Spis treści

Poprzedni odcinek

Maciej Pinkwart

Siódmy krąg

 

(Odcinek 24)

 

Wstał, potknął się o kulę z chomikiem, z trudem go podtrzymałem. Był bardzo zmęczony. Wziąłem Alicję do ręki. W kuli, żeby mnie nie ugryzła. Też dziś swoje przeszła i może nawet o tym nie wiedząc otarła się o śmierć. Miała prawo być zestresowana.

- Ja już nie wrócę, państwo się nie boją. Jeszcze raz życzę dobrej nocy.

Skinął Anecie głową, ona uśmiechnęła się do mnie, wyszedł. Poszliśmy do pokoju, wsadziłem chomiczkę do klatki, tylko się napiła i zniknęła w domku. Zacząłem rozpalać w kominku, nie chciał się zająć nawet papier, w końcu chwyciło. Aneta przykucnęła koło mnie, dorzuciła polano do ognia.

- Zostaniesz... – bardziej stwierdziłem niż spytałem.

- A mogę? Bo tak naprawdę to nie mam jak wracać...

Objąłem ją mocno i z rozmachu siedliśmy na podłodze. Z komputera znów odezwała się Agata.

- Ona cię podgląda, czy jak? – spytała Aneta – Jak to działa? Czy ja mogłabym mieć to samo z twoim głosem?

Wyjaśniłem, że to jest zawiadomienie o poczcie. Wyszła do kuchni zrobić herbatę. Była uosobieniem taktu.

Podszedłem do komputera i poruszyłem myszką. Miałem mnóstwo wiadomości. Otworzyłem pocztę. Siedem listów było kopiami tekstów wysłanych w imieniu terrorystów. Na mój apel o pomoc odpowiedziały trzy osoby. Moja córka pisała:

- Ja też potrzebuję pomocy. Możesz mi jutro zostawić 50 złotych? I jak się nauczyć Gay-Lussaca o przemianie izobarycznej i izochorycznej?

Szybko odpisałem:

- Będę w firmie mamy, poszukaj mnie. Prawo Gaya-Lussaca wykuj. U mnie wszystko w porządku...

Niech się nie martwi, że tatusiowi coś się stało. A może prawdziwe niebezpieczeństwo dopiero przyjdzie?

- Nikt ci nie pomoże, jeśli ty sobie sam nie pomożesz. Przemyśl swoje życie – pisało do mnie Stowarzyszenie Polskich Rodzin Wielodzietnych. Robiłem im kiedyś stronę internetową i przez pomyłkę zostawiłem w książce adresowej - Zacznij od zaraz. Dzieci to nasze bogactwo. Dlaczego nie mieć większego bogactwa?

Aneta wniosła herbatę. Zastanowiłem się nad sugestią Stowarzyszenia. Chyba jednak byłem za stary. Ale dzieci odezwały się wszystkie na mój apel.

- “Kłopoty to moja specjalność” – pisał mój syn – kupiłem ostatnio świetną biografię Chandlera, naprawdę powinieneś to przeczytać, doskonale napisana. A poza tym co słychać?

Reszta adresatów nie odezwała się w ogóle.

Siedliśmy na wersalce. Jakoś tak nie chciało się nam spać.

- Powiedz, o co tu chodzi? – spytałem.

Aneta podciągnęła nogi pod siebie i przykryła się kocem. Dorzuciłem do kominka.

- Coś budowali tu niedaleko, mówili, że w gazie pracują, myślałam, że to Rosjanie, bo teść z bratem robili jakieś interesy pod wschodnią granicą. Z tą trumną to był taki makabryczny dowcip, jak ktoś u mnie był dłużej, to ją wynosili, a tak naprawdę to tam mieli narzędzia. Z tego co mi ten brat teścia powiedział, to jest to dość specjalistyczny sprzęt, którym się posługują, nie koniecznie legalnie przywieziony do kraju, no i tak się z tym ukrywali. Trumnę kupił kiedyś teść, jak się poprzednio wybierał umierać, jakieś 5 lat temu, bo nie dowierzał żonie, że go w ogóle pochowa. Płacili mi za wynajmowanie, bo ja tam na górze mam trzy pokoiki, dla tej agroturystyki, pamiętasz, przynajmniej nie byłam sama, to uważałam, że jestem bezpieczniejsza. Śmieszne - bezpieczniejsza, pod opieką grupy terrorystycznej!

- To jednak mieli rację co w Sejmie, jak o was mówili, o kontaktach z talibami?

