Krzyż templariuszy


Krzyż diabła


Krzyż katarski
Krzyż Langwedocji

Krzyż langwedocki
Krzyż celtycki

Krzyż celtycki
Krzyż hugenotów

Krzyż hugenotów
Krzyż krucjat

Krzyż krucjat
Krzyż Camargue

Krzyż Camargue


Maciej Pinkwart

Krzyże Południa

 

Odcinek IV – Magdalena i diabeł

 

8 Odcinek I

8 Odcinek II

8 Odcinek III

(Większość zdjęć po kliknięciu powinna się powiększyć)

 

Pierwszy dzień lipca wstaje słoneczny i ciepły. Planujemy spędzić go przed południem na zwiedzaniu centrum Carcassonne, po południu zaś wybrać się do Narbony, a właściwie na którąś z pobliskich plaż, najchętniej do Gruissan. A potem, wieczorem, może wyprawa na nocne zdjęcia do twierdzy? Pakujemy do samochodu kostiumy kąpielowe i ręczniki, ale najpierw jedziemy do Carcassonne - stolicy departamentu Aude, nazywającego się Krajem Katarów.

Plany – planami, ale w efekcie wyszło całkiem inaczej: uszykował się nam długi i ciekawy dzień, jeden z najważniejszych w czasie naszej wycieczki. Pełen zróżnicowanych krajobrazów, zagadek historycznych, herezji i okrucieństwa, miłości i śmierci. Dzień był długi – więc i dzisiejszy odcinek nie będzie krótki, a lektura też niełatwa. Sugerowałbym czytać wieczorem (choć nie w nocy, bo może się przyśnić!), przy kieliszku dobrego wina, najlepiej z piwnic w Limoux albo Arques…

Carcassonne jest duże – zajmuje ponad 65 km2 (Nowy Targ – 51), leży po obu brzegach przecinającej je rzeki Aude, wypływającej z Pirenejów i po 220 kilometrach wpadającej do Morza Śródziemnego w Zatoce Lwiej. Mieszka w nim prawie 50 tysięcy mieszkańców, a przyjeżdża tu 3 miliony turystów rocznie. Prawie tyle co w Zakopanem. I jeżeli w Zakopanem te trzy miliony nie wszystkie łażą po Krupówkach, bo część jednak idzie w góry, to w Carcassonne wszyscy turyści, obowiązkowo, zwiedzają Cité, stare miasto stanowiące cytadelę obronną, otoczone murami z dziesiątkami baszt i wież obronnych. Tłok w sezonie jest więc spory, a że większość osób przyjeżdża samochodami – więc parkingi wokół centrum stanowią pierwszy element pejzażu, z jakim się spotykamy.

CarcassonneObjeżdżamy Cité dookoła, jadąc skrajem dzielnicy nazywanej Dolne Miasto, albo Le Bastide Saint Louis. Bastide to termin właściwie nieprzetłumaczalny – określa się nim kilkaset miast, założonych w południowej Francji przez panujących w okresie po krucjacie katarskiej, powstałych według określonego planu i zwykle mających na celu zastąpienie „splamionych herezją” starszych części miasta. Dolne Miasto kazał stworzyć król Francji Ludwik IX Święty w połowie XIII w. w sposób dość nowoczesny: przecinające się pod kątem prostym ulice tworzą regularną siatkę, są dość szerokie i ładnie zabudowane. Jedną z najładniejszych arterii jest boulevard de Varsovie…

Podjeżdżamy na rozległy parking od południa, a ponieważ jest jeszcze dość wcześnie, z łatwością znajdujemy miejsce, nawet pod jakimś rachitycznym platanem, dającym złudzenie cienia. Zdajemy sobie sprawę, że gdy tu będziemy z powrotem, słonko przejdzie nieco dalej i cień będzie już gdzie indziej, ale to taki odruch kierowcy w krajach południowych: stanąć bodaj pod drzewkiem oliwki, choć potem i tak większość roboty musi wziąć na siebie klimatyzacja.

Widoczna teraz wyraźnie cytadela Carcassonne robi wielkie wrażenie. Ale nie koniecznie jest to wrażenie pozytywne. Mury z ozdobnymiCarcassonne blankami, wieżami nakrytymi czerwonymi kapturkami, wycyzelowane baszty wyglądają jak hollywoodzka dekoracja albo jak element wioski smerfów. Może zresztą odbieram to jak Disneyland dlatego, że wiem, iż to tylko XIX-wieczna rekonstrukcja; wiedza czasem szkodzi. Od XVII w. twierdza była opuszczona, jej mury służyły niekiedy jako magazyn surowca dla budowy obiektów w innych częściach miasta, rozważano nawet całkowite jej rozebranie. Ale pozostałościami starego Carcassonne w 1835 r. zachwycił się ówczesny inspektor generalny do spraw ochrony zabytków, pisarz i historyk Prosper Mérimée i zlecił jego rekonstrukcję słynnemu architektowi Eugène Viollet-le-Ducowi (jego dziełem jest także podziwiana dziś postać Katedry Notre-Dame w Paryżu). Podjęta w 1844 r. praca (zrealizowana w latach 1853-1862 przez le Duca, a dokończona w 1911 przez jego ucznia Paula Boeswillwalda) zakończyła się sukcesem, choć wywołała gorące dyskusje i krytykę ze strony innych architektów i historyków sztuki, zarzucających le Ducowi błędy i liczne anachronizmy, zwłaszcza przy tworzeniu pokrycia dachów i stożkowatych wieżyczek, a także łukowatych okien w strzelnicach, jakich z pewnością nie było w dawnej romańskiej twierdzy. Z drugiej strony jednak ingerencje rekonstruktora nie przekraczają 15% substancji budowli, zatem w większości powinniśmy czuć tutaj ducha dawnych czasów z epoki Albigensów.

Wszystko to jednak nie ma dziś większego znaczenia: Carcassone jest takie, jak je wskrzesił Viollet-le-Duc i stało się w ostatnich latach drugim po Paryżu największym ośrodkiem turystycznym Francji, co skutkuje między innymi tym, że trudno nam znaleźć moment do sfotografowania jego zabytków bez obecności tłumów ludzi.

CarcassonneWchodzimy przez Bramę Narbońską, do której doprowadza droga z południa. Wita nas zabawne, choć trochę tandetne popiersie grubej i cycatej baby, pod którą na brązowej tablicy możemy wyczytać, że od 1997 r. Carcassonne znajduje się na liście światowego dziedzictwa kultury UNESCO. A baba podpisana jest tajemniczo: SVM Carcas.

Carcas to imię owej damy.

Dawno, dawno temu, w czasach gdy miasto należało do Saracenów, oblegały je wojska Karola Wielkiego. Cesarz Charlemagne wiedział, że już niedługo muzułmanie będą musieli się poddać, bo blokada uniemożliwiała dostarczanie obrońcom zaopatrzenia z zewnątrz. Ducha walki w mieście podtrzymywała piękna, dzielna i mądra Carcas, żona władcy Saracenów – Balaaka. Gdy żołnierzy zaczęło brakować, wraz z innymi kobietami przygotowywała wypchane słomą kukły, które ubierała w mundury i wystawiała na blankach. Gdy po pięciu latach oblężenia w mieście niemal całkiem zabrakło żywności, Carcas kazała napaść ostatnią świnię ostatnim workiem pszenicy, po czym wyrzuciła ją z katapulty poza mury obronne. Gdy Frankowie zobaczyli, że obrońcy twierdzy mają tak upasione świnie i tyle zboża, że dają je zwierzętom – odstąpili od oblężenia i odmaszerowali. A wtedy wdzięczny lud poprosił władczynię, by na znak triumfu nakazała bić we wszystkie kościelne dzwony, krzycząc: Carcas, sonne! – Carcas, dzwoń!

Dawno nie słyszałem tak głupiej legendy. Świnia u muzułmanów? Saraceni, dzwoniący w kościołach? A tak naprawdę to etymolodzy wiążą nazwę Carcassonne z oksytańskimi słowami carac – skała i sonne – drewno. Chodzi oczywiście o materiały, z których zbudowane jest miasto.

Jeśli to by było prawdą, to każde średniowieczne miasto w Oksytanii powinno się nazywać Carcassonne.

Nie chcę się wymądrzać, ale dodam jeszcze, że z tym napasionym trupkiem świni to w sumie zupełnie niegłupi pomysł zważywszy na to, że po oksytańsku carcasso, po francusku carcasse, a po angielsku carcass znaczy „padlina”, „ścierwo” albo „szkielet”… A Pliniusz Starszy jako najstarszą nazwę miejscowości, jeszcze galijskiej, notuje jako Carcasum.

Mijamy więc panią Carcas i przez długi system obronny (grube mury, fosy, zwodzony most) wchodzimy w Bramę Narbońską. Za nią zaczynają się wąskie na jednego osła uliczki starówki, takie same jak na całym świecie: pełne sklepików z pamiątkami, małych restauracyjek, dziwacznych muzeów (Muzeum Inkwizycji i Narzędzi Tortur ma nawet własną restaurację…). W obramowaniu domów otwiera się widok na zamek i mury miejskie.

