Projekt okładki - Rita Walter-Łomnicka, zdjęcie Tatr - Kryspin Sawicz Lidia Długołęcka
Maciej Pinkwart


MUZYKA I TATRY

MIECZYSŁAW KARŁOWICZ

Żadna z jego kompozycji nie ma w tytule ani w autorskim programie Tatr; w żadnej nie znajdziemy ani śladu cytatów z muzyki góralskiej. Jednakże właśnie Mieczysław Karłowicz związany był z Tatrami jak chyba żaden z jego poprzedników i następców na niwie muzycznej: swymi uczuciami, działalnością taternicką i społeczną, swą pracą, życiem i śmiercią ...

Może owa tatrzańska śmierć Karłowicza w śnieżnej lawinie pod Małym Kościelcem jest elementem jego życiorysu najbardziej znanym. Paradoksalne, ale za życia mało o nim wiedziano. Zyskał popularność po śmierci. Dzięki śmierci... Dziś, gdy od tamtego tragicznego lutowego przedpołudnia minęło przeszło osiemdziesiąt lat, życie i twórczość Mieczysława Karłowicza są coraz lepiej znane, stanowią treść publikacji dziennikarskich i dysertacji naukowych, bywają tematem konkursów, a jego dzieła po latach nabrały szczególnego blasku.

Jeszcze większego znaczenia nabrała estetyka tatrzańska Karłowicza. Dziś, gdy Tatry przestały być terenem eksploracji, kiedy mamy świadomość ich niepospolitych wartości i trudnej do przecenienia roli w kulturze narodowej - Karłowiczowskie „roztapianie się we wszechbycie", poczucie jedności z naturą ponownie stają się motywem przewodnim wycieczek, podejmowanych przez wiele osób. Tatry - jako świątynia narodowa - pojmowane są coraz częściej nie jako suma pojedynczych szczytów i przełęczy, które „zalicza" zdyszany tłum pseudoturystów, lecz jako integralna całość, która od stulecia jednakowo silnie oddziaływuje na psychikę i kulturę, tak narodu, jak i jego pojedynczych obywateli. Nadal, niestety, aktualny jest apel Karłowicza wzywający do szacunku dla ciszy i majestatu gór, jednakże idea Tatr jako miejsca przeżyć estetycznych, a nie sportowych ma dziś znacznie więcej zwolenników niż w czasach, gdy działał w nich twórca Odwiecznych pieśni.

Związki Karłowicza z Tatrami i Zakopanem były bardzo rozległe i nie można ich upraszczać tylko do turystyki i taternictwa. Był także narciarzem-i instruktorem narciarstwa, działał w Towarzystwie Tatrzańskim i jego sekcjach, współtworzył założenia organizacyjne ratownictwa górskiego, uprawiał publicystykę turystyczną i fotografikę tatrzańską. W Zakopanem koncertował, komponował, uczestniczył w sprawach towarzyskich - niemal przez całe swoje krótkie życie.

Pierwszy raz przyjechał pod Giewont z matką i starszym rodzeństwem 10 lipca 1889 r. i zamieszkał w domu przewodnika Jana Stopki przy Krupówkach. Z nim też odbywał pierwsze wycieczki w Tatry: na Czerwone Wierchy, do Morskiego Oka przez Zawrat, prawdopodobnie też do Szmeksu, czyli dzisiejszego Smokowca, przez Polski Grzebień. Ten pierwszy pobyt w Zakopanem 13-letniego Karłowicza zakończył się 28 sierpnia, a po powrocie do Warszawy Mieczysław rozpoczął naukę gry na skrzypcach u wybitnego wirtuoza tego instrumentu, Stanisława Barcewicza. Rodzice bowiem, a zwłaszcza matka - Irena z Sulistrowskich - planowali dla niego karierę wirtuoza. Droga do tego wszakże była daleka i niełatwa, a jej szlak także prowadził przez Zakopane.

Kolejny raz przyjechał tu Karłowicz 20 czerwca 1892 r., tym razem pod opieką przyjaciółki matki, Pauliny Dicksteinowej, by zamieszkać początkowo w Zakładzie Wodoleczniczym dra Wenantego Piaseckiego przy dzisiejszej ulicy Jagiellońskiej, a potem w Hotelu Warszawskim w Jaszczurówce. W tym właśnie roku zadebiutował w Zakopanem także jako skrzypek, przedstawiając na dwóch koncertach (24 i 26 sierpnia 1892 r.) utwory Beniamina Godarda, Camila Saint-Saensa, Franza Riesa i Pabla Sarasatego, pochodzące ze szkolnego repertuaru nauki u Barcewicza. Tego też lata Karłowicz rozpoczął w Zakopanem działalność publicystyczną ogłaszając na łamach „Kuriera Zakopiańskiego" artykuły Kościelec - wspólnie z Januszem Chmielowskim - i Kominy. Opisywał w nich drogę i widoki z tych mało wówczas znanych i rzadko zwiedzanych szczytów. Charakterystyczne, że artykuł o Kościelcu, podpisany co prawda tylko inicjałami młodych turystów, zaopatrzony został w dopisek informujący o tym, że panowie M.K. i J.Ch. są członkami Towarzystwa Tatrzańskiego. To nieprawda: Karłowicz miał wtedy 16 lat, Chmielowski - dwa lata mniej. A nieletnich młodzieńców Towarzystwo w swoje szeregi nie przyjmowało. Faktycznie zapisał się Mieczysław do TT wraz z ojcem dopiero w 1895 r.

Podobną próbą sztucznego zwiększania swojego autorytetu turystycznego był początek drugiego artykułu, opisującego walory Kominiarskiego Wierchu: Poznawszy wszystkie polskie szczyty, zwiedzane przez turystów, postanowiłem poznać inne, na które turyści chodzić nie zwykli.