- Jacy to tam talibowie! Mafia i tyle. Widziałeś taliba w dżinsach?

Widzieć - widziałem, ale tylko w telewizji. Wszyscy ci, którzy porywali amerykańskie samoloty byli w dżinsach. Akurat by im pozwolili się porwać, jakby tam wchodzili w chałatach i turbanach! Poza tym skopiowane przede mnie listy były dość jednoznaczne. Ale nie prostowałem, bo to się nigdy nie opłaca...

Przytuliłem ją mocniej, podniosła na mnie oczy, w kominku strzeliło polano i na środek pokoju wyskoczyła iskra. Podbiegłem, żeby ją zgasić i w tym momencie do mieszkania weszła Ania. Fatalny był ten wiejski zwyczaj nie zamykania drzwi i wchodzenia bez pukania. Za wysokim sądem weszło dwóch umundurowanych policjantów.

- Potraktowałam cię serio. Miałeś się odezwać i nie odezwałeś się. W zamian dostałam alarmującego maila. Znajomy radiowóz mnie eskortował, bo podobno tu w waszej wsi jakaś strzelanina była czy coś... - przerwała, widząc Anetę. Przykryta kocem, zapatrzona w ogień, wyglądała na bardzo zadomowioną. - Ale widzę, że sprawy idą w dobrym kierunku, za każdym razem jak tu jestem masz innych gości...

Policjanci rozglądali się po domu. Jeden schylił się i podniósł z podłogi pojemnik z gazem pieprzowym.

- Psy pana napadły? Tym się pan bronił?

Faktycznie, na pojemniku widniał wizerunek wyszczerzonego rotweilera.

- No, psy, można tak powiedzieć... Tylko, że to one tym gazem atakowały.

- Bandziory jakieś, znaczy się? I przez Internet pan wzywał pomocy? A telefon nie działał?

Za dużo było tłumaczyć, w dodatku jeszcze nie wiedziałem, jaką naprawdę rolę odegrała Aneta w tamtej historii i jaką odegra w tej, co jak się wydawało, właśnie się zaczynała.

- Leśniczy tutejszy mi pomógł, widział ich i ściągnął ludzi. Z UOP-u. Znaczy się teraz, z ABW...

Policjanci poprawili czapki.

- A, jak z UOP-u to jakaś grubsza sprawa. To nas tu w ogóle nie było.

- Już pan nie potrzebuje pomocy? - zapytał znajomy kapral i zabrzmiało to dość dwuznacznie, bo patrzył przy tym i na Anetę i na Anię. Zastanowiłem się, co mam odpowiedzieć. Ania odpowiedziała za mnie.

- Cieszę się, że wszystko w porządku. O naszej sprawie porozmawiamy jutro, późno jest, muszę wracać do domu. Panowie mnie będą eskortowali?

Kapral kiwnął głową, od drzwi jeszcze się odwrócił:

- Ale spokojnie nie jest, to może się państwo zamkną na zamek. Jak jechaliśmy, minęliśmy pościg z kogutem jadący za niebieską corsą. To oni, co?

Ania popatrzyła uważnie na mnie.

- Czy wszystko jest w porządku? - nie wyglądała na zazdrosną, raczej nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Widziałem w jej oczach niepewność, jak potraktować teraz moją sprawę. Chciała mi pomóc, ale nie wiedziała jak. Aneta wstała z wersalki.

- A może panowie by mnie podrzucili do domu? Mieszkam w sąsiedniej wsi, moim autem uciekli ci bandyci, trochę się boję tam sama wracać...

- Zostań! - powiedziałem ostro, bo wydawało mi się, że to już zaczyna być teatr i skrajna głupota. - Nigdzie nie pojedziesz. Nie będę się jeszcze o ciebie martwił. Tam nie jest bezpiecznie, nie wiadomo, czy ich złapali, musimy czekać, zresztą pułkownik powiedział, żeby tu na niego czekać...

- Zadzwonię jutro z pracy - powiedziała Ania i wyszła pierwsza, za nią policjanci. Zamknąłem drzwi. Kolację jedliśmy w milczeniu i jakoś tak ciężko się zrobiło, bo nie były to najlepsze okoliczności na podejmowanie życiowych decyzji.

- Żałuję, że ci od razu nie powiedziałam tego co wiedziałam, jak byłeś u mnie - powiedziała Aneta, ogrzewając ręce nad kubkiem z herbatą. - Teraz masz prawo myśleć, że cię chciałam oszukać, albo że byłam z nimi w zmowie. Powinnam przyjechać do ciebie zanim cię namierzyli, zaraz po tym, jak Fabisiaka zatrzymali.

