Projekt okładki - Rita Walter-Łomnicka, zdjęcie Tatr - Kryspin Sawicz Lidia Długołęcka
Maciej Pinkwart


MUZYKA I TATRY

WYKONAWSTWO

Pierwszym muzykiem góralskim, który mocno i trwale wszedł do literatury i legendy tatrzańskiej był oczywiście Jan Krzeptowski-Sabała (1809-1894). Nazywany przez Stanisława Witkiewicza ..Homerem Tatr", był przede wszystkim gawędziarzem i filozofem ludowym, żywym nosicielem tradycji dawnej, heroicznej epoki góralszczyzny, w której istotą życia człowieka była przygoda i walka - z naturą, z klimatem, z wrogami.

Jan Sabała Muzyka była dla Sabały nie tyle sztuką, ile formą bardzo kameralnej, osobistej wypowiedzi. Grał głównie dla siebie, nie dbając o precyzję wykonania ani o piękny ton, którego zresztą nie mógł osiągnąć na prymitywnych złóbcokach, wydających ciche, ale ostre i piskliwe dźwięki.

Zajęty całkowicie swoją muzyką nie zwracał uwagi na otoczenie, pochłonięty coraz to innymi improwizacjami na temat granej przez siebie nuty. Był stałym towarzyszem wypraw tatrzańskich doktora Tytusa Chałubińskiego, który w swym artykule Sześć dni w Tatrach. Wycieczka bez programu tak oceniał jego grę:

To tęskne, dzikie, a tak urocze dźwięki staroświeckiej pieśni, którą Sabała (Jan Krzeptowski) z nienaśladowanym przez żadne młodsze siły akcentem wygrywa (...). Mimo największej biegłości grajka, niepodobna tu uniknąć nieraz skrzypienia lub dojmującego pisku. A jednak w górach muzyka ta nie tylko nie razi, ale jest pożądaną, upragnioną (...). Przy tym Sabała jest niewyczerpanym w peryfrazach i fioryturach i rzadko kiedy dwa razy jedną melodię w zupełnie ten sam odda sposób.

Tylko sporadycznie grywał w kapeli, bo jego muzyka była podporządkowana własnym nastrojom i prawie nigdy nie była to muzyka taneczna, ujęta w sztywne ramy rytmu. Najchętniej wykonywał stare pieśni i nuty - dziś trudno dociec, ile z nich było odtworzeniem oryginału, a ile zostało przez niego „uzdajanych" czy przerobionych według własnego twórczego zamysłu i talentu. Wiadomo, że miał swoje nuty ulubione i one to przetrwawszy próbę czasu funkcjonują do dzisiaj jako „nuty Sabałowe". W warstwie słownej związane są one albo wyraźnie z osobą Sabały, albo dotyczą tematyki myśliwskiej czy zbójnickiej.

Muzyka dla Sabały nie była dodatkiem do pracy czy rozrywką, uprawianą w czasie wypoczynku. Była treścią jego życia, tak samo jak chodzenie po górach. Większość ziomków - górali, zwłaszcza zamożniejszych gazdów, uważała go za dziwaka czy dziada, od czasu kiedy przestał być myśliwym. a nie zajął się gospodarką, tylko muzyką i gawędziarstwem. Dla przybyłych z dolin twórców, literatów czy muzyków był natomiast Sabała niezwykłą osobowością, najbardziej charakterystyczną postacią góralszczyzny i ludowym piewcą Tatr.

Przeniesiony za życia do legendy i literatury, znalazł też Jan Krzeptowski Sabała poczesne miejsce we współczesnych gawędach góralskich i dziś jest uważany za jeden z symboli regionalizmu podhalańskiego. Jego rolę w pionierskim okresie poznawania Tatr podkreśla fakt umieszczenia go wraz z Tytusem Chałubińskim w rzeźbie Jana Nalborczyka na zakopiańskim pomniku.

Sabała kończy epokę muzyki staroświeckiej, grywanej solo na złóbcokach, przede wszystkim dla siebie. Jaka była muzyka góralska przed nim - możemy się tylko domyślać na podstawie podhalańskiej tradycji. Po jego śmierci zaś w góralskim muzykowaniu niepodzielnie zaczynają panować skrzypce i gra zespołowa, w kapeli.