Jan Stopka prowadził Karłowicza na Kominy Tylkowe od hali Stoły. Wtedy to właśnie Mieczysław pierwszy raz malował zieloną farbą znaki w trudniejszych miejscach, chcąc ułatwić następcom odnalezienie drogi. Dziś szlak ten, nieformalnie nazywany imieniem Karłowicza, jest oficjalnie zamknięty dla ruchu turystycznego i bardzo rzadko uczęszczany.

Poza Kościelcem i Kominiarskim Wierchem zwiedził Karłowicz tamtego roku także Bystrą, Czerwone Wierchy, Giewont, Świnicę, Rysy, Kozi Wierch, Granaty i Żółtą Turnię, chodząc w towarzystwie Jana Stopki, Janusza Chmielowskiego i samotnie.

Rok później Mieczysław Karłowicz, po zdaniu matury przyjechał do Zakopanego z rodzicami, by ponownie spędzić miesiąc w „Hotelu Warszawskim" w Jaszczurówce. Wiemy, że sporo chodził po Tatrach zarówno po polskiej, jak i południowej, węgierskiej strome, zwiedzając m.in. z rodzicami Świnicę, a także z przewodnikami (m.in. z Janem Kubinem) był na Łomnicy, na Rysach i na Wysokiej. Z końcem wakacji pojechał z matką w Alpy, ale, jak Irena Karłowiczowa pisała do przyjaciółki, pozostał wierny swej dla Tatr miłości, nic nie znalazł w Szwajcarii, co by nazwał piękniejszym ...

Następny rok - 1894 - miał być ostatnim, w którym Mieczysław zwiedzał Tatry czysto turystycznie. Mieszkał wtedy w nieistniejącym dziś domu Hertza przy górnych Krupówkach (dziś ul. Chałubińskiego, koło posiadłości rodziny Chałubińskich), a ukoronowaniem tego sezonu była podjęta w końcu lipca wyprawa z przewodnikiem Jędrzejem Walą na najwyższy szczyt Tatr – Gerlach. Trasa wyprawy wiodła z Jaszczurówki pod Kopieńcem do Toporowych Stawów, stamtąd przez Polanę Waksmundzką do Roztoki i dalej doliną Białej Wody przez Polski Grzebień do Doliny Wielickiej, skąd - w trzecim już dniu wędrówki - Karłowicz wszedł na Gerlach przez Wielicką Próbę około 9 rano.

Co za widok wokoło! - pisał potem w artykule Wycieczka na króla tatrzańskiego i Szczyt Mięguszowiecki - Jakże daleko rozciągają się równiny węgierskie! Tu czułem, że stoję na szczycie Tatr; widziałem wkoło siebie linię widnokręgu. Przede mną Wysoka uchyliła czoła, ta Wysoka, dziewicza, dumna, co tak imponuje z Rysów! Za nią Rysy, także podupadłe, nie śmieją swego czoła wznieść ponad horyzont. Dokoła przepaści, a pod stopami Dolina Wielka i Batyżowiecka. A co za pogoda cudowna! Gdzie okiem rzucić, żadnej przeszkody, niebo bez chmurki jednej. Tu Krywań, ów wielki Krywań, co go przez długi czas za najwyższy szczyt Tatr uważano, rozciąga swe szerokie ramiona. A tam, na równinach miasta i miasteczka z dachami kościołów błyszczących w słońcu, z koleją wijącą się jak wąż pomiędzy nimi!.

Długo stałem, rozglądając się wokoło ...

W tym samym artykule odnaleźć możemy pierwsze określenie ówczesnego stosunku młodego Mieczysława do Tatr. Refleksje te, snute na Polanie Waksmundzkiej pod stokami Koszystej, towarzyszyły potem Karłowiczowi przez całe życie:

Cisza była cudowna, uroczysta. Żaden szmer ludzki nie dochodził do nas: słychać było tylko harmonijne odgłosy dzwonków pasącego się bydła i od czasu do czasu dźwięczny głos juhasa: Oj! góry nasze, góry! Leżąc tutaj na wonnej łące, w cudowny dzień lipcowy, doznawałem wrażenia tak obcego mieszkańcom równin: uczucia nieograniczonej wolności. Zapomniałem o drobiazgach życia codziennego, zapomniałem o drobnych nadziejach, marzeniach, zawodach. Tutaj, wobec otaczających mię gór, czułem się tak małym, takim pyłkiem, że opanowała mię żądza dążenia do rzeczy wielkich i szlachetnych. W tej dziwnej ciszy czerpałem siły na przyszłe nieuniknione zapasy z losem i czułem, że każdy, kto by potrzebował spokoju i odpoczynku po pracy, tutaj wróciłby w jednej chwili do siebie.

Przez Batyżowiecką Próbę, Dolinę Stwolską i Dolinę Złomisk Karłowicz z Walą przeszli z Gerlacha do schroniska nad Popradzkim Stawem, skąd nazajutrz przez Hińczową Przełęcz weszli na mało wówczas zwiedzany Mięguszowiecki Szczyt, by zejściem do Morskiego Oka i Roztoki zakończyć wyprawę. v;

Ta imponująca trasa zamknęła pierwszy etap związków Mieczysława Karłowicza z Tatrami i Zakopanem. Lato 1895 r. spędził u rodziny na Litwie, a jesienią tego samego roku rozpoczął studia muzyczne w Berlinie, gdzie kształcił się u znakomitego nauczyciela kompozycji, Henryka Urbana. W kontaktach z Tatrami nastąpiła 7-letnia przerwa, wypełniona intensywną nauką, pracą kompozytorską, komplikacjami uczuciowo-rodzinnymi i... walką z lękiem przestrzeni. Trudne to do pojęcia, by zdobywca Gerlacha, Wysokiej i Łomnicy odczuwał tak mocno agorafobię, że wysiadając na otwartej przestrzeni podberlińskiej stacyjki musiał niejednokrotnie czym prędzej wracać do domu, do ciasnych ulic i bliskich ścian. Był to zapewne uboczny skutek neurastenii - ostrej nerwicy, odziedziczonej po
ojcu i pogłębionej kłopotami osobistymi. Nie pomagały żadne medykamenty i dopiero trudna praca nad wzmocnieniem systemu nerwowego, według wskazówek zawartych w książce Juliana Peyota Kształcenie woli pozwoliła pokonać chorobę.

W Berlinie Mieczysław Karłowicz ostatecznie porzucił myśl o karierze skrzypka - wirtuoza. Zadecydowało o tym przede wszystkim nie przyjęcie do klasy Józefa Joachima, który nie dostrzegł w nim zapewne potrzebnej do działalności estradowej „iskry Bożej". Był już wtedy Karłowicz introwertykiem, niechętnie występował publicznie, budował własny świat przeżyć i wartości - a wszystko to, znakomicie dając się pogodzić z pracą kompozytorską, wykluczało występowanie z solistycznymi popisami.

Wśród utworów, skomponowanych w okresie berlińskich studiów, zasłużenie największą popularność zdobyły pieśni na głos z fortepianem, do dziś znane, lubiane i często wykonywane. Do naszych czasów przetrwały 22 utwory wokalne Karłowicza. Dziesięć z nich ma teksty Kazimierza Przerwy-Tetmajera. Żaden z nich bezpośrednio nie dotyczy Tatr - choć, jak wiemy, i muzyk i poeta byli wielkimi miłośnikami i znawcami gór. Tylko jeden wiąże się z przyrodą tatrzańską:

Zawód

Wyczarowałem cię wśród fal mych snów
jak limbę gdzieś nadwodną,
śniłem cię cichą i pogodną,
ach, jak mi żal, jak żal ...
Na zieloności sennych hal,
gdzie wiatr błękitne mgły rozpina,
byłaś mi, dziewczę, tak jedyna,
ach, jak mi żal, jak żal ...
Wkoło szumiały smreki w dal
jakimś modleniem cichym, wiecznym,
byłaś mi tam czymś tak słonecznym,
ach, jak mi żal, jak żal ...

Ponownie losy zawiodły Mieczysława Karłowicza do Zakopanego w 1902 r. Przyjechał 8 lipca i zamieszkał w istniejącej do dziś willi „Fortunka" na Bystrem. Ukończył był właśnie studia u Henryka Urbana i rozpoczął samodzielną pracę kompozytorską. W tekach spoczywało, prócz pieśni, kilka kompozycji napisanych w Berlinie, a wśród nich bardzo popularna Serenada na orkiestrę smyczkową op. 2. Do Zakopanego przywiózł Karłowicz rozpoczętą pod kierunkiem Urbana swoją jedyną Symfonię e-moll „Odrodzenie" op. 7 - pierwszy utwór o charakterze programowym, oraz pisany od wiosny 1902 r. Koncert skrzypcowy A-dur op. 8.

Pobyt w „Fortunce" był przeznaczony przede wszystkim na wypoczynek i pracę kompozytorską. O wycieczkach tatrzańskich Karłowicza, podejmowanych w tamtym roku wiemy niewiele: Był w Bielskich Tatrach, zwiedzając Jaskinie Bielskie w Kobylim Wierchu. W Zakopanem ukończył za to swoją symfonię, bardzo posunął naprzód pracę nad Koncertem, skomponował także muzykę do melodeklamacji wiersza Tetmajera Na Anioł Pański ...

Lato 1903 r. przyniosło rodzinie Karłowiczów dwa druzgoczące ciosy: 14 czerwca zmarł na raka ojciec Mieczysława - Jan Karłowicz, 13 września umarła cierpiąca na dolegliwości psychiczne siostra kompozytora, Wanda Wasilewska. Irena Karłowiczowa straciła męża i drugie już dziecko - starsza z sióstr, Stanisława, zmarła we wczesnej młodości. Tragedie te uniemożliwiły wycieczki w Tatry - jedynie 10 dni spędził wtedy w Zakopanem, mieszkając prawdopodobnie nadal w „Fortunce" i lecząc wypoczynkiem rany zadane przez los.

Ponownie w 1904 r. - raczej w Zakopanem wypoczywał i przygotowywał następne dzieła muzyczne, niż zajmował się taternictwem. Spędził wtedy w „Fortunce" cały sierpień, pracował nad rozpoczętym tej wiosny w czasie pobytu nad Adriatykiem swym pierwszym poematem symfonicznym Powracające fale i chodził na niedalekie spacery. W „Fortunce" poznał mieszkającego tam Włodzimierza Boldireffa-Strzemińskiego, z którym odbył jedną niewielką wycieczkę na Halę Gąsienicową, przełęcz Karb i Przełęcz Świnicką, skąd przez Świnicę i Zawrat z powrotem na Halę. Zawarta wówczas znajomość przetrwała lata, a Boldireff stał się jednym z najbliższych towarzyszy tatrzańskich Mieczysława.

Stosunki w warszawskim świecie muzycznym układały się tymczasem dla Karłowicza jak najgorzej. Kierownictwo warszawskiej filharmonii - Emil Młynarski i Aleksander Rajchman - nie dopuszczało na estradę nowinek i utwory młodych kompozytorów polskich latami pozostawały w szufladach. Propagowano kasowe szlagiery, niekiedy zatracające wręcz o szmirę, a polska muzyka była odsuwana w cień. Mieczyław Karłowicz inicjował zbiorowe protesty, pisał artykuły, publikował nawet dowcipne pamflety, wyśmiewające sterników polskiej nawy muzycznej -wszystko bez żadnych skutków. Jego nowo powstające dzieła miewały prawykonania wyłącznie na estradach zagranicznych, gdzie grywano je na koszt kompozytora. W gorszej jeszcze sytuacji byli jego młodsi i mniej zamożni koledzy. Zniechęcony takimi stosunkami, z końcem 1904 r. zaczął rozważać możliwość opuszczenia Warszawy na stałe. Początkowo planował osiedlić się w Niemczech. Projekt zakopiański powstał dopiero po kilku latach.