- Kogo? - wydawało mi się, że się przesłyszałem.

- Fabisiaka, brata mojego teścia. Ja Fabisiak po mężu jestem, nie wiedziałeś? A twój gajowy grał mi na weselu, bo ono tutaj było, prawie koło ciebie. Ale się dziwnie plecie, prawda?

No, dziwnie się plotło, nie powiem. Nie mogłem od niej oderwać oczu - zarumieniona, z ciemnym kosmykiem włosów opadającym na policzek, elegancko ubrana, sprzątała ze stołu. Pasowała jak nie wiem.

Ale nie przyspieszałem niczego, ani jej, ani samego siebie, bo wiedziałem, że to wszystko jeszcze nie jest takie proste. Dzwonek do drzwi wcale mnie nie zdziwił. Dochodziła północ.

Kliknąłem myszką i na ekranie komputera pokazał się obraz sprzed drzwi, pokazywany przez niewidoczną dla niewprawnego oka kamerkę internetową. Pułkownik z ABW-u był sam - reszta załogi widać czekała w samochodzie. Otworzyłem drzwi.

- Nie powinien pan tak bez pytania otwierać - zganił mnie. - A jakby to bandyci wrócili?

- Jakby bandyci wrócili, to by nie dzwonili, tylko odstrzeliliby zamek, albo wyważyli drzwi. A poza tym miałem pana na podglądzie w kamerze...

- Sprytne... - wszedł do środka i skinął głową Anecie - ma tu pani kluczyki od corsy. Ma niewielką stłuczkę, musieliśmy im zajechać drogę. No, nasz samochód ma przestrzeloną szybę, a ja muszę sobie sprawić nowego kierowcę, bo tamten ma z kolei przestrzeloną rękę i leży w szpitalu. Żołnierze Proroka siedzą w kiciu, a pani nam będzie musiała wszystko wyjaśnić...

- Kiedy? - spytała Aneta, a żal w jej głosie kazał mi spojrzeć na sprawę pod zupełnie nowym kątem.

Pułkownik usłyszał to samo co ja.

- W zasadzie natychmiast. Ale - popatrzył na klatkę z chomikiem, w której Alicja właśnie wyszła na siusiu - ja też już jestem zmęczony. Jeśli pan inżynier - uparli się z tym inżynierem, magister było im za mało, czy co? - przypilnuje, żeby mi pani nie uciekła do rana, to przyjedziemy po was koło ósmej. Dobrze tak będzie?

- Dobrze - powiedziałem.

- Na pewno nie ucieknę - powiedziała Aneta w tym samym czasie.

- A nie musi pani jechać do domu? Ja osobiście bym nie radził...

Aneta pokręciła głową...

- Powinnam, teściowie będą się niepokoić, oni przecież nic nie wiedzą, w niczym złym na pewno nie brali udziału... Ale się boję. I nie chcę.

Teraz on pokręcił głową.

- Trzeba było zadzwonić wcześniej. Ale teraz proszę tego nie robić. Jest tam nasz pracownik, odbiera wszystkie telefony. Po co ma panią jeszcze niepokoić?

Wstał.

- Spokojnej nocy życzę.

Nigdy nie przypuszczałem, że pułkownik z UOP-u może być taki dowcipny. Leśniczy życzył nam dobrej nocy. Też sobie tego życzyłem. Zamknąłem bramę, przekręciłem klucz w zamku i zostawiłem w drzwiach. Aneta siedziała przed kominkiem w mojej grubej flanelowej koszuli, resztę ubrania rzuciła niezbyt starannie na fotel. Przed nią stały dwa kieliszki wina. Podała mi jeden. Szybko się zorientowała gdzie co jest w domu.

- Co mam zrobić, żebyś mi wybaczył i uwierzył? - patrzyła na mnie wyczekująco. Jej oczy błyszczały w świetle kominka, włosy trochę nieporządnie opadały na twarz, zdjęła okulary i odłożyła je starannie na fotel z ubraniem.

Zgasiłem światło w kuchni, wyłączyłem komputer, jakoś tak nie chciałem słuchać informacji Agaty o mailach. Wyłączyłem komórkę.

- Coś musimy wymyślić - powiedziałem.

- Chyba tak... - wstała.

Wymyśliliśmy. To nie było specjalnie trudne.

Następny odcinek