Krzyż z Laure-Minervois |
Krzyż z Prouille |
Krzyż z Fanjeaux |
Krzyż z Albi |
Krzyż z Tuluzy |
Krzyż hańby |
Krzyż Św. Saturnina |
Krzyż templariuszy |
Krzyż diabła |
Krzyż katarski |
Krzyż katarski |
Krzyż langwedocki |
Krzyż celtycki |
Krzyż hugenotów |
Krzyż krucjat |
Krzyż Camargue |
Maciej Pinkwart
Krzyże Południa
Odcinek VIII – Ostatni dobrzy ludzie
poza niewątplywą finezją dowcipnych komentarzy, można tam znaleźć
wiele informacji i dodatkowych ilustracji, które nie zmieściły się w tekście
głównym
Parę razy już mijaliśmy tę rezydencję, wracając pod wieczór do Carcassonne. Jakieś pięć kilometrów na zachód od Bram, ukryta w gęstym parku, sprawiała wrażenie opuszczonej. 5 lipca mieliśmy program dość krótki, choć punktowo intensywny, więc postanowiliśmy tam zajrzeć, mimo że nie było jej w żadnym przewodniku ani na mapie – ale wyglądała ciekawie i tajemniczo.
Z drogi krajowej odchodzi na południe parkowa aleja, na skraju której stoi tablica z napisem Château de Frontenac. Wjeżdżamy ostrożnie w głąb parku.
Tutaj trzeba by wyjaśnić trojakie znaczenie francuskiego słowa château. To, oczywiście, ogólnie znaczy zamek i takie jest jego pierwotne znaczenie – górująca nad okolicą twierdza, będąca zazwyczaj rodową siedzibą miejscowej arystokracji i warownią, czuwającą nad bezpieczeństwem regionu. Dziś przeważnie w postaci mniej czy bardziej malowniczej ruiny. Ale château to także pałac, rezydencja, nie koniecznie magnacka, ale zawsze nieco odosobniona od zwartej zabudowy, będąca siedzibą bogaczy. Zawsze trochę większa i lepiej wyposażona niż usytuowany w mieście hôtel czy na przedmieściach résidence. No i wreszcie château najpopularniejszy: zakład produkcji wina, zwykle otoczony własnymi winnicami i firmujący markę swoją nazwą i lokalizacją, posiadający tzw. apelację, ograniczoną zwykle do danej posiadłości (dawniejsze zamki były zaopatrywane w wino własnej produkcji).
W przypadku Château de Frontenac niewątpliwie mamy do czynienia z podmiejską rezydencją. Kilkusetmetrowa aleja doprowadza do château, który przedstawia smutny obraz: niewielki, neorenesansowy pałacyk otoczony ładnym parkiem z zapuszczonymi teraz ogrodami jest niemal całkowicie wypalony i spogląda na nas wybitymi oknami, a pustymi ścianami patrzy w niebo. Okazuje się, że wybudowany dla rodziny Fabre w 1870 r. zameczek, początkowo nazywający się Château de Valgros, na początku XX w. pięknie wyremontowany, do 1987 r. należący do rodu Piquet, potem został sprzedany jakiejś holenderskiej spółce, która zmieniła mu nazwę na Château de Frontenac i zamierzała urządzić tu luksusowe apartamenty do wynajęcia, z parkiem, w którym byłoby pole golfowe, korty tenisowe, basen, nawet boisko piłkarskie. Ale château był za bardzo oddalony od dużych centrów miejskich, a i cena wynajmu pewno była zbyt wysoka, przeto stał zazwyczaj opustoszały, aż 24 października 2005 r. wybuchł w nim pożar, którego skutki po dziesięciu latach widzimy i teraz. Szkoda, bo to ładne miejsce.
Pół godziny później wjeżdżamy do Mirepoix i parkujemy w ładnej alei pod rzucającymi cień platanami. To ważne, bo dzień mamy wyjątkowo ciepły, słoneczny i bezwietrzny. Aleja jest niemal pusta – wolna sobota. Miejscowi pewno wyjechali, turystów tyle co nic. Przez wąskie i krótkie tym razem uliczki starówki (środkiem ulicy Jacquesa Fourniera poprowadzony jest rynsztok…) pod jedną z bram miejskich wchodzimy na niewielki rynek.
Miejscowość jest – co do liczby ludności – mniej więcej wielkości Poronina, choć powierzchnię ma o połowę mniejszą. I jest doskonale zorganizowana – niemal wszystkie uliczki centrum przecinają się pod kątem prostym. Centralnym punktem jest ów rynek – plac Marszałka Leclerca, z jednej strony ograniczony budynkiem merostwa, z drugiej sporą restauracją z podcieniami, mieszczącą się w budynku dawnej kapituły miejskiej. Górne piętra zajmuje hotel.
To niewielkie miasteczko usytuowane jest nad brzegami rzeki L’Hers, a
rybołówstwo musiało być w dawnych czasach
ważnym zajęciem ludności, jako że
cześć naukowców wywodzi nazwę Mirepoix od oksytańskiego
Mira Peis, czyli „zajmujący się
rybami”, od czego wziął się też obecny herb miasta, przedstawiający srebrnego
pstrąga pod trzema gwiazdami. Ale może rację mają ci, którzy widzą w tej nazwie
nawiązanie do górskiego usytuowania, jako że dawna łacińska nazwa brzmiała
Mirum Podium, czyli „zadziwiający
cokół”, po oksytańsku Mira Pueg.
Rzeczywiście, gór wokół nie brakuje, a pięknym zamknięciem panoramy miasta są
szczyty masywu Tabe, z kulminacją w Górze św. Bartłomieja, wznoszącej się na
wysokość
Mirepoix było w średniowieczu jednym z głównych centrów kataryzmu, który objął tu pod koniec XII wieku znaczną część obywateli miasta. W 1206 r. na lokalnym synodzie zebrało się w Mirepoix ponad 600 dobrych ludzi. Podległe tolerancyjnemu hrabiemu Rajmundowi Rogerowi z Foix, ale od stolicy hrabstwa dość odległe, stało się Mirepoix celem ataków krzyżowców już w pierwszym roku krucjaty, kiedy to Szymon de Monfort zdobył je bez trudu w 1209 r. i osadził tu swoją załogę pod dowództwem jednego ze swoich poruczników, Guy de Lévisa, który dał początek rodowi Lévis-Mirepoix, do którego jeszcze wrócimy.
Krewki góral z Foix oczywiście próbował odbić miasto, ale o dziwo mu się to nie udało, bo jego mieszkańcy, jak raz już się nawrócili na popieranie krzyżowców, tak trwali przy tej opcji konsekwentnie i uparcie – choć nadal nie brakowało tu sympatii dla katarów, którzy wszakże na ogół decydowali się wynieść w inne strony. Po zakończeniu działań wojennych dobra koniunktura jednak długo nie wracała do Mirepoix, które w 1289 r. zostało niemal całkowicie zniszczone przez katastrofalną powódź, kiedy to wylała spora rzeka l’Hers, a w dodatku przerwała się tama na pobliskim jeziorze Puivert, co spowodowało zalanie miasta i w zasadzie zniesienie go z powierzchni ziemi. Mirepoix, dotąd usytuowane na niskim, prawym brzegu l’Hers, odrodziło się po kilku latach na brzegu lewym, położonym na sporym wzniesieniu nad rzeką. Mądry langwedocczyk po szkodzie…
Dygresja dla wykształciuchów - Mirepoix:
Regularny plan, geometryczna siatka ulic i funkcjonalna struktura miasta to cechy charakterystyczne dla działań urbanistycznych z końca XIII i początków XIV w., w wyniku których na południu Francji powstało wiele miejscowości nazywanych bastide, w których poza podobną urbanistyką był także podobny ustrój, zadziwiająco demokratyczny i funkcjonalny: rządziła w nich rada miejska, zwana konsulatem, centrum miasta zajmował targ, kilka razy w roku odbywały się tłumne jarmarki, specjalni urzędnicy pilnowali uczciwości wag i miar, a porządek utrzymywała miejska milicja.