Po lewej stronie kasa biletowa: dorośli płacą 8,50 €, bardzo dorośli 5,50, dzieci i młodzież do 25 roku (Francuzi i inni obywatele Unii Europejskiej) mają wstęp za darmo, tak samo jak nauczyciele, niepełnosprawni z opiekunami, bezrobotni i oczywiście dziennikarze. Wolny wstęp jest także w pierwsze niedziele miesiąca poza sezonem – od listopada do marca.

Carcassonne Carcassonne Carcassonne Carcassonne Carcassonne

Schody, wieże, korytarze, schody, baszty… Zamek został wybudowany przez hrabiego Carcassonne Bernarda Atona IV Trensavela ok. 1130 r., w miejscu zabudowań rzymskich pochodzących jeszcze z I w. i późniejszej twierdzy Wizygotów. Po zniszczeniach z czasów krucjaty, został rozbudowany w latach 1228-1239 i przekształcony w siedzibę administracji królewskiej i garnizon wojskowy, którą to rolę teoretycznie pełnił aż do XIX wieku, kiedy to rekonstrukcja nadała mu obecny kształt. W pierwszej części zamkowej ekspozycji znajduje się spora wystawa, prezentująca działalność architektoniczną i rekonstruktorską Eugène Viollet-le-Duca, którą – przyznaję się! – starannie omijam. Dalej znajduje się Kamienne muzeum – ekspozycja interesujących zabytków, związanych bezpośrednio z Carcassonne i jego okolicami, pochodzących głównie z okresu V-XV wieku. Całkowicie pominięto, jak się wydaje,Carcassonne jakiekolwiek pamiątki, które by przypominały to, co działo się w twierdzy i jej okolicy w czasie krucjaty albigeńskiej.

Z murów obronnych pięknie widać całe miasto, z rozcinającą ją pętlą rzeki Aude, sporą część okolicznej równiny, poprzecinanej kolorowymi polami słoneczników, kukurydzy i winorośli. Daleko na horyzoncie ciemnieje łańcuch Pirenejów, rozgraniczający dziś Francję i Hiszpanię.

Nie zawsze tak było. Pomijając już to, że po podbiciu tych ziem przez Franków Karola Wielkiego dość szybko władza centralna straciła kontrolę nad Langwedocją, która przekształciła się w samodzielne księstwo, formalnie tylko (i to nie cały czas) uznające się za lennika Paryża, to jeszcze w dodatku silna Hiszpania – Aragonia i Katalonia – miały granicę przebiegającą o wiele bardziej na północ niż dziś, kilkadziesiąt kilometrów od Carcassonne, którego fortyfikacje były ostatnią warownią, obsadzoną wojskowo (od połowy XIII w.) przez Francję. Dopiero po podpisaniu pokoju pirenejskiego (1659), kończącego wojnę trzydziestoletnią między hiszpańskimi i austriackimi katolickimi Habsburgami a protestanckimi państwami Europy i Francją - granicę przesunięto na południe tak, że do królestwa Ludwika XIV włączono tę część Katalonii, która znajduje się po północnej stronie Pirenejów. Dziś ten region jest połączony z Langwedocją i nazywa się Rousillon.Carcassonne

Tak czy inaczej, nad Pirenejami wiszą ciężkie chmury i podejrzewamy, że może w Roussillon już leje. Słońce definitywnie schowa się za kilkadziesiąt minut. Wygląda na to, że plażowanie koło Narbony możemy dziś spisać na straty.

Schodzimy z zamkowych murów i klucząc wąskimi uliczkami idziemy w stronę jednego z najstarszych zabytków Cité – bazyliki Świętego Nazariusza. Jak już wiemy z Béziers, był to święty popularny w Langwedocji w początkach chrześcijaństwa. I choć najstarsze fragmenty w romańskich partiach świątyni pochodzą co najwyżej z X wieku (czyli w czasie, gdy nasz Mieszko dopiero smalił cholewki do Dąbrówki!), to pierwotne miejsce kultu musiało być o parę stuleci starsze.

Przed kościołem spory tłok, w wejściu przepychają się jakieś zorganizowane grupy, przewodnicy z różnokolorowymi parasolkami wzniesionymi nad głową nawołują klientów w różnych językach. Musimy chwilę poczekać.

Carcassonne

Dygresja dla wykształciuchów: Carcassonne

 

Zamieszkałe już w epoce neolitycznej, w I w. n.e. wzmiankowane jest przez Pliniusza Starszego w jego Historii Naturalnej jako Carcasum nad rzeką Atax (dziś Aude), miasto należące niegdyś do galijskiego plemienia Wolków Tektosagów, choć niektóre źródła podają, że istniało już w VI w p.n.e. Doskonałe położenie – na wzgórzu ponad zakolem rzeki, na skrzyżowaniu dróg biegnących z Italii (i Morza Śródziemnego) do Atlantyku i z Pirenejów na północ Galii dało mu świetne warunki rozwoju. W II w. p.n.e. istniała tu już osada ufortyfikowana (oppidum), zajmowana przez Galów. W -118 r. zostali oni wyparci przez Rzymian, którzy stworzyli tu fortecę. Ich z kolei zastąpili w V w. n.e. Wizygoci, których pokonali w VIIICarcassonne w. Saraceni, wypędzeni po kilkudziesięciu latach przez Franków, w czasie panowania których miasto nazywało się Karkashuna. Z nadania cesarstwa Karolingów miasto stało się własnością możnego rodu Trensavelów, który rządził nim od XI do XIII w. W tym właśnie czasie na terenie Langwedocji wielkie znaczenie zyskała religia katarów, uznana przez papieża Innocentego III za największą herezję w chrześcijaństwie.

W większości miast Langwedocji kataryzm albo objął niemal wszystkich mieszkańców, albo pokojowo i po przyjacielsku koegzystował z chrześcijaństwem (katarzy sami uważali się za dobrych chrześcijan). Carcassonne nie było tu wyjątkiem. Rządzący w początku XIII wieku dwudziestoparoletni Rajmund Roger Trensavel nigdy nie wyrzekł się wiary ojców, ale wykazywał wobec heretyków daleko idącą tolerancję, skutkiem czego i on, i rządzone przezeń tereny stały się głównym celem agresji krzyżowców, uczestniczących w ogłoszonej w 1208 r. krucjacie katarskiej.

Jak już wiemy, 22 lipca 1209 r. padło pierwsze miasto Trencavela – Béziers. Młody wicehrabia uszedł z życiem, bo przed atakiem odjechał do rodowej siedziby. Krzyżowcy, upojeni łatwym zwycięstwem nad Béziers, dotarli do Carcassonne 1 sierpnia 1209 r. i rozłożyli się obozem w odległości, uniemożliwiającej obrońcom twierdzy ich zaatakowanie z zaskoczenia, do czego początkowo namawiał Rajmund Roger, prawnuk założyciela twierdzy, dowodzący obroną swojego miasta. Krzyżowcy spędzili niedzielę na modłach i zaatakowali nazajutrz, 3 sierpnia 1209 rozbijając bez trudu wątłą obronę przedmieść, co umożliwiło im zajęcie studni nad rzeką Aude, dostarczających wody dla Carcassonne. Jednym z najdzielniej walczących krzyżowców był dość mało znaczący wcześniej rycerz Szymon de Montfort, uczestnik nieudanej IV krucjaty (z której się wycofał, gdy okazało się, że skierowana jest przeciw wschodnim chrześcijanom w Konstantynopolu), półkrwi Anglik. Wkrótce zdobędzie sławę i władzę nad Langwedocją. Ale formalne dowództwo krucjaty pod Carcassonne jeszcze należało do papieskiego opata, Arnolda Amaury.

CarcassonneWśród rycerzy, których namioty stanęły wokół cytadeli, był także Rajmund z Tuluzy, rzekomo skruszony grzesznik, formalnie popierający krucjatę, ale – jak zaświadczają kronikarze – nie biorący bezpośredniego udziału w walkach. Do niego w pierwszej kolejności podjechał ze swoją świtą król Aragonii Piotr, który 4 sierpnia pojawił się w obozie krzyżowców. Rajmund był jego szwagrem, a władca Carcassonne – Rajmund Roger Trensavel był formalnie jego wasalem. Aragończyk zaś (znany też pod imieniem Piotr II Katolicki) był sławnym wojownikiem, ostoją chrześcijaństwa i niezłomnym bojownikiem o wyzwolenie Iberii z rąk muzułmanów, przyjacielem papieża Innocentego III. Dlatego też Arnold Amaury musiał przyjąć złożoną przez Piotra propozycję mediacji, choć nie wierzył w jej skuteczność.

Słusznie zresztą. Król Aragonii najpierw formalnie obsobaczył Trensavela za bierność wobec heretyków, potem spytał Amaury’ego o warunki honorowego poddania miasta. Legat papieski zaoferował wolność Rajmundowi Robertowi i jedenastu innym rycerzom, których pan Carcassonne wybierze według swojej woli. Będą oni mogli opuścić twierdzę i odjechać w dowolnym kierunku z takim majątkiem, jaki zdołają unieść na grzbiecie. Piotr wzruszył ramionami i podobno powiedział Amaury’emu, że prędzej osły zaczną fruwać, niż jakikolwiek szlachcic przyjmie takie warunki. Ale raz jeszcze spotkał się ze swoim wasalem, który zgodnie z jego oczekiwaniami powiedział, że nigdy nie zdradzi swoich poddanych. Suweren opuścił Carcassonne i powrócił za Pireneje. Na niedługo –Tranceval niebawem wróci, by walczyć przeciwko krucjacie. Do akcji wkroczyły machiny oblężnicze krzyżowców, rycerze pod dowództwem Trensavela robili wypady z miasta odnosząc pojedyncze sukcesy. Ale w twierdzy brakowało wody i jedzenia, ludzie masowo umierali na dyzenterię, wyłomy w murach stawały się coraz większe.

