Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
16 stycznia 2013
Wieczorna Gubałówka
Pojechaliśmy
wieczorem na Gubałówkę. Z Nowego Targu
przez pięknie, jeszcze świątecznie
udekorowany Czarny Dunajec, przez
Chochołów i Dzianisz, gdzie górska droga
utrzymana była w doskonałym stanie, więc
bez problemów dojechaliśmy na pierwszy
parking - pusty zupełnie i poszliśmy na
wschód, w stronę kolejki. Minus 2
stopnie, miło, sympatycznie i pusto.
Drzewa ślicznie ośnieżone, w prześwitach
świecił młody księżyc, daleko widać
było światełko na Kasprowym Wierchu.
Miło na Gubałówce? Czytelnicy tego
felietonu, mieszkający z dala od
Zakopanego, pewno się zdziwią po tym, co
tu na temat sytuacji na tym szczyciku
wypisywałem kiedyś letnią porą. Ale
teraz była zima i wieczór: małpi gaj był
zamknięty, podobnie jak niemal wszystkie
kioski, stragany i jadłodajnie. Nie to,
żeby było pusto: i ludzi sporo
spacerowało, i - niestety! - samochody
jeździły na zakazie ruchu bez przeszkód,
bynajmniej nie tylko należące do
ludności miejscowej. Ale wszystko to
dawało się wytrzymać, jeśli tylko się
pamiętało, żeby psa w odpowiednim
momencie przytrzymać i sprowadzić z
głównej drogi na pobocze.
Oczywiście, sporo ludzi na Szymoszkowej. Górna stacja kolejki pięknie oświetlona, ale w restauracji "Honielnik" pustawo, sześcioosobowe wersalki którymi narciarze i deskowcy wyjeżdżają na górę nie zawsze zapełnione. Trasa dobrze przygotowana. Nie mogę się przyzwyczaić do snowboardu, nie to żeby do jeżdżenia, uchowaj mnie Boże, ale nawet do patrzenia: zawsze mam wrażenie, że ci biedacy z tak pokrzywionymi nogami, uwiązanymi w jakiś dziwny sposób, za ciężkie pieniądze poddają się torturom, po których już nigdy nie będą mogli chodzić i nasz niewydolny system opieki zdrowotnej, przez nich oczywiście, wykopyrtnie się na amen. Ale, nie, wyglądali na całkiem zadowolonych... Inna rzecz, z którą nie mogę się pogodzić to nagminny zwyczaj jeżdżenia na nartach bez kijków, czy - jak to dzieci mawiały niegdyś - bez kijek. Naoglądali się Stocha? Nasłuchali Stefanka? I teraz traktują Szymoszkową jak rozbieg Krokwi? Ci, co nawet mają z sobą jakieś cherlawe kijaszki, wyglądają, jakby nie wiedzieli do czego im te przeszkadzające w rękach patyki mają służyć... Sporo się zmieniło od "moich" czasów: ja, co prawda (jak pewno myślą niektórzy) nie uczyłem się narciarstwa przed I wojną światową od Matiasa Zdarsky'ego i nie jeździłem z jednym, ale za to 3-metrowym, okutym bambusem, ale ucząca mnie na Kasprowym niezapomniana Joasia Mikiewicz mówiła zawsze, że wbicie kijka jest niezbędnym elementem wykonania skrętu, nawet jeśli jest to ledwo zaznaczony śmig... No, chyba żeśmy się ześlizgami ratowali pod Zawratem, czy zjeżdżając Żlebem Pod Palcem... Kiedyś też musiałem próbować na jakimś stoku metody hamowania dźwigniowego, kiedy to wzorem Witkacego zjeżdżając po lodzie siadało się na złożonych i wbitych w śnieg ostrymi końcami kijkach. Bolało, ale działało. Stare dzieje.
Spokojnie doszliśmy
do zupełnie pustego placu przed górną
stacją kolejki PKL... Zakopane tonęło we
mgle - a może smogu - i to miało swoje
dobre strony, choć może nie dla Renatki,
szykującej się na ładne zdjęcia miasta
pod Giewontem. Ostał się raczej jeno
Giewont. Za to z drugiej strony, od
północy, pięknie było widać Ząb. Przed
restauracją Andrzeja Stocha pięknie
błyszczy złotem odnowiona rzeźba "Nike"
(nazywana też przez wielu, choć
niesłusznie "Polonią Restitutą").
Pamiętacie zapewne, jak gdzieś tak przed
rokiem Ania Zadziorko ujawniła, że będąc
na Gubałówce zauważyła brak rzeźby,
która pokryta zieloną patyną stała od
1938 roku na platformie widokowej. Za
Krystyną Słobodzińską nazywaliśmy ją
dziełem Stanisława Kaniaka,
opatrywaliśmy nazwą "Nike", choć i tak
wszyscy mówili "Polonia Restituta",
wiedzieliśmy, że najpierw zdobiła polską
ekspozycję na wystawie w Paryżu, a kiedy
przed mistrzostwami FIS w 1939 roku
oddano do użytku kolejkę na Gubałówkę,
przewieziono ją i postawiono w tym
miejscu. A potem nagle znikła. Rozpętała
się awantura, dość szybko się okazało,
że Andrzej Stoch, właściciel
restauracji, wypożyczył ją do
warszawskiej "Zachęty" na wystawę dzieł
absolwentów ASP, a plotki o jej
sprzedaży do Paryża okazały się być
echami z dzwonów z dalekiego kościoła.
Teresa Krasnodębska była w Zachęcie i
"Nike" odnalazła, przepięknie
odrestaurowaną, co pokazywaliśmy na
Facebooku. I dowiedzieliśmy się wtedy, z
katalogu wystawy, że naprawdę jej
autorem nie był Kaniak, tylko
Franciszek Masiak, uczeń Tadeusza
Breyera. I że chyba naprawdę nazywała
się "Polonia Restituta"...
Potem była długa i nadal nie podsumowana dyskusja na temat tego, czyja jest ona własnością, czy Andrzej Stoch kupując restaurację, kupił wraz z nią ten zabytek i gdzie są na to "papiery", pytaliśmy o to Muzeum Tatrzańskie, ale odpowiedzi nie dostaliśmy.
Na szczęście rzeźba jest z powrotem, błyszczy się tylko jak nie powiem komu co, ale czas i zakopiański smog dadzą temu radę.
A przed wejściem na teren PKL zobaczyłem nekrolog Ryszarda Antoszyka, który zmarł 14 stycznia w wieku 78 lat. Kawał historii Zakopanego - w Kolejkach Linowych pracował przeszło 40 lat, zaczynał od stanowiska inżyniera odpowiedzialnego za przeglądy techniczne, na koniec przez 22 lata był dyrektorem naczelnym. W dawnych czasach uczyłem fachu dziennikarskiego (w niezapomnianej Regionalnej Gazecie Codziennej, która nigdy się nie ukazała, ale przez parę miesięcy ćwiczyliśmy na sucho) jego córkę Agnieszkę (pracowała potem w Echu Krakowa), a jeszcze później w POSA moim uczniem był jego wnuk Michał.