Najciekawszą może instytucją był konsulat, którego historia datuje się od 1274 r., kiedy to prawo wyboru rady miejskiej ustanowił dla mieszkańców Guy III de Lévis-Mirepoix. W 1500 r. konsulowie dostali pozwolenie nawybudowanie nowego domu przy rynku, gdzie pomieściła się sala rady miejskiej, sąd grodzki i, oczywiście, więzienie. Najpiękniejszym elementem XVI-wiecznego ratusza stały się zdobienia drewnianych belek, podtrzymujących konstrukcję drugiej kondygnacji budynku: każda jest zakończona rzeźbioną głową ludzką, zwierzęcą czy przedstawiającą fantastyczną bestię. Ciekawe jest to, że wśród nieźle zachowanych szczegółów twarzy jest kilka postaci o rysach wyraźnie negroidalnych, co nie mogło wówczas być w Mirepoix często spotykane, jako że i dziś imigrantów nie ma tu wielu. Inna rzecz, że pewno diabły i bestie też były niezbyt często spotykane, a ich oblicza są także obecne w tym dziwnym panopticum. Środek rynku zajmuje charakterystyczna dla tych stron żelazna hala targowa, mająca XIX-wieczną proweniencję.
Najstarszym zabytkiem Mirepoix jest gotycka katedra św. Maurycego, usytuowana dziś na wschód od rynku, o kilka kroków od budynku merostwa. Pierwszy kościół istniał tu jeszcze przed powodzią na prawym brzegu rzeki, ale i on został zmieciony przez wodę. Już wtedy nosił wezwanie św. Maurycego, bowiem właśnie w dniu tego patrona – 22 września 1209 r. Szymon de Montfort zdobył miasto. Po powodzi w 1289 r. kamień węgielny pod nową świątynię 6 maja 1298 r. położył Jan I Lévis-Mirepoix, ówczesny suweren miasta. Kilkanaście lat później, w 1317 r. nowo wybrany papież Jan XXII ustanowił Mirepoix siedzibą nowego biskupstwa, a zatem wciąż odbudowywany kościół stał się katedrą. Inwestycja realizowana była przez wiele lat, lecz wciąż brakowało pieniędzy na jej wykończenie, na przeszkodzie stały także ciągłe wojny i klęski elementarne.
Jednym z biskupów był tu mianowany w 1326 r. Jacques Fournier, zakonnik cysterski, rodak z północnej części departamentu Ariège, syn piekarza z Canté, wcześniej przez 9 lat będący biskupem – i głównym inkwizytorem – w Pamiers, pod którego kierunkiem przeprowadzono blisko 600 śledztw w sprawie przeszło 100 osób oskarżonych o herezję albigeńską. Uchodził za osobę wyjątkowo łagodną: nie zalecał stosowania tortur i tylko 5 osób w trakcie prowadzonych przez niego przesłuchań zostało skazanych na śmierć przez spalenie na stosie. Dokumenty z jego działalności inkwizytorskiej liczące 325 stron pergaminu in folio przechowywane w bibliotece watykańskiej zostały w 1965 r. opublikowane i stanowią kapitalny dokument opisujący podstawy herezji i sposoby walki z nią, a także ukazujący życie codzienne zwykłych oksytańczyków.
Jednakże Jacques Fournier – choć zlecił opracowanie planów rozbudowy katedry w Mirepoix miejscowemu architektowi Piotrowi Peysson (lub Poisson, który niebawem zbuduje papieski pałac w Awinionie) - nie zdążył zająć się porządnie swoją diecezją, bowiem po rocznym zaledwie pobycie w Mirepoix został mianowany kardynałem (jako cysters zachował prawo do noszenia białej, a nie czerwonej kardynalskiej szaty, stąd nazywany jest Białym Kardynałem), a 20 grudnia 1334 r. został wybrany papieżem i przybrał imię Benedykta XII, rozbawiając kardynałów-elektorów swoją skromnością, gdy po zakończeniu konklawe powiedział: Panowie, wybraliście osła… Rezydował w Awinionie, gdzie zasłynął jako reformator kurii oraz budowniczy papieskiego pałacu. Jednym z jego współpracowników był słynny włoski poeta, Petrarka.
Katedra w Mirepoix została ukończona dopiero w XVI w., za czasów gdy biskupem
był członek rodziny panującej w okolicy, Philippe de Lévis. Wyburzono wtedy
sąsiednie domy tworząc plac przed kościołem (dziś – plac Philippe de Lévisa), w
1508 r. wybudowano ośmioboczną dzwonnicę, wznoszącą się na
Najstarszym zabytkiem świątyni jest XV-wieczny kamienny ołtarz główny oraz
zworniki sklepień, przypisywane XIV-wiecznemu anonimowemu Mistrzowi z Rieux.
Cenna jest także – niedostępna dla zwiedzających – prywatna kaplica Philippe de
Lévisa z ok. 1530 r., której ozdobą jest labirynt – ostatni zainstalowany w
katedrach europejskich. Jest to oczywiście tylko malowany na posadzce symbol,
zaledwie o
Do katedry przylega dawny pałac biskupi, którego budowę rozpoczęto w XV, a ukończono w XVIII w. Dziś znajduje się tu Muzeum Dziedzictwa i Tradycji.
Po drugiej stronie rzeki l’Hers przez którą prowadzi jedyny, zbudowany w XVIII
w. most liczący
Dawny zamek panów Foix został przekształcony w prywatną rezydencję, a ze starej
części pozostała tylko kwadratowa wieża z X w. Z biegiem lat właściciele coraz
rzadziej bywali w Mirepoix, a losami zamku się zgoła nie interesowali. Po
Rewolucji budynki zostały przejęte przez władze lokalne, ale nikt nie miał
pieniędzy, by podjąć się ich restauracji. W 2001 r. zamek wykupił potomek
hrabiego Foix Rajmunda Rogera, ówczesny mer miasteczka Malegoude, położonego
I jeszcze zapowiedziane słówko na temat rodziny Lévis-Mirepoix. Otóż dzięki nim,
a konkretnie dzięki księciu Karolowi Piotrowi Gastonowi Franciszkowi de
Lévis-Mirepoix, nazwa miejscowości trafiła do słownika francuskiego także jako
rzeczownik pospolity. Książę odebrał wykształcenie wojskowe jako muszkieter, był
francuskim marszałkiem polnym i ambasadorem Ludwika XV w Wiedniu i Londynie.
Jako wojskowy kiepski, jako dyplomata nieskuteczny, zawdzięczał podobno sławę i
karierę swojej żonie Annie Małgorzacie Gabrieli de Beauvau-Craon, która
przyprawiała mu rogi z królem Francji. A jej kucharz wynalazł mix kilku warzyw i
przypraw, który stał się podstawą do przygotowywania rozmaitych zup i sosów.
Tak, francuskie mirepoix to polska
włoszczyzna. Dla miłośników poloników dodam, że rodzona siostra marszałkowej
Mirepoix, markiza Maria Franciszka Katarzyna de Boufflers, mając 34 lata została
kochanką władcy Lotaryngii, a wcześniej króla Polski - Stanisława
Leszczyńskiego, gdy ten miał lat 68.
Prostą drogą na południe w 40 minut zajeżdżamy na parking w górach, pokonując
blisko
Mało jest na świecie miejsc tak bardzo symbolicznych, jak to. Miejsc, obrosłych legendami, żeby nie powiedzieć: bajkami, albo grzeczniej: mitami. Jednocześnie miejsc, w których zakorzenione jest to, co Francuzi nazywają patrimoine - dziedzictwem kulturowym. Zarazem miejsc, wokół których narosło tak wiele nieporozumień i zwyczajnych nieprawd.
Czego właściwie symbolem jest twierdza, która właśnie pyszni się przed nami swoimi ranami, jak żołnierz protezą ręki, za utratę której dostał Virtuti Militari. Nie, nieprawda – Montségur dostał swoje Virtuti pośmiertnie… Symbolem niezłomności idei? Walki z tyranią? Trwania za wszelką cenę? Bezwzględności władzy wobec wolnomyślnych obywateli?
Tak, oczywiście.
Nie, oczywiście.
Dygresja dla wykształciuchów - Montségur:
Uważa się, że Montségur było ostatnim punktem oporu katarów przeciw krucjacie i z momentem, gdy heroicznie broniona twierdza została przy pomocy przeważających sił krzyżowców zdobyta, a załoga wytracona – skończyła się wojna z heretykami. Otóż, jest to nie całkiem prawda – czyli w zasadzie nieprawda.
