Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
25 kwietnia 2014
Po Świętach, przed Świętym, w Święto
Po
Świętach. Jakoś tak minęły bez wyrazu. Pogoda była nie
nadzwyczajna, taka, że ani na opalanie, ani na grilla, ani na siedzenie
w domu przed telewizorem. Zresztą za mnie przed telewizorem siedzą od
dłuższego czasu dwa twarde dyski, na których utrwalam to, czego zdaje
się do końca życia nie dam rady obejrzeć. No i bardzo dobrze - nie daj
Boże, żebym był na to skazany... W sobotę wielkanocną pojechaliśmy z
Renatą do Kościeliska, gdzie był jakiś konkurs na świąteczny koszyczek
dla dzieci. Poświęciła Renatka i swój, a potem oglądaliśmy to, co
stawało w szranki. Dzieciątka uginały się pod ciężarem kosołek
pełnych dobra wszelakiego, w jednej zauważyłem nawet coś w rodzaju
małpki, ale powiedziano mi, że to woda święcona. Święcenie wody
święconej wydało mi się świętością do kwadratu, a potem
pomyślałem
sobie, że bolsa pewno nie wypadało święcić inaczej, jak pod
pseudonimem. Nazajutrz śniadanie wielkanocne nie zatrzymało nas
specjalnie przy stole (mój wkład: śledziki, jajka faszerowane, chrzan
ewangelicki, sałatka) i po południu, korzystając z ładnej pogody
pojechaliśmy do Kieżmarku na spacer i zdjęcia. Zdjęcia się Renatce
bardzo udały, szczególnie te w deszczu, który pokazał nam, że na
Słowacji czasem bywa zupełnie inaczej niż u nas. W Poniedziałek
Wielkanocny nikt mnie nie oblał, w grę wchodziło raczej olewanie, a na
spacerze widziałem jedynie lejące się dzieci 4-5 letnie, przeważnie
wyposażone w plastikowe pepesze z dodatkowymi zbiornikami wody.
Kieżmark
jak zwykle sympatyczny, a w Wielkanoc świątecznie pusty. Tym razem
pierwszy raz odniosłem wrażenie, że miasteczko jest po prostu bardzo
małe: niby rozciąga się na blisko 25 km2 powierzchni i ma 12
tys. mieszkańców, ale jakoś to jest wtulone między okoliczne górki i
miasteczka tak, że wydaje się że kilkoma krokami daje się go przejść tam
i z powrotem. Może to dlatego, że wszystkie ważniejsze zabytki skupione
są niedaleko centrum i można je obejść w godzinkę. No to obeszliśmy.
Zaparkowaliśmy bezpłatnie (niedziela!) na placyku przy skrzyżowaniu
ulicy Kuśnierska Brama i Doktora Alexandra, przeszliśmy kilka kroków do
otwartej tym razem (szykowała się jakaś msza) gotyckiej Bazyliki Św.
Krzyża z końca XV w., obok której stoi ładna renesansowa dzwonnica ze
spiską attyką. Potem wróciliśmy do Głównego Placu, wciąż pięknie
wyglądającego po remoncie ze środków unijnych, gdzie jak zawsze z
sentymentem wspomniałem księgarnię, gdzie którejś soboty wczesnym
popołudniem kupiłem paryski "Le Monde" z tejże soboty rano... Naprzeciw
zauważyłem pensjonat o wdzięcznej nazwie "Kiska" i pomyślałem sobie, czy
to może aby własność nowo wybranego prezydenta Słowacji, Andreja Kiski,
który podobno jest zamożnym biznesmenem. Obejrzeliśmy z zewnątrz
zamknięty ratusz, po czym nie wstępując tym razem do restauracji "U
Trzech Apostołów" przeszliśmy Hradnym Namestiem do Zamku, a stamtąd,
spoglądając na niewysoką basztę, w której zapewne zamknięta była przez
niedobrego męża Beata z
Kościeleckich
Łaska - inicjatorka pierwszej ściśl
e
turystycznej wyprawy w Tatry w 1565 r. Po drodze w jednej z bram ulicy
Zamkowej przeczekaliśmy niewielki deszcz. Długim Targiem wróciliśmy do
samochodu i przejechaliśmy (ech, to lenistwo, skutki którego widać w
pasie...) do czegoś w rodzaju alternatywnego centrum religijnego, jako
tworzą nowy kościół ewangelicki (z 1894 r.), stary kościół ewangelicki
(z 1687) i nowiutka cerkiew greko-katolicka z 2008 r., pod wezwaniem
Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy. Zespołu zabytkowego dopełnia
budynek, mieszczący obecnie biura parafii ewangelickiej, a niegdyś -
słynne liceum ewangelickie, skąd wywodzili się wszyscy pierwsi zdobywcy
Tatr i wielu znanych słowackich działaczy niepodległościowych.