Drugi muzyk, który po Sabale został wpisany w literaturę to Szymon Gąsienica Krzyś (1847-1907). Był ulubionym fiakrem Kazimierza Przerwy-Tetmajera i niemało przyczynił się do poznania przez wielkiego poetę kultury i muzyki góralskiej. Właśnie od Tetmajera dostał Krzyś doskonałe skrzypce, co niewątpliwie ugruntowało jego renomę jako jednego z najlepszych muzykantów góralskich, dla którego jedyną konkurencją był Bartuś Obrochta.

Postać Krzysia (obok Sablika - Sabały) odnaleźć możemy wśród bohaterów Legendy Tatr Tetmajera, a także na kartach cyklu Na Skalnym Podhalu, gdzie Kazimierz Tetmajer zamieścił piękne wspomnienie po śmierci swego góralskiego przyjaciela.

Muzyczne tradycje rodu kontynuowała córka Szymka Krzysia - Ludwina, współzałożycielka chóru „Echo Tatrzańskie", oraz jego wnuk, znany śpiewak Andrzej Bachleda Curuś.

Bartłomiej Obrochta Nową epokę w muzyce góralskiej otwiera świetny skrzypek Bartłomiej Obrochta (1850-1926), w literaturze najczęściej występujący jako Bartuś Obrochta z Polan (albo z Kościelisk), co daje mylne przesłanki do twierdzeń, że ten wybitny muzyk urodził się właśnie w Kościelisku. Bartuś istotnie w Kościelisku mieszkał, ale dlatego, że tam kupił dom, urodził się natomiast w Zakopanem, gdzie jego rodzice mieli młyn przy Krupówkach, nad Foluszowym Potokiem.

Naukę muzykowania rozpoczynał u Jędrzeja Kowala z Kotelnicy i wbrew niektórym twierdzeniom nie był „uczniem" Sabały, z którym oczywiście się znał i niekiedy wspólnie grywał, uczestnicząc w wyprawach dra Tytusa Chałubińskiego. W grze Sabały interesowały go wyłącznie melodie, które podchwytywał i następnie adaptował dla potrzeb swojej kapeli. Był rasowym skrzypkiem i właśnie w grze skrzypcowej widział kwintesencję muzyki góralskiej. Donośny ton skrzypiec stwarzał nowe w porównaniu ze złóbcokami możliwości muzykowania, a dodanie do instrumentu melodycznego basów, podkreślających rytm, pozwoliło na lepsze utanecznienie muzyki góralskiej. Jedna lub dwie pary drugich skrzypiec, wypełniając harmoniczną lukę między prymem a basami pozwalały na utworzenie „orkiestry tanecznej", mogącej dobrze zarobkować przy okazji wesel czy innych uroczystości.

Bartuś Obrochta był nie tylko utalentowanym skrzypkiem, lecz także wspaniałym nauczycielem muzyki góralskiej. Stanisław Mierczyński tak wspominał swój pobyt w schronisku Towarzystwa Tatrzańskiego w Roztoce, prowadzonym wówczas przez Obrochtę:

Zapoznałem się wtedy z najdrobniejszymi szczegółami jego zmieniającej się zależnie od nastroju gry, a co ważniejsze byłem świadkiem urabiania przez niego paru pieśni na skrzypce, a potem na całą kapelę.

Mierczyński - nie będąc przecież góralem - zdołał nauczyć się od Bartusia techniki góralskiego grania do tego stopnia, że, jak już wspomniano, sam grywał prym w kapelach góralskich. On także sporządził świetny i do dziś nie zastąpiony zapis wielu dziesiątek nut góralskich, notując z gry kapeli Obrochty melodię pierwszych skrzypiec, sekund i bas. Oczywiście i on, i wszyscy, którzy później korzystali z Muzyki Podhala zdawali sobie sprawę z tego, że zanotowano w niej tylko jeden z wielu wariantów linii melodycznej, grywanych przez Bartusia.