Krucjata przeciw Albigensom formalnie skończyła się bowiem znacznie wcześniej: po podpisaniu traktatu z Paryża i Meux w 1229 r. między koroną francuską (reprezentowaną przez regentkę Blankę Kastylijską występującą w imieniu małoletniego króla Ludwika IX) a Rajmundem VII z Tuluzy (dla którego Blanka była kuzynką – mieli wspólną babkę…). Oczywiście, walki się nie skończyły, bo o zrabowane im włości występowali zbrojnie przeciw królewskim mianowańcom ich dawni langwedoccy właściciele, szlachta z dziada pradziada i prawowierni katolicy, którzy teraz, jako chevaliers faydits sprzymierzeni z niedobitkami katarów walczyli – i często zwyciężali przybyszów, których już przestała wspierać armia królewska, zajęta gdzie indziej. Oliwy do ognia dolewała działalność inkwizycji: brutalna, perfidna, żerująca na najniższych ludzkich instynktach, rozpalająca rzekomo w imię Chrystusa najgorsze ludzkie uczucia: zawiść, donosicielstwo, nienawiść do innych, chęć nieuprawnionego zysku.
Katarzy ustąpili z większych miast, albo działali tam w konspiracji. Część uciekła w góry i schroniła się w niedostępnych z pozoru zamkach. Jednym z nich była twierdza Montségur, należąca do sprzyjającego katarom Rajmunda de Péreille. Właściciel odbudował i wzmocnił zamek jeszcze przed krucjatą, w 1204 r. Oddanie zamku (w zamian za jego utrzymanie i coś w rodzaju czynszu, wypracowywanego przez wierzących, których było sporo w samej wiosce Montségur i którzy napływali coraz liczniej z północy) w użytkowanie katarom w 1233 r. wynegocjował z Rajmundem znany nam już katarski biskup z Fanjeaux, Guilhabert de Castres. Uzyskał zgodę, ale sam ze schronienia początkowo nie skorzystał – był, jak wiemy, biskupem Tuluzy, potem mieszkał w zamku w Bézu, pod koniec życia osiadł jednak w Montségur i tam zakończył życie, na cztery lata przed rozpoczęciem oblężenia twierdzy. Umarł – zdaje się – łagodną śmiercią we własnym łóżku. Jego następcą został Bertrand Marti, od 1236 r. pełniący funkcję katarskiego biskupa Tuluzy, po śmierci Guilhaberta osiadł w Montségur i pozostał tam do końca.
Doskonali, jak już wiemy, przez przyjęcie consolamentum wyrzekali się związków z życiem świeckim, pościli, umartwiali się, przyjmowali ostatnie wyznania od odchodzących do lepszego świata wierzących i nigdy nie brali do ręki oręża, nie uczestniczyli w walkach i brzydzili się kontaktem z materialną rzeczywistością, zwłaszcza jej brudem fizycznym i moralnym. Ale życie jest życiem i w coraz trudniejszych warunkach katarskiej egzystencji ktoś tę brudną robotę musiał wykonywać. Kobiety zgromadzone w wiosce Montségur i w osiedlach, jakie powstały na zboczach góry zajmowały się głównie tkactwem, rzemieślnicy wykonywali koce, siodła i świece, kowale kuli podkowy. Wykuwali też miecze i topory… Kobiety i mężczyźni na zboczach okolicznych gór zbierali zioła i przygotowywali z nich lekarstwa, a liczni wśród katarów lekarze udzielali pomocy ludności w całej okolicy. W zamku i jego najbliższej okolicy zamieszkało 200 doskonałych, którzy oddawali się modlitwom pod przewodem najpierw Guilhaberta z Castres, a po jego śmierci - Bertranda Marti. Dowódcą wojskowej straży i grupy rycerzy (nie tylko ze szlachty katarskiej, także spośród faydites) został zięć pana zamku Montségur, Rajmunda z Pereille – Piotr Roger z Mirepoix. Zwykle uważa się go za katara, ale raczej wspierał tylko dobrych ludzi, nie zagłębiając się w sprawy światopoglądowe. Był przez pewien czas panem na Mirepoix, wasalem hrabiego Rajmunda Rogera z Foix. Może to pod jego kierunkiem nabrał waleczności, a nawet zuchwałości.
Licząca ponad setkę osób grupa, którą dowodził w Montségur, miała przede
wszystkim za zadanie chronienie zamku i osady, która wokół niego powstała na
początku lat 40-tych XIII wieku. Jednym ze skutków działania znienawidzonych
inkwizytorów była masowa ucieczka katarów i tych, których można było oskarżyć o
sympatię dla heretyckiej tolerancji z terenów, w których odbywały się śledztwa
dominikanów i franciszkanów. Jedni uciekali do Włoch, inni przez Pireneje do
Hiszpanii, jeszcze inni chronili się pod opiekę Piotra Rogera w Mirepoix.
Montségur wydawał się twierdzą
bezpieczną – zgodnie ze swą nazwą: Rzymianie nazywali szczyt
mons securus, po nich
nazwę przejęli Oksytańczycy zmieniając na mont segur
– bezpieczna góra.
Piotr Roger był – jak na sojusznika katarów – dość charakterny, w młodości podobno nie gardził rabunkiem (tak przynajmniej wynika z protokołów obciążających go zeznań osób, przesłuchiwanych przez inkwizytorów), więc siedzenie z założonymi rękami w namiocie pod zamkiem zupełnie mu nie odpowiadało. Zorganizował i wyszkolił sporą grupę komandosów, którzy przekradali się lasami i górami w pobliże miejsc stacjonowania sił przeciwnika i prowadzili przeciw nim walkę partyzancką. Najbardziej spektakularny okazał się wypad do miejscowości Avignonet nieopodal Castelnaudary, na żyznej równinie Lauragais. 28 maja 1242 r. w przymusowej „gościnie” u miejscowego kasztelana zatrzymało się dwóch dominikańskich inkwizytorów – Stefan z St. Thibéry i Wilhelm Arnaud.
Albo trasa ich podróży była znana już wcześniej, albo katarscy komandosi śledzili ich poczynania – faktem jest, że kilkudziesięcioosobowy oddział ukrył się w pobliskim lesie, a gdy dominikanie zasnęli – zaufany człowiek Piotra spośród załogi zamku zawiadomił o tym spiskowców: i przybyłych z Montségur, i miejscowych, z Avignonet. Dowódca wybrał kilku najlepszych, którzy uzbrojeni w topory bez trudu dostali się do miasta przez otwarte bramy, niezaczepiani przez nikogo podeszli do zamkowego donżonu, gdzie spali inkwizytorzy i paroma silnymi uderzeniami rozbili zamki. Dołączyli do nich miejscowi, których zeznania miały być spisywane nazajutrz. Po kilku minutach było po wszystkim. Ostatnim aktem zbrodni było spalenie wszystkich protokołów, które dominikanie skwapliwie wozili z sobą w ozdobnym kuferku. Piotr Roger, który z pozostałymi rycerzami ubezpieczał akcję, nad ranem był już daleko na południu, ale bynajmniej nie trzymał sprawy w tajemnicy.
Wieść o egzekucji dominikańskich inkwizytorów rozeszła się szerokim echem po całej Langwedocji i stała się sygnałem do ogólnego powstania przeciwko inkwizycji i panoszeniu się francuskich mianowańców. Kilka miesięcy później większość domen, z Tuluzą na czele, wróciła do swych prawowitych właścicieli, a inkwizytorzy się pochowali. Ale armia francuska potrzebowała tylko złapania drugiego oddechu. Wkrótce ruszyła ofensywa, a w dodatku od Rajmunda VII z Tuluzy zaczęli odwracać się dotychczasowi sojusznicy, w tym Roger IV, który po śmierci Rogera Bernarda II objął dziedzictwo we Foix i sprzymierzył się z Kapetyngami. W styczniu 1243 Tuluza się poddała. Rajmund VII jako ostatni z rodu już wiedział, że w chwili jego śmierci Langwedocja stanie się na wieczność własnością Francji.
Zostawała jeszcze tylko jedna, wciąż jątrząca rana na zdrowym ciele katolickiego teraz Midi. Biskupi zebrali się na synodzie w miejscu nader symbolicznym – w Béziers i uchwalili, że Montségur musi zostać zniszczone.
Parking jest na wysokości ok.
