Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
17 października 2013
Już naprawdę jesień
12
października 2013 zabił się w Tatrach, w Dolinie Złomisk Włodek
Cywiński. Już tyle miernot tę tragedię komentowało, podłączając się do
sławy Włodka, że sobie odpuszczę, wyrażając tylko opinię własną, że mi
jest cholernie przykro. Był ostatnim, a może jedynym prawdziwym
profesjonalistą w branży tatrzańskiej. Nie byłoby uczciwe, gdyby zginął
inaczej. W nekrologu w "Tygodniku" pani Maria Łapińska cytowała
jego wypowiedź: Statystyka jest nieubłagana - jeżeli chodzę w
Tatrach 200 dni w roku, to tam wcześniej czy później znajdę śmierć.
Dixit. Co nie znaczy, że łatwo się z tym pogodzić.
*
Po kilku dniach złotej i ciepłej jesieni zrobiło się normalnie - w Tatrach
śnieg, na dole deszcz, mgła, plus 5. W poniedziałek był Dzień
Nauczyciela, miałem wolne (nie wszyscy mieli...), a więc nadzwyczajnie
długi weekend. Książki, parę filmów, normalne pisanie. W przerwach -
rozrywkowe wypowiedzi księdza arcybiskupa Michalika, przewodniczącego
episkopatu Polski, który najpierw składał
winę za pedofilię na rozwody, potem
na dzieci (no, tu bym mu warunkowo przyznał rację: niekiedy naprawdę
trzeba siłą sobie perswadować: niu, niu, trzeba poczekać jeszcze
rok-dwa...), wreszcie na feministki i homoseksualistów. Świat, proszę
pana arcybiskupa, świat jest winien i powinno się go zlikwidować. Może jakiś potopik pan załatwi z przełożonym? Jeszcze zabawniej było u pana posła
Macierewicza i jego ekspertów. Najpierw, parę dni temu, okazało się że
jeden pan profesor argumentował w sprawie "zamachu" zdjęciem
podrasowanym w Photoshopie, potem drugi pan profesor przyznał publicznie
,że nakłamał, żeby zrobić w konia redaktora z telewizji, a w międzyczasie
hakerzy uniemożliwili transmisję wypowiedzi skajpowych innych
profesorów, którzy zresztą i bez hakerów nawet nie umieli się skajpem
posłużyć. Ale oni z Ameryki, a tam niektóry skajp ze skalpem się myli...
*
We
francuskiej telewizji "Mezzo" były dwa programy, poświęcone pamięci
Sidneya Becheta i jego roli w paryskim życiu jazzowym. Był, oczywiście,
jego największy przebój Petite fleur, a mnie się przypomniało,
jak to chyba na rok przed maturą w Milanówku byliśmy całą paczką u
Piotrka Zielińskiego na imieninach, chłopaki, dziewczyny, zaciągnięte
zasłony, wineczko jakieś, ciasto rodzina upiekła i poszła precz - cała
chata przy ul. Królowej Jadwigi była dla nas. Adapter Bambino
stał pod parą i wtedy się okazało, że przez jakieś nieporozumienie nikt
nie przyniósł płyt. Była tylko jedna - już nie wiem - Piotra czy czyjaś.
Był to tzw. singiel, czyli jak sama nazwa wskazuje - płyta zawierająca
dwa utwory, po jednym z każdej strony, na 45 obrotów na minutę. Płyta
była niezapomnianej NRD-owskiej wytwórni Amiga i po jednej stronie
właśnie był ów Mały kwiatek, choć nie w wykonaniu Becheta, ale
Güntera Gollascha, a po drugiej - piosneczka typowo
niemiecka piosneczka pod tytułem Blumen Mädi, śpiewana przez
niejakiego Paula Schrödera. Pewno się dziwicie, że ja to tak pamiętam? A
jak mam nie pamiętać, jeśli przy tej jednej singlowej płycie bawiliśmy
się do białego rana, puszczając ją w kółko? Ba - na początku w kółko
szedł tylko Petite fleur, potem sobie urozmaiciliśmy...