Kapele góralskie istniały już przed Obrochtą, ale on nadał „muzyce" specyficzny, wirtuozowski charakter. Jego stałą kapelę stanowiła przede wszystkim najbliższa rodzina: dwaj synowie Jan i Stanisław, oraz zięć Stanisław Szczepaniak-Bajscorz. Chętnie grywał także z młodymi muzykantami, dla których był wzorem i mistrzem. Miał olbrzymi repertuar, znał niezliczoną ilość melodii i jej wariantów, ale wyraźnie najwyżej cenił stare nuty rdzennie góralskie. Co prawda, miał dużą łatwość w przyswajaniu sobie melodii obcego pochodzenia, chętnie je „góralizował" i grywał z kapelą, ale zawsze podchodził do takich adaptacji z przymrużeniem oka, traktując je jako zabawę.

Wszyscy słuchający go muzycy obserwowali, jak Bartuś grając jakąś nutę taneczną przy kolejnych jej powtórzeniach przerabiał ją wariacyjnie i stosował inne ozdobniki - co bardzo wzbogacało krótką frazowo i niezwykle zwartą muzykę góralską, nadając wykonawstwu wyraźne piętno indywidualności.

Bartuś Obrochta był muzykiem bardzo wszechstronnym: grywał - podobno -jeszcze zbójnikowi Mateji, jego muzyka towarzyszyła wyprawom tatrzańskim Chałubińskiego, był cenionym najwyżej muzykantem weselnym, brał udział w przedstawieniach teatralnych, a nawet występował w pawilonie polskim na Wystawie Sztuki Dekoracyjnej w Paryżu w 1925 r. Jarosław Iwaszkiewicz wspominał, że słuchali go z zainteresowaniem Maurice Ravel i Francis Poulenc. Na góralskim wirtuozie nie robiło to zresztą większego wrażenia:

Górale w ParyżuBartek ze swoim kwartetem siedział na małej estradce i grał zapamiętale swoje „Sabałowe nuty", ..krzesanego", ,,drobnego" i „zbójnickiego" nie zwracając najmniejszej uwagi na tłoczącą się zewsząd publiczność. Jak zwykle grał z zamkniętymi oczami i z takim zapamiętaniem i oddaniem ostrym rytmom swoich nut, jak to zawsze, gdzie grał, bywało.

Nie musiał zresztą jeździć Bartuś Obrochtą do Paryża, by zetknąć się z wielkim światem muzycznym: to do niego, w Zakopanem, na korepetycje z muzycznej góralszczyzny przychodzili Kleczyński, Paderewski i Górski, Mierczyński i Chybiński, i przede wszystkim Karol Szymanowski, który wprost z Bartusiowych skrzypiec brał nuty, utrwalone potem w partyturze baletu Harnasie.

Wzajem o swoim talencie mieli wysokie wyobrażenie. Obrochta słysząc pierwsze, na fortepianie jeszcze odtwarzane fragmenty góralskiego baletu, mawiał: Pieknieście to wyzdajali, panie Symanoski. Wy już cosi takiego w uchu mocie, cosi inkse jako jo, ale tyz dobre. A wielki kompozytor w rok po śmierci Bartusia apelował na łamach warszawskiego dziennika „ABC" o opiekę nad jego mogiłą: Spoczywa w niej wspólny nasz stary przyjaciel, który - tak niedawno jeszcze! - żywym słowem, żywym dźwiękiem swoich skrzypeczek mówił nam o starodawnych sprawach, budził odwieczne echa, które - nie łudźmy się! - na zawsze już zamilkły z chwilą jego zgonu. Spoczywa w niej największy muzyk Skalnego Podhala, marzyciel i poeta Bartek Obrochta, Gazda z Kościelisk, ostatnie ogniwo wiążące do niedawna jeszcze „dziś" z owym tajemnym „drzewiej".

Był Bartuś w młodości nie tylko muzykiem, ale przede wszystkim wybitnym przewodnikiem tatrzańskim i strażnikiem tatrzańskiej zwierzyny oraz, jako się rzekło, gospodarzem schroniska w Roztoce. W starszym wieku gazdówki też się nie trzymał i zarabiał na muzyce, traktując ją jako swój zawód. W 1923 r. podczas Tygodnia Tatrzańskiego postawiono krzyż na zaniedbanym przez rodzinę grobie Sabały. Ceremonię uświetniała kapela Obrochty. Jerzy Mieczysław Rytard tak wspominał ten dzień na łamach „Gazety Zakopiańskiej":

Po uroczystości postawienia krzyża na grobie Sabały, Bartuś Obrochta, znany świetny skrzypek góralski, przyszedł do inicjatorów tej uroczystości. Wywiązała się następująca rozmowa.