Podchodzimy najpierw powoli średnio stromą ścieżką przez łąką. Wiem, że nazywa
się ona po oksytańsku
prat dels cremats,
łąka spalonych. U podnóża góry stoi pomnik, wystawiony w 1960 r. z inicjatywy Déodata Roche, „papieża” neokataryzmu, upamiętniający miejsce kaźni przeszło 200
katarskich doskonałych. Tragedia ta była dramatycznym finałem trwającego 10
miesięcy oblężenia prowadzonego przez przeważające siły (5-10 tysięcy osób),
zgromadzone na apel arcybiskupa Narbony Piotra Amiela i dowodzone przez
królewskiego seneszala (czyli zarządca prowincji) Carcassonne – Hugona z Arcis.
W maju 1243 r. na polach wokół Montségur zgromadzili się rycerze francuscy,
podporządkowani Koronie członkowie szlachty langwedockiej, giermkowie, chłopi…
Już rok wcześniej oblegał Montségur nie kto inny, tylko władca Tuluzy Rajmund
VII, chcąc w ten sposób udowodnić Paryżowi, że jest już lojalnym wasalem króla i
dobrym katolikiem. Niewiele wskórał i odszedł z kwitkiem.
Tym razem wiadomo było, że Montségur
padnie. Na górze łudzono się nadzieją na interwencję zewnętrzną, mówiono o
możliwym przyjściu katarom z pomocą przez wojska cesarza niemieckiego Fryderyka
i angielskiego króla Henryka III. Mrzonki... Ale twierdza była dobrze
ufortyfikowana, nie dawało się jej zablokować całkowicie, tak że zaopatrzenie
docierało na szczyt przez nieszczelne linie atakujących, jednak atak trwał, a
szeregi obrońców topniały. Dowodzący zamkiem Piotr Roger z Mirepoix miał do
dyspozycji niespełna setkę osób zdolnych do walki, a pod opieką - 200
doskonałych i może drugie tyle
kobiet, dzieci, pomocników. W tym coraz więcej rannych i wyczerpanych. Montségur
stało na samym szczycie wzgórza, którego górną część tworzyły niemal pionowe
skały, na które co prawda można było się z trudem wspiąć, ale było się cały czas
narażonym na ostrzał łuczników i lawiny kamieni zrzucanych przez obrońców.
Strome żleby doprowadzały niemal do samych murów zamkowych, ale była to raczej
komunikacja z góry na dół, niż odwrotnie. Część – niewielka – ludzi opuściła
twierdzę, ukrywając się w górach, albo w miasteczku. Reszta trwała na górze i
pod koniec roku 1243 sytuacja wydawała się patowa. Atakujący naturalnie mogli
oblegać zamek dalej, ale i w ich szeregi wkradała się ospałość i niewiara w
powodzenie.
Hugon z Arcis zdał sobie sprawę, że
podjęcie zdecydowanej ofensywy jest dla oblegających kwestią życia i śmierci.
Ponieważ zdobycie zamku frontalnym atakiem nie było możliwe, a już na pewno w
każdym wypadku doprowadziłoby do ogromnych strat, podjął decyzję o próbie
zdobycia zewnętrznego bastionu Montségur, usytuowanego na oddalonym od zamku o
niecałe
W środku ciemnej styczniowej nocy, gdy
śnieg jeszcze nie pokrył całkowicie skalnego grzebienia, w zupełnej ciszy górale
wspięli się na szczyt, wycinając w pień kompletnie zaskoczoną załogę. Roc de la
Tour został zdobyty, w dzień wciągnięto nań katapulty i lekkie machiny
oblężnicze, pod osłoną których żołnierze francuscy mogli dzień po dniu
rozszerzać swój stan posiadania o kilka-kilkanaście metrów, posuwając się wzdłuż
grzbietu w stronę murów zamku, w których kamienne pociski robiły coraz większe
wyłomy. Montségur przestało być górą bezpieczną. Straty obrońców zaczęły być
coraz większe. 200 doskonałych,
żołnierze Piotra Rogera z Mirepoix, garstka
wierzących i wspierających ich
świeckich ochotników zdawała sobie sprawę, że dni twierdzy są policzone.
Bertrand Marti wybrał czterech
doskonałych, którzy otrzymali zadanie
ocalenia części katarskich świętych ksiąg i dokumentów oraz skromnych zasobów
materialnych, jakimi dysponowali świeccy obrońcy Montségur. W środku nocy wyszli
z zamku i zniknęli w okolicznych lasach. Nigdy potem ich nie widziano, nie
ocalał też nikt, kto mógłby powiedzieć, co wynieśli z zamku. Nieświadomość rodzi
mity i legendy, które krążą do dziś po zakamarkach literatury. Skarb, wart
miliony? Najświętsze dokumenty chrześcijaństwa? Święty Graal? Dzieci, będące w
prostej linii potomkami Jezusa i Magdaleny? Przepowiednie o wojnach światowych i
końcu świata?
2 marca 1244 r. Rajmund z Pereille i
Piotr Roger z Mirepoix rozpoczęli rokowania w sprawie poddania zamku. Warunki,
jakie postawili im seneszal i arcybiskup były łagodne i bardzo chrześcijańskie:
wszyscy obrońcy, świeccy rycerze,
faydites i inni wojownicy, nawet ci, co uczestniczyli czynnie w
przygotowaniu i realizacji zamachu z Avignonet uzyskają przebaczenie – będą
musieli jedynie poddać się przesłuchaniu przez inkwizycję. Kobiety i dzieci, a
także służba odejdą wolno. Wszyscy katarzy także będą wolni – pod warunkiem
wyrzeknięcia się herezji i powrotu na łono kościoła rzymskiego. Ci, którzy tego
nie zrobią – zostaną straceni. Na podjęcie decyzji mają dwa tygodnie, podczas
których obowiązywać będzie zawieszenie broni.
Nikt z
doskonałych nie przystał na warunki
narbońskiego arcybiskupa. Co więcej, na trzy dni przed upływem terminu
ultimatum, 21 wierzących poprosiło o
consolamentum i dobrowolnie dołączyło
do grona skazanych na śmierć. Były wśród nich żona i córka właściciela Montségur
Rajmunda, dziewięciu rycerzy, sześciu żołnierzy, dwie żony żołnierzy, dama,
wieśniaczka, kupiec, kusznik, giermek i dwóch posłańców.
W środę, 16
marca 1244 r. wrota zamku
otwarto i wszyscy mieszkańcy zamku zeszli na dół. Tutaj, za specjalnie
wzniesionym ogrodzeniem, ludzie Piotra Amiela i Hugona z Arcis wbili w ziemię 50
drewnianych słupów, wokół których usypali stosy suchych gałęzi i żywicznych
polan. Ponieważ chętnych na śmierć okazało się więcej – w ostatniej chwili
dostawili jeszcze kilka. Weszli tam wszyscy
doskonali i modlili się pod przewodem
katarskiego biskupa – Bertranda Marti. Powiązano ich po kilku, przymocowano do
słupów i obłożono drewnem. Po czym zamknięto ogrodzenie i ktoś wrzucił do środka
płonącą pochodnię. Oblegający i oblegani bez słowa patrzyli, jak dusze
dobrych ludzi w postaci siwych gołębi
odlatują do nieba.
Podchodzimy powoli wąską ścieżką
między rzedniejącymi drzewami. Po kilkuset metrach dochodzimy do kasy: wstęp na
zamek (zamknięte w styczniu) jest płatny (5 €, młodzież 2,50 €, dzieci darmo),
za co otrzymuje się możliwość wprowadzenia psa na smyczy. Biedne psy… Ponieważ
nieco wcześniej doszło wśród nas do kontrowersji, jak należy wymawiać nazwę
zamku, mąsegur czy
mąseżur, uciekam się do sprawdzonego
już wielokrotnie sposobu: pytam miłą panią w kasie:
-
Comment prononcez-vous le nom du château
– i wydaję odgłos paszczą, wykonując obie wersje. Pani traktuje mnie bardzo
poważnie, kręci
- Mais non, monsieur!
Okazuje się, że ani tak, ani tak.
Zamek nazywa się mąsegür…
Jest średnio stromo, ale okropnie gorąco, spokojne podejście zajmuje mi nieco ponad pół godziny, widoki z każdym zakosem coraz piękniejsze. Jest dokładnie południe, kiedy wchodzimy w obręb malowniczych ruin Montségur. Ludzi niewielu.