Pieczęć Rajmunda Roberta Trensavela -->

W połowie sierpnia 1209 r. na przedpolu zamku pojawił się samotny rycerz, żądając rozmowy z Trensavelem. Przedstawił się jako krewny Rajmunda z Tuluzy – a tym samym powinowaty władcy Carcassonne – i jako osoba skrycie sprzyjająca obrońcom twierdzy. Rajmund Roger w towarzystwie swej świty usłyszał, że krwawa rozprawa z miastem jest tylko kwestią godzin, że czeka je los taki sam jak Béziers. CarcassonneNatomiast można temu zapobiec, jeśli wicehrabia uda się na negocjacje to obozu krzyżowców i ustali warunki poddania Carcassonne. Naturalnie, ma zagwarantowany bezpieczny przyjazd i powrót.

Rajmund Roger wiedział, czym ryzykuje, ale zapewne uwierzył, że przemawiając w imieniu legata papieskiego „krewniak” i jego mocodawcy nie chowają sztyletu w rękawie. Samotnie ruszył więc do obozu wroga. Rzeczywiście, dojechał bezpiecznie. I wrócił do zamku dwa dni później. W łańcuchach.

Po pojmaniu wicehrabiego powiadomiono obrońców o warunkach kapitulacji: wszyscy mieszkańcy Carcassonne, bez wyjątku, katarzy i katolicy, rycerze i mieszczanie, mieli opuścić miasto bez jakichkolwiek rzeczy, w zasadzie nago, bo zaledwie z jedną sztuką odzieży na grzbiecie. Mieli na to jeden dzień. Miejscowość miała zostać całkowicie pusta – ktokolwiek chciałby się w niej ukryć, zostałby natychmiast zabity. Carcassonne miało odtąd mieć nie tylko nowego władcę, ale i nowych obywateli.

Rajmund Roger Trancavel został przywieziony z powrotem do zamku, gdzie przykuto go łańcuchem do ściany lochu. Trzy miesiące później ktoś zszedł do podziemi zamkowych i stwierdził, że wicehrabia od dawna nie żyje. Nowym panem wszystkich włości Trencavelów został Szymon z Montfort. Krzyżowcy wrócili do domu. Katarami i ich heretycką religią nikt się specjalnie nie przejmował: najważniejsze było jak widać podporządkowanie lub usunięcie lokalnych władców, co oznaczało likwidację samodzielności prowincji. W cytadeli Carcassonne pozostał Szymon z zaledwie czterdziestoma żołnierzami.

 

Przed bazyliką Saint-Nazaire nieco się zluźniło, więc wchodzimy do środka. Wielki budynek z szarego piaskowca (50 m długości, nawa 14 m, 33 m w transepcie, 32 m wysokości) to efekt XIII- i XIV-wiecznej rozbudowy kościoła, wzniesionego przez Trensavelów w XI w. Wcześniej stała tu świątynia z VI w., wybudowana za panowania Wizygotów przez Teodoryka, po której dziś nie zachował się żaden ślad. Już w 925 r. umieszczono tu siedzibę diecezji, co nadało kościołowi tytuł katedry, potwierdzony po budowie z XI w. przez papieża Urbana II, który przebywał w Carcassonne przez pięć dni w czerwcu 1096 r. Dopiero w 1803 r. biskupi przenieśli się do kościoła św. Michała na Dolnym Mieście, zaś Św. Nazariusz został przekształcony w 1898 r. w bazylikę mniejszą.

Główna nawa ma charakter romański i jest nieomal cudem, że ocalała do naszych czasów, bowiem kiedy w 1269 r. na polecenie króla Ludwika Świętego świątynia miała zostać rozbudowana w stylu gotyckim, kościół romański miał zostać całkowicie zburzony. Ale zabrakło na to środków, więc skończyło się na pozostawieniu nawy w dawnym kształcie i dobudowaniu gotyckiego prezbiterium. Jednak gotyckie ozdoby, rzygacze i maswerki zwracają uwagę już z zewnątrz świątyni.

Nieopodal wejścia tablica informuje o tym, że w 1213 r., a więc na kilkanaście lat przed krucjatą, w kościele tym w Wielki Post nauczał święty Dominik. To były te próby zatrzymania rozwoju herezji katarskiej – jak już wiemy – nieudane. Prezbiterium rozświetlają XIV-wieczne witraże, a w zakończeniach transeptu zwracają uwagę piękne gotyckie rozety – północna (patrząc na lewo od wejścia) pochodzi z końca XIII w., południowa jest prawie o sto lat starsza. Przepiękne okna są także w bocznych kaplicach – z lewej XIII-wieczna kaplica Matki Bożej ozdobiona witrażem przedstawiającym Drzewo Jessego, z prawej – kaplica Św. Krzyża, ze scenami z życia św. Bonawentury.

Piękne i wzruszające są rzeźby przedstawiające różne etapy życia Matki Boskiej, a XIV- i XV-wieczne nagrobki biskupów przywodzą na myśl łacińską maksymę memento mori -  pamiętaj o śmierci. Ale my szukamy czegoś innego. Wreszcie znajdujemy: po prawej stronie na ścianie jest fragment XIII-wiecznej płaskorzeźby, najprawdopodobniej przedstawiający dramatyczne sceny z oblężenia Tuluzy z 1218 r. i obok – też jako memento – płyta nagrobna tego, kto przed tym rokiem był pełnym chwały zwycięzcą: Szymona de Montfort.

Carcassonne Carcassonne Carcassonne Carcassonne Carcassonne

CarcassonneNiezbyt długo żył po tym, jak doprowadził do śmierci prawowitego pana Carcassonne, którego nie znał i nie miał z nim żadnej zwady poza tym, że stał po drugiej stronie barykady. CarcassonneWszedł w jego buty – ale spokoju nie miał. Krucjatę musiał wznowić już w kilka miesięcy po zdobyciu majątków Trensavela. Jego los dopełnił się jednak dopiero 25 czerwca 1218 r. pod murami Tuluzy, której zdobycie wydawało się już bardzo bliskie. Najpierw strzała z kuszy wystrzelona przez obrońców trafiła brata Szymona, Guy de Montforta, a gdy dowódca krucjaty rzucił mu się na ratunek – kamień, wystrzelony z prostej katapulty, obsługiwanej przez kobiety i dziewczynki na murach Tuluzy, trafił go prosto w głowę, pozbawiając Szymona z Montfort czaszki, mózgu, oczu i zębów, wreszcie – życia.

Oblężenie zostało zwinięte i krzyżowcy odbyli marsz pogrzebowy do Carcassonne. Jak to zwykle w średniowieczu bywało, ciało Szymona wsadzono do wielkiego kotła gdzie gotowano je tak długo, aż pozostały zeń tylko kości, gotowe do posłużenia jako relikwie. Zaszyto je w torbie z wołowej skóry, po czym ceremonialnie pogrzebano w katedrze Saint-Nazaire, umieszczając obok epitafium, w którym okrutnika, mordercę i złodzieja cudzej własności określono jako świętego męczennika, który w chwale zasiada teraz w niebie obok Jezusa Chrystusa, w imię którego walczył i zginął.

Niecałe 6 lat później, w styczniu 1224 r. syn Szymona, Amaury z Montfort, który bezskutecznie usiłował utrzymać zagrabione przez ojca ziemie, wykopał szczątki ojca i przewiózł do rodzinnego majątku Montfort-l’Amaury, niedaleko Paryża. A z Aragonii, gdzie wychowywał się na dworze Piotra, wrócił syn Rajmunda Rogera, Rajmund Trensavel i objął władzę nad Carcassonne. Nie na długo jednak. Dwa lata później mieszkańcy miasta przepędzili wicehrabiego i sami poddali się królowi Francji.

Ponury nastrój miejsca łagodzi muzyka. Ona zresztą towarzyszy nam niemal we wszystkich kościołach i wszystkich… parkingach Francji. Oczywiście, muzyka poważna. Tutaj jednak, w katedrze Saint-Nazaire mamy zaimprowizowany koncert: prezentuje się skromny kwintecik wokalny, jeden pan, cztery panie, najwyraźniej turyści, z plecakami i w wycieczkowych butach, ale występ zapewne zaplanowany, bo śpiewają z nut.  

W kościele odnajduję dość skromną ulotkę wydrukowaną na komputerze, po „prawie polsku”. Jakąś orientację to jedCarcassonnenak daje. Nieopodal Bramy Narbońskiej jest Office du Tourisme, gdzie jest do wzięcia informator o zamku i fortecy po polsku, tym razem starannie wydany i dobrze przetłumaczony.