Tymczasowo zamieszkał w Lipsku i tam wiosną 1905 r. rozpoczął pracę nad poematem Trzy odwieczne pieśni op. 10 - dziełem, powszechnie uważanym za muzyczną ilustrację tatrzańskich przeżyć kompozytora. 4 ft

Właściwie nie wiadomo, dlaczego pogląd taki stał się niemal „obowiązujący". Mieczysław Karłowicz nigdy nikogo nie upoważnił do wiązania tego poematu z Tatrami. Nie napisał doń żadnego literackiego programu, innego poza tytułami poszczególnych części: Pieśń o wiekuistej tęsknocie, Pieśń o miłości i śmierci, Pieśń o wszechbycie. Szczególnym nadużyciem wydaje się publikowane czasem w programach koncertowych, lub nawet w poważnych pracach fachowych stwierdzenie, jakoby programem Trzech odwiecznych pieśni był następujący fragment artykułu Mieczysława Karłowicza Po młodym śniegu (Dziewięć dni w Tatrach) :

Los rzucał mną dużo po świecie: widziałem zastygłe w lodzie cielska olbrzymów alpejskich, podziwiałem ponurą dzikość Czarnogórza, wpatrywałem się w białą szatę majestatycznej Etny. Lecz żadne z tych gór nie były mi tym, czym Tatry. Te Tatry, co na tygodnie całe otulają się w zasłony z mgieł, każąc czekać bez końca na uśmiech, jak najkapryśniejsza z kobiet. Gdy jednak zasłony spadną i błysną modre oczy stawów, gdy rozrumienią się śniegi, a turnie odetchną świeżym wiatrem wschodnim - wtedy jakaś tajemnicza dłoń wyciąga się do mnie z wyżyn górskich, chwyta i porywa z sobą. I gdy znajdę się na stromym wierzchołku sam, mając jedynie lazurową kopułę nieba nad sobą, a naokoło zatopione w morzu równin zakrzepłe bałwany szczytów - wówczas zaczynam rozpływać się w otaczającym przestworzu, przestając się czuć wyodrębnioną jednostką, owiewa mnie potężny wiekuisty oddech wszechbytu. Tchnienie to przebiega przez wszystkie fibry mej duszy, napełnia ją łagodnym światłem i sięgając do głębin, gdzie leżą wspomnienia trosk i bólów przeżytych - goi, prostuje i wyrównywa. Godziny, przeżyte w tej półświadomości, są jakby chwilowym powrotem do niebytu, dają one spokój wobec życia i wobec śmierci, mówiąc o wiecznej pogodzie roztopienia się we wszechistnieniu ...

Praktycznie, jedynym realnym związkiem przytoczonego fragmentu z poematem op. 10 jest to, że występują w owym tekście słowa „wszechbyt" i „wiekuisty", powtarzające się w tytułach dwóch części tryptyku. Przesłanka to nader niepewna, zwłaszcza, gdy zna się stosowane w okresie modernizmu słownictwo, pełne tego typu sformułowań. .

Przede wszystkim jednak ci, którzy przypisują powyższemu cytatowi miano autorskiego programu Odwiecznych pieśni nie wiedzą, czy też nie chcą wiedzieć o tym, że artykuł ten Karłowicz napisał w lipcu 1907 r. Czyli w dwa lata po skomponowaniu poematu i w 4 miesiące po jego berlińskim prawykonaniu.

Wiele w tej sprawie zamętu spowodował - zapewne mimowolnie - Henryk Opieński, kompozytor, krytyk muzyczny i bliski znajomy Karłowicza. Opublikował on 22 stycznia 1909 r. na łamach „Sceny i Sztuki" tekst, mający być wprowadzeniem do Odwiecznych pieśni dla słuchaczy polskich, przed warszawskim prawykonaniem utworu. Podobno na podstawie rozmowy z kompozytorem pisał on, że w formie symfonicznego tryptyku wypowiedział autor to, co mu w duszy muzyka - artysty śpiewało, kiedy spoczywając może na granitowych wierchach Tatr (wśród których od lat kilku stale przebywa) dumał o największych zagadkach ludzkiego bytu, o wiekuistej tęsknocie ducha, o miłości i o śmierci ...

Sam Opieński zatem nie rozstrzygnął w swym artykule gdzie Karłowicz dokonywał owych przemyśleń i jedynie wysunął hipotezę, że dumał może na granitowych wierchach Tatr. Bardzo to prawdopodobne: gdzież w końcu myśleć o wzniosłych sprawach, jak nie na wierzchołkach gór? Czy jednak nawet taki filozoficzny program można bezpośrednio wiązać z Tatrami? Wydaje się to mocno naciągane.

W dodatku okres intensywnego uprawiania turystyki tatrzańskiej i taternictwa, a tym bardziej stałego przebywania wśród „granitowych wierchów Tatr” przypadł na lata późniejsze niż te, w których powstały Odwieczne pieśni.

Taternictwo w życiu Karłowicza rozpoczęło się na dobre w 1905 r. 14 lipca przyjechał ponownie do zakopiańskiej „Fortunki" i tym razem nie poprzestał na niewielkich wycieczkach. Tego roku bowiem, wspólnie z Włodzimierzem Boldireffem, a także góralskimi przewodnikami znów wyruszył Mieczysław po latach na południową stronę Tatr, by zwiedzić m.in. Lodowy Szczyt, Baranie Rogi i Wysoką, poznał też zachodni odcinek Orlej Perci.