Zamknięciem placu jest nowo odremontowany, duży budynek Polikliniki.
Wracaliśmy tradycyjnie przez Rakusy, gdzie w dzielnicy Osada jest spore osiedle cygańskie, jakieś odnowione i porządniejsze niż to, co widziałem ostatnim razem.
Poniżej jeszcze kilka fotek.
Renesansowa dzwonnica przy bazylice |
Wnętrze bazyliki Św. Krzyża |
Pensjonat pana prezydenta? |
Tytuł koncertu jakiś dziwnie znajomy... |
Ho, ho, ho, zanosi się na deszcz... |
Już spadł.... |
Happy burger na ul. Dra Alexandra |
Słowacy też wybierają posłów do Brukseli |
Kościół ewangelicki z XVII wieku... |
...i nowy - z XIX |
Najmłodsza w tym gronie, cerkiew z XXI w. |
Ewangelickie liceum zdobywców Tatr |
Szaleństwo kanonizacyjne. W świątecznej "Polityce"
dobry artykuł Adama Krzemińskiego "Pogromca smoków" i doskonała rozmowa
Joanny Podgórskiej z antropologiem kultury, prof. Wojciechem Bursztą:
Robiliśmy badania etnograficzne w latach 80., żeby sprawdzić, ile z
tego, co papież mówi, dociera do ludzi. Okazało się, że nic. Ludzie go w
ogóle nie słuchali, przyznawali szczerze, że po pięciu minutach zaczyna
ich to nudzić, bo jest zbyt abstrakcyjne. W pierwszym okresie
pontyfikatu był też pewien niedosyt, że papież nigdy nie powiedział
jasno tego, co chcieliśmy usłyszeć; że jest po naszej stronie w walce o
wolność. Niestety, z biegiem czasu - było coraz gorzej, a teraz Jan
Paweł II stał się po prostu fetyszem, totemem dla większości Polaków.
Pokazuje to m.in. żenująca awantura, jaką wywołali w Sejmie nieliczni
posłowie lewicy, protestując przeciwko przyjmowaniu przez aklamację
uchwały z okazji kanonizacji papieża. Potok pomyj, jaki ich spotkał
zarówno ze strony rządzącej (i będącej w opozycji, ale to u nas to
samo...) prawicy, jak również mediów - zarówno prawicowych, jak i tzw.
mainstreamowych był niezwykły, nawet jak na nasze stosunki. A poseł,
nawet jak się nazywa Palikot, ma prawo, a nawet obowiązek mieć własne
poglądy i je w Sejmie prezentować. Inna rzecz, że prawdopodobnie
awanturę zaostrzyła kampania wyborcza, choć zapewne
korzyść
jaką odnieśli z niej działacze TR i SLD jest tylko taka, jak ta, którą
odnoszą działacze PiS z kolejnego "wybuchu" Antoniego Macierewicza:
utwardza się stanowisko tych, którzy i tak przy nich trwają. Naturalnie,
polityka jest sztuką osiągania celów i pewno więcej osiągnęliby ci
posłowie, którzy po odrzuceniu ich stanowiska przez trzodną solidarność
prawicy - po prostu by wyszli z sali. Tamci mieliby swoją aklamację, ci
spokojne sumienie.