- Jakoż będzie panie z tym graniem?

- Z jakim, Bartku?

- Ano z tym, lo Sabały.

- A co tam? chcecie dudki?

- Cheba ze dudki!

- Słuchajcie, Bartku, jak chcecie, to się wam zapłaci, ale wiecie, że to nie wypada za granie dla Sabały brać pieniądze.

- Wiecie, panie, dyj to nie o mnie idzie, ba o tyk, co se mnom grali.

- Nieładnie, Bartusiu, naprawdę brzyćko brać za to.

Trochę zawstydzony Bartek oddalił się, medytując o tej uwadze. Po godzinie wraca i mówi tak:

- Wiecie, panie, nie kcem, cobyście się gniewali na mnie, to niekze już będzie po 50 ...

Jan ObrochtaMuzyczne tradycje, a przede wszystkim - umiejętności przekazał Bartłomiej Obrochta swoim potomkom. Miał ośmioro dzieci. Wszyscy jego synowie grali i śpiewali, córki zaś - śpiewały i tańczyły. Najstarszy, Jan, był znakomitym sekundzistą i po ojcu przejął kierownictwo rodzinnej kapeli. Ale początkowo, w pierwszym składzie kapeli Obrochtów, Bartuś grał prym, sekundował młodszy syn Józef (potrafiący także „przeręcać" ojca na pierwszych skrzypach), a Jan grał na basach. Sekund grywał także Stanisław, a Władysław i Kazimierz grali na basach.

Po śmierci Bartusia funkcję prymisty w kapeli przejął jego zięć, Stanisław Szczepaniak-Bajscorz. Jan Obrochta grał sekund, a jego brat Stanisław - basował. Ta właśnie kapela towarzyszyła Stanisławowi Mierczyńskiemu podczas wygłaszania cyklu odczytów Podhale w muzyce, pieśni i tańcu w kilku miastach Holandii i Niemiec w 1933 r. Ilustrację wokalną i taneczną wykładu tworzyli wówczas Helena i Zofia Obrochtówny, Wojciech Wawrytko i Józef Krzeptowski.

Spośród wnuków Bartusia Obrochty największe uzdolnienia muzyczne wykazywał od dziecka syn Jana - Władysław Obrochta (1914-1993). Grywał na skrzypcach od 5 roku życia, a w wieku 8 lat „debiutował" na basach w rodzinnej kapeli, u boku dziadka grającego prym i ojca - sekundzisty. Od 15 roku życia był prymistą, a w 1934 r. ukazała się pierwsza płyta melodii góralskich, nagrana właśnie z jego udziałem. Jako prymista wielu kapel występował w różnych zespołach regionalnych - m.in. w zespole im. Bartusia Obrochty. Grał w teatrze, w radiu i telewizji, brał udział w filmach. Uczestniczył w wielu konkursach, zdobywając najwyższe wyróżnienia jako prymista. Miał wielu uczniów - ale nie zostawił następców, kontynuujących rodzinne tradycje muzyczne.

W 1978 r. za całokształt pracy artystycznej Władysław Obrochta otrzymał nagrodę im. Oskara Kolberga.

Stanisław Mróz Na rozwój wykonawstwa góralskiej muzyki mieli wpływ nie tylko zakopiańczycy. W gronie wirtuozów, wywodzących się z okolicznych wsi Skalnego Podhala, najbardziej znany w latach międzywojennych był Stanisław Budź-Mróz z Poronina (1858-1943), uważany za największego dudziarza na Podhalu. Podziwiali jego grę nie tylko górale, ale także przybywający pod Tatry artyści. Z jednej strony widziano w nim ostatniego wielkiego muzyka, grającego na coraz rzadziej już wtedy spotykanym instrumencie, z drugiej - uznawano jego wirtuozerię. Na tym niezbyt wdzięcznym instrumencie Mróz potrafił wygrać wielką ilość melodii; dźwięk wydobywany z dud brzmiał czysto i donośnie, a biegłość palców i lekkość najprzeróżniejszych ozdobników zadziwiały każdego, kto słuchał jego muzyki.