Siadam w cieniu, trochę dyszę, ocieram
pot, no i rozglądam się. Renata i Michał robią zdjęcia w różnych miejscach
zamku, a ja się przede wszystkim zastanawiam, gdzie przez 10 miesięcy gnieździło
się tu około 500 osób i jak to wszystko było zorganizowane: jedzenie i wręcz
przeciwnie, modlitwy, naprawianie murów, przygotowywanie obrony, szkolenie
wojska. Wcześniej, przed wiosną 1242 r. dookoła zamku było rozstawionych wiele
szałasów i prymitywnych chat, gdzie pod opieką katarskich
doskonałych kwaterowało kilkaset osób.
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to,
co oglądamy teraz i czym się zachwyca, wzrusza czy przy czego pomocy medytuje
właśnie kilkanaście osób TO NIE JEST ruina TEGO Montségur, którego bronili
żołnierze Piotra Rogera. Bowiem wiosną 1244 r. jeszcze nie opadł dym z płonących
stosów, jak ludzie biskupa i seneszala weszli na szczyt góry i zaczęli
systematycznie rozbijać całą konstrukcję tak, by stosownie do zaleceń synodu w
Béziers z synagogi szatana nie został
kamień na kamieniu. Obrońcy zamku rozproszyli się w okolicznych lasach,
niektórzy jeszcze długo potem byli przesłuchiwani przez inkwizycję, ale nic mi
nie wiadomo o tym, żeby ktoś był specjalnie represjonowany. Nawet największy
przeciwnik wojsk królewskich i biskupich, Piotr Roger z Mirepoix, żył jeszcze 12
lat po upadku Montségur, jak o tym świadczy protokół przesłuchania przez
inkwizytorów. Niektórzy biografowie uważają, że dożył 1284 roku, ale to raczej
wątpliwie: miałby wtedy z 90 lat, co wówczas zdarzało się rzadko.
Nie wiem, czy właściciel wsi i zamku,
Rajmund de Pereille, długo przeżył przesłuchanie przez inkwizycję w maju 1244 r.
Miał wtedy niespełna 60 lat, mógł jeszcze pożyć. Część historyków uważa, że po
przesłuchaniu został aresztowany i umarł w więzieniu. W każdym razie do
Montségur już nie wrócił: dobra Pereille w 1245 r. przejął właściciel seniorii w
Mirepoix, Guy II de Lévis. To właśnie staraniem tej rodziny zamek został pod
koniec XIII w. odbudowany, funkcjonował potem w systemie obronnym państwa,
stanowiąc garnizon dla kilkudziesięciu żołnierzy, pilnujących przebiegającej
niedaleko ówczesnej granicy z Hiszpanią. Po podpisaniu traktatu pirenejskiego w
1659 r. i przesunięciu granicy na południe, utrzymywanie tu żołnierzy straciło
rację bytu, zamek opustoszał, po czym popadł w ruinę, którą zaczęto częściowo
rekonstruować w XIX w., po wpisaniu go do rejestru zabytków.
Zatem ci
wszyscy, którzy obejmują teraz uduchowionym gestem jego kamienie, czerpią
energię z jego niezwykłych murów i doszukują się architektonicznych śladów
rzekomego katarskiego kultu solarnego – adorują nie zamek katarski, ale to, co
zbudowali ci, którzy katarów z okolicy wygnali… Z czasów Rajmunda de Pereille i
jego spalonej na stosie rodziny pochodzi zaledwie kilka zrujnowanych
pozostałości osiedla katarskiego, usytuowanego poza obecnymi (i dawniejszymi)
murami fortecy, po północno-wschodniej części obecnego zamku. Archeolodzy
francuscy, skupieni w zespole Groupe de
Récherches Archéologiques de Montségur et Environs (Grupa Badań
Archeologicznych Montségur i Okolicy), działająca od 1968 r. stwierdziła
jednoznacznie w swoim raporcie z 1981 r., że
w obrębie obecnych ruin zamkowych nie
pozostał ani jeden ślad pierwszej fortecy, opuszczonej przed XIII w., ani tej,
zbudowanej przez Rajmunda de Pereille ok. 1210 r.
Dodam dla porządku, że inwestycja z
początków XIII wieku wykorzystywała ruiny wcześniejszego zamku, zbudowanego w
wieku XI.
Montségur to miejsce od wielu lat
zabudowywane przez masową wyobraźnię. Jest tłem lub miejscem akcji dziesiątków
powieści, komiksów, filmów. Może najbardziej irytował mnie nieźle napisany, ale
okropnie ahistoryczny pięcioczęściowy cykl powieściowy
Dzieci Graala (w Polsce wydawane od
1996) Petera Berlinga, niemieckiego pisarza z polskiego obecnie Międzyrzecza w
lubuskiem. A z dzieł muzycznych, najbardziej tajemniczy (choć trochę kiczowaty)
jest utwór Ameno grupy Era,
pochodzący z 1998 r., z teledyskiem, kręconym w Montségur.
Ostatnie kadry wideoklipu pokazują, jak bohaterka ścina mieczem „głowę” Steli
Katarów i wydobywa z niej piękny krzyż oksytański.
Schodzimy, co okazuje się niemal tak
samo uciążliwe, jak wchodzenie. Zatrzymujemy się jeszcze na chwilę przy Steli
Katarów. Rzeczywiście, wśród licznych napisów i symboli, jest tu także krzyż oksytański, którego każde z czterech ramion ozdobione jest trzema perłami,
dającymi w sumie 12 odniesień do miesięcy w roku, znaków zodiaku i liczby
apostołów. Teren jest trochę pochyły i tak się zastanawiam, że z punktu widzenia
zarówno wygody jak i – przepraszam! – widowiskowości egzekucji – kiepsko
wybrany. Niektórzy z piszących o stosach pod Montségur sugerują, że ustawiono je
znacznie niżej – mniej więcej tam, gdzie na parkingu stoi nasz samochód. A inni
widzą to jeszcze inaczej.
W VI tomie „Cahiers de Fanjeaux”
(1970) w artykule Le „bûcher de Montségur” et les bûchers de l'inquisition
historyk Yves Dossat (1911-1992) także utrzymuje, że eksterminacja katarów z
Montségur nie odbyła się w tym miejscu, gdzie dziś jest stela pamiątkowa i które
nazywa się Łąką spalonych, ani w
ogóle w tej okolicy, tylko że powleczono ich w głąb kraju i spalono w pobliżu
Bram. Według innych - doskonałych spalono na miejscu, ale do Bram
poprowadzono w kajdanach żołnierzy, których miała przesłuchać inkwizycja. W to
pierwsze absolutnie nie wierzę – głównie dlatego, że wszystkie opisy oblężenia
i zdobycia Montségur oparte są na zapisach kronikarskich z epoki.
Przedsięwzięcie przetransportowania przez pół Langwedocji 200 czekających na
śmierć, niemal zagłodzonych katarów byłoby tak spektakularne, że kronikarze nie
oszczędziliby nam ani dnia tej procesji. Poza tym Dossat w kilku swoich pracach
obsesyjnie dowodził, że inkwizycja nie była taka zła, a katarzy tacy dobrzy, jak
się to uważa, a poza tym – kary stosu stosowane były wyjątkowo i jedynie w
pojedynczych przypadkach, nigdy masowo, a to wszystko co złego wiemy o
inkwizycji, to jest gęba dorabiana
Kościołowi przez wolnomyślicieli. Ciekawe zatem, skąd się biorą ilustracje z
epoki średniowiecza, malowniczo pokazujące radośnie płonących na stosach
heretyków?
W samochodzie jest tak gorąco, że
instynktownie rozglądam się, czy ktoś nie ułożył pod nim niewielkiego stosiku…
Zjeżdżamy do niewielkiej (124 mieszkańców) wioski Montségur, obok której w
okolicznych grotach znaleziono ślady pobytu neandertalczyków. Rzymianie
oczywiście byli tu także, pozostawiając ślady w postaci monet i narzędzi. We
wczesnym średniowieczu wioska i zamek były niemal jednością: ludzie mieszkali
wokół twierdzy, w partiach podszczytowych wzgórza: bezpieczeństwo było
ważniejsze od wygody. W epoce katarskiej powstała wioska w miejscu, przez które
przejeżdżamy. Od 1964 r. działa tu muzeum archeologiczne, eksponujące – skromne
zresztą – wyniki prac badawczych, prowadzonych na wzgórzu zamkowym. Jest
zaledwie kilka szkieletów ludzkich, nieco narzędzi, fragmenty sprzętów, kusza,
plany sytuacyjne i makiety zamku w czasach oblężenia. Dziś wioska jest przede
wszystkim sporym centrum turystycznym: zamek jest rocznie odwiedzany przez ok.