Te Biura Turystyczne są prawie w każdym mieście, stanowiącym jakiś magnes dla przyjezdnych i warto od nich rozpoczynać zwiedzanie. W mniejszych ośrodkach naturalnie nie ma co liczyć na polskie informatory – dobrze, jeśli są po angielsku, bo i to nie jest w Midi język specjalnie popularny. Niemniej jednak na półkach wyłożone są całe kilogramy publikacji, choć raczej są to oferty bieżących imprez, restauracji czy wycieczek po terenie, niż foldery krajoznawcze. Czasem można wypatrzyć ciekawą książkę o tematyce lokalnej, w cenach od 8-20 €. Prawie zawsze można za darmoOwoce dostać mapę, choć niekiedy tylko czarno-białą i o dość skromnej szacie graficznej.

W Office koło Bramy Narbońskiej spotykamy Polkę, dla której Carcassonne jest etapem w drodze pielgrzymkowej do Santiago de Compostella. Zapewne podąża teraz dawną rzymską Via Domitia, łączącą od przeszło dwóch tysiącleci Italię z Iberią. Polaków tu w zasadzie nie będziemy wcale spotykać, zresztą w ogóle cudzoziemców jest niewielu. Poza Japończykami, których w ogóle jest dużo i których na wertepy Langwedocji przywiodła zapewne trasa wzdłuż wybrzeży Morza Śródziemnego.

Pays catharePogoda nas zdecydowanie odwodzi od myśli o kąpieli w Morzu Śródziemnym. Jak się okaże – na ponad dwa tygodnie… Postanawiamy wziąć diabła za rogi - o bykach jakoś dziś nie ma mowy, choć Carcassonne ma swoją arenę (współczesną, z końca XIX w., przy Espace Jean Cau, w północnej części Dolnego Miasta) i swoje corridy – i pojechać w okolicę słynną i szaloną, już w rejonie Pirenejów. Czyli w górę rzeki Aude, w głąb krainy katarów. Plakat z takim niewątpliwie reklamowym sloganem spotykamy niemal przy każdym skrzyżowaniu dróg. Ale akurat nasza popołudniowa trasa będzie katarska tylko w niewielkim stopniu. Chociaż… mamy w planie spotkania z Bogiem i diabłem, czyli charakterystyczny dla kataryzmu dualizm będzie, wrócimy też do tematyki związanej z Marią Magdaleną.

Na razie jednak przed nami jedna ze stolic langwedockiego wina – Limoux. Zanim zaczniemy się rozglądać za oszronioną butelką wynalezionego tu słynnego blanquette – musującego wina, którego historia o stulecie wyprzedza słynny trunek z Szampanii – wypada nam uświadomić sobie, że właśnie wjeżdżamy w obręb tajemniczej krainy Razès, kolonizowanej od czasów Wizygotów i Karolingów, noszącej imię od stolicy, położonego w niedostępnych górach oppidum – ufortyfikowanego miasteczka z zamkiem, nazywającego się Redae. Dziś nosi inną, bardzo znaną nazwę: Rennes-le-Château. To cel naszej dzisiejszej wyprawy. Ja, co prawda, mam jeszcze jeden, bardziej prywatny celik, ale na razie go nie ujawniam.

 

Dygresja dla wykształciuchów - Limoux:

 

Region, przez który jedziemy, w VIII w. był początkowo administrowany przez biskupów Narbony, zresztą tylko formalnie, bo w praktyce rządzili nim kolejni zdobywcy. Po najazdach Saracenów, których ostatnia wyprawa, dowodzona przez Abd Al Maleka pojawiła się tu w 793 r., teren Razès wraz z twierdzą Redae zarządzany był przez gubernatorów, wyznaczanych przez Karola Wielkiego, którzy rezydowali w dzisiejszym Rennes-le-Château. Założycielem hrabiowskiej dynastii tu panującej był Guillaume de Gellone, współtowarzysz walki Karola Wielkiego, m.in. uczestnik słynnej bitwy pod Roncesvalles z 778 (u boku rycerza Rolanda), późniejszy hrabia Tuluzy, bohater pieśni trubadurów i święty kościoła katolickiego. Jego późnymi potomkami byli m.in. Trensavalowie z Albi, Bezièrs i Carcassonne oraz Rogerowie z Tuluzy i z Foix.

Teren Limoux zamieszkany był zapewne od neolitu, a jednym z dowodów na to jest menhir La Pierre Droite, prosty kamień, usytuowany w okolicach pobliskiego Alet-les-Bains. Miasto wzmiankowane już w VIII w. jako Limosus, od XI w. było zamieszkałe głównie przez katarów. Na początku XIII w. zajęte bez oporu przez Szymona de Montfort, zostało oddane w lenno jednemu z jego oficerów, ale dość szybko został stąd wypędzony i Limoux dostało się pod władzę wspierającego katarów władcy Foix - Rajmunda Rogera. Katarzy założyli tu swój mocny ośrodek, wspierany przez okoliczną ludność, także katolików. W 1226 r. zaczęła się wojna o Limoux, w czasie której miasto przechodziło z rąk do rąk, a miejscowe siły wspierane były przez Rajmunda II Trencavela i okrutnego dla sił królewskich wicrehrabiego Foix, Rogera Bernarda. W 1249 r. siły kBlanquetterólewskie zdobyły Limoux, w efekcie czego kilkuset mieszkańców uznanych za heretyków zostało powieszonych. Ostatecznie do korony francuskiej miasto zostało przyłączone w 1376 r. Nawet wtedy do wyznawania religii katarskiej przyznawało się około 15 % populacji.

Wojny religijne nie omijały Limoux także w XVI w., kilkakrotnie było też pustoszone przez epidemie dżumy. Dziś mieszka tu przeszło 10 tysięcy osób. Głównym źródłem dochodu mieszkańców jest przemysł winiarski, a najbardziej znanym winem – Blanquette de Limoux. Już w średniowieczu zauważono, że niektóre z produkowanych tu win mają tendencję do samorzutnego musowania. Początkowo uważano to za wadę. Problem ten w 1531 r. rozpracowali z właściwą sobie cierpliwością benedyktyni z opactwa w pobliskim Saint-Hilaire, którzy zauważyli, że wina produkowane z pewnego gatunku winorośli (szczep Mauzac), charakteryzującego się białymi cętkami na liściach (blanquette to po oksytańsku znaczy „białe”) pozostawione w butelkach wydzielają dwutlenek węgla i stają się mocno wytrawne (brut). W zasadzie było to niepożądane, bo wewnętrzne ciśnienie rozsadzało butelki, ale udało się to opanować. Podobno słynny benedyktyn z Szampanii, Dom Perignon, wracając z Hiszpanii przez Limoux ponad sto lat później dostał w prezencie jedną butelkę blanquette, co zainspirowało go do przeniesienia przemysłu win musujących w miejsce, które dziś uważane jest za kolebkę szampana.

Blanquette z Limoux 8

Limoux

Od razu powiem, że blanquette jest dość smaczne, wytrawne choć nie kwaśne, z bukietem jabłkowo-miodowym, raczej słabe (mniej niż 7 % alkoholu) i… na kolana mnie nie powaliło. Jest przy tym dość drogie, tam od 15 €, w Polsce kosztuje ponad 60 zł. Widziałem też butelki powyżej 140 €, ale ta cena wydała mi się raczej zniechęcająca. O wiele bardziej smakowało mi wino czerwone z Limoux (mieszanka szczepów merlot (min. 50 %), côt, syrah, grenache i carignan), rozprowadzane przez piwnicę Vignerons du Sieur d’Arques, w przyzwoitej cenie 8-16 €. W Polsce go jeszcze nie widziałem.

 

7 Rouge z Limoux, a właściwie z piwnicy Sieur d'Arques

 

Naturalnie, nie samym winem żyje Limoux i ma także atrakcje dla ducha: romańsko-gotycki kościół św. Marcina,Limoux zbudowany przed 1120 r., potem unowocześniany w stylu gotyckim oraz położoną na peryferiach bazylikę Notre-Dame-de-Marceille, która nie ma nic wspólnego z Marsylią, ale leży na terenie dawnej posiadłości gallo-rzymskiej, należącej do niejakiego Marcellusa i pochodzi najpewniej z XI wieku. Sama budowla ma kształt gotycki, ale chlubi się XI-wieczną drewnianą figurą Czarnej Madonny.

Z Limoux jedziemy prosto jak strzelił do Alet-les-Bains. Niewielkie miasteczko (435 mieszkańców), położone po wschodniej stronie rzeki Aude, jest dziś stacją termalną ze źródłami wody mineralnej, pomocnej w schorzeniach trawiennych, otoczoną górami sięgającymi 750 m n.p.m. Miasteczko powstało zapewne w VIII w., wokół opactwa założonego przez wicehrabiego Razès, nazywającego się Berà, syna Wilhelma z Gellony i gockiej damy imieniem Kunegunda. W XII w. Alet było samotną katolicką wyspą w morzu katarskiej herezji. O tym, że z katarami nie zawsze było łatwo współżyć, świadczy historia z 1197 r. Kiedy zmarł wybitny opat Alet, Pons Amiel – wybrano jako jego następcę człowieka, który nie tylko prześladował katarów, ale w dodatku był w konflikcie z wicehrabią Carcassonne, znanym nam już Rajmundem Rogerem Trencavelem. Wówczas ważny i liczący się przywódca katarski Bertrand z Saisac, uchodzący za nauczyciela wicehrabiego, napadł na klasztor, zabił wielu mnichów, nowego opata zamknął w lochach, a następnie wykopał z grobu Amiela i posadziwszy go na tronie opackim, dokonał – niby to zgodnie z życzeniem prezydującego zgromadzeniu trupa – wyboru nowego przywódcy zgromadzenia zakonnego, będącego stronnikiem Trensavelów i nie przeciwstawiającego się katarom. Arcybiskup Narbony zatwierdził ten wybór dzięki sporej łapówce. Katarzy, jak widać, nie byli samymi aniołami…

Potem Alet weszło w skład dziedziny wicehrabiego Foix, a w XIV w. usytuowano tu siedzibę diecezji, której zadaniem była dalsza walka z herezją katarską. Dziś dawne średniowieczne opactwo jest głównym zabytkiem miasta.

