Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
19 lutego 2015
Instytucje kultury...
Mało się ruszam z domu, nie tylko dlatego, że mam mnóstwo ważnej roboty, której gdzie indziej nie mogę wykonywać. Mam na myśli gotowanie, sprzątanie, pranie i prasowanie oczywiście, bo reszta jest mniej ważna, jako nie przynosząca efektów. Ale czasem z ciekawości albo poczucia koleżeńskiej solidarności wybieram się na koncerty, wieczory autorskie, wernisaże wystaw. Dawniej nazywało się to bywaniem. A więc, jako bywalec pojechałem ostatnio do Zakopanego na imprezę kulturalną, bo byłem ciekaw jak to teraz w nowych konstelacjach wygląda. Na wieczorze autorskim występowała znana krakowska autorka, wieloletnia przewodnicząca Związku Literatów Polskich pod Wawelem, przy czym osoba niezwykle sympatyczna i zaprzyjaźniona z Zakopanem, a szczególnie z Harendą, co w obecnych zakopiańskich uwarunkowaniach powinno mieć znaczenie, ale nie miało. Magda o sobie mówi, że jest poetką, czego jej zazdroszczę. Nie tego, że jest, tylko tego że tak mówi. O jej nowym tomiku napiszę gdzie indziej, tutaj o samym spotkaniu. Było miło, choć przestronnie, jasno i ciepło, a ciepłą atmosferę zapewniało dobrze działające ogrzewanie i prowadząca spotkanie pani Ewa, a także jej syn grający bluesy na fortepianie. Dobrą komunikację z publicznością zapewniał antyczny system nagłaśniający, dobrze działający, choć pętający wykonawczynie długimi kablami. I w momencie wysokiego uniesienia emocjonalnego, gdy poetka czytała swoje najbardziej osobiste wiersze - ktoś na zewnątrz zaczął rozbijać zlodowaciały śnieg, niewykluczone że na dachu, na balkonach czy na parkingu.
Najpierw udawaliśmy, że tego nie słyszymy. Potem zaczęliśmy się rozglądać, żeby sprawdzić co to się dzieje. Oczywiście pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to pytanie, czy odbijane tak hałaśliwie bryły lodu nie lecą właśnie na mój samochód, zaparkowany tuż przy budynku... Potem zacząłem się zastanawiać, dlaczego pan z kilofem lub łomem nie mógł zaczekać pół godziny do zakończenia spotkania, i czy ktoś, kto tym interesem zarządza, nie mógł uświadomić swoim pracownikom, że nie powinni hałasować w czasie imprezy kulturalnej. Ale przypomniały mi się natychmiast dwie podobne okoliczności, które wskazują, że byliśmy świadkami sytuacji raczej typowej niż unikatowej. Oto przed laty urządzaliśmy koncerty w sali konferencyjnej hotelu "Kasprowy", gdzie nie było kulis, więc artyści oczekiwali na występ w przyległej hotelowej kuchni. Nie tylko dolatywały nas zapachy przygotowywanych dań kolacyjnych, ale ponieważ artyści kuchenni chcieli też popatrzeć na artystów muzyków, więc drzwi były otwarte i w momentach granych piano dobiegał nas brzęk talerzy, garnków i sztućców. A skrzypaczka Kaja Danczowska kiedyś umoczyła swoje boa w kotle z pomidorową. Zaś w latach przedwojennych prasa zakopiańska narzekała, że w czasie przedstawień teatralnych lub koncertów klasycznych zza ściany sali teatralnej hotelu Morskie Oko przez ścianę przelatują dźwięki jazz-bandu z przyległej sali dancingowej. Dziś tego problemu nie ma: to salę teatralną Morskiego Oka zmieniono na dancingową. Inna rzecz, że do dziś dodatkowymi komponentami utworów, grywanych w Filharmonii Krakowskiej są dźwięki, wydawane przez przejeżdżające tuż za ścianą budynku tramwaje.
Przy tych refleksjach trudno było o ocalenie poetyckiego nastroju, ale zakończenie łupania lodu nastąpiło nieco szybciej niż zakończenie wieczoru autorskiego, więc koniec był znów nastrojowy. Potem stałem w niedługiej kolejce po autograf autorki, i usłyszałem pytanie, kiedy ja będę mógł mieć spotkanie w tym miejscu, bo dawno nie miałem. W zasadzie można by o tym pogadać - pomyślałem, ale zaraz usłyszałem ciąg dalszy wypowiedzi informującej o tym, że teraz są takie zasady, iż każdy biorący udział jako zaproszony w spotkaniu musi zapłacić 120 złotych. Krótko mówiąc, zapowiedziano mi zaproszenie mnie do opłacenia haraczu dla instytucji kultury, która mnie ewentualnie zaprosi do udziału w spotkaniu.
Nic nowego: od innej instytucji kultury dostaję czasami zaproszenia, w których zaprasza się mnie do kasy, żebym sobie kupił bilet. Ozdobny druk nosi tytuł "Zaproszenie".
Naturalnie, powiedziałem, że nie ma sprawy, że proszę to uzgodnić z moją menadżerką. Ale tak sobie pomyślałem, że to świetny pomysł, realizujący obecnie obowiązującą tendencję, iż kultura musi sama na siebie zarobić. Też tak uważam, jako człowiek funkcjonujący w dziedzinie kultury. Też muszę sam na siebie zarobić. Więc ustalam swoje honorarium za spotkanie autorskie na 2.000-5.000 zł (w zależności od tego czy parking jest darmowy czy płatny). Od tego można potrącić 120 zł za wynajęcie sali, do której będę zaproszony. To znaczy - po napisaniu tego tekstu: nie będę.