100.000 osób, muzeum we wsi zwiedza 40.000 osób. W tym roku wstęp do muzeum był
wolny, a zawsze mogli go zwiedzać za darmo posiadacze biletów do zamku.
Majestatyczna sylweta Montségur znika
w tylnej szybie samochodu. To przedostatnie pożegnanie z katarami. Oczywiście
mit Montségur jest nieprawdziwy także i w tym, że nie była to ostatnia twierdza
heretyków, zdobywana przez wojska królewskie, ale tych kilka następnych zamków
jest o wiele mniej znanych. Nie będziemy ich już szukać. Tymczasem jedziemy na
zachód i zatrzymujemy się na ocienionym parkingu w miejscowości Fontestorbes,
przy malowniczym źródle. Rozkładamy wyposażenie piknikowe (a jakże, mamy takie,
dzięki Mamie Renatki!) i znów przekonujemy się, że nic tak nie smakuje, jak
bagietka z foie gras albo naszą
rodzimą mielonką. Do picia jest woda ze źródła – jednego z najciekawszych we
Francji. Jest to tzw. źródło przepływowe, w którym dzięki dwóm położonym na
różnych wysokościach syfonom skalnym woda zatrzymuje się napełniając przez pół
godziny górny basen, po czym z wielką siłą otwiera sobie połączenie do dolnego
basenu, zwiększając gwałtownie jego głębokość. Po czym znów zeń spokojnie
wypływa, by po kolejnych 30 minutach powtórzyć całą procedurę na nowo.
Ostatecznie woda przepływa rurami pod szosą i wpada do przepływającej po drogiej
stronie drogi rzeki l’Hers, o której już wiemy, że kiedyś narobiła strasznych
kłopotów urbanistycznych w odległym o kilkadziesiąt kilometrów Mirepoix.
Pojedli. Ruszamy dalej. Niebawem
dojeżdżamy do ładnego miasta Puivert, nad którym górują ruiny kolejnego
„katarskiego” zamku. I znów – to co widzimy, z katarami niewiele ma wspólnego.
Pierwsza twierdza w tym miejscu powstała prawdopodobnie w połowie XII w. i
zajmowana była przez panów z rodu Cognost, znanych z prokatarskich sympatii i
osobistego praktykowania herezji. Ale i ród był nie nazbyt znaczący, i zamek nie
koniecznie strategiczny, więc Szymon de Montfort się nie spieszył z jego
zdobywaniem, i wreszcie w listopadzie 1210 r. wysłał tu do akcji jednego ze
swoich oficerów, Tomasza Ponsa de Bruyère, który po zaledwie trzydniowym
oblężeniu zdobył i miasto i zamek. Twierdzę częściowo zniszczono od razu, potem
dodatkowe straty poniosła wskutek powodzi, jaka nawiedziła okolicę w 1289 r.
A o tej powodzi opowiadają, że pewna
Biała Dama zapragnęła któregoś dnia pomarzyć nad brzegami pobliskiego jeziora,
ale nie mogła tam usiąść z powodu brzydkiej pogody i wysokiej fali. Rozkazała
więc, aby obniżono poziom wody, w efekcie czego robotnicy przerwali tamę, woda
się wylała, a straszliwa nawałnica przetoczyła się przez ruiny zamku, wpłynęła
do rzeki l’Hers i – jak już wiemy -
Zamek został odbudowany dopiero w
początkach XIV w. i teraz jego stan jest bardzo dobry. Zachowało się do dziś
pięć z jego ośmiu wież. Pamiątką z czasów trubadurów, jacy rozgrywali turnieje w
średniowiecznym Puivert, jest tzw. pokój muzyczny (także – kaplica minstrelów),
na najwyższym piętrze jednej z wież, w którym znajduje się osiem doskonale
zachowanych rzeźb muzyków z instrumentami, wśród których można rozróżnić dudy,
flet, tamburyn, mandolę, lutnię, giternę, portatyw, psałterion, czyli małą harfę
i lirę korbową. Warto wspomnieć, że
zamek Puivert był wielokrotnie wykorzystywany podczas kręcenia filmów – m.in.
tutaj właśnie realizowano finałowe sceny znakomitego dzieła Romana Polańskiego
Dziewiąte wrota, według
Klubu Dumas, powieści Artura
Péreza-Reverte, z Johnnym Deepem w roli głównej. Oglądałem ten film milion razy
i zawsze chciałem zobaczyć miejsce, gdzie diabeł wziął do piekła zwariowanego
bukinistę Balkana i oblizywał się na myśl o przystojnym Corso-Deepie. No i
oczywiście gdzie piękna diablica Emanuelle Seigner nareszcie go skutecznie
uwiodła. Ale w
piękny słoneczny dzień nie ma tu miejsca na diabelskie skojarzenia, zresztą mamy
już dość kręcenia się w okolicach demonicznego Mirepoix. Jedziemy na północ.
Tradycyjną drogą przez Limoux (rano
wsadziliśmy do przenośnej lodóweczki, którą zostawiliśmy w pokoju, flaszę
tutejszego blanquette, z nadzieją na
pokolacyjne kolokwium podsumowujące pobyt w Kraju Katarów) dojeżdżamy do
Carcassonne, ale mijamy je od zachodu i zatrzymujemy się dopiero w Bagnoles, na
przedpolu krainy, noszącej nazwę Minervois.
Francuzi ze wszystkiego potrafią
zrobić przymiotnik, a potem z przymiotnika rzeczownik. Po polsku jest to
znacznie trudniejsze. A więc trzeba opisowo, a potem się może coś wymyśli.
Minervois to region usytuowany na
wschód od opisywanego już Cabardès, między
Canal du Midi a
Montagne Noir, oraz między Narboną a
Carcassonne, a nazwę swą bierze od miasta Minerve, położonego na północy tej
krainy. Wiele, jeśli nie większość miejscowości ów przymiotnik ma w nazwie, co
pokazuje jak bardzo mieszkańcy są związani lokalną tradycją i historią.
Bagnoles to miasteczko i małe, i
należycie stare, i zgodnie z jedną z
minerwiańskich tradycji – mocno związane z najważniejszym przemysłem
lokalnym – winiarstwem. Ślady celtyckie są najstarsze. W III w. n.e. mieszkańcy
osady byli już niewątpliwie obywatelami cesarstwa rzymskiego, a o trwałości tych
związków świadczy istnienie cmentarza, nazywanego po oksytańsku
al camp dels morts, pole umarłych. Po
Karolingach i Wizygotach przyszli Merowingowie, a na koniec hrabiowie
Carcassonne. I katarzy, oczywiście. Tych ostatnich nie było zbyt wielu, ale
wystarczyło, żeby rozpędzony po zdobyciu zamków w Cabardès Szymon de Montfort
zajął także zamek w Bagnoles, a potem rozsiadła się tu inkwizycja, po której
działaniach został na miejskim placu krzyż, ustawiony naprzeciw miejsca
egzekucji. Tak przynajmniej się utrzymuje na oficjalnej stronie merostwa.
W dość spokojnym tu XVI w. podjęto
odbudowę zamku i murów miejskich, ale po 1630 r. pojawiły się tu wojska
marszałka Henryka de Montmorency – jednego z przywódców buntu przeciw
kardynałowi Richelieu, schwytanego i skazanego na śmierć w Tuluzie w 1632 r. W
XVIII w. zaraza zmniejszyła liczbę ludności o jedną piątą.
Parkujemy pod niezbyt okazałym
budynkiem, opatrzonym napisem Château du
Donjon. Nie widzimy w nim jednak ani zamku, ani tym bardziej donżonu, ale
może legły w gruzach za sprawą skomplikowanej historii miasteczka. Z dokumentów
wiadomo, że pierwsza twierdza zaczęła powstawać tu, tak samo jak kościół, na
przełomie IV i V wieku, w IX wieku zamek się rozbudowuje, ale jeszcze przed
krucjatą katarską popada w ruinę. Nie może być inaczej – niewielka wieżyczka po
prawej stronie to pewno ów donżon, a
château to oczywiście miejsce produkcji wina. Obchodzimy „zamek” dookoła i
na zapleczu widzimy wielkie błyszczące kadzie, w których w sposób przemysłowy
powstaje trunek. Fabryczka jest nieduża, ale wygląda na nowoczesną. Zdaje się,
że czasy, kiedy młode dziewczęta udeptywały winne grona w kadziach bosymi
nogami, nawet na prowincji należą już do przeszłości. Zresztą, jakoś nie widzę w
tym niczego złego: ugniatająca panna nie wnosi do wina swojej erotyki, jeśli ją
ma, tylko działa jako bezpłatna
sokowyżymałka..
