Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
28 listopada 2015
Wariackie tournée, część pierwsza
Zaledwie
trzy dni, ale pod kołami ze dwa tysiące kilometrów. W poniedziałek, 23
listopada 2015, pojechaliśmy z Renatą do Katowic, gdzie w Bibliotece
Śląskiej było spotkanie na temat Wariata z Krupówek. W sali
"Benedyktynka" zgromadziło się kilkadziesiąt osób, przeważnie starszych,
Renata prowadziła spotkanie, było sympatycznie i jakby trochę "u
siebie", bo wiele osób pamiętało mnie z poprzednich trzech spotkań,
miało też rozmaite moje wcześniejsze książki do podpisu. Wariat
cieszył się sporym zainteresowaniem, ale dyskusja była krótka i po
21-szej wróciliśmy do Nowego Targu.
Tu dzień przerwy i w środę znowu w drogę. W międzyczasie zrobiła się zima,
choć w zasadzie tylko w okolicach podgórskich - w sumie droga dobra, a
pogoda taka sobie: najlepsza w środowy ranek i w piątkowe przedpołudnie.
Roksanka została odwieziona do całodobowego psiego przedszkola na trzy
dni, a my przez A-4 pomknęliśmy (tym razem, na szczęście, z Michałem
jako kierowcą i Renatą jako pilotem) do Wrocławia i niedaleko
stamtąd skracając drogę pomknęliśmy w stronę zagłębia miedziowego, gdzie
na północ od Polkowic przejeżdżaliśmy o jakieś 6 km od miejscowości
Bieńków, która jeszcze do 1945 r. (i pewno trochę dłużej) nazywała się
Pinquart. Być może stamtąd pochodził najstarszy znany dotąd
przodek naszej rodziny, schwytany przez katolików w czasie Wojny
Trzydziestoletniej, która zakończyła się w 1648 r., a więc równo na 300
lat przed moim urodzeniem. Jak przyjrzeć się dokładnie kapitanowi (to
ten bez czapki między uzbrojonymi knechtami Habsburgów, podpisany
Pincwert), to jest nawet podobny do mnie w moich czasach
trzydziestoletnich (où
sont les neiges d'antan...). Przodkowie znanych mi
niemieckich krewnych pochodzą z tej samej okolicy, z miejscowości
rozrzuconych o kilkanaście - kilkadziesiąt kilometrów od Pinkwartowa:
ród Wolfganga wywodzi się z Czernej (Alteichen, 30 km), Christopha z
Dalkowa (Dalkau, 20 km), Martina z Gostynia (Gustau, 19 km). Tylko
przodkowie Heike wywodzą się z Bierutowa (Bernstadt), położonego o 120
km od Pinquart, na wschód od Wrocławia. Rodzina Dietera i moja są z
Frankfurtu nad Odrą, 140 km od Bieńkowa - ale to już na pewno dość późna
emigracja.
Nie
mamy czasu na takie dywagacje rodzinne, bo w końcu jakoś dojeżdżamy do
Zielonej Góry, skąd przez Świebodzin (ach ten pomnik! ale tyłem
odwrócony do drogi S-3, to niesprawiedliwe!) i Gorzów Wielkopolski
dojeżdżamy do Szczecina, gdzie bez większych kłopotów odnajdujemy
gmaszysko Książnicy Pomorskiej. Tam bardzo serdecznie przyjęci przez
zapraszające nas osoby z kierownictwa biblioteki zakwaterowujemy się w
przestronnych pokojach gościnnych Książnicy (luksus, ale na piątym
piętrze bez windy, więc tylko dla młodych i sprawnych, nieprawdaż, na
szczęście mamy mało bagażu). Jest jeszcze dość czasu, żeby się przebrać,
zjeść coś w przybibliotecznym barze i obejrzeć wspaniałą wystawę
Witkiewiczowie, pochodzącą ze zbiorów Książnicy Pomorskiej. Obrazy,
fotografie, dokumenty - największa część pochodzi ze spuścizny po
Jadwidze Witkiewiczowej, po śmierci której opiekująca się nią Maria
Flukowska przekazała zbiory do ówczesnej Wojewódzkiej Biblioteki w
Szczecinie.