Źródła termalne wykorzystywano tu od czasów rzymskich, do 2011 r. funkcjonowała tu fabryka wody Rennes-les-Chateaumineralnej, a termy nadal są wykorzystywane w ośrodkach SPA.

Rennes-les-ChateauMy jednak pomykamy dalej do miejscowości Couiza, w której na razie się nie zatrzymujemy, tylko skręcamy w lewo za pobudzającym wyobraźnię drogowskazem, na którym jak byk widać nazwę: Rennes-le-Château. Kilkoma zakosami pokonujemy pięć kilometrów i prawie 300 metrów różnicy wysokości, by wyjechać na niemal pusty parking u podnóża miasteczka. Bezpłatny, ale strzeżony. Istotę tego fenomenu pojmiemy później: pani strażniczka siedzi w budce nie po to, żeby pilnować parkingu, tylko żeby nie pozwalać wjeżdżać  na górę – droga jest zamknięta dla samochodów od 1 lipca do 31 sierpnia. No i właśnie jest 1 lipca… Kilkaset metrów musimy więc podejść po asfaltowej drodze. Nic nie szkodzi – myślimy – trochę spaceru na piechotę się nam przyda. Nie wiemy jeszcze, ile tego spacerowania będzie dziś przed nami.

O Rennes-le-Château przeczytałem kilkaset stron w książkach, kilkadziesiąt sporych artykułów, parę powieści – na pewno o wiele więcej, niż o jakimkolwiek „porządnym” zabytku Langwedocji. Bo to, z czym tu będziemy mieć do czynienia, to efekt działalności podejmowanej w zasadzie przez jedną osobę. Dzisiejsze Rennes-le-Château to niemal prywatna inicjatywa księdza Bérengera Saunière’a – jednej z najbardziej zagadkowych postaci z przełomu XIX i XX w.

 

Dygresja dla wykształciuchów: proboszcz Rennes-le-Château - Bérenger Saunière:

 

SauniereBył podpirenejskim góralem, całe życie związanym z rodzinną Langwedocją. Urodzony 11 kwietnia 1852 r. w Montazels, tuż koło Couizy, może z sześć kilometrów od Rennes-le-Château, jako jeden z siedmiorga dzieci Józefa Saunière, który był zarządcą tamtejszego zamku i przez pewien czas merem tego niewielkiego, liczącego dziś zaledwie 550 mieszkańców miasteczka. Szkołę kończył w Limoux, a w Carcassonne seminarium duchowne, po ukończeniu którego w 1879 r. został wyświęcony na księdza. Był pilnym studentem, a szczególną pasję przejawiał do języków klasycznych – łaciny, greki i hebrajskiego, którego w tamtych czasach już mało kto się uczył. Został najpierw wikarym w Alet-les-Bains, potem proboszczem w Clat, wciąż w okolicach Limoux. Potem mianowano go wykładowcą w seminarium w Narbonie, ale popadł tam w konflikt z przełożonymi z powodu swojego niezdyscyplinowania i 1 czerwca 1885 r. został za karę przeniesiony maleńkiej górskiej mieściny Rennes-le-Château, gdzie objął probostwo w parafii pod wezwaniem św. Marii Magdaleny.

 

Abbé Bérenger Saunière 8

 

Sytuację zastał niewesołą: mieszkało tam wówczas ok. 200 osób, kościół, datowany na VIII wiek był zrujnowany, witraże w oknach powybijane, dach przeciekał, plebania nie nadawała się do zamieszkania. Saunière zatrzymał się tymczasowo u jednej z parafianek i zaczął się rozglądać w swoim nowym gospodarstwie. Nie zdążył nawet pomyśleć o remoncie, gdy znów popadł w kłopoty: w czasie wyborów jesienią 1885 r. nawoływał w kazaniach do głosowania przeciwko kandydatom republikańskim, co było sprzeczne z porewolucyjnymi zasadami neutralności politycznej Kościoła. Doniósł na niego mer Rennes-le-Château (republikanin) i proboszcz został zawieszony w czynnościach. Jednak wstawili się za nim możni protektorzy, a także parafianie i po pół roku ksiądz powrócił na swoje stanowisko. W tym czasie finansowo wspierała go główna postać francuskiej opozycji rojalistycznej – księżna Marie Thérèse de Chambord, żona Henri d’Artois, pretendującego do roli króla Francji, która przysłała mu 3.000 franków. Gdy zmarła rok później, dyskretną opiekę nad Saunièrem przejęła jej rodzina – Habsburgowie.

Republikańskie władze miasteczka przyjęły rojalistycznego proboszcza życzliwie i na jego prośbę przeznaczyły pewną, niewielką zresztą, kwotę w budżecie na remont kościoła. W 1887 r. bogata zwolenniczka monarchii Marie Cavailhé de Coursan ofiarowała 700 franków na budowę nowego ołtarza, Saunière zamówił nowe witraże do rozbitych okien, i ze środków gminy rozpoczął remont dachu i plebanii, gdzie w końcu mógł się wprowadzić. Jego gospodynią została młodsza o 16 lat, 18-letnia Marie Denarnaud.

 Remont kościoła trwał dziesięć lat, był bardzo kosztowny i zakończył się ponownym poświęceniem świątyni w 1897 r. Proboszcz, jeszcze kilka lat temu klepiący biedę, pod koniec lat 80-tych XIX w. nagle przestał się liczyć z groszem, finansował nie tylko przebudowę kościoła, ale także inwestował w Rennes-le-Château, budując drogę, którą teraz idziemy, zafundował parafianom wodociąg, wyremontował cmentarz, kupował w okolicy działki, kolekcjonował antyki i stare książki, utrzymywał oranżerię i podróżował. Zmienił się też jego tryb życia: z prowincjonalnego księżyka z roku na rok stał się bon-vivantem, utrzymującym rozległą korespondencję w możnymi tego świata, podejmującym w zakopanym w górach na odludziu miasteczku ministrów, książęta, artystów.

Zaniepokoiło to w końcu władze kościelne (zwłaszcza gdy zmarł protegujący go dotąd biskup Carcassonne), które kazały mu przedstawić źródła swoich dochodów i rozliczenie wydatków. Proboszcz utrzymywał, że otrzymywałAlfred Sauniere dobrowolne datki od rozmaitych osób, niekiedy nawet ze szkatuły państwowej, a na wszystkie wydatki ma faktury. Okazało się jednak, że głównym źródłem dochodów Saunièra było sprzedawanie mszy intencyjnych, za które przysyłali mu pieniądze ludzie w całej Francji, zachęcani zresztą przez własnych księży, i stowarzyszenia religijne, które o pomoc listownie prosił proboszcz Rennes-le-Château. Jednym z jego największych „menadżerów” był… rodzony brat, także ksiądz – Alfred Saunière, za którego pośrednictwem trafiło do Bérangera co najmniej 30 tysięcy franków, pochodzących przeważnie od znaczących w regionie rodzin, wspierających ruch rojalistyczny.

Abbé Alfred Saunière 8

 

 Kwoty otrzymane tą drogą nie dawały się ściśle ustalić, ale sam proceder stanowił naruszenie kościelnych przepisów. Z darowizn Saunière otrzymał rzekomo ponad 190 tysięcy franków, zaś fakturowane wydatki opiewały na kwotę ok. 36.000. Nowy biskup Carcassonne w 1910 r. wydał decyzję o przeniesieniu księdza do innej parafii, której Saunière nie zaakceptował. Zawieszono go więc w czynnościach duszpasterskich i nakazano zwrócić kościołowi około 150 tysięcy franków, co było oczywiście nierealne. Musiał też odprawić dziesięciodniową pokutę w jednym z klasztorów i odbyć pielgrzymkę pokutną do Lourdes – czemu się podporządkował. Gdy wrócił – zaczął planować przekształcenie Rennes-le-Château w podobny ośrodek pielgrzymkowy, co zapewniłoby miasteczku sławę i pieniądze. Sam do końca życia był znów nędzarzem, chodził po odpustach, sprzedawał medaliki i różańce rannym żołnierzom I wojny śMarie Denarnaudwiatowej, przebywającym na rekonwalescencji w górskim uzdrowisku Campagne-les-Bains w pobliżu Rennes-le-Château. Msze odprawiał już tylko w prywatnej kaplicy swojej willi, miasto dostało nowego proboszcza. Zmarł w 1917 r., a cały jego majątek przeszedł w ręce Marie Denarnaud.

