Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

 

(Odcinek 10)

 

Wieczorem siadłem do komputera, by sprawdzić, czy lokalne portale internetowe nie oferują jakiejś pracy. Ofert było nawet sporo, tylko raczej nie w mojej branży: dźwigowy, suwnicowy, operator betoniarki – te powtarzały się najczęściej. I księgowy – tym mogłem być zainteresowany, ale tylko rodzinnie – oboje moi rodzice, a nawet teściowie byli buchalterami. Niestety, nic z ich umiejętności nie przeszło na mnie. Na stronie Miejskiego Ośrodka Kultury sprawdziłem jeszcze program kina. Trudno było znaleźć cokolwiek – musiał ją robić ktoś bardzo świeży w branży. Przypomniało mi się, że miałem dla nich pisać bazę danych. Oferta była na firmę, ale adresowana do mnie. Może udałoby się wyjąć ten kontrakt? Adwokat miałby mniej do zagarnięcia...

Pomyślałem o Agacie. Tak jakoś bez sensu umarła ta nasza znajomość, zapowiadająca się na długie lata. Mieliśmy w każdych okolicznościach pozostać przyjaciółmi i współpracownikami. Znikła niemal bez śladu jak tylko sytuacja się nieco skomplikowała. Widać działała zgodnie z zasadami entropii – dążąc przede wszystkim do świętego spokoju. Mogłem, naturalnie, wziąć telefon i zadzwonić do niej, a gdyby odebrał mąż – po prostu odłożyć słuchawkę. Ale jakoś mi nie pasowało tak odgrzewać starą znajomość.

Pozostawał Internet. Ale nie wiedziałem, czy ma własną pocztę i Gadu-Gadu, przedtem nie miała, zresztą z pracy miałem trudności. Teraz trudności nie miałem, ale nie miałem jej adresu. Wyszukałem w katalogu wszystkie Agaty z naszego miasta i wysłałem do nich wiadomość:

“Wszystkiego dobrego z okazji imienin życzy kominiarz.”

Powinna zrozumieć. Kiedyś taką kartkę dostałem od niej na Walentynki.

Wysłałem 17 listów. 12 osób nie odpowiedziało. Jedna poradziła mi, żebym się odwalił. Dwie podziękowały bez żadnych komentarzy. Jedna zaproponowała spotkanie w kawiarni “Niespodzianka” jutro o 12-tej. Nie mogłem, bo właśnie miałem mieć pierwsze zajęcia na kursie. Jedna napisała:

Jeśli to ty, przyślij czarnego kota.

To była moja Agata. Odwrotną pocztą wysłałem zeskanowane zdjęcie motelu “Czarny Kot” nad jeziorem, gdzie kiedyś byliśmy na obiedzie. Dostała od razu, bo znaczek obecności w sieci najpierw zmienił status na “niedostępny”, a potem zniknął z mojego ekranu - musiała dodać mnie do listy “Ignoruj”. Zrobiło mi się trochę smutno. Alicja widać wytrzeźwiała, bo wyszła z domku i poczłapała napić się wody. Patrzyła na mnie z wyrzutem, jakbym ją zignorował. Zagadałem do niej i dosypałem karmy. Siadła przy miseczce i zaczęła myć wąsy.

- Musimy dać sobie radę samemu, co? Nie chcą nas, to nie...

Odkrywcze to nie było, ale pocieszające. Otworzyłem piwo. Alicja widać poczuła, bo prędko znikła w domku. Wróciłem do Internetu. Nikt nie pisał. Poszedłem spać.

Na kursie zajęcia prowadził Tomek. Spodziewałem się tego i przyszedłem parę minut wcześniej, żeby go uprzedzić. Obiecał mnie nie wsypać i traktować jak nieznajomego kursanta. Wraz z 12 bezrobotnymi zasiadłem przed komputerem i dopiero wtedy rozejrzałem się po sali. Były wśród nas dwie kobiety, na oko świeżo po maturze, zainteresowane wyłącznie otrzymaniem papierka, trzech absolwentów zawodówki, którzy świetnie sobie z komputerem radzili i czekali tylko na możliwość pogrania w “Quake’a”, pozostali rzetelnie chcieli się czegoś nauczyć. Tomek ucieszył się z zainteresowania i odłączywszy jeden z komputerów, zaczął go rozkręcać, po czym wytłumaczył bezrobotnym, jak działa procesor, karta graficzna i pamięć RAM. Po półtorej godzinie wykładu przeszedł do zajęć praktycznych: poleciał nam włączyć komputer. Nikt nie umiał. Ja też, bo zasnąłem.

Po lekcji poszliśmy na kawę. Po wymianie wstępnych uprzejmości, zapytał:

- Nie możecie się jakoś dogadać? Dwoje dorosłych, prawdę powiedziawszy nie najmłodszych ludzi, znających się jak łyse konie? Co wam odbiło? To w końcu rozwali firmę...

To, że rozwali nam życie nic go oczywiście nie obchodziło - pieniądze miał z naszej firmy, nie z naszego życia. Wyjaśniłem:

- Wina jest moja, bez względu na to co zrobiłem. Przyznaję się. Chętnie odpokutuję. Ale jakoś nie mam do kogo o tym gadać. Może ty pogadasz w moim imieniu?

Zaczął się spieszyć.

- Zwariowałeś, chciałbyś, żebym skończył tak jak ty? Może spróbuj napisać... Ja mam żonę i dwoje dzieci...

- Ja też - powiedziałem i poszedłem do Ośrodka Kultury.

Tam w ogóle nie wiedzieli o perturbacjach w naszej firmie, ale i ofertę podtrzymali.

