Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

10 grudnia 2015

Co by tu jeszcze...

 

Tydzień zaczął się od poniedziałkowego spotkania ze studentkami (sorry, było też dwóch panów!) Podhalańskiego Uniwersytetu Trzeciego Wieku, w sali konferencyjnej Urzędu Miejskiego w Zakopanem. Zwykle bardzo lubiłem te spotkania, bo to słuchacze wdzięczni i ciekawi tego co się mówi, ale tym razem poniosłem klęskę na całej linii. Po pierwsze - estrada, na której się gada, jest teraz okropnie daleko od słuchaczy, zdaje się, że zredukowano pierwsze dwa rzędy, robiąc ogromną pustą przestrzeń między władzą (która zwykle zasiada na tym piedestale za stołem) i ludem. Po drugie - stół prezydialny zasłonił mnie tak, że tylko widać mi było tzw. półpiersie. Mogłem co prawda złapać mikrofon i stanąć obok prezydium, ale w Urzędzie Miejskim wciąż oszczędnościowo nie ma mikrofonów bezprzewodowych, więc byłem uwiązany jak pies do budy. Po trzecie - temat, ustalony z zarządem UTW brzmiał "Witkiewiczowie w Zakopanem". No i pewno każdy się spodziewał, że będę mówił, tak jak wszyscy, o Stanisławie Witkiewiczu - ojcu i o Witkacym. A ja zamiast sypnąć kilkoma znanymi powszechnie anegdotkami o wariactwach Wicia i banałkami o stylu zakopiańskim - mówiłem o wszystkich ośmiu Witkiewiczach, związanych z Zakopanem, i to w dodatku w kolejności chronologicznej: O Janie, Stanisławie, Marii Witkiewiczowej i Marii Witkiewiczównie (cioci Mery), a potem o Janie Koszczycu, Marii Witkiewiczównie (Dziudzi), Stanisławie Ignacym (tyle co nic) i Jadwidze. Niby wszyscy uprzejmie słuchali, ale czułem, że się to nie podobało, że woleliby usłyszeć to, co już trochę znają. Zapomniałem o zasadzie inżyniera Mamonia (że podoba się to, co już znamy) i o tym, że nie należy robić niezapowiedzianych eksperymentów na słuchaczach...

Ale Wariat cieszył się sporym powodzeniem, może z powodu przedświątecznej promocji.

Dziś spotkanie w Bibliotece w Nowym Targu. Eksperymentów nie będzie.

*

Wcześniej, w sobotę w kawiarni "Panoramika" w Nosalowym Dworze odbyło się spotkanie promocyjne debiutanckiej książki Mariusza Koperskiego Śmierć samobójcy, wydanej przez nowo powstałą oficynę "Zakopianina" (szefowa: Ewa Matuszewska). Obiecałem, że o spotkaniu jako takim nie będę się wypowiadał. Ale książkę przeczytałem, na dwie raty: pierwszego wieczoru, w poniedziałek, 30 stron, drugiego - resztę, czyli ponad 200. I za tym drugim podejściem nie mogłem się oderwać. Jest tam mnóstwo fantastycznych pomysłów, zwrotów akcji, świetnych opisów, a kryminalny wątek (a właściwie opis śledztwa) wpleciony jest w kilka planów czasowo-przestrzennych tak, że niebywale wciąga. Stosunkowo najmniej ciekawe były dla mnie lokalne uwarunkowania, bo akcja toczy się w Zakopanem. Ja w zasadzie nie lubię kryminałów "czarnych", "otwartych", gdzie znamy mordercę, albo jego osoba jest o tyle nieistotna, że wiemy iż jest on tylko narzędziem, a intryga oparta jest na zawiłościach śledztwa. Bardziej podobają mi się konstrukcje zamknięte: wyłączona z reszty świata przestrzeń, kilka osób, wśród nich trzy konieczne: ofiara, morderca i detektyw, no i kilku świadków dla zmylenia "przeciwnika", każdy ma motyw, sposobność i może nawet chęć zabicia jakiegoś nieszczęśnika, który zazwyczaj zresztą wcale taki kryształowy nie jest. Kiedyś nawet i ja napisałem - w celach pedagogicznych - taki klasyczny kryminał i opublikowałem w tomie swoich opowiadań Coffee time pod tytułem Kartki.