 

7 Marie Denarnaud

 

Marzenia Bérengera Saunièra o stworzeniu w jego parafii ośrodka pielgrzymkowego w pewien sposób się spełniły: dziś jest wyjątkowo spokojnie, choć spotykamy kilkanaście osób – Francusów, Anglików i Niemców, schodzących z góry. Niewiele, jak na sławę, którą się cieszy Rennes-le-Château, ale w małej miejscowości nawet kilkunastu obcych jest już zauważalne. W środku sezonu, który tu przypada na sierpień, na wejście do kościoła czy muzeum czeka się kilkadziesiąt minut.

No, właśnie, sławę. A nawet rozgłos. Jego źródłem wszakże nie są ani dzieje miejscowości – o których prawie w ogóle się nie pamięta – ani tak opowiedziana, jak wyżej, historia jej proboszcza, który w tej oficjalnej narracji jawi się po prostu jako zręczny menadżer, może trochę naciągacz, taki wiejski sobiepanek, który wycisnął ze swego stanowiska, co mógł – i dla kościoła, i dla miejscowej społeczności, i dla siebie oczywiście. Historia, jakich wiele. Ale jest coś więcej, dzięki czemu Rennes-le-Château i sam Bérenger Saunièr stali się bohaterami mediów i mieszkańcami masowej wyobraźni.

 

 

Rennes-les-ChateauNa zakręcie drogi dostrzegamy neogotycką wieżę – znaną ze zdjęć i wszystkich publikacji Tour Magdala, będącą niejako znakiem firmowym Rennes-le-Château. To ozdoba prywatnej rezydencji księdza Saunièra, wybudowanej w latach 1898-1906. Stajemy przed kościołem. Wydaje się nRennes-les-Chateauiewielki i rzeczywiście wtłoczony między sąsiednie zabudowania niezbyt imponuje rozmiarami – ma ok. 20 m długości i 8 m szerokości. Ale od razu widać, że jest stary, tajemniczy i ma niezwykłą atmosferę. Podobno jego początki sięgają V wieku, kiedy to był niewielką świątynię, której patronowała Maria – zapewne Matka Boska. Pod koniec pierwszego tysiąclecia budynek był już mocno zniszczony, więc wzniesiono go na nowo, zachowując kilka dawniejszych elementów (m.in. ołtarz) i w 1059 poświęcono jako kościół św. Marii Magdaleny. Był to kościół dworski, zarezerwowany dla panów miejscowego zamku – dla poddanych przeznaczony był mniejszy kościółek świętego Piotra, usytuowany w dalszej części wsi, dziś będący w stanie ruiny. Notabene charakterystyczne przeciwstawienie – Magdalena dla wysoko urodzonych, Piotr dla ludu…

Po latach krucjaty katarskiej kościół przeżył pierwszą renowację, potem stopniowo zaczął podlegać erozji i coraz większym zniszczeniom. Odbudowa, dokonana za sprawą Bérengera Saunière’a nie zmieniła bryły budynku, ani go nie przekształciła – zapewne z braku tak miejsca, jak i przede wszystkim – pieniędzy, Dzięki temu to, co właśnie oglądamy, to gotycka szczepionka na romańskiej podstawie. Wszystko to jednak stało się doskonałą scenografią dla inwencji księdza proboszcza i jego oryginalnego zmysłu artystyczno-historycznego. Jak chcą niektórzy – wyposażenie wnętrza Madeleine w Rennes-le-Château to zakodowany szyfr, w którym Saunière chciał zawrzeć tajne informacje dotyczące nieznanych i objętych wielką tajemnicą szczegółów historii Kościoła, Francji i niezwykłych skarbów, w których posiadaniu się znalazł. Po co miałby szyfrować tajemnice, które chciał ujawnić – nie wiadomo.

Już samo wejście do świątyni mocno zadziwia. Przede wszystkim w szczycie tympanonu nad portalem znajduje się krzyż w formie kwiatonu, a nad nim znany napis In hoc signo vinces, pod tym znakiem zwyciężysz. I obok – krzyż templariuszy. Poniżej figura Marii Magdaleny trzymającej krzyż, przy czym święta wygląda, jakby była w ciąży. Jeszcze niżej kilka napisów łacińskich, z których jeden, Terribilis est locus iste, zadziwia i szokuje licznych autorów, piszących o Rennes-le-Château: jak ksiądz mógł napisać przy wejściu do kościoła: To miejsce jest straszliwe… Ano mógł, i to bez trudu: jest to cytat z księgi Genezis, z wypowiedzi Jakuba, któremu śniło się wejście po drabinie do nieba. Ciąg dalszy wypowiedzi Jakuba (Prawdziwie jest to Dom Boga i brama niebios) umieszczony jest poniżej na łuku portalu. I nie ma się czym szokować: takie napisy nierzadko umieszczano w kościołach, a nawet śpiewano je w chorałach gregoriańskich (a także we współczesnym heavy metalu…). Pozostałe cytaty łacińskie też są dość zwyczajne i pochodzą z Ewangelii Mateusza (Dom mój będzie nazywany domem modlitwy) oraz z… brewiarza z końca XIX w. Między napisami – herb i dewiza (Światłość w Niebie) papieża Leona XIII, którego pontyfikat trwał w czasie remontu kościoła. Więc także sprawa dość typowa. Jedno, co mnie naprawdę ciekawi to to, do kogo Saunière adresował owe apostrofy? Bo chyba nie do swoich niepiśmiennych, a już na pewno nieznających łaciny parafian?

 

 

Rennes-les-Chateau Rennes-les-Chateau Rennes-les-Chateau Rennes-les-Chateau Rennes-les-Chateau

 

 

Rennes-les-ChateauNastępny, rzeczywiście już szokujący widok mamy tuż za progiem świątyni: oto kropielnica w formie muszli Świętego Jakuba umieszczona jest na grzbiecie pokracznego i jarmarcznie pomalowanego potwora, którego tradycyjnie identyfikuje się z kulawym diabłem Asmodeuszem. Diabeł w kościele? Rzeczywiście widok dość niezwykły, ale po pierwsze nie wiemy, czy to rzeczywiście Asmodeusz, bo tak nazwał go dopiero w 1967 r. pisarz Gérard de Sède w książce Złoto Rennes. Figurę wykonał Jean-Baptiste Giscard z Tuluzy, założyciel znanej we Francji dynastii rzeźbiarzy i rzemieślników, działających głównie w Langwedocji. Firma Giscarda Asmodeuszwydawała co roku katalog z propozycjami rzeźb – nie ma w nim co prawda posągu diabła przygniecionego kropielnicą, ale jest święty Michał zabijający smoka, którego głowa mocno przypomina demona z Rennes-le-Château. I znów nie jest to zupełny ewenement: w kolegiacie Św. Wincentego w Montréalu, także w departamencie Aude długouchy diabeł ma na plecach chrzcielnicę. On też jest nazywany Asmodeuszem. Ale jeśli jest to rzeczywiście piekielny kulawiec, to jego obecność w kościele również ma swoje usprawiedliwienie: Asmodeusz pomagał podobno królowi Salomonowi przy budowie świątyni jerozolimskiej, a potem pilnował jej skarbów, piekielnie się bojąc święconej wody.

 

Asmodeusz w Montréalu koło Carcassonne 8

 

Nasz diabełek boi się jeszcze znaku krzyża: nad kropielnicą artysta umieścił cztery anioły o identycznych twarzach, różniące się kolorem sukienek i fazą wykonywania znaku krzyża, a pod nimi napis, będący francuskim tłumaczeniem motta z portalu wejściowego: Par ce signe tu le vaincras, pod tym znakiem go zwyciężysz. Dewiza różni się od tej znanej z wizji cesarza Konstantyna zaimkiem „go”, co niewątpliwie odnosi się do diabła. Zwolennicy doszukiwania się wszędzie ukrytych kodów twierdzą jednak, że owo le dodano dlatego, by napis osiągnął 22 litery. Dlaczego? No, bo święto Magdaleny przypada na 22 lipca… No, a jeszcze są 22 schody na wieżę Magdala, wieża ma 22 krenelaże, 22 stopni prowadzi do oranżerii…

Przebrnięcie przez te hektary literatury ezoterycznej i spiskowej, związanej z Rennes-le-Château jest strasznie męczące, choć niekiedy zabawne. Na przykład: dwie wstawione w ów napis litery, l i e zajmują 13 i 14 pozycję w napisie. A w 1314 r. został spalony na stosie ostatni wielki mistrz templariuszy, Jakub de Molay. Litera L jest 12 literą alfabetu, a E – piątą. 12 + 5 = 17. 17 arkan w tarocie to gwiazda, a gwiazda znajduje się na zwieńczeniu kościoła. Są w kościele figury świętych Germeny, Rocha, Antoniego Pustelnika, Antoniego z Padwy i Łukasza (saint Luc). I co widzimy, proszę wycieczki, jakRennes-les-Chateau przeczytamy pierwsze litery ich imion? To Graal, oczywiście.

