Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

18 listopada 2015

Polityka historyczna

 

Ile razy słyszę ten termin, mam wrażenie, że znów czytam Rok 1984 Orwella. Opisywana tam władza operuje głównie słowem (poza, rzecz jasna, nagą siłą), którego brzmienie zwykle ukrywa prawdziwe znaczenie. Czy tylko ja rozumiem politykę historyczną jako kolejną manipulację historią? Naturalnie, nie jestem naiwniakiem i wiem, że każdy rząd w każdym państwie poszukuje punktów odniesienia i wsparcia dla swojej aktualnej polityki. Rządy nowoczesne, nastawione na rozwój, technikę, naukę, mające od lat ustalone priorytety - punktów tych poszukują w przyszłości. Rządy zakompleksione, niewidzące dalej niż koniec własnej kadencji, dla których głównym priorytetem jest utrzymanie się przy władzy, umocowania swego postępowania poszukują w przeszłości. Nie tworzą nowych wartości, nie wytyczają odległych perspektyw, jedynie przyrównują siebie do autorytetów już minionych i faktów historycznych, wobec których ich postępowanie daje sie zinterpretować jako faktyczna lub tylko profetyczna kontynuacja minionej świetności. Nic w tym złego, oczywiście, póki trzymamy się faktów. Gorzej, gdy dla uzasadnienia swego trwania trzeba fakty historyczne zmieniać lub zgoła kreować nowe. Wtedy właśnie mamy do czynienia z Orwellowskim ministerstwem prawdy, ministerstwem miłości czy ustaleniami, że zawsze walczyliśmy ze Wschódazją... Gdzieś tam, w takim wstecznym lusterku historii, pojawia się cień Wielkiego Brata i jakże skuteczne w naszym społeczeństwie Minuty lub Tygodnie Nienawiści.

Ale może to tym razem wcale nie tak? Może w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego będzie dominować kultura, sztuka i twórczość, a dziedzictwo kulturowe nie będzie oznaczać dziedziczenia wad, tylko pielęgnowanie zalet? Może "polityka historyczna" będzie oznaczała pogłębione studia nad historią kraju i narodu, a nie majstrowanie przy podręcznikach historii? Obawy o to ostatnie uzasadnia także sama nasza historia: spójrzmy, jak postawały główne polskie kroniki, jak pod dyktando, albo w oczekiwaniu na premię za domyślność wobec intencji władców pisali Gall Anonim, Wincenty Kadłubek, czy Jan Długosz... Jak umiejętnie gloryfikowali jednych, poniżali innych, a jeszcze innych zgoła wymazywali z historii? Popatrzmy też, jak politycy i wysługujący się im publicyści traktowali historyków, piszących nie na podstawie wytycznych, tylko dokumentów, nie na kolanach w kruchcie, tylko w bibliotekach?

Do współczesnej polityki historycznej należy również maszerowanie z głową obróconą do tyłu, bez baczenia na to, że taki marsz wcześniej czy później doprowadzi do walnięcia łbem o latarnię. Inna rzecz, że otrzeźwienia to nie przyniesie: zakuty łeb tego nawet nie zauważy...

Ale może polityka historyczna zweryfikuje choć część szkodliwych mitów polskich, według których kształtowały się nasze tak splątane ze sobą kompleksy niższości i megalomania, kult przegranych przy całkowitym pomijaniu rzeczywistych sukcesów, bądź też zaprzęganie do rydwanu historii sił nadprzyrodzonych tam, gdzie należałoby po prostu oddać cześć mądrze myślącym ludziom... Hm... może.

Ale może być też tak, że do kanonu lektur obowiązkowych dopisane zostaną moje ulubione Nowe Ateny księdza Benedykta Chmielowskiego, może będziemy uczyć młodzież za biskupem krakowskim Wincentym Kadłubkiem, że Polacy pokonali na swoich ziemiach Aleksandra Macedońskiego (IV w. p.n.e.), później pokonali legiony Juliusza Cezara, który płacił nam kontrybucję z Bawarii i dał polskiemu władcy (prawie 1000 lat przed Mieszkiem I) swoją żonę Julię za żonę. Zaś zwolennicy intronizacji Jezusa Chrystusa na króla Polski będą mogli się wesprzeć rozprawą księdza Wojciecha Dembołęckiego Wywód jedynowłasnego państwa świata (r. 1633), według którego Polacy pochodzą wprost od Adama i Ewy, zaś w Raju i długo potem mówiono po polsku, językiem tym posługiwali się też wszyscy ludzie na Ziemi do czasu budowy wieży Babel, słowem pierwsi rodzice byli pierwszymi sarmackimi Słowianami, a że są stworzeni na obraz i podobieństwo...

O tym, że Sarmaci nie są Słowianami i że noga tego koczowniczego plemienia, pokrewnego Medom i Partom nigdy nie stanęła na rdzennych polskich ziemiach, szanowny autor i ci, co sie nań powołują nie wiedzą. Ani o tym, że jedyni spadkobiercy językowi Sarmatów żyją dziś w Osetii.

A może polityka historyczna nam wreszcie odkłamie legendę o tym, że polskie godło narodowe - Orzeł Biały, zamiast którego Google w polskie święto narodowe umieścił w doodle'u bociana - nie pochodzi od polskiego bielika, który wbrew nazwie nie jest biały, tylko szaro-brązowy, tylko od symbolu rzymskiego, który trafił do nas za pośrednictwem Wandalów wprost z - uwaga, zwolennicy Polski dla Polaków! - z Afryki? Miło by było.

Historia jest ciekawym narzędziem w ręku fachowca, ale amatorom może zrobić nieodwracalną krzywdę...

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej