Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
10 września 2015
Na rozdrożu
Odkładam, a nawet odrzucam najbardziej gorący obecnie temat, jak odrzuca
się gorącego kartofla: niby smaczny i chciałoby się go schrupać, ale
jest pewna obawa przed wzięciem w rękę, bo i sparzyć się można, i
uwalać. Chodzi oczywiście o tzw. uchodźców, którzy jak Hunowie w czasie
wędrówki ludów zalewają teraz Europę. Nie umiem się zdeklarować
uczuciowo wobec tego zjawiska, bo też jest ono ekstremalnie
nieprzyswajalne rozumowo. Obowiązują obecnie wobec niego dwie
przeciwstawne narracje. Jedna to łzawe współczucie i solidarność
międzyludzka: biedni ludzie uciekają z własnego kraju, gdzie toczy się
wojna z bezwzględnymi przeciwnikami, więc mając w perspektywie kolejne
dni, miesiące, może lata pod bombami - szukają przede wszystkim
bezpieczeństwa w regionach, uznawanych przez nich samych za bezpieczne.
Druga narracja jest motywowana strachem, a ten też ma zróżnicowane
oblicza. Mówi się, że wśród tych tysięcy uchodźców z Syrii, Iraku i
północnej Afryki 80, jeśli nie 90 % stanowią młodzi mężczyźni, często
wręcz nastolatkowie. I że wśród nich mogą się kryć tysiące terrorystów,
którzy wybrali się w nasze strony po to, żeby się gdzieś elegancko
wysadzić. Narracja bardziej katastroficzna widzi w tym exodusie po
prostu zakamuflowaną inwazję Państwa Islamskiego, które bez wojny
przemyci do Europy setki tysięcy swoich żołnierzy, którzy potem na jeden
gwizdek zlikwidują cywilizację europejską. Muppety z hierarchii
kościelnej, wbrew łzawemu stanowisku papieża Franciszka, wręcz uważają,
że jest to spisek masonów z Unii Europejskiej, którzy chcą rękami
muzułmanów zlikwidować w Europie chrześcijaństwo i odpiłować biskupów od
ich stolców (sedes apostolorum...). Ale polski kościół
zdecydował się jednak realnie pomóc uchodźcom: na 23 września
zapowiedziano zorganizowanie trzech nabożeństw w ich intencji.
Co przytomniejsi snują refleksje na temat inwazji ekonomicznej: ci wszyscy ludzie po prostu uciekają nie tyle z terenów objętych wojną (choć niewątpliwie są i tacy), tylko z terenów biednych, udając się do bogatych. To jest irytujące, ale i pocieszające: choć nasza stopa życiowa na pewno jest wyższa od tej w Syrii, Iraku czy Libii, ale nie stanowimy dla nich celu, jakim jawi się Stara Unia, gdzie dają za bezdurno kilkuseteurowe zasiłki dla bezrobotnych, z których może wyżyć pół wsi arabskiej. Nie wiem, czy uwierzyli w pisowskie bajędy o tym, że Polska jest w ruinie i na każdym rogu mrą z głodu bezdomne dzieci, którym w dodatku jeszcze rządy Platformy odebrały kalorie w szkolnych sklepikach, ale możemy być pewni, że na wschód od Otwocka nie osiedli się z własnej woli żaden arabski uchodźca, a jeśli go internują w jakiejś parafii, to z szybkością światła da stamtąd dyla, chyba że go będą zgodnie z miłosierdziem gminy trzymać za zasiekami z drutu kolczastego, podłączonymi do miejscowej elektrowni.
Aliści sam słyszałem jak jakiś na oko 25-letni mężczyzna udzielał -
w zupełnie dobrej angielszczyźnie - wywiadu dziennikarzowi w Niemczech,
że oto dziękuje Bogu, że dotarł do bogatego i spokojnego kraju, że
uciekł spod bomb ze zrujnowanego kraju, w którym zostawił żonę i dzieci
i teraz się będzie modlił, żeby tam przeżyły. Słyszycie? Mężczyzna
uciekł spod bomb, zostawiając rodzinę! Bohater i człowiek wyzwalający w
nas hektary współczucia? Bynajmniej. Jak słyszę coś takiego, to mi
ziemniaki w piwnicy gniją. I mam gdzieś, czy jest to Arab czy Żyd,
muzułmanin, czy świadek Jehowy. Jest to podły tchórz, który nie tylko że
wydaje na śmierć własną rodzinę (rozumiem, że uciułali tylko tyle
pieniędzy, żeby jedna osoba mogła opłacić swój przemyt do Europy), ale
jest na tyle głupi, że o tym publicznie mówi jak o wielkim szczęściu. A
głupców się boję może bardziej niż terrorystów, bo głupcy są bezideowi i
posiłkują się logiką walca drogowego: kompletnie nie interesuje ich to,
co mają na swej drodze.
Współczuję tym, którzy uciekają przed pewną śmiercią, jaką niosą szwadrony bandytów z tzw. Państwa Islamskiego, ale jeśli będziemy im szeroko otwierać drzwi i kasy, to nie tylko że trzeba będzie przyznać rację tym, że już niedługo będziemy musieli wrócić do międzynarodówki komunistycznej, kierującej się zasadą równego dzielenia nędzy, bo bogactwo utonie w szalejącym przyroście naturalnym, stanowiącym cechę główną imigrantów. Ale przede wszystkim otworzymy wolną drogę dla PI, które nie napotykając oporu będzie radośnie włączać do swego terytorium kolejne ziemie opuszczone przez tych, których przyjęły europejskie parafie, landy i nawet wójt z Szaflar. W Syrii i Iraku pozostaną tylko opuszczone tysiącletnie zabytki, które Państwo Islamskie przeznaczy na przemiał i opustoszałe pola i rafinerie naftowe, które dżihadyści wynajmą Amerykanom, Rosjanom czy Chińczykom, a może nawet Egiptowi i Arabii Saudyjskiej - czyli krajom, do których jakoś nie kwapią się wybierać miliony uchodźców.
Wiem, że piszę chaotycznie, ale tak też o tym wszystkim myślę - nie umiem
wyrobić sobie obiektywnej opinii, bo obiektywny nie jestem. Z jednej
strony moje liczne pobyty w krajach arabskich usposobiły mnie życzliwie
do tamtejszej biednej, ale serdecznej, może trochę infantylnej, lecz
życzliwej ludności. Z drugiej widząc kompletną antyeuropejskość, zerową
asymilację i coraz liczniejszą obecność (przyjedzie jeden, zahaczy się
jakoś w robocie czy na zasiłku, po czym ściągnie pół wsi) imigrantów w
Paryżu, Londynie, Berlinie, Sztokholmie czy innych bliskich mi kulturowo
miejscach myślę z rozpaczą, że to, co mi tak drogie: wspólnota
europejskiej kultury, obejmującej i antyk grecko-rzymski, i
fenicko-egipsko-minojskie migracje w obrębie basenu Mare Nostrum, i
brutalność Wikingów, i spryt i żywiołowość Celtów, i nostalgiczną
delikatność Słowian, i chrześcijańskie katedry Włoch, Niemiec, Francji,
Hiszpanii i Anglii, a nawet cywilizację mauretańską Sycylii i Andaluzji
- wszystko to, co przez 3-4 tysiąclecia ucukrowało się w moją
Europę jeszcze za mojego życia może jeśli nie zniknąć, to dla większości
nowych obywateli mojego kontynentu przestać być ważne.
Więc nie wiem, co powiedzieć.