Wielkie uznanie dla talentu Mroza miał Bartuś Obrochta, nieraz też prezentowano ich razem jako największych muzyków Podhala. Był Mróz razem z Obrochtami w Paryżu w 1925 r., a Jarosław Iwaszkiewicz, wspominając góralskie występy nad Sekwaną pisał: Szklana kopuła pawilonu była oświetlona jak księżycowym światłem, na jednej z drewnianych law, które stały przed pawilonem, siedział wielki Mróz i muzykował na tych swoich dudach.

Był rzeczywiście bardzo wysoki i wyglądał niezwykle stylowo, zawsze ubrany po góralsku, w szerokim pasie bacowskim, pochodzącym z dawnych lat, kiedy to bacował w Dolinie Małej Łąki, z wielką spinką ozdabiającą koszulę. Chętnie pozował do zdjęć, a gdy grywał dla przechodzących spacerowiczów w Dolinie Strążyskiej, goście fotografowali się za niewielką opłatą w jego towarzystwie.

Grywał też, indywidualnie zapraszany, w pensjonatach i dla wybitniejszych gości zakopiańskich. Uczestniczył z Obrochtami w pogrzebie Karola Szymanowskiego, żegnając wielkiego kompozytora grą na dudach w Krypcie Zasłużonych na krakowskiej Skałce.

Na dudach grał również jego syn, który zmarł tragicznie rażony piorunem na szczycie Giewontu w 1937 r., kiedy to przygrywał tłoczącym się wokół krzyża turystom; podczas tej burzy zginęły na Giewoncie 4 osoby, a kilkanaście zostało rannych. Muzyczne tradycje rodu kontynuuje wnuk Stanisława Mroza „po kądzieli" - Władysław Trebunia-Tutka, jeden z najlepszych podhalańskich muzyków, grający przede wszystkim na skrzypcach, ale także na dudach i piszczałkach. Jest Władysław Trebunia również akademicko wykształconym artystą-plastykiem, zaś jego syn Krzysztof (ceniony inżynier architekt) i córka Anna założyli słynny w całej Polsce zespół "Trebunie-Tutki", słynny zarówno jako świetna kapela góralska, jak i jako grupa, interpretująca góralszczyznę w rytmach rockowych i hip-hopowych.

Andrzej Knapczyk-Duch Po śmierci Bartusia Obrochty najbardziej może znanym prymistą góralskim stał się Andrzej Knapczyk-Duch z Cichego (1886-1946). Choć urodził się na 8 lat przed śmiercią Sabały, często nazywa się go spadkobiercą muzyki „Sablika", ponieważ grywał przede wszystkim na gęślach - złóbcokach i odkrył na nowo ten zapomniany instrument.

Był Knapczyk z wykształcenia nauczycielem i pracował w szkołach w Murzasichlu i Cichem. Jednakże jego największą pasją była muzyka góralska i jej propagowanie. Jego stare gęśle (na których podobno grywał i Sabała) miały piękny ton i w latach 20. stały się wzorem dla lutnika Andrzeja Bednarza przy jego pracy. Jako pierwszy zaczął grać na „złóbcokach" w pozycjach. W przeciwieństwie do innych muzyków góralskich, złóbcoki trzymał pod brodą i miał nawet zamontowany przy nich skrzypcowy podbródek.

Andrzej Knapczyk, obdarzony świetnym słuchem i biegłością muzyczną, najchętniej grywał - podobnie jak Sabała - nie do tańca, lecz do słuchania. Przetwarzał wiele obcych nut na sposób góralski, często też grał nuty balladowe, w oryginalnej wersji śpiewane, nazywane później nutami Duchowymi. Tworzył też nowe melodie góralskie do własnych tekstów i tak powstał m.in. Marsz Duchów, Śmierć bacy, pięcioczęściowy poemat o Janosiku, Powstanie Chochołowskie, Hej, wara wom, Dunajcanie. Jest także autorem najpopularniejszego, obok Tetmajerowskiego Hej, idem w las, marsza podhalańskiego - Hej tam, od Tater.

Andrzej Knapczyk-Duch urodził się w bardzo muzykalnej rodzinie. Grał jego dziad, ojciec i bracia. Już w III klasie szkoły powszechnej stworzył dwuosobową kapelę, w skład której wszedł także jego brat Józef, grający na basach. Potem doszedł do nich Jakub Konopka-Duch grający również na prymie i Zygmunt Miętus (sekund).

Kapela Duchów (niekiedy występująca w składzie 3 złóbcoki i basy) grywała nie tylko na Podhalu, ale także w Krakowie i wielu innych miastach Polski. W 1928 r. na I Targach Poznańskich kapela Andrzeja Knapczyka-Ducha wraz z zespołem z Poronina występowała w historyczno-podhalańskim obrazku scenicznym księdza Kotarby Powstanie Chochołowskie, była ozdobą organizowanych w latach 30. Świąt Gór, nierzadko też tworzyła ilustrację muzyczną do wykładów o folklorze góralskim, organizowanych przez Związek Podhalan.

Kapela Duchów zamilkła po klęsce wrześniowej 1939 r. Na wielokrotne propozycje grania dla Niemców, z racji wizyt dostojników hitlerowskich w Zakopanem, Andrzej Knapczyk-Duch zawsze odpowiadał odmownie. Był wielkim patriotą i z bólem patrzył na poczynania niektórych górali, kolaborujących z okupantem. Popularne były jego aktualne śpiewki, choćby takie jak ta o przywódcy Goralenvolku, Krzeptowskim:

Nie chciał cierpieć biedy ni jeść z wodą rzepki
Ten zdrajca górali „książę" Wacław Krzepki.
Jeździł on do Franka z ciupażką i skrzynią
nie wiedząc, że Niemiec zwał go „polską świnią" ...

Od 1985 r. Gminny Ośrodek Kultury w Czarnym Dunajcu organizuje corocznie przegląd kapel instrumentalnych i solistów pod nazwą „Muzykowanie na Duchową nutę", a w 1987 r. Szkoła Podstawowa w Czerwiennem Dolnym otrzymała imię Andrzeja Knapczyka-Ducha.

Jedyną kobietą, która zdobyła w latach międzywojennych uznanie na Podhalu jako skrzypaczka, była Bronisława Konieczna-Dziadońka z Bukowiny (1894-1968). Urodzona w Łysej Polanie, była córką tamtejszego leśniczego Jędrzeja Dziadonia, jednego z bohaterów walk o przynależność do Polski rejonu Morskiego Oka. Był niezłym skrzypkiem i gawędziarzem, a także kuzynem i serdecznym przyjacielem Bartusia Obrochty, z którym wspólnie uprawiali „antywęgierską partyzantkę" w czasach, gdy madziarska żandarmeria próbowała siłą zaanektować Morskie Oko. Razem byli nawet w tej sprawie stawiani przed sądem, ale przede wszystkim - razem grywali.

Bronisława uczyła się grać wspólnie z rodzeństwem (6 braci i 4 siostry) i wkrótce okazało się, że jest z nich wszystkich najzdolniejsza. Niechętnie patrzący na jej granie ojciec musiał w końcu zaakceptować fakt, że córka ma wielki talent, a gdy została wysoko oceniona przez samego Bartusia Obrochtę - dopuścił ją do grania prymu w rodzinnej kapeli. Miała wtedy 12 lat ...

W 1916 r. wyszła za mąż za Kazimierza Koniecznego w Bukowinie i tam utworzyła własną „muzykę", która w latach międzywojennych stała się jedną z lepszych na Podhalu. Jednocześnie gaździna z Bukowiny wychowywała całe zastępy młodych skrzypków. A górale tańczyli tak, jak im utalentowana „baba" grała.

Jej gra słynęła nie tylko z wirtuozerii, lecz przede wszystkim z niezwykłego spokoju. Najwyżej oceniono ją podczas pierwszego Konkursu Muzyk Góralskich w Zakopanem w 1952 r., kiedy to jej „muzyka" zajęła drugie miejsce (po „muzyce"- Obrochtów), a ona sama dostała nagrodę dla najlepszego prymisty. Najczęściej grywali z nią jako sekundziści Stanisław Górkiewicz i Jakub Budz, a jako basista Stanisław Budz.