Tutaj Autor wybrał inną drogę, ale przecież i takie kryminały mają wielkie rzesze zwolenników i swoją klasykę gatunku, dość wspomnieć powieści Raymonda Chandlera, Marka Krajewskiego czy ostatnie dzieła Stephena Kinga. Tu oryginalne jest to, że detektywów jest dwóch, jeden z Zakopanego, drugi z Warszawy, i ten drugi jest oczywiście ciekawszy, bo stary, zgorzkniały i stanowi doskonałe odniesienie do klasyki, przypominając Philipa Marlowe'a, Harry'ego Callahana, czyli filmowego Brudnego Harrego, Billa Hodgesa,  Eberharda Mocka czy w końcu Henryka Nowaka, czyli Złego Leopolda Tyrmanda. Sam zabójca ma niektóre nieludzkie cechy Szakala Forsytha, zresztą inspiracji, łatwiej czy mniej czytelnych, jest tu sporo - i stanowi to zaletę, a nie wadę książki.

Odkładam szczegółową recenzję do innej okazji, a Mariuszowi Koperskiemu gratuluję świetnego debiutu i doskonale przemyślanej fabuły. Książki zdaje się jeszcze nie ma w księgarniach, ale można ją kupić przez internet.

*

Idą Święta. Dobrze jest zgromadzić trochę książek (mogą być nawet moje...), filmów, niezłego wina (może być z "Biedronki"), koniak czy whisky jak kto lubi, uszczelnić okna i cieszyć się kolędami (mogą być moje...) przy zapalonej choince, zanim ktoś podpali dom, w którym jeszcze mieszkamy. I, na miły Bóg, nie mówmy o emigracji, o niekończących się plażach Maroka i wyniosłej emigracji wewnętrznej w nadziei, że władza się poślizgnie na tym g..., którym teraz obrzuca Polskę, jej prawa i większość obywateli. Tak, tak - większość, nie dajmy się dalej oszukiwać, że to właśnie większość wybrała tych, co teraz rządzą. Bo na tę władzę z rozmysłem głosowało może 25 % uprawnionych do głosowania. Reszta albo została w domu, albo rozproszyła głosy, albo dała się oszukać lub przekupić. Cóż - 500 złotych na dziecko, nawet tylko drugie, to spora sumka, ale nie dostaną jej ci najbardziej potrzebujący, bo wtedy stracą zasiłek, który jest większy niż 500 złotych. I jakoś posłowie sejmowej większości nie zarywają nocy, ani nie budzą ze snu dyspozycyjnego prezydenta, żeby akurat tę ustawę wprowadzić w życie w ekspresowym tempie - tak jak to się dzieje przy okazji rujnowania porządku prawnego. Obniżenie wieku emerytalnego będzie pewno szybciej, choćby dlatego, że to raczej osoby starsze, niż młode małżeństwa zapewniły tej partii zwycięstwo. Tylko jak tę ustawę już uchwalą, to emeryci już drugi raz na emeryturę nie przejdą, a ci, którzy dostaną ją wcześniej ze zdziwieniem zobaczą, że w wieku 60 lat będą mogli dysponować oszałamiającą kwotą 800 złotych (brutto) miesięcznie.... O co najmniej 1/3 mniej, niż w późniejszym wieku. A pracodawcy się tylko ucieszą, mogąc bez narażania się na Sąd Pracy podziękować 60-65 latkom za współpracę, na ich miejsce zatrudniając młodych, sprawniejszych i mniej wymagających.

Czy doczekamy następnych wyborów, czy też większościowcy (czyli, wg dawniejszej nomenklatury - bolszewicy) uchwalą za swoim idolem tow. Władysławem Gomułką, że raz zdobytej władzy nie oddamy nigdy? Oddacie, oddacie... Nie ma takiej władzy, która trwa wiecznie. Żeby było krócej i przyjemniej - piszmy pamflety, fraszki i piosenki. Podobno jeszcze (do świąt - na pewno!) mamy wolność słowa. Mistrzu Młynarski, gdzie jesteś? Pisz! Nie martw się o Agatę, i tak z Telewizji wyleci. A my, na razie przynajmniej, będziemy za Tobą śpiewać Róbmy swoje!, podczas gdy bolszewicy będą się na nocnych konwentyklach zastanawiać Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie...

 

Poprzedni felieton

Powrót do strony głównej