Potem rozpoczyna się spotkanie. Sala nazywa się "Pod Piramidą" (to chyba z powodów architektonicznych, nie zdążyłem się dopytać) - wielka, w środku ustawionych kilkadziesiąt krzeseł, z początku jest zaledwie kilkanaście osób, z czasem publiczności robi się coraz więcej. Z wielką przyjemnością witam się z mieszkającą w Szczecinie Julitą Fedorowicz-Stopą, niegdysiejszą zakopianką, córką Zofii i Józefa, słynnego "Pimka" - zakopiańskiego meteorologa, przyjaciela Witkacego i aktora w Teatrze Formistycznym. Jej portret jako kilkuletniej dziewczynki, aktorstwa Witkacego, znajduje się w tej sali, kilka kroków ode mnie. W ogóle robi wielkie wrażenie to, że jestem otoczonym oryginalnymi rzeczami, o których piszę w swojej książce (m.in. listy do żony, pamiętnik Heleny Czerwijowskiej, dokumenty osobiste Witkiewiczów). Niemniej cieszę się na widok osób, przybyłych na spotkanie do Szczecina z dalszych stron: pani Maria Dauksza przyjechała z Gdyni, a Ania Sulska (którą znam przez internet od bez mała 20 lat, ale w Szczecinie widzimy się na żywo po raz pierwszy!) - z Gorzowa Wielkopolskiego. Interesująca dyskusja, po czym idziemy na kolację z przyjaciółmi do "pirackiej" restauracji na Wałach Chrobrego. Bardzo sympatycznie.
Rano wyruszamy na wschód, do Słupska. 230 km, w zasadzie bez historii.
Zajeżdżamy już po zmroku do hotelu "Zamkowego", tuż obok Muzeum Pomorza
Środkowego, gdzie znajduje się największa na świecie kolekcja prac S. I.
Witkiewicza. Spotkanie mamy w przesympatycznej kawiarni "Kafeina",
podobno kultowej, istniejącej od roku i już znanej jako ważne miejsce
kultury. Oczywiście w jedynym w Polsce mieście, które Witkacym szczerze
się chlubi i robi co może, by naszego Stasia i jego dzieło propagować
jak najszerzej - musze mieć i mam tremę, zwłaszcza, że na sali są znawcy
przedmiotu: przede wszystkim dyrektor Muzeum, pani Marzenna Mazur oraz
literaturoznawca, profesor Tadeusz Sucharski. Ale atmosfera jest
niezwykle serdeczna, co zapewniają przede wszystkim organizatorzy:
Jolanta Krawczykiewicz - dyrektor Słupskiego Ośrodka Kultury i Piotr
"Kuba" Nowotny - dawny zakopiańczyk, od paru lat mieszkający w Słupsku
aktor, reżyser, właściciel impresariatu artystycznego i aktywny członek
grupy animatorów kultury "Witkacy - Cacy-cacy". Pani Krawczykiewicz mówi
trochę o mnie, po czym pięknie czyta (jest zawodową aktorką!) wybrany
przez siebie fragment książki. Kuba daje mi w prezencie plakat sprzed 30
lat, zapowiadający wystawę o Witkacym w Atmie, którą organizowałem w
100-lecie urodzin SIW w lutym 1985 r. - plakat, podpisany przeze mnie i
dedykowany mamie Kuby, nieżyjącej już Annie Nowotnej. Daje mi to asumpt
do opowiedzenia o tym, jak jeden z moich publicznych debiutów na temat
Witkacego odbył się jesienią 1985 właśnie w Słupsku...
Spotkanie trwa długo, dyskusja ciekawa i merytoryczna (tutaj wielu ludzi po prostu nieźle się zna na Witkiewiczu), potem z panią dyrektor i Kubą idziemy na kolację. Obżeram się golonką, po 24-godzinnym poście.
Rano
jeszcze kilka zdjęć w okolicach Muzeum i wyruszamy do domu. Jednakże nie
od razu. Najpierw pomykamy 120 km do Sopotu i przy pięknej, słonecznej
pogodzie przed 11-tą meldujemy się na molo. Odżywają dawne sentymenty:
ogromnie lubię to miejsce i wiem, że to może jakiś atawistyczny snobizm,
ale zapewne głównie to sprawa wspomnień z dzieciństwa: tutaj pierwszy
raz zobaczyłem morze w 1956 r., goszcząc u wujka Zdzisława Lublina,
brata mojej mamy, który mieszkał przy Monciaku. Potem jak tylko mogłem,
przyjeżdżałem tam o różnych porach roku i w różnym towarzystwie - ale
molo i jego ostroga były zawsze w programie obowiązkowym. Dziś widzę, że
molo pięknie wyremontowane, ostrogi sa już dwie i otaczają nową marinę
jachtową. Czy jest ładniej? Nie wiem. Nowocześniej na pewno. Całe
centrum przebudowane, obok Grandu wielki budynek nowoczesnego hotelu
Sheraton, wielka galeria sztuki i ośrodek kultury między Monciakiem a
molem, nowoczesność, estetyka, porządek... Jak to miło, że Sopot jest
miastem partnerskim Zakopanego i że włodarze obu miast odwiedzają się
nawzajem. Czy rozmawiają też o sposobie sprawowania władzy?