- Ta baza jest nam bardzo potrzebna - dyrektor poczęstował mnie kawą - I może by nam pan zrobił stronę internetową? Póki co, robi ją mój syn, ale on teraz będzie miał maturę, więc musi się więcej uczyć...

Przypomniałem sobie jak strona wygląda i pomyślałem, że informatyka w naszym liceum nie stoi najlepiej. Otwierały się przede mną coraz to nowe możliwości.

- Tylko nie bardzo stoimy z pieniędzmi.. Jeśli pan się zgodzi na umowę-zlecenie i spłatę na raty...

Zgodziłem się. Na etacie jeszcze przez pół roku mi nie zależało - socjalne zabezpieczenie dawał mi status bezrobotnego. Wróciłem do domu mikrobusem. Chomik się ucieszył, napaliłem w piecu i zrobiłem obojgu nam kolację. W skrzynce internetowej znalazłem kilka reklam i oferty stron pornograficznych. Włączyłem komunikator. Córka świeciła się na żółto. Poinformowałem o stanie chomika, starannie unikając drażliwych pytań o szkołę.

- Mamy nie ma - odpowiedziała na nie zadane pytanie. - W lodówce nic nie ma. Mam kupić książki do angielskiego, ale nie mogę dostać pieniędzy. Nie moglibyście jakoś przestać?

- Przecież przestaliśmy - odpowiedziałem nie na temat - może mi powiesz co ja twoim zdaniem mogę jeszcze zrobić?

- Nie rozumiem dorosłych. Tyle lat wytrzymaliście, nie możecie wytrzymać jeszcze paru?

Brutalna szczerość dziecka zwalała mnie z nóg. Poczułem się gorzej i zacząłem kasłać. W tym momencie pokazała się nowa kopertka. Zamiast imienia czy pseudonimu był tylko numer. Sprawdziłem w katalogu. Jakaś Gosia, bez szczegółów. Nie lubiłem tego.

- Cze!

Milczałem. Miałem na takie kontakty pewną metodę, nie odrzucałem ich hurtem jak leci, ale lubiłem się trochę podrażnić. Odpadali słabsi i mniej odporni na mnie. Gdyby w czasach mojego narzeczeństwa był Internet, nie jeździłbym dziś na rozprawy rozwodowe.

- No, co jest, jesteś tam?

Tym razem odpisałem, bo Gosia mogłaby się zniechęcić, a ja miałem akurat wolny wieczór. Podobnie jak kilkadziesiąt poprzednich.

- Myślę, więc jestem!

- To co się nie odzywasz?

- Bo myślę.

Przez chwilę trwała cisza. Chomik wyszedł z domku, zrobił siusiu w kąciku klatki i wlazł do kółka. Zastanawiał się, czy się kręcić, czy nie. Gosia zastanawiała się, czy jej się już nie znudziłem.

- Masz chwilkę czasu?

Uparta była. Musiałem ją jeszcze pozniechęcać. Miło się zniechęcało. Zastanawiałem się, ile ma lat. Musiała być albo bardzo młoda, albo mocno starsza - kobiety w średnim wieku zazwyczaj podawały w katalogu swój wiek.

- Mam. Czym mogę pani służyć?

Najskuteczniejsze do zniechęcania było uparte trwanie przy formule “pan-pani” i odrażająca grzeczność.

- Pogadasz?

- Z największą przyjemnością. A o czym?

Musiała się zdziwić, bo chwilę milczała. Może się zastanawiała nad tym trudnym problemem. A może w międzyczasie obsługiwała trzy inne podobnie intelektualne rozmowy.

- A tak, o byle czym. Nudzę się.

- To ja nie umiem o byle czym. I się nie nudzę. Ale chętnie porozmawiam, jak będzie o czym.

- To ja przepraszam, dobranoc.

Takie rozmowy były jedną z przyczyn, dla których żona chciała się ze mną teraz rozwieść. Zazwyczaj wieczory, które ona spędzała przy krzyżówkach lub telewizji, ja wykorzystywałem na komputerystykę. Nikt, kto się tym zawodowo nie zajmował nie wie, ile prób, błędów i poprawek wymaga budowanie bazy danych albo montowanie strony WWW. I jak bardzo kiepsko robi się to w warunkach biurowych. Zatem najwięcej pisałem właśnie wieczorem, po kolacji, a przed zaśnięciem. Niekiedy “pod spodem” prowadziłem takie, albo mądrzejsze rozmowy. Czasem ze znajomymi, najczęściej z przypadkowo poznanymi przez Internet osobami. W dziewięciu przypadkach na dziesięć znajomość nie wykraczała poza pierwszy i jedyny kontakt. Nie przeszkadzało mi to w pracy, bo jak widać nie angażowało specjalnie umysłu. Przeszkadzało żonie.

Nie przypuszczam, żeby upatrywała w tym kolejnej zdrady. Raczej zaniedbywania. Zamiast poświęcać czas rozmowie z nią, rozmawiałem z jakimiś obcymi panienkami. Ale z nią pewno nie dałoby się rozmawiać jednocześnie budując rekurencyjną bazą danych. Podobnie jak oglądając telewizję. Inna rzecz, że nie próbowałem. Pomyślałem, że jak bym kiedykolwiek wrócił do domu, to ustalę taką zasadę, że po pewnej godzinie nie będzie już komputerów ani filmów, ani krzyżówek, tylko miła i serdeczna rozmowa przed snem.

No, bo jakbym wrócił do domu to musiałoby się zmienić wszystko. Włącznie z tym, że mógłbym cokolwiek ustalać.

Następny odcinek