Tego lata, właśnie w Zakopanem, odwiedzili go w „Fortunce" kompozytorzy zrzeszeni w Spółce Nakładowej „Młoda Polska w Muzyce" - Apolinary Szeluta i Ludomir Różycki, którzy przedstawili mu założenia ideowe swego ugrupowania, nakłaniając do przyłączenia się do nich. Karłowicz chętnie ich wysłuchał, a podzielając ich stanowisko wobec niechętnej młodym kompozytorom warszawskiej konserwy muzycznej do Spółki co prawda nie przystąpił, ale wyraził zgodę na wykonanie jednego ze swoich utworów na koncercie kompozytorskim „Młodej Polski". Koncert taki odbył się faktycznie w 1907 r. w Berlinie, a utworem, o którym mowa, były właśnie Odwieczne pieśni. Potem, by zamanifestować jedność artystyczną z „Młodą Polską", zgodził się na wydanie w Spółce Nakładowej skomponowanej przed kilku laty pieśni Pod jaworem.

Prawdopodobnie był Karłowicz także obecny na pierwszym autorskim koncercie „Młodej Polski", który odbył się latem 1905 r. w Zakopanem. Szeluta i Różycki jako pianiści, a Grzegorz Fitelberg (późniejszy dyrygent, wybitny propagator dzieł symfonicznych Karłowicza) jako skrzypek - wykonywali wtedy utwory własne i Karola Szymanowskiego, którego nie było wtedy w Zakopanem.

Tego lata poznało Zakopane także i muzykę Karłowicza, gdy na koncercie dobroczynnym aktorka Wanda Siemaszkowa z towarzyszeniem nie znanego nam na razie pianisty deklamowała Na Anioł Pański Tetmajera z muzyką Karłowicza.

Był to ostatni sezon, jaki kompozytor spędził w willi „Fortunka". 25 czerwca 1906 r. bowiem, przyjechawszy do Zakopanego, zamieszkał przy Krupówkach w willi „Pod Białym Orłem", dziś już nie istniejącej. Ten właśnie pobyt miał okazać się pełen turystycznych i taternickich przeżyć i on to właśnie zadecydował o wybraniu przez Karłowicza Zakopanego jako miejsca stałego zamieszkania. W 1906 r. odbył kilka wypraw w wielkim stylu, w towarzystwie Włodzimierza Boldireffa, Klimka Bachledy i samotnych.

Właśnie podczas samotnej wędrówki Orlą Percią od Krzyżnego do Zawratu, odbytej w lipcu 1906 r., doznał Karłowicz niemiłych wrażeń, którymi rok później dzielił się z czytelnikami „Taternika". Jakże aktualnie brzmią te słowa i dziś:

Pierwszy dzień zszedł mi czarownie. Zarówno Dolina Pańszczycy jak też Orla Perć od Krzyżnego po Granaty spowita była w ciszę. Nie spotkałem po drodze nikogo; a kiedy o zmierzchu zszedłem do Czarnego Stawu, tłumy, co się tamtędy przewinęły, dawno już były z powrotem w Zakopanem.

Inaczej było jednak drugiego dnia. Ponieważ, idąc od Granatów do Zawrotu, miałem prawie ciągłe na oku kotlinę Czarnego i Zmarzłego Stawu, że przy tym Dolina Czarnego Stawu odznacza się niezwykłą akustycznością, mogącą współzawodniczyć z akustyką niejednej sali koncertowej, dzień ten miałem wprost zepsuty.

Bo proszę pomyśleć: od rana cała kotlina zaczęła żyć, lecz nie swoim, zamyślonym, sennym życiem pogodnego dnia górskiego, lecz rozpasanym gwarem ludzkiego mrowia. Okrzyki, nawoływania, śpiewy nie milkły ani na chwilę, a strzały rewolwerowe potrącały o ciemne ściany górskie: groźne echo, jakby pomruk zagniewanych olbrzymów tatrzańskich odpowiadało przeciągle, głusząc na chwilę nieznośną wrzawę.

I oto doszedłem do punktu, w którym pod adresem wszystkich, co chodzą po Tatrach, chcę wypowiedzieć gorącą prośbę: Szanujcie ciszę i majestat górski!

Niestety, atmosfera hałaśliwego pikniku towarzyszy wielu wycieczkom tatrzańskim i dziś. Do głośnych rozmów, nawoływania i śpiewów - doszedł jeszcze hałas przenośnych odbiorników radiowych i kasetowych magnetofonów, które - zdaje się - stały się niemal niezbędnym elementem wyposażenia turystycznego. Są to fakty tak nagminne, że nawet kierujący wycieczkami szkolnymi nauczyciele nie zwracają na nie uwagi. Dźwięki bynajmniej nie Odwiecznych pieśni rozbrzmiewają wśród tatrzańskich olbrzymów, a szczególnie przykre jest to. że hałaśliwe stada wycieczek nadal najczęściej przebiegają ścieżką z Hali Gąsienicowej do Czarnego Stawu - obok miejsca, gdzie odszedł do krainy wiekuistego spokoju autor apelu o szacunek dla ciszy i majestatu górskiego ...