Konkurentem Dziadońki był Stanisław Nędza-Chotarski z Kościelisk (1893-1972), uważany za następcę Bartusia Obrochty i jednego z najlepszych skrzypków góralskich.

Żył prawie 80 lat i bardzo długo muzykował - był prymistą od 16 roku życia. Ale w młodych latach, grywał niekiedy sekund u boku Bartusia Obrochty, który także i dla niego był mistrzem. W latach 30. stał się Chotarski obok Ducha najbardziej znanym muzykiem podhalańskim, grywał we wszystkich grupach teatralno-muzycznych, bywał też na występach w Krakowie, Warszawie, Wiedniu i Berlinie (gdzie brał udział w nakręcaniu niemieckiego filmu Burza nad Tatrami). Od 1953 r. jego muzyka była utrwalana na płytach.

Po II wojnie był filarem zespołu Związku Leśników, a następnie kapeli Maśniaków i Zespołu Regionalnego im. Klimka Bachledy. On to właśnie, obok wspominanego tu już kilkakrotnie zięcia Bartusia Obrochty - Stanisława Szczepaniaka-Bajscorza, stanowił dla współczesnych muzyków góralskich największy autorytet, przede wszystkim w grze do tańca. U jego boku wykształciło się całe pokolenie współczesnych najlepszych prymistów Skalnego Podhala.

Jest ich zresztą bardzo wielu, bowiem ogólny poziom wykonawstwa muzycznego jest znacznie wyższy niż przed laty. Góralscy muzycy i tancerze, a także miłośnicy podhalańskiej nuty zapytywani przez nas u progu lat 90-tych wśród prymistów najwyżej cenili Władysława Zaryckiego, Bolesława Karpiela-Bułeckę i Władysława Obrochtę z Zakopanego, Adama Kuchtę i Eugeniusza Wilczka z Bukowiny, Andrzeja Krzeptowskiego z Kościeliska, Władysława Trebunię z Białego Dunajca i Stanisława Michałczaka z Tylmanowej.

Zjawiskiem samym w sobie jest syn Bolesława, Jan Karpiel-Bułecka - może najbardziej wszechstronny muzyk w historii Podhala. Po ojcu odziedziczył wybitne umiejętności gry na skrzypcach tak, że mimo młodego wieku (ur. 1956) uważany jest obecnie za jednego z najlepszych prymistów, znawcę wielu nut tanecznych i śpiewanych, podhalańskich i obcych, występujących w innych obszarach Karpat. Jan Karpiel jest także multiinstrumentalistą, wirtuozem w grze na dudach i rozmaitego rodzaju piszczałkach, które zresztą sam wykonuje. Nadto - potrafi nie tylko grać, lecz także pięknie mówić o muzyce i góralszczyźnie. Stąd też jest chętnie zapraszanym gościem wielu domów wczasowych, bywał konferansjerem Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich, występował w programach radiowych i telewizyjnych. Jako postać bardzo charakterystyczna i stylowa, grał Jan Karpiel w wielu filmach (Ród Gąsieniców, Harnasie, w Janosiku występował jako dudziarz). Dodać warto, że ukończył on studia w Krakowie i jest cenionym architektem, zatrudnionym początkowo w Pracowni Regionalnej Politechniki Krakowskiej w Zakopanem, gdzie zajmował się inwentaryzacją i ratowaniem zabytków budownictwa podhalańskiego, a obecnie prowadzącym własną pracownię projektową.

Jest Jan Karpiel-Bułecka wysoko cenionym góralskim showmanem, lecz przede wszystkim jest znakomitym muzykiem, grywającym na estradzie i w domu, przed kamerami telewizji i na rodzinnych posiadach. Ale potrafi też - o czym autorzy mieli okazję się przekonać - zaszyć się samotnie w kącie czy za domem, aby bez hałaśliwego towarzyszenia kapeli grać, z potrzeby serca, samemu - dla siebie, jak to dawniej, za czasów Sabały, bywało.

 

ő Powrót do spisu treści   

Dalej ř