Nieopodal
château stoi skromny gotycki kościół,
budowany od IV w. i dedykowany wówczas św. Pawłowi Sergiuszowi, biskupowi
Narbony, męczennikowi oczywiście, jednemu z tej siódemki świętych, wysłanych na
misję ewangelizacji Galii przez papieża Fabiana w III w. Kilku już poznaliśmy w
tej i innych podróżach. Przypomnę, że poza św. Pawłem z Narbony, byli to Gracjan
z Tours, Trofim z Arles, Saturnin z Tuluzy, Dionizy z Paryża, Stremoniusz z
Clermont i Marcjalis z Limoges. W XIV w. kościół został wyposażony w dwie boczne
kaplice – św. Marii Panny i św. Rocha. Nad portalem umieszczono stary zegar
słoneczny, ale dla pewności w pochmurne dni warto spojrzeć na standardowy zegar,
umieszczony w XIX w. na kwadratowej wieży kościelnej. W środku jednym z
najstarszych zabytków jest XVII-wieczna płyta nagrobna proboszcza Francisa Gasca,
umieszczona przed ołtarzem.
Zastanawiające dla mnie, jako dla
filologa specjalizującego się niegdyś w wyszukiwaniu rozmaitych etymologii nazw
miejscowych, jest współczesne miano miasteczka, wywodzące się może od dawnego
bagnole, dziura, nora, ale jeśli
wiemy, że w czasach rzymskich nazywano je Baignollius, czyli jakby
kąpielowe (od
bagno – kąpiel), po francusku
bain to także kąpiel, a kąpielisko to
baignade – to trzeba by szukać
miejsca, gdzie starożytni Rzymianie mogli obmywać swe grzeszne ciała. I jest
takie – niedaleko starego mostu przez rzekę Clamoux jest źródło nazywane po
oksytańsku Pouzet du Dragon, dziś –
Fontdragon, źródło smoka. Według ludowej tradycji, woda z tego źródła ma
właściwości lecznicze, wywodzące się zapewne od tego, że kiedyś jakiś bohater
pokonał tu smoka, no i właśnie tu miało być kąpielisko rzymskie. Mało mi się to
wydaje prawdopodobne…
Jedziemy przez malowniczą równinę pól
z dojrzewającymi zbożami i zielonymi winnicami w stronę rysujących się na
horyzoncie ciemnych lasów Czarnej Góry. Mijamy miasteczko Villarzel-Cabardès i
zaraz za nim zatrzymuje nas widok kolejnego
château – tym razem jest to Château
Villarlong, dla odmiany luksusowy hotel, usytuowany w zamku, malowniczo
porośniętym winem i prezentujący od strony drogi dość wątpliwe estetycznie
atrakcje, w postaci plastikowych figur zwierząt… Po niecałych
W zasadzie chcielibyśmy zobaczyć
najstarsze ślady bytności człowieka w tej okolicy: Laure chwali się posiadaniem
położonego kilka kilometrów od centrum krytego dolmenu z przełomu eneolitu i
epoki brązu, czyli z mniej więcej 3.000 lat p.n.e., gdzie długość grobowca
przekracza
Dygresja dla wykształciuchów -
Ale i samo miasto jest ciekawe: skupione architektonicznie
w założeniu niemal
dokładnie okrągłym (co nam przypomina
bastidę), założone przez Rzymian w 125 r. p.n.e. w pobliżu skrzyżowaniu
ważnych dróg u podnóża Czarnej Góry. Wliczano je do Galii Narbońskiej.
Pozostałością po Rzymianach (poza licznymi śladami archeologicznymi) jest przede
wszystkim kultura uprawy wina i oliwek, doskonale się tu udających. Zniszczone
przez Wandali w 409 r. weszło potem w skład królestwa Wizygotów i, potem,
Franków, stając się częścią prowincji, nazywanej Septymanią – od faktu, że
znajdowało się w niej siedem biskupstw.
Po raz pierwszy nazwa miasteczka w
formie zbliżonej do dzisiejszej pojawia się w dokumencie z 875 r., kiedy to król
Karol Łysy, pierwszy z francuskich Karolingów, nadaje ten teren Benedyktowi z Aniane w celu założenia opactwa Caunes, którego południową część miała stanowić
miejscowość Lauranus. Ok. roku 1100 zarządzająca miastem rodzina Lauran
powiązała się z władcami Cabardès: Jordana de Lauran, siostra panów miejscowej
seniorii Piotra i Arnolda wyszła za mąż za Wilhelma de Cabaret. Ale nigdy nie
doszło do bezpośredniego połączenia majątków, różne też były koleje losu obu
rejonów w czasie krucjaty albigeńskiej.
Laure było jeszcze mocniej
zaangażowane w sprawy katarskie niż Lastours, jeden z jego panów był nawet
katarskim burgrabią zamku w Carcassonne, a po jego upadku osiadł w Montségur.
Kataryzm był bardzo popularny w okolicznych wsiach, a i w samym mieście istniało
kilka domów dla doskonałych, stąd też
Szymon de Montfort dość szybko opanował okolicę, a po zakończeniu krucjaty sporo
do roboty miała tu inkwizycja. Kobietom nakazano nosić żółte krzyże na
ubraniach, a znany jako heretyk Rajmund Arnaud został spalony na stosie na
środku Laure. Pozostałych członków rodziny panującej w mieście pozbawiono
majątków, a jak zapisano w protokołach inkwizycji – stary baron Jordain umarł w
lochach Carcassonne, gdzie został wtrącony za… bigamię. W 1253 r. nie było już
nikogo z miejscowych władców i Laure stało się własnością królewską.
A potem dzieliło inne momenty historii
regionu: wojny religijne, dramat Rewolucji, tragiczne wydarzenia obu wojen
światowych. Dziś wydaje się
być cichym, spokojnym miasteczkiem z wielkim
zapleczem rolniczym, mało znanym turystom, ale też specjalnie o nich nie
zabiegającym.
Kościół pod wezwaniem św. Jana
Chrzciciela, przed którym teraz stoimy, pochodzi z XIV w., a w wieku XV i XVI
został rozbudowany. Uchodzi za największy kościół gotycki w Dolnej Langwedocji:
nawa ma
Dopytujemy się o wykopaliska
prehistoryczne i otrzymujemy uprzejmą odpowiedź, którą każdy z nas rozumie
inaczej, ale ruszamy na poszukiwania we wskazanym ręką przez miłego staruszka
kierunku. Po kilku rundkach po okolicy zatrzymujemy się w miejscu na tyle
malowniczym, że może stanowić drogę do naszego celu i na tyle odosobnionym, że
możemy tu chwilkę odpocząć.
Po chwili pojawia się miła
gaździna, którą postanawiamy zapytać
o drogę - w końcu koniec języka za
przewodnika. Pani uważnie wysłuchuje naszych pytań, zadawanych najpierw po
angielsku, potem w czymś w rodzaju języka francuskiego. Na przemian kiwa i kręci
głową, po czym wypowiada się dość umiarkowaną francuszczyzną. Otóż ma tu
siostrzenicę, do której właśnie przyjechała na tydzień i postanowiła się przejść
po okolicy, która jej się bardzo podoba, bo tam
gdzie mieszka na stałe – w
Portugalii – takich ładnych widoków nie ma…
Poddajemy się i wsiadamy do auta.
Teraz, pisząc te słowa i szperając po mapach i informatorach uświadamiam sobie,
że byliśmy jakieś 200-
Podobnie jak do samej stolicy prowincji, miasta Minerve. Jak na stolicę, jest całkiem mała, znacznie mniejsza od Laure. Uchodzi za jedno z ładniejszych miasteczek Francji. Już sama nazwa wskazuje na historyczność miejsca, której ojcami chrzestnymi musieli być Rzymianie, czciciele bogini Minerwy, utożsamianej z grecką Ateną, opiekującej się sztukami i rzemiosłem, nauką, literaturą i ogólnie mądrością, wraz z Junoną i Jowiszem tworzącej Trójcę Kapitolińską. Ale jak na złość – śladów rzymskich w samej Minerve jest niewiele. Są wykopaliska z epoki brązu i żelaza, trochę śladów gallo-romańskich, choć z przewagą tych pierwszych, więcej z czasów Wizygotów i Karolingów.
