raczej niemożliwe. Wyjaśniłem w dwóch słowach, że nie ma na co liczyć, natomiast ja chciałbym liczyć na szybkie załatwienie telefonu. Rozłożył ręce.

- Jak się nie da, to się nie zrobi... Trzeba będzie poczekać, są trudności techniczne...

Powiedziałem, że sprawdzałem wcześniej – wolne numery są, moduły stałych łącz internetowych są, więc tylko technik musi podjechać i zamontować...

Pomyślał chwilę i znów się uśmiechnął. Wyglądało to jeszcze gorzej, wysiłek widać był większy.

- Ale nie mamy benzyny, proszę pana. Limit się wyczerpał. Musielibyśmy kupić z wolnej sprzedaży, a nie ma na to pieniędzy...

- Ile? – spytałem krótko.

- Bo ja wiem, teraz to tak szybko drożeje...

Wstałem.

- Jeśli telefony są i moduły są, to w sprawie montażu pewno mam się umówić z Jurkiem, prawda? Pan mi tylko podpisze zgodę, dobrze?

Tym go zaskoczyłem. Ponieważ powiedziałem to w momencie, kiedy sekretarka otworzyła drzwi, chcąc zaproponować kawę, nie mógł nic zrobić, podpisał. Za kawę podziękowałem. Dyrektor wymuszał łapówki niejako rutynowo, przeszło mu z poprzedniego ustroju. Kiedyś załatwiałem z nim wyposażenie telefoniczne nowej siedziby naszej firmy – pięć telefonów i dwa faksy. Kazał mi czekać dwa miesiące, choć nie było żadnych problemów technicznych. W końcu poszedłem do niego i zrobiłem mu awanturę.

- Przecież to chodzi o pieniądze, no nie?

Kiwnął energicznie głową.

- Nie wiem, czy się rozumiemy. Każdego dnia, kiedy nie mamy tych pięciu telefonów i dwóch faksów, nie wykonujemy kilkudziesięciu połączeń. A pańska firma traci codziennie co najmniej kilkadziesiąt złotych. Więc w waszym interesie jest to, żebyśmy te telefony mieli jak najszybciej.

Wzruszył ramionami.

- Ale co to ma wspólnego z moim interesem? Moja pensja od tego nie zależy czy firma zarabia więcej czy mniej...

Jurkowi obiecałem stówkę. Telefon miałem za dwa dni. Moduł internetowy za trzy. Nie miałem tylko tej stówki. Skredytował mi tę łapówkę, znając, jak wszyscy, moją trudną sytuację. Musiałem stanowczo rozejrzeć się za jakimiś wpływami.

Pierwszy wieczór z telefonem był uroczysty. Napaliłem w piecu, napaliłem w kominku, włączyłem piecyk gazowy. Zaparzyłem herbatę i podniosłem słuchawkę. Rozległ się dźwięczny sygnał. Odłożyłem słuchawkę. Nie miałem do kogo zadzwonić.

To znaczy, oczywiście, miałem cały notes pełen numerów telefonów mniej czy bardziej znajomych osób, ale nie miałem tej pierwszej osoby, do której warto by wykonać pierwszy telefon, żeby ją uroczyście powiadomić o nowym numerze, który trzeba zapisać w notesie. Zresztą, do byle kogo nie było po co dzwonić. Nie byłem specjalnie zainteresowany otrzymaniem ani udzielaniem odpowiedzi na pytanie “co słychać”, zwłaszcza, że u mnie nie było nic słychać, czym warto by się chwalić.

Zadzwoniłem do żony.

Długo nikt nie podnosił słuchawki, wreszcie odebrała córka. Mama była jeszcze w pracy, w każdym razie do domu nie wróciła, nie było słychać nic ciekawego, w szkole bez zmian, co nie było wiadomością pozytywną, ale zmiany mogły być na gorsze, więc z drugiej strony wiadomość była optymistyczna. Córka zapisała mój nowy numer telefonu i wtedy powiedziałem jej, że muszę zabrać z domu swój komputer, bo zamierzam na nim pracować na wsi. Nie zmartwiła się.

- W ramach kupowania sojusznika mama sprezentowała mi w zeszłym tygodniu nowego blaszaka. Ale nie martw się, tylko jest trochę lepszy od twojego starego. Jak chcesz, to ci ten twój złom wieczorem przywiozę.

- Jak? – na wszelki wypadek zdziwiłem się dość ostrożnie. Nie podejrzewałem, że do nowego komputera żona dorzuciła córce jeszcze samochód. Nigdy nie lubiła inwestować zbyt dużo. Podejrzewałem, że komputer jest firmowy, albo pochodzi z naszego wyczyszczonego konta. Ale na samochód dla córki by nie starczyło.

- Mam jazdę. Bo chodzę na kurs. Powiem instruktorowi, to podjedziemy do ciebie. I przywieziemy ci komputer. Dyski z programami, rozumiem, też?