Długie trasy, pełne ciszy i spokoju, na pewno usatysfakcjonowały Karłowicza w końcu lipca i w sierpniu 1906 r., kiedy to z Boldireffem zwiedzał szczyty i przełęcze wokół dolin Jaworowej i Pięciu Stawów Spiskich, kiedy samotnie wędrował z Doliny Kościeliskiej do przepięknej Niewcyrki, na Hruby i Furkot, czy kiedy z „królem przewodników tatrzańskich" - Klimkiem Bachledą spędził dziewięć dni w Tatrach Wysokich, wchodząc - jak to później opisał w „Taterniku" - „po młodym śniegu" na kilka honornych szczytów - m.in. Jastrzębią Tumię, Durny i Mały Durny Szczyt, Pośrednią Grań, Batyżowiecki Szczyt, Żłobisty, Rumanowy i Ganek. Dokumentacja fotograficzna tej wycieczki przetrwała do dziś, a wykonane wtedy przez Karłowicza zdjęcia świadczą o jego wielkim kunszcie i w tej dziedzinie sztuki - ich autor potrafił znakomicie połączyć doskonałą technikę, wierność dokumentalną i artystyczne ujęcie tak trudnego tematu.

O fotografiach Karłowicza właściwie mało wiemy. Przyjmuje się, że wykonywał je w latach 1906-08, ale to nieprawda: zajmował się tym także i wcześniej, tyle że te zdjęcia się nie zachowały. Publikował fotografie w „Taterniku" i „Pamiętniku Towarzystwa Tatrzańskiego", rozdawał towarzyszom wycieczek a nawet w żartobliwym liście do Heleny Egerowej planował, iż wobec niemożności zrobienia kariery w niechętnym mu świecie muzycznym, w przyszłości odda się zawodowemu fotografowaniu w Tatrach. W spuściźnie po Karłowiczu, przekazanej przez jego matkę Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego, a odziedziczonej przez Komisję Turystyki Górskiej ZG PTTK znajdują się dwa albumy zdjęć stykowych i blisko 100 szklanych klisz fotograficznych. Większość z nich to fotografie znane z wcześniejszych publikacji prasowych.

Pogoda w 1906 r. nie była rewelacyjna, ale Mieczysław nigdy się nie nudził i deszczowe zakopiańskie dni wykorzystywał na pracę twórczą - wtedy właśnie, przy Krupówkach, powstał niemal w całości szkic kompozycyjny trzeciego już poematu symfonicznego - Rapsodii litewskiej.

W utworze tym Karłowicz sięgnął do kilku ludowych melodii ze stron rodzinnych, do folkloru muzycznego Białorusi. Mieszkając pod Tatrami, obracając się wśród góralskich przewodników i obserwując pasterskie życie na halach, nie dostrzegł w muzyce góralskiej źródła inspiracji dla własnej twórczości. Nie można powiedzieć, że muzyki tej nie zauważył - towarzyszył ojcu, wybitnemu znawcy folkloru, gdy ten notował nad Morskim Okiem piosenkę podhalańskiego juhasa, o śpiewach góralskich wspominał w relacjach z wycieczek... Ale zapewne uważał, że miejsce muzyki góralskiej jest na hali, w szałasie lub karczmie czy w notatniku etnografa, a nie na kartach partytur. Do folkloru Białorusi sięgnął ze względów sentymentalnych, dla zilustrowania swych tęsknot do krainy szczęśliwego dzieciństwa i nieszczęśliwie ulokowanych młodzieńczych uczuć.

Ukończywszy Rapsodię Karłowicz zasiadł do poematu, uważanego za najbardziej osobiste i najlepsze jego dzieło: Stanisław i Anna Oświecimowie op. 12. Uważa: się, że u źródeł motywacji do napisania tego utworu leżało młodzieńcze uczucie Mieczysława do kuzynki, ukryte w programie utworu za zasłoną legendy o nieszczęśliwej miłości rodzeństwa z Krosna. Dzieło w głównym zarysie powstało w Warszawie i Lipsku, zaś jego instrumentacja - w Zakopanem.

Kolejny sezon tatrzański Karłowicza rozpoczął się 23 czerwca 1907 r. Tym razem przyjechał z matką i planował zostać pod Giewontem aż do zimy, chcąc wypróbować, czy uda mu się pogodzić pasję taternicką z konieczną pracą twórczą, a poza tym chcąc sprawdzić czy i on, i Irena Karłowiczowa zniosą bez szwanku niedogodności zakopiańskiego klimatu, którego jesienne kaprysy dotychczas znał tylko ze słyszenia.

Zamieszkali początkowo w nie istniejącym już Hotelu Turystów Józefa Sieczki przy dzisiejszej ul. Zamoyskiego, by po kilku dniach znaleźć wygodniejsze i bardziej ustabilizowane locum. Była to willa przy ul. Ogrodowej, dziś znana jako „Limba". W tym samym domu w 15 lat później zamieszkał Karol Szymanowski.

Jak się zresztą okazało, nie była to siedziba ostateczna. 12 września 1907 r. przeniósł się Karłowicz z matką do ekskluzywnego pensjonatu „Liliana" (w budynku tym, dziś nie istniejącym, w latach międzywojennych mieściło się zakopiańskie gimnazjum), by wreszcie z początkiem 1908 r. wynająć willę na rogu ul. Marszałkowskiej (dziś Kościuszki) i Sienkiewicza. W latach międzywojennych otrzymała ona nazwę „Lutnia". Tam właśnie znalazł Karłowicz swój ostatni adres.

Latem 1907 r. Mieczysław Karłowicz podjął kilka wypraw, które wprowadziły go na stałe do historii taternictwa. Chodził sam, z Włodzimierzem Boldireffem, z Klimkiem Bachledą i Józefem Gąsienicą-Tomkowym, z Michałem Beynarowiczem i nieznanymi z nazwiska przewodnikami spiskimi. Terenem jego szczególnego zainteresowania były rejony Morskiego Oka i Doliny Białej Wody, Dolina Jaworowa i Dolina Pięciu Stawów Spiskich, Dolina Kieżmarska i okolice Szczyrbskiego Jeziora. W 1907 r. zwiedził m.in. Młynarza (nową drogą), Kończystą, Łomnicę (drogą Jordana) z zejściem północną ścianą, Mały Kieżmarski i Kieżmarski Szczyt, Jagnięcy Szczyt, Wielką Kołową Turnię (I wejście), Wielkie Solisko, Ostrą (I wejście południową granią), Krótką, Ostry Szczyt południową ścianą drogą Haberleina, Kołowy Szczyt, Czarny Szczyt, Mnicha i Zadniego Mnicha. W wykazie tym, bardzo niepełnym, zwracają szczególną uwagę trzy pionierskie drogi oraz wejście na Ostry drogą Haberleina, uważane wówczas za najtrudniejsze w Tatrach.