Okres świąt był też czasem retoryki wojennej, wplecionej w słowa i działania biskupów w kontekstach papieskich. Jeden z purpuratów nawołuje do naśladowania Ojca Świętego poprzez wspieranie rodziny złożonej z ojca i matki. Niby wiadomo o co chodzi, ale można by się nie zapędzać. Inny, ulubieniec mas arcybiskup Michalik zwraca się do jakiegoś wymyślonego zwolennika gender: Ty jesteś pół kobietą, pół mężczyzną i pół jeszcze nie wiadomo co. Trzy połowy owej pana-Michalikowej hybrydy przypominają słynne zdanie z zeszytów szkolnych o tym, że w okresie zaborów Polska została poćwiartowana na trzy nierówne połowy.
Ale wysoce niesmaczny wydał mi się pokazany w Telewizji migawkowo widok zdaje się Grobu Pańskiego w jednym z kościołów, który w dniu Zmartwychwstania zostaje pusty, jedynie wyścielony całunem, a z czeluści wychodzi na zewnątrz Jan Paweł II. To już kolejna faza zastępowania elementów Trójcy Świętej innymi osobami? Przypomina mi się obrazek z lat 90-tych, kiedy to przed wizytą papieża w Zakopanem, w jednym ze sklepów mięsnych w centrum zobaczyłem portret Jana Pawła II, między wizerunkiem upieczonego prosiaka i pętami kiełbasy. Wbrew pozorom są to dwie strony tego samego zjawiska - mieszania sacrum i profanum. Bo prosiak koło zdjęcia papieża jest takim samym profanowaniem tej postaci, jak papież, zastępujący Chrystusa przy Zmartwychwstaniu. Naturalnie rozumiem symbolikę i dobre chęci autorów tej inscenizacji, ale dobrymi chęciami jak wiadomo wybrukowane jest piekło. A papieżowi Wojtyle robi się tym tylko niezasłużoną krzywdę: czy ktoś pamięta jeszcze wspaniały felieton Zbigniewa Słojewskiego - Hamiltona z dawnej "Kultury": Ciocia Mela, czy jak zagłaskać kota na śmierć?
PS. W jednym z hagiograficznych artykułów w „Tygodniku Podhalańskim” czytam, że papież był poliglotą i porozumiewał się swobodnie w języku polskim, włoskim, francuskim, niemieckim, angielskim, hiszpańskim, portugalskim, w łacinie i w klasycznej grece. Zaciekawiło mnie, Z KIM porozumiewał się w klasycznej grece. Ze świętym Pawłem? Nie można to było po prostu napisać, że ZNAŁ starożytną grekę?
Pierwszy maja. Na jubileuszu Poldka Rajwy w czasie autobiograficznej prezentacji pokazanych było trochę zdjęć z dawnych pochodów pierwszomajowych w Zakopanem. Mam i ja nieco takich. Ile tam uśmiechniętych twarzy późniejszych męczenników walki z komunizmem! Nie mam do nich pretensji i nie uważam tego za obłudę, tylko za sklerozę: chodziliśmy na pochody rzadko kiedy z przekonania, częściej z przymusu, a najczęściej po prostu na wiosenny spacer. Może i w tym roku się uda - bez przymusu i bez ideologii, tylko po prostu, żeby na świeżym powietrzu odetchnąć po nadmiarze kadzidła? No i warto jeszcze pamiętać o jednym: 1 maja 2004 weszliśmy do Unii. Oblewałem to, pamiętam, u rodziny w Gliwicach, włoskim niebieskim szampanem kupionym na Słowacji. I raczej to jest dla mnie największe święto w tych dniach.