Była bardzo oblatana w tych sprawach. O ile dobrze pamiętam, szybciej nauczyła się pisać na komputerze niż mówić. Ale ta ochota do pomocy to było coś niezwykłego. Zrozumiałem, że się chce pochwalić tą jazdą. A może instruktorem.

Przyjechali wieczorem czarną fiestą i chłopak niewiele starszy od córki zaczął wnosić paczki do domu. Nie przedstawiła mi go, więc tylko kiwnąłem głową. Po chwili odjechał, umawiając się za godzinę. Córka nie zdejmując kurtki - a przecież było całkiem ciepło, plus 15 stopni - rozejrzała się dokoła, jakby czegoś szukała.

- Sam jesteś? - spytała.

- Nie, z Pamelą Anderson, tylko wyszła do GS-u po gwoździe.

- Nie smutno ci? Bo wychodzi na to, że cię wszyscy puścili kantem. I przyczyna i skutek...

Głupio wyszło, fakt. Jeszcze bardziej głupio było to słyszeć z ust niepełnoletniej panienki. Nie umiałem ocenić, czy się z tego cieszy, czy mi współczuje. Odwróciła się do przywiezionych paczek, wyciągnęła jedno pudełko.

- Przywiozłam ci chomika...

Siedział w klatce, rudzielec z bystrymi oczkami jak małe fasolki i ruszał wąsami. Wsadziłem mu do klatki przez pręty ziarnko kukurydzy. Wziął, po czym ugryzł mnie w palec. Ale niemocno. Chociaż się przestraszyłem i o mało nie zrzuciłem klatki na ziemię.

- To chomik obronny?

- Tak, jasne. A poza tym samiczka, więc nie ufaj do końca. Ma na imię Alicja. Chcesz ją?

- A nie zamarznie tu?

- Ma futro...

Odstawiliśmy chomika na stolik między kominkiem a biurkiem. Ładnie się prezentował. Córka kazała sobie dać herbaty i powiedziała, że w domu harmider, bo ciągle jakieś sprawy firmy ktoś przychodzi załatwiać, wciąż się coś sypie, bo nie ma już generalnej przypominajki, jaką - okazało się - byłem ja. Więc stale się coś zawala. Najczęściej przychodzi mecenas.

- No i dzięki temu jest ten kurs. Bo on prowadzi w mieście mnóstwo interesów, między innymi szkołę jazdy. A ten instruktor, Darek, to jego syn. Kocha się we mnie...

- A jego tatuś w mamie?

- Nie koniecznie. On chyba szuka okazji do następnego interesu. Powiedziałam mamie, żeby uważała, bo on poluje na firmę. Mama uważa, że on ją adoruje. A ja uważam, że on adoruje pieniądze.

- A Darek?

Zatrąbił klakson przed domem. Córka zaczęła się zbierać do wyjścia.

- Darek potrafi mówić tylko o forsie i samochodach. Ale mam nadzieję zrobić to prawko, więc mu nie przeszkadzam...

Pojechała, zostałem z Alicją. Zacząłem montować komputer. Po północy wszystko już chodziło, ale w kominku wygasło i temperatura spadła poniżej 10 stopni. Zasnąłem w swetrze.

Następnego dnia spałem do 10-tej i pewno spałbym dłużej, ale obudziła mnie chomiczka. Miała w klatce taką karuzelę na pionowo i zaczęła sobie biegać. Widać była jakaś nietypowa, bo chomiki w dzień śpią, ale może w nocy też rozrabiała, tylko zmęczony nie słyszałem. Też byłem nietypowy, bo zasnąłem na fotelu, w ubraniu, okutany w koc. Godzinkę później przyjechał Jurek żeby zamontować SDI.

Pół godziny później byłem uboższy o stówkę i bogatszy o stały dostęp do świata. Poczułem się tak, jakby autobus po mojej ulicy jeździł z pięć razy dziennie. Skonfigurowałem pocztę i wysłałem listy do wszystkich znajomych, których adresy internetowe miałem. Potem wszedłem na stronę Gadu-Gadu i zalogowałem się na nowym adresie. Natychmiast pokazał się Paweł i moja córka. Słysząc dźwięki sygnalizujące zgłaszanie się rozmówców, chomik zaczął kichać, więc wyłączyłem. Nasypałem mu karmy do miseczki. I karmę i miseczkę przywiozła córka. Poczułem się głodny i nasypałem sobie do miseczki musli. Wyglądało prawie tak samo. Poszukałem mleka, ale nie było – wczoraj zajęty montowaniem komputera zapomniałem pójść do krowy. Zalałem piwem. Dało się zjeść. Chomik napchał swoją karmę do pyszczka i poszedł do domku. Słyszałem, jak tam w kąciku wszystko wypluwał. Mnie smakowało. Zaczęła migać kopertka. Paweł. Odłożyłem miskę z musli.

Cześć – jestem w kawiarence w Rzymie – pozdrawiam serdecznie. Wszystko dobrze u Ciebie? Muszę kończyć, pa, na razie.

Nie zdążyłem odpisać, że nie koniecznie wszystko dobrze, bo już go nie było. Więc napisałem do córki:

Jak widzisz, wszystko u mnie działa, jak w szkole?

Odpisała od razu.

Znowu się czepiasz? Nie po to ci zawiozłam to badziewie, żebyś mnie pytał o szkołę. Wychodzę teraz na jazdę. Chomik żyje?

Spojrzałem. Nie było go widać. Drzwiczki od klatki były otwarte, domek stał pusty, karuzela też. Alicja wyszła na spacer w niewiadomym kierunku. Rzuciłem się szukać, starannie sprawdzając każdy krok. Kiedyś w młodości uciekła mi z klatki myszka. Szukałem bardzo intensywnie, bo mieliśmy w domu kota i nie chciałem, żeby znalazł ją pierwszy. Na podłodze leżał dywan, myszka była pod spodem, a na wierzchu mój but i ja. Plama długo nie dała się sprać, kiedyś nie było takich dobrych proszków jak teraz, z niebieskimi perełkami. Więc miałem uraz. To chyba wtedy przestałem myśleć o karierze zoologa. Postanowiłem zostać strażakiem. Jak każdy.

Znalazłem chomika w rurze od odkurzacza. Na szczęście, nie lubię odkurzać i rura leżała od dawna nie używana obok maszynki. Od kiedy zostałem sam, znacznie zaniedbałem sprawy sprzątania. Inna rzecz, że nie miał kto brudzić. No, teraz był chomik. A w rurze znalazłem go, bo się zaklinował i próbował się wygryźć na zewnątrz. Pewno by mu się udało, ale na szczęście usłyszałem go wcześniej. A żona zawsze mówiła mówi, że nie mam słuchu! Trzeba było jeszcze wydostać zwierzątko na zewnątrz nie powodując u niego zawału. Wydmuchanie mechaniczne nie wchodziło zatem w grę, spróbowałem ustnie. Po zapaleniu płuc nie miałem już takiego zadęcia, jak kiedyś. Chomik tkwił w swoim miejscu, przycichł tylko i czekał na rozwój wypadków. Postanowiłem wytrząsnąć go grawitacyjnie. Widać się zaklinował, bo nie wylatywał. Zatkałem jeden wylot rury kawałkiem drewna od kominka, do drugiego nasypałem trochę karmy. Nie dał się nabrać, w końcu od takiej samej karmy przed chwilą uciekł. Jak nawet dobre rzeczy ma się podane pod nos, to już nie pociągają. Jakby, cholera, musiał o taką karmę walczyć choćby z myszą, to by inaczej doceniał.

Ale mysz rozgniotłem w młodości i ta metoda nie była do zastosowania, zwłaszcza ad hoc. Wsadziłem wolny koniec rury do klatki i wróciłem do komputera. Córka się obraziła:

Jak nie chcesz gadać to spox, spadam, nara, dozo.

Nigdy nie lubiłem tego żargonu komputerowej młodzieży. Alicja nie wychodziła. A ja musiałem wyjść, bo mi groziło zamknięcie sklepu i zostanie bez karmy na noc. Postanowiłem być trochę brutalny. Wziąłem rurę pionowo i przytrzymałem nad blaszaną miednicą. Drapało w środku. Odetkałem korek i powolutku, kropelkami, zacząłem wlewać wodę. Przycichło, więc się zaniepokoiłem, czy się nie zachłysnęła. Ja przestałem, coś się poruszyło, posłyszałem jakby mlaskanie. Chomik zlizywał wodę ze starym kurzem. Pomyślałem, że mu ten brud zaszkodzi, więc chlusnąłem trochę mocniej. Do miski wypłynęła brudna woda, Alicja pozostała w rurze. Wlałem cały kubek. Nie wyleciała. Ale wylazła górą i ugryzła mnie w rękę, którą trzymałem rurę. Puściłem. Rura spadła na ziemię, miska wylała się na dywan, klatka chomika spadła z biurka i karma wysypała się z domku. Alicja siedziała na tej całej ruinie i spokojnie pogryzała moje musli z piwem z miseczki, która przewrócona leżała obok. Ruszała wąsami. Zastanowiłem się, czy ja aby na pewno lubię chomiki. Postawiłem klatkę pionowo, weszła tam trochę sztywno i próbowała się pokręcić na swoim kole, ale łapki wciąż wpadały jej między szczebelki. Zatoczyła się wreszcie do domku i zasnęła. Poszedłem do sklepu. Jak wróciłem, jeszcze spała. Chomiki przesypiają niekiedy cały dzień.

Następny odcinek