Czy można zatem uważać Mieczysława Karłowicza za taternika w dzisiejszym, sportowym znaczeniu tego słowa? Na pewno nie. W rozmowie z Mariuszem Zaruskim stwierdził kiedyś, że zdaje sobie sprawę z tego, iż nie wszędzie dojdzie i nie wszędzie będzie chciał dojść. Nie uganiał się za rekordami, nowymi drogami i wariantami wejść i zejść, specjalnie nie szukał trudności, ale też ich specjalnie nie unikał.

Na temat charakteru polskiego taternictwa i dominujących w nim celów czy motywacji dyskutowano wówczas gorąco w Sekcji Turystycznej Towarzystwa Tatrzańskiego, której Karłowicz był członkiem i działaczem. Skupieni wokół lwowskiego „Himalaya Klubu" turyści, z Zygmuntem Klemensiewiczem, Romanem Kordysem i Jerzym Maślanką na czele widzieli w taternictwie przede wszystkim sport. Ostro polemizował z nimi Mariusz Zaruski, nie unikający przecież elementów czysto sportowych w swojej działalności górskiej. Karłowicz odbierał Tatry głównie jako sumę wrażeń estetycznych, ale jego spory z członkami „Himalaya Klubu" były o wiele łagodniejsze niż Zaruskiego, a kontakty osobiste - zażyłe.

Na łamach „Taternika" - organu Sekcji Turystycznej TT Karłowicz w 1908 r. określił swój stosunek do tych sporów na marginesie opisu jednej ze swych wycieczek z 1907 r.

Stanęły mi nagle żywo w pamięci rozprawy ostatniego Walnego Zgromadzenia Sekcji Turystycznej o dwóch kierunkach, jakie w turystyce tatrzańskiej się rozwinęły, a które pokrótce określić się dadzą jako czysto estetyczny i gimnastyczno-współzawodniczy. I wydało mi się, że - tak jak to często bywa -prawda leży pośrodku i że jedynie rozumne złączenie tych kierunków dać może ideał turysty. Idealnym typem turysty byłby dla mnie ten, co by wyruszając w góry z jasno określonym pragnieniem szukania wrażeń w pierwszym rzędzie estetycznych posiadał jednocześnie tyle silnej woli, odwagi i wyrobienia, ażeby wszelkie trudności stały się dlań tylko urozmaiceniem wyprawy. Ideałów chodzi jednak po świecie niewiele. Wiem tedy doskonale, że spotka się w Tatrach jeszcze nieraz wygodnie estetyzujący filister z zakutym sportsmenem, co jak ślepy przebiegnie cały łańcuch Tatr, by wytrzeć jakiś okrzyczany za trudny komin; i na jednego, i na drugiego spoglądać będą olbrzymy tatrzańskie ze spokojem i pobłażaniem istot wiekuiście trwałych.

Zakopane i Tatry zapadły Karłowiczowi w serce na zawsze. Jesienią 1907 r., stwierdziwszy, iż „egzamin" z pobytu pod Giewontem wypadł zadowalająco. Karłowiczowie podjęli ostatecznie decyzję o osiedleniu się w Zakopanem na stałe, co Mieczysław komentował w liście do Adolfa Chybińskiego: Siedzę wśród swoich (...), nikt mi w pracy nie przeszkadza, mogę chodzić po górach tatrzańskich, które ukochałem, jakbym się wśród nich był narodził - i na razie niczego więcej nie żądam.

A w pięć miesięcy później dodawał: Warunki tutejsze: spokój wiejski; potężny, żywiołowy w swej zmienności klimat i dobra komunikacja z cywilizowanym światem odpowiadają mi w zupełności. Nie wyobrażam sobie, abym kiedy Zakopane dobrowolnie opuścił, chyba los mię do tego zmusi ...

W 1907 r. Karłowicz po raz pierwszy zobaczył zimę tatrzańską. Wtedy też opanowała go nowa, związana z Tatrami pasja - narciarstwo. 5 grudnia tego roku utworzono pod Giewontem Zakopiański Oddział Narciarzy, przekształcony później w Sekcję Narciarską Towarzystwa Tatrzańskiego. Kompozytor wszedł w skład komisji kontrolnej tej organizacji, a rok później został jej wiceprezesem. Zapisał się także na pierwszy kurs narciarski, zorganizowany przez ZON od 25 grudnia 1907 r. do 2 stycznia 1908 r.

Był uczniem pojętnym, a o tym, że nauki udzielane przez Mariusza Zaruskiego nie poszły w las świadczy to, że już 30 grudnia 1907 r. odbył Karłowicz, wraz z innymi kursantami, wycieczkę na Goryczkową Przełęcz, l stycznia 1908 r. uczestnicy kursu weszli na Giewont, a w styczniu i lutym Karłowicz ze swym partnerem narciarskim i ideowo-taternickim przeciwnikiem Romanem Kordysem dokonali pierwszych wejść na Kościelec, Wołoszyn i Żółtą Turnię, do podnóża tych gór dochodząc na nartach. W końcu lutego Karłowicz, Kordys i Zaruski przeszli na nartach w poprzek Tatr trasą Zakopane - Hala Gąsienicowa - Liliowe - Zawory - Koprowa Przełęcz - Szczyrbskie Jezioro. Jak na debiutancki sezon - osiągnięcia wcale niemałe.

Grono tatrzańskich i zakopiańskich przyjaciół Karłowicza rosło z miesiąca na miesiąc. Po owym pierwszym kursie narciarskim szczególnie bliskie stosunki połączyły Mieczysława Karłowicza z Mariuszem Zaruskim. Wspólną troską obydwu stała się sprawa organizacji pogotowia górskiego, służącego pomocą w czasie coraz liczniejszych wypadków w Tatrach. Współdziałali też w pracach na rzecz Towarzystwa Tatrzańskiego i turystyki, m.in. dokonując znakowania dróg na wspólnie wytyczanych trasach.

W sezonie 1908 r. Mariusz Zaruski stał się, obok Włodzimierza Boldireffa, głównym towarzyszem Karłowicza na tatrzańskich szlakach. A sezon ten był dla kompozytora szczególnie bogaty w osiągnięcia. Wędrował zarówno po Tatrach Wysokich, jak i Zachodnich, po polskiej i po węgierskiej stronie. Lista dróg i wejść Mieczysława Karłowicza z tego roku jest długa, a znalazły się na niej m.in. Rohacze, Zadni Kościelec, Kozi Wierch, Mięguszowiecki Szczyt Czarny (2 razy, w tym raz północną ścianą - pierwsze przejście), Żabi Szczyt Niżni i Wyżni (dwukrotnie), Świstowy Szczyt, Jaworowy Szczyt, Niżnie Rysy, Cubryna, Żabi Mnich, Ciężka (Czeska) Turnia - I wejście, Jaworowy Róg, Mały Jaworowy Szczyt - I przejście grani, Dzika Turnia. Wiele tras, podobnie jak w sezonach poprzednich, pokonywał sam, ale nie należy sądzić, że specjalnie szukał samotności: z ramienia Komitetu dla Turystyki Tatrzańskiej przy STTT prowadził kiedyś także wycieczkę dorastających panienek na Giewont ... r

Tymczasem, m.in. na skutek zainicjowanego i opracowanego przez Karłowicza zbiorowego protestu muzyków polskich, nastąpiły długo oczekiwane zmiany w Filharmonii Warszawskiej. Jej nowym dyrektorem został Henryk Melcer, a pierwszym dyrygentem Grzegorz Fitelberg. Po wielu latach utwory symfoniczne Karłowicza trafiają wreszcie do programów najważniejszej polskiej orkiestry - i zyskują aplauz stołecznej publiczności. W listopadzie 1908 r. w Warszawskiej Filharmonii Fitelberg dyryguje prawykonaniem poematu Smutna opowieść (Preludia do wieczności) op. 13 - utworu w całości skomponowanego w Zakopanem. Podczas tego pobytu w Warszawie Karłowicz sporządza testament, zapisując cały swój majątek i prawo dysponowania swoimi kompozycjami Warszawskiemu Towarzystwu Muzycznemu.

W Zakopanem tymczasem taternicy przygotowują się do kolejnego sezonu zimowego - drugiego w historii Zakopiańskiego Oddziału Narciarzy. Mieczysław Karłowicz sfinansował przebudowę schroniska na Hali Gąsienicowej, a więc ZON ma teraz własną bazę w głębi gór.

25 grudnia 1908 r. rozpoczął się w Zakopanem drugi już kurs narciarski, prowadzony przez Zaruskiego, który powołał Karłowicza na pomocniczego instruktora. Kurs jeszcze bardziej zintensyfikowano i już w szóstym dniu jego trwania uczestnicy pod wodzą instruktorów odbyli wycieczkę do Czarnego Stawu Gąsienicowego, a nazajutrz - na Kasprowy Wierch, i

22 stycznia 1909 r. Warszawa usłyszała po raz pierwszy Trzy odwieczne pieśni i koncert ten stał się wielkim sukcesem Mieczysława Karłowicza. Podczas pobytu w Warszawie kupił nowy, duży i ciężki aparat fotograficzny, specjalnie przydatny do artystycznych zdjęć pejzażowych. Chcąc go wypróbować, po powrocie do Zakopanego 8 lutego 1909 r. wyruszył na niewielki spacer narciarski do Czarnego Stawu Gąsienicowego - tą samą trasą, jaką przed miesiącem przemierzał z uczestnikami kursu narciarskiego. Zdołał wykonać tylko dwa zdjęcia. Świeżo spadły śnieg, podcięty deskami jego nart na zboczu Małego Kościelca, pogrzebał go w wielkiej lawinie. Był pierwszym turystą polskim, którego zabrała biała śmierć. Zginął, mając zaledwie 32 lata, u progu wielkiej kariery.

W miejscu, gdzie w kilkadziesiąt godzin później Mariusz Zaruski, Stanisław Barabasz i góralscy przewodnicy znaleźli jego ciało, postawiono kamienny obelisk z napisem Non omnis moriar. Do dziś turyści, narciarze, członkowie Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego i melomani składają tam kwiaty, czcząc pamięć jednego z największych muzyków i taterników polskich.

Przewodnicząca jury Ogólnopolskiego Konkursu Wiedzy o Mieczysławie Karłowiczu, Elżbieta Dziębowska, 2 października 1986 r. powiedziała w zakopiańskiej „Atmie" do dziesięciorga finalistów, reprezentujących młodzież muzyczną z całej Polski, że wiedza o życiu i twórczości Mieczysława Karłowicza przybliża młodym ludziom człowieka, który śmiało może być ideałem współczesnego pokolenia, człowieka, którego osobowość określić można w czterech pełnych treści określeniach: umiłowanie muzyki - sztuki najpełniej wyrażającej ludzkie uczucia, miłość do Tatr - gór najważniejszych dla polskiej kultury, społeczna pasja działania dla dobra innych, prawość charakteru.

 ő Powrót do spisu treści   

Dalej ř