A potem jeszcze jakieś zakupy pamiątek, Renata koniecznie musi zjeść flądrę w restauracji rybackiej - i szybko do obwodnicy trójmiejskiej, w Gdańsku skok na A-1 i migusiem za 30 złotych do Torunia, dalej na Łódź (jazda tą autostradą to niemal bajkowa przyjemność) i tradycyjnie przez gierkówkę, A-4 i zakopiankę do domu.
Pięknie dziękuję wszystkim gospodarzom i organizatorom mojej tury: Bibliotece Śląskiej, Książnicy Pomorskiej i Słupskiemu Ośrodkowi Kultury wraz z impresariatem Piotra Nowotnego i kawiarnią "Kafeina", a także moim przyjaciołom, którzy mnie niańczyli na trasie: Michałowi, który był kapitalnym kierowcą i dbał o to, byśmy mieli książki na spotkaniach, a także pełnił rolę dyżurnego fotografa - dokumentalisty oraz Renacie, która wymyśliła i dograła w szczegółach wszystkie promocje, a także współprowadziła nasze spotkania. No i ładnie wyglądała, oczywiście.
Kolejne spotkania: 7 grudnia, godz. 16.00 w Zakopanem w sali konferencyjnej Urzędu Miejskiego (UTW), 10 grudnia w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Nowym Targu, 22 grudnia w Krakowie, w Śródmiejskim Domu Kultury pry ul. Mikołajskiej.
*
Wyczerpał się (prawie) pierwszy nakład Wariata. Renata zachomikowała jeszcze kilkadziesiąt sztuk na promocje w początkach grudnia i dla specjalnej świątecznej oferty, w której sprzedaje się "pakiet witkacofila:: Wariat z Krupówek, Chrzciny Witkacego i Kocham cię strasznie... Ale drugi nakład jest już w drukarni. Powinien być gotowy jeszcze przed świętami.
*
Także pod choinkę będzie można prawdopodobnie położyć moją najnowszą powieść (trzecią już z kolei, po Siódmym kręgu i Dziewczynie z Ipanemy). Jest to tzw. powieść drogi. Jej akcja toczy się na rozległej przestrzeni basenu Morza Śródziemnego, rozgrywa się w I wieku naszej ery, a większość jej bohaterów jest w naszym kręgu kulturowym powszechnie znana. Tytuł powieści to Magdalena. Wydaje "Wagant" i tamże mailowo można dopytać się o warunki subskrypcji i promocji (o ile takowe będą - autor o większości spraw związanych z jego książką dowiaduje się ostatni, jak zdradzony mąż...)
*
Na Podhalu minus dwa, pochmurno, pada śnieg. Nad morzem było plus cztery i piękne słońce. I ślady niedawnych opadów śniegu. W centralnej Polsce mgła.
Kilka zdjęć, przeważnie autorstwa organizatorów spotkań - serdecznie dziękuję za możliwość ich wykorzystania. W Słupsku zdjęcia robił Ryszard "Sas" Nowakowski. Zdjęcia "firmowe" pokażę, jak dostanę.
![]() Spotkanie w Katowicach, w sali "Benedyktynka" |
![]() Podpisywanie książek to najsympatyczniejsza, choć męcząca część spotkań autorskich |
![]() Spotkanie w Książnicy Pomorskiej. RP i MP w rozmowie z Julitą Fedorowicz |
![]() W tle mojego wykładu - bardzo ciekawa wystawa o rodzinie Witkiewiczów |
![]() Na początku publiczności było mało, ale goście doborowi: w II rzędzie pierwsza z lewej Maria Dauksza z Gdyni, w I rzędzie z lewej Julita Fedorowicz, w środku - kustosz Cecylia Judek |
![]() Dla wykładowcy niezwykle dogodna jest możliwość odniesienia się do rzeczy, o której się mówi, jako do eksponatu wystawy |
![]() Przed spotkaniem w Słupsku. MP w rozmowie z Marzenną Mazur, dyrektorką Muzeum Pomorza Środkowego, które jest właścicielem największej w świecie kolekcji witkacjanów |
![]() Słuchamy, jak pani Jolanta Krawczykiewicz czyta fragment Wariata z Krupówek. Fleszem błyska słupszczanin Leszek Kreft. |
![]() Publiczność w salce słupskiej kawiarni "Kafeina" |
![]() Na nowej ostrodze mola w Sopocie |
![]() Nasi tu byli :-(.... |
![]() Wyprowadzanie Stasia na spacer, tym razem na molo w Sopocie... |