Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
22 stycznia 2015
Może jednak zaśpiewa!
Irytuje
mnie okropnie hejting, z jakim spotkała się Magdalena
Ogórek, zgłoszona przez Leszka Millera kandydatka SLD (a może
samego Millera?) na urząd prezydenta w tegorocznych wyborach. Zanim
zdołała powiedzieć cokolwiek o sobie i swoim programie (skądinąd w
czasie pierwszej prezentacji uniemożliwił jej to przewodniczący SLD), już została skrytykowana i wyśmiana najpierw
nawet nie przez polityków, tylko przez dziennikarzy. Charakterystyczne,
że najpierw czyniono wobec niej zarzuty z tego, co jest jej
niekwestionowanym atutem: że jest młoda, ładna, zgrabna, doskonale
ubrana, znana z mediów i ma doktorat - przy czym to ostatnie wytykano
jej jak obelgę, insynuując, że jej stopień naukowy jest niejako wynikiem
poprzednich zalet. Fakt, że spośród dotychczasowych kandydatów na urząd
prezydenta poza nią tytuł doktorski ma tylko Andrzej Duda,
który co prawda jest też młody (o 7 lat starszy od pani doktor), ale nie
jest ani ładny, ani zgrabny, ani ładnie ubrany, ani znany z mediów.
Spośród kandydatów na różne rzeczy wysuwanych przez PiS stosunkowo
najbardziej medialny był pan profesor Gliński, najlepiej znany z
tabletu.
Rozśmieszył mnie szczególnie kandydat magister Janusz Palikot, który stwierdził, że kandydatura Magdaleny Ogórek to zamach na powagę urzędu prezydenta. Dbałość o powagę jest, jak wiadomo, główną cechą Palikota, więc jego słowa w tym względzie mają szczególną wagę. Lech Wałęsa zaś powiedział, że będzie głosował na Ogórek, ale za 10 lat, jak nabierze doświadczenia politycznego. On także wie co mówi - jak zostawał prezydentem, to miał niebywałe doświadczenie polityczne, a na pięknych kobietach zna się jak mało kto, bo niegdyś nosił w kieszeni lusterko z fotografią Brigitte Bardot.
Kiedy Magdalena Ogórek przedstawiła swój program - wyśmiano go jeszcze
zanim skończyła mówić, twierdząc że są to prawne i ekonomiczne bzdury.
Gdy inni kandydaci na różne urzędy wygłaszali farmazony, zastanawiali
się nad nimi wielcy specjaliści i fachowcy, dziennikarze użerali się z
nimi przez tygodnie i nic z tego oczywiście nie wynikało. Jest parę
partii politycznych, które z mówienia bzdur uczyniło sobie sztandary - i
mają się świetnie w opozycji. Tymczasem kandydatka SLD nie mówiła wcale
bzdur, tylko przedstawiała ujęte w zwykłym języku problemy, które na
pewno mogą stanowić podstawę do dyskusji. Fakt, jej winą jest to, że nie
chciała rozmawiać na te tematy z dziennikarzami - ale dla mnie dowodzi
to jej realizmu i właśnie wyrobienia społecznego.
Bo dla poważnego polityka dziennikarz nie jest partnerem do dyskusji,
tylko relatorem i co najwyżej recenzentem. I dziennikarze to powinni
dobrze wiedzieć, bo w ostatnich latach to oni właśnie zapraszali panią
Ogórek (panią doktor Ogórek!) do komentowania wydarzeń, szczególnie
dotyczących kościoła. Bo jest ona właśnie specjalistką od historii
kościoła, o czym świadczy jej doktorat na temat średniowiecznych
procesów heretyków na Śląsku i na Morawach, na Uniwersytcie Opolskim. A
wcześniej skończyła w tej samej uczelni studia na wydziale historycznym,
zaś studia podyplomowe (jakiś kretyn napisał w prasie: podyplomówkę...)
skończyła na Uniwersytecie Warszawskim na kierunku Integracja
Europejska. Studia tematyczne na kierunku
European Institute of Public Administration ukończyła w Maastricht. Była
wykładowcą akademickim w
Wyższej Szkole Cła i Logistyki w Warszawie (uczyła celników o
heretykach?), a potem
w
Małopolskiej Szkole Wyższej im. J. Dietla w Krakowie.
A podstawowe tezy ze swego wystąpienia programowego bardzo ciekawie rozwinęła na swoim profilu na Facebooku. No, prawda - żeby to poznać, to trzeba umieć czytać: telewizję wystarczy oglądać...
Nie ma doświadczenia politycznego? Ma większe od wielu starych pryków: pracowała w kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, w Centrum Informacyjnym Rządu za czasów Leszka Millera, w kilku departamentach (w tym: Współpracy Europejskiej) MSWiA za czasów rządów lewicy, a przez trzy lata była szefową gabinetu politycznego Grzegorza Napieralskiego. Fakt, nie jest i nigdy nie była posłem ani senatorem. Ale to chyba raczej zaleta niż wada?
Nie ma obycia medialnego? Była stałym współpracownikiem TVN oraz TVN Biznes i Świat, , publikowała w "Tygodniku Powszechnym", zagrała kilka epizodów w głupich filmach i serialach, więc średni poziom intelektualny elektoratu zna dobrze. Aha, i jest autorką solidnie napisanych i ciekawych książek historycznych Polscy templariusze. Mity i rzeczywistość (2005) oraz Beginki i Waldensi na Śląsku i Morawach do końca XIV wieku (2012, to jej praca doktorska). Jest mężatką (na męża już znaleziono haka, że przed laty miał jakiś proces...), ma 10-letnią córkę. Magdalena Ogórek urodziła się w Rybniku 23 lutego 1979 r., czyli prawie w urodziny Witkacego i moje imieniny, co czyni mi ją jeszcze sympatyczniejszą.
Nie zamierzam cytować ani jednego hejtu, jaki na jej temat wypisują przedstawiciele i prawicy, i lewicy. Nie propaguję też jej poglądów, bo na pewno dobrze zrobi to sama. A ja nie wiem, czy będę na nią głosował, bo chyba mocno różnimy się na temat kwestii światopoglądowych: pani doktor jest osobą wierzącą i praktykującą, podobno też akceptuje ogólnie rolę Kościoła katolickiego w naszym państwie, choć na niektóre tematy kościelne ma poglądy podobno bardzo nowoczesne. Jeszcze jest czas się przyjrzeć.
Na szczęście - w tym przypadku można to czynić bez abominacji.
PS. Posiadaczom matury tytułu objaśniać nie trzeba, a innym nie warto.