Dygresja dla wykształciuchów - Minerve:
Pierwsza pisemna wzmianka o
castrum Menerba, jak zgodnie z
oksytańską wymową nazwę zapisano, pochodzi z 873 r. Ale naturalnie najbardziej
spektakularny moment w jej dziejach to czasy krucjaty, początek XIII wieku. Na
zamku minerweńskim panował wówczas wicehrabia Wilhelm. Twierdza, wznosząca się
na stromej skale, broniona przez naturalne fosy dwóch
głębokich wąwozów i
płynących w nich rzek Cesse i Brian, wydawała się nie do zdobycia.
Krzyżowcy pod dowództwem Szymona de
Montfort pojawili się pod murami w połowie czerwca 1210 r. Obydwie rzeki prawie
wyschły, jak to w lecie, więc nie powstrzymały atakujących. Rycerze z północy
wznieśli swój obóz na sąsiednim wzgórzu i
zbudowali na miejscu kilka machin oblężniczych – trebuszetów: trzy
wielkie mechaniczne proce oraz wielką katapultę, nazywaną
malvoisine, zła sąsiadka.
Malvoisine rozbiła najpierw osłonę
źródła, z którego oblegani czerpali wodę pitną i uniemożliwili im korzystanie z
niego. Potem katapulty zaczęły ostrzeliwać miasto. Wielkimi kamieniami
systematycznie rozbijano zamkowe mury,
malvoisine miotała też na teren zamku trupy zwierząt (podobno także
ludzi), by wywołać w mieście zarazę. Po przeszło miesiącu obrona załamała się i
pan Minerve - Wilhelm postanowił się poddać.
Zaoferował przekazanie
wszystkich swoich dóbr Szymonowi, w zamian za ocalenie miasta i ludzi. Przywódca
krzyżowców ujęty skruchą wicehrabiego, przyjął jego kapitulację, a nawet
pozostawił mu część majątku w dolnej części
Minervois i zapewnił, że obrońcy
miasta będą mogli odejść wolno, a kto zechce, będzie mógł w Minerve pozostać.
Fortu broniło około 200 osób, w
większości katolików. Wilhelm sam był
wierzącym katarem, podobnie jak część mieszkańców miasta. Dla ocalenia życia
postanowili wyrecytować credo, być
może z palcami skrzyżowanymi z tyłu. Ale było też w Minerve ponad 140
doskonałych, którzy przybyli tu po
rzezi Béziers i upadku Carcassonne, by nie tyle chronić swoje życie, które jak
wiadomo było tylko przeszkodą w osiągnięciu zbawienia, ale żeby dawać przykład
niezłomności w wierze. Mieszkali w dwóch domach – osobno mężczyźni, osobno
kobiety. Złamały się trzy kobiety. Pozostali zostali przy wyznawanych
wartościach. Amaury przewidział taki bieg wydarzeń i już wcześniej kazał wbić
pale nad brzegiem rzeki i obłożyć je drewnem.
W milczącej procesji 140 katarów
wyprowadzono z miasta, przywiązano do pali i podpalono stosy. Dusze
dobrych ludzi – jak wierzyli katarzy
– w postaci niewidocznych dla profanów siwych gołębi uniosły się do nieba. Był
22 lipca 1210 roku, rok po masakrze w Béziers. Święto Marii Magdaleny. W miejscu
tej tragedii w 1982 r. ustawiono piękny pomnik, autorstwa miejscowego rzeźbiarza
Jeana-Luca Severaca, przedstawiający wykutą w kamieniu pustą przestrzeń w
kształcie gołębia – gołębia pokoju, a zarazem katarskiego symbolu czystej duszy
dobrego człowieka. Artysta nazywa
swoje dzieło rzeźbą ze światła – bo w
istocie rzeźbą jest nie to co kamienne, tylko to, gdzie kamienia nie ma – a
zatem zgodnie z ideałami katarskimi pokazuje wyższość ducha nad materią.
Cennym zabytkiem Minerve jest romański
kościół św. Stefana z XI-XII w. i ołtarzem, konsekrowanym w 456 r. Do świątyni
dopiero w latach międzywojennych dobudowano neogotycką wieżę. Z dawnego zamku,
zburzonego przez krzyżowców, pozostały ruiny donżonu i resztki murów miejskich.
Dziś dla wielu osób Minerve jest głównie marką doskonałych win, produkowanych
wokół miasta i w całym regionie.
Powoli wracamy w stronę Carcassonne.
Jeszcze zaglądamy do miejscowości Malves-en-Minervois, żeby obejrzeć jeden z
największych menhirów w Langwedocji: ma ogółem
Od Malves-en-Minervois dzielą nas ogromne winnice,
tylko z daleka widzimy zamek wywodzący
się z XVI w., dziś wykorzystywany jako hotel – i odjeżdżamy na południe.
Słoneczko jeszcze wysoko i można by jeszcze się powłóczyć po okolicy, ale prawdę
powiedziawszy dzień dał się nam mocno we znaki i trochę już mamy dość tych
wszystkich masakrycznych wojen,
trebuszonów i swądu spalonych ciał, nad którymi do nieba unoszą się siwe
gołąbki.
Żegnamy Pays Cathere, nie tylko jako markę opatentowaną w 1992 r. przez władze departamentu Aude, ale jako region, po którym włóczyliśmy się przez tydzień starając się zrozumieć, ile w tych wojnach, okrucieństwach, płonących stosach i wzajemnej nienawiści było religijnej ortodoksji, ile mocarstwowej zaborczości państwa, a ile zwykłej zachłanności i niezwykłego sadyzmu. Choć nie podoba mi się ta katarska komercja, od kilkudziesięciu lat dość niesmacznie eksploatowana w Langwedocji i mało gustownej literaturze, sztuce i filmie, to jednak nie sposób nie przyznać, że jest w tej modzie jakieś perwersyjne zwycięstwo ducha nad materią, czyli tak jak chcieli katarzy. A może tylko fikcji nad realizmem, co – jak udowodnił wielki Szekspir – często jest najkrótszą drogą do nieśmiertelności…
Po masakrze w Béziers, upadku Carcassonne, bestialstwie w Bram, zdobyciu Cabaret, stosach w Minerve, Lavaur i Montségur, po podporządkowaniu sobie całego kraju przez superkatolickiego króla Ludwika IX – katarzy nie zniknęli. Jeszcze w początku XIV w. Piotr Autier, bogaty notariusz z Ax-les-Thermes, w wieku 50 lat sprzedał swój majątek i wraz z bratem Wilhelmem osiadł na kilka lat we włoskiej Lombardii, gdzie obaj wykształcili się w zasadach katarskiej wiary, tam jeszcze żywej, przyjęli consolamentum i powrócili do Langwedocji, by przez 10 lat (1300-1310) nauczać i szerzyć starą wiarę. Piotr Autier spłonął na stosie w Tuluzie. Ostatnia wspólnota katarska utrzymała się do 1320 r. w miejscowości Montaillou. Rok później aresztowano i spalono na stosie w Villerouge-Termenès ostatniego katarskiego biskupa Wilhelma Belibaste. Według tradycji, przed śmiercią ostatni dobry człowiek miał powiedzieć, że kataryzm odrodzi się za 700 lat, a potem zwycięży.
Rysunek księcia Alfonsa de Poitiers, krata Ludwika Świętego na dokumencie ukazującym8
sposoby walki z katarami, ok. 1250 r....
7 Wytrawne blanquette z Limoux
No to jeszcze mamy trochę czasu. W hotelu otwieramy dobrze schłodzoną butelkę blanquette z Limoux. Moje cele w Langwedocji zostały w zasadzie osiągnięte. Tak sobie wtedy myślałem. Dziś wiem, że to był tylko pierwszy rozdział.
Nie można biesiadować zbyt długo i wina
minervois muszą poczekać do następnej okazji. Jutro rano trzeba wstać,
spakować się i ruszać na południe – do Roussillon.