 

Graal i Maria Magdalena w kościele Rennes-le-Château 8

 

 

 Co prawda są jeszcze figury Magdaleny, Marii, Jana Chrzciciela, Józefa i Jezusa, ale one już nie muszą być brane pod uwagę. To, że jedna z figur Marii Magdaleny umieszczona jest między Rochem a Antonim ma świadczyć o tym, że patronka kościoła pozostawała pod opieką egipskiego boga słońca Ra… Poza tym jeśli na planie kościoła połączymy miejsca figur, tworzące słowo „Graal”, to uzyskamy literę „M”, nad którą znajdzie się figura Marii Magdaleny… Wszystko to przypomina dyrdymały pseudonaukowe, związane z piramidą Cheopsa, której długość, wysokość czy szerokość cienia o godzinie 9. 45 w dniu 12 października, pomnożone przez liczbę turystów, zRennes-les-Chateauwiedzających ją w zeszły wtorek, podzielone, spotęgowane, spierwiastkowane i scałkowane dadzą liczbę Pi minus suma jutrzejszych wyników toto-lotka.

Ale pod czyniącymi znak krzyża aniołami widnieje jak byk czerwony medalion z literami BS, umieszczony nad kolejnymi dwoma potworkami, przedstawiającymi podobno Bazyliszka i Salamandrę. Ale być może odnosi się to do czegoś, co znajduje się między pobliskimi rzekami Blanque i Sals. A może do dwóch ważnych proboszczów w Rennes-le-Château – Boudeta i Saunièra. A może po prostu do Bérengera Saunièra…

Jean-Baptiste Giscard jest także autorem pozostałych figur świętych, stacji drogi krzyżowej, ambony, chrzcielnicy i płaskorzeźb na konfesjonale. W wyposażeniu kościoła najciekawsze wydały mi się dwie sprawy: płaskorzeźba Chrystusa wygłaszającego kazanie na Górze Błogosławieństw, otoczonego przez tłum kobiet (jedna z dzieckiem) i tylko dwóch mężczyzn, z centralnie umieszczoną dziurawą sakwą podróżną z chlebem, zamieniającym się w róże oraz kompozycja prezbiterium. A w antepedium głównego ołtarza jest płaskorzeźba pokutującej Magdaleny, zaś symetrycznie po dwóch stronach absydy znajdują się dwie rzeźby: z prawej Maryi z Dzieciątkiem, z lewej Józefa… też z Dzieciątkiem. Podobnym, ale nie identycznym. Bliźnięta?

Przepiękne witraże, także sprawione przez Saunièra, są dziełem Henri Feura z Bordeaux. Najładniejsza jest rozeta w apsydzie, przedstawiająca Magdalenę namaszczającą stopy JRennes-les-Chateauezusa. Poza tym jest przedstawienie Jezusa w rozmowie z Martą i Marią Magdaleną, wskrzeszenie Łazarza (z Jezusem, Martą i Marią Magdaleną) oraz rozesłanie apostołów.

Świątynia w Rennes-le-Château jest jedynym znanym mi kościołem pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który tak bardzo eksponuje swoją patronkę. Zazwyczaj ukrywa się ją starannie w bocznych ołtarzach.

Podczas remontu Saunière odkrył także kilka ważnych obiektów, które w znacznym stopniu zmieniły jego życie i wyzwoliły wielkie zainteresowanie małym miasteczkiem, choć nie nastąpiło to od razu. Najważniejsze z nich znajdują się w ciekawym muzeum, zorganizowanym w dawnej plebanii oraz prywatnej posiadłości proboszcza, nazwanego przezeń Willa Betania – od Betanii koło Jerozolimy, gdzie mieszkała trójka rodzeństwa, zaprzyjaźnionego z Jezusem: Łazarz, Marta i Maria, przez wielu utożsamiana z Marią Magdaleną, która na kartach Ewangelii ma niejedno oblicze, a dla mężów kościoła też niejednoznaczną opinię. Najczęściej wspomina się Magdalenę – nawróconą ladacznicę, zagrożoną ukamienowaniem, w kontekście której Jezus wypowiedział słynne zdanie: kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamień. Czasem pamięta się Magdalenę szaloną, z której Jezus wypędzał demony. No i jest jeszcze Magdalena spod krzyża, świadek śmierci i potem pierwszy świadek Zmartwychwstania. Która z nich była Marią z Magdali, kobietą zamożną, którą stać było na namaszczanie stóp Chrystusa drogim olejkiem nardowym, który potem wycierała swymi długimi rozpuszczonymi włosami, co jest jednym z najbardziej erotycznych opisów w Ewangelii? Uważa się, że to siostra Łazarza, bo w ogóle była to rodzina bogaczy.

Rennes-les-ChateauMidi, południe Francji, nie ma zdaje się tych dylematów: Madeleine to dziewczyna z Betanii, zadurzona w Nauczycielu, zarazem piękna i mądra, posłuszna i obdarzona charyzmą. I ją to czcił i niejako oswajał Bérenger Saunière, budując swoją Betanię i wznosząc w najdalszym kącie swojej posiadłości, na skarpie wznoszącej się nad miasteczkiem wieżę widokową, którą nazwał Magdala, gdzie urządził cenną bibliotekę, gdzie mógł czytać, pisać i rozmyślać, popatrując na łańcuch Pirenejów, które przez cały rok zaglądały mu do okien swymi ośnieżonymi szczytami.

Opowieść o wydarzeniach z życia księdza, który nie umiał się wytłumaczyć biskupowi ze swych dochodów i wydatków i w efekcie stracił stanowisko proboszcza, skończyliśmy na obrazie, gdy zamknięty w Betanii snuł wizje lepszej przyszłości, za jedynego towarzysza mając starzejącą się gospodynię Marie Dénarnaud. Niektórzy autorzy sugerują, że młodsza o 16 lat kobieta była jego kochanką. Nie ma na to żadnych dowodów, choć naturalnie można przyjąć pogląd założyciela zakonu cystersów Bernarda z Clairvaux: Przebywać stale z kobietą i nie współżyć z nią jest trudniej niż wskrzesić umarłego… Bernard pewno był zorientowany w temacie, bo to on prowadził długie listowne dysputy z Piotrem Abelardem już po tym, gdy ten za współżycie z piękną Heloizą za sprawą zazdrosnego rywala stracił atrybuty męskości i już tylko dyskutował z nią o wierze i wiedzy…

Ale Saunière w swoich notatkach nakreślił interesujące zasady współżycia księdza z gospodynią, nie wiadomo czy tylko na użytek własny, czy także dla kolegów po fachu: Szacunek, ale bez poufałości. Nie pozwalać rozpowiadać o sprawach swojej posługi. Co mówisz do służącej nie powinno nadawać się do powtórzenia wobec innej kobiety. Musi ona wystrzegać się rozpuszczania języka, a on nie może ufać jej wiekowi i jej oddaniu zbyt łatwo. Ona nie może wchodzić do jego sypialni, gdy on jest w łóżku, z wyjątkiem przypadków choroby.

Wiemy jednak, że z biegiem czasu między Marią a proboszczem nawiązała się pewna zażyłość, może nawet przyjaźń, a także bliska współpraca. Widywano ich wspólnie na dalekich wycieczkach w okolicy, gdy starali się zidentyfikować pewne ważne dla nich miejsca, razem prowadzili wykopaliska, chyba uzgadniali postępowanie w kwestiach gospodarczych. No i właśnie swojej gospodyni Saunière – który przecież miał młodsze rodzeństwo – zapisał cały swój majątek. I Betanię, i Magdalę, i to „coś”, o czym mało wiemy. Ona także była depozytariuszką wiedzy, jaką proboszcz posiadł w trakcie dwudziestu lat proboszczowania w Rennes-le-Château. Dodajmy – była jedyną osobą, której ksiądz ufał i przynajmniej część tajemnic, które odkrył, jej właśnie powierzył. Czy słusznie?

Rennes-les-ChateauW początku 1917 r. Saunière klepał biedę, ale jednak wiązał koniec z końcem, inwestował w adwokata i liczył na zajęcie przez Watykan sprzyjającego dlań stanowiska w sprawie jego działalności kapłańskiej. Planował dalszą rozbudowę Betanii, chciał na kredyt kupić automobil. Dawni przyjaciele z arystokracji, środowiska artystycznego, okultyści, a nawet kapłani z sąsiedztwa nie odwiedzali go – trwała wojna i nikt nie miał głowy do omawiania zagadnień historycznych, odkryć archeologicznych czy legend z czasów wczesnochrześcijańskich. Popularny mit głosi, że był zupełnie zdrowy do czasu, aż 17 stycznia 1917 roku doznał wylewu. Został sparaliżowany, nie mógł się ruszać, choć zapewne mógł jeszcze mówić, bo wezwano do niego księdza z jednej z pobliskich wsi, by mógł się wyspowiadać. Podobno nie otrzymał rozgrzeszenia i ostatniego namaszczenia. W oficjalnej wersji jednak wiemy, że od dawna chorował na serce, ataki powtarzały się coraz częściej, aż przyszedł ten ostatni. Jean Rivière, proboszcz pobliskiej Espérazy, wezwany do łoża umierającego, wysłuchał jego ostatniej spowiedzi i dysponował go na śmierć. Bérenger Saunière zmarł 22 stycznia 1917 r. i został pochowany na cmentarzu przykościelnym.

Niektórzy autorzy piszą, że Marie Dénarnaud zamówiła dla księdza trumnę, co potwierdza dokument z datą 12 stycznia 1917. Na pięć dni przed jego śmiercią. Jaka wspaniała pożywka dla teorii spiskowych! Ale takiego zamówienia nie ma: jest rachunek na trumnę, przedstawiony gospodyni proboszcza długo po pogrzebie, datowany na 12 czerwca 1917. Wprawdzie data 12 Janvier i 12 Juin są podobne, ale przecież wystarczy popatrzeć dokładniej… Zresztą – kto zamawia trumnę na piśmie?

Poprzedni mer Rennes-le-Château, Jean-François Lhuillier, opublikował w 2006 r. kilka dokumentów, związanych z działalnością Marie Dénarnaud. Z jednego z nich wynika, że 21 kwietnia 1917 r. potencjalni spadkobiercy Saunièra, jego bracia i siostry zrezygnowali z praw do spadku, skutkiem czego cały majątek proboszcza, zgodnie z jego życzeniem, przeszedł w ręce dawnej gospodyni. Zamieszkali z nią w Betanii jej rodzice, a po 30 latach od wejścia w posiadanie nieruchomości Marie stała się jej jedyną właścicielką, przez zasiedzenie. W 1946 r. sporządziła testament, który jednak nie był ważny jeszcze przez rok, bowiem okres zasiedzenia nie minął.

Mer ustalił także jeszcze dwie rzeczy: Marie była osobą niemal niepiśmienną. Jak podobno odręcznie napisała testament? A w 1939 na jej konto rozmaite obce osoby przesyłały poważne sumy. Z jakiego tytułu? Nie wiadomo. W momencie śmierci ksiądz miał poważne długi nawet w miejscowym sklepie spożywczym. Wcześniej rozkręcona spirala inwestycyjna była finansowana przez źródła zewnętrzne: Saunière nigdy nie inwestował na własne nazwisko, posługując się innymi osobami, w tym Marie Dénarnaud. W latach 1880-1890 ksiądz aprobował dążenia separatystyczne, dążące do przyłączenia Langwedocji-Roussillon do księstwa Barcelony. Ludzie, których w tym popierał Saunière, w dowód wdzięczności finansowali jego inwestycje. Według mera, w dziejach Rennes-le-Château jest mnóstwo wspaniałych, cudownych, a nawet tajemniczych momentów, które mogłyby stać się osnową dla znakomitych dzieł literackich, ale żadna z nich nie wiąże się z księdzem Saunière i jego odkryciami.

Rennes-les-ChateauTymczasem w 1946 r. w Rennes-le-Château pojawił się młody biznesmen z Perpignan Noël Corbu z rodziną, chcąc po prostu spędzić tam krótki urlop z rodziną. Poznał Marie Dénarnaud, obiecał jej dożywotnią opiekę, a ona zapisała mu w testamencie wszystkie nieruchomości Saunière’a: Betanię, Magdalę, oranżerię, łączące je mury. I dopuściła go, przynajmniej częściowo, do tajemnicy, powierzonej jej przez księdza. W 1953 r. dawna gospodyni proboszcza zmarła (podobno tak samo jak ksiądz, na nagły wylew krwi do mózgu) i została pochowana w grobie, sąsiadującym z mogiłą jej chlebodawcy. Corbu odziedziczył wszystkie jej rzeczy, w tym podobno archiwum, związane z działalnością Saunière’a. Po dokonaniu pewnych inwestycji, w 1955 r. otworzył w willi Betania hotel, a obok, na terenie dawnej oranżerii – restaurację. Ale interes szedł kiepsko, turyści przyjeżdżali rzadko, a miejscowi z restauracji nie korzystali.

 

7 Noël Corbu, pierwszy propagator legendy Rennes-le-Château

 

W styczniu 1956 r. w lokalnym wydaniu dziennika „La Dépêche du Midi” zaczęła się ukazywać seria wywiadów z Noëlem Corbu, który ujawnił prasie tajemnicę sukcesów Bérangera Saunière’a, którą poznał z archiwów jego gospodyni. Otóż według jego informacji, ksiądz w czasie wędrówek po okolicy i podejmowanych tu wykopalisk odkrył część skarbu królowej Blanki Kastylijskiej, składającego się podobno z 28.500.000 sztuk złota. Kiedy w 1248 r. podczas Siódmej Krucjaty jej syn Ludwik IX trafił do niewoli, na jego wykupienie matka zgromadziła ogromną sumę, której nadwyżkę ukryła w okolicach Rennes-le-Château. Proboszcz wydobył tylko jej część – reszta, według słów Marie Dénarnaud, przekazanych Noëlowi Corbu na łożu śmierci, jest w pobliżu i powinna zostać wkrótce odkryta. Ponadto w czasie remontu kościoła Saunière odnalazł kilka starożytnych pergaminów, które w istotny sposób uzupełniają istniejące Ewangelie.

Goście hotelowi, turyści i poszukiwacze skarbów napłynęli od razu szeroką strugą. Pojawili się kolejni dziennikarze, filmowcy i pisarze, telewizjaRennes-les-Chateau finansowała kolejne poszukiwania, powstawały filmy dokumentalne i paradokumentalne, w jednym z nich wystąpił nawet Corbu, grając – a jakże! – księdza Saunièra. Cała miejscowość, wraz z kościołem św. Marii Magdaleny stały się terenem intensywnej eksploracji posiadaczy wykrywaczy metali, różdżkarzy, okultystów, spirytystów, a nawet hipnotyzerów. A każdy miał łopatę… Wyglądało na to, że niedługo Rennes-le-Château zniknie pod hałdami wykopywanej ziemi, a wszystkie domy zawalą się na skutek szkód górniczych.

 

Zdaje się, że zakaz prywatnych wykopalisk ocalił Rennes-le-Château dla przyszłych pokoleń 8

 

 

W 1965 r. rada miejska uchwaliła absolutny zakaz prowadzenia w miejscowości prywatnych wykopalisk. Do akcji ruszyli więc badacze archiwów, dziennikarze śledczy i ekipy telewizyjne. Legenda księdza Bérangera Saunièra i jego parafii została napisana na nowo głównie dzięki literatom. Najpierw w 1965 r. rysownik, działacz skrajnej prawicy i fantasta Pierre Plantard, po rozmowach z Corbu i własnych poszukiwaniach w Rennes-le-Château opublikował książkę Potomkowie Merowingów czyli tajemnica wizygockiego Razès, w której opisywał rzekome dzieje dynastii, wywodzącej się podobno od Jezusa i Magdaleny, którą to tajemnicę odkryli, a potem strzegli templariusze i Zakon Syjonu, którego on, Plantard, był kolejnym wielkim mistrzem, a także, naturalnie, Merowingiem z pochodzenia i pretendentem do korony francuskiej. Temat został podjęty w 1967 r. w książce prawicowego działacza i ezoterycznego dziennikarza Gérarda de Sède, wydanej pod tytułem Złoto Rennes (to pewno aluzja do Złota Renu Richarda Wagnera), czyli tajemnicze życie Bérengera Saunièra, księdza z Rennes-le-Château

Ale przebili wszystkich trzej brytyjscy dziennikarze Rennes-les-Chateau– Michael Baignet, Richard Leigh i Henry Lincoln, którzy najpierw w reportażach telewizyjnych, a potem w wydanej w 1982 r. książce Święty Graal, święta krew w sposób paranaukowy przedstawiają tajemnice Rennes-le-Château w kontekście dziejów królewskiej dynastii Jezusa. Wnioski, jakie można było z niej wyciągnąć trafiły do masowej wyobraźni, a najlepiej wykorzystał je amerykański pisarz Dan Brown w swoim bestsellerze z 2002 r. Kod da Vinci. Film na podstawie tej powieści z 2006 r. stał się jednym z najbardziej kasowych przebojów kina XXI w.

Z całym tym zamieszaniem w głowie stajemy przed drzwiami Muzeum Bérengera Saunièra, założonego w 1989 r. przez córkę Noëla Corbu – Claire, z mężem Antoine Captierem. Jej ojciec sprzedał w 1965 r. posiadłość księdza niejakiemu Henri Buthionowi, wyprowadził się z Rennes i w 1968 roku zginął w wypadku samochodowym koło Castelnaudary. Pochowano go na cmentarzu w Rennes-le-Château. Muzeum dość szybko splajtowało, a w latach 90. przekształcono je znowu na hotel. Na szczęście i on się nie utrzymał i w 2000 r. całą dawną posiadłość proboszcza przejął lokalny samorząd. W 2009 r. muzeum zostało ponownie otwarte.

Ma trzy działy (Rennes-le-Château przed Saunièrem, życie Saunièra, Rennes-le-Château po Saunièrze), bardzo miłą obsługę i zaskakuje mnie polskim folderem w doskonałym przekładzie, merytorycznie też niezłym. Znaczna część ekspozycji poświęcona jest na prezentację tzw. tajemnicy Rennes-le-Château, przy czym jest to przedstawione z chwalebnym obiektywizmem. Informacje oparte są przede wszystkim na dzienniku, w którym proboszcz zapisywał postępy przy remoncie kościoła.

 

Dygresja dla wykształciuchów - tajemnicze odkrycia Saunière'a:

 

W 1887 r., podczas demontażu starego ołtarza, odkryte zostały jakieś dokumenty. Rękopisy jednak zaginęły i nikt nie wie, co naprawdę zawierałyRennes-les-Chateau – Saunière nie zapisał ich treści, możliwe, że ich nie odczytał, albo nie uznał za ważne. Potem, w kapitelu starej kolumny, podpierającej ołtarz (mówiono, że z czasów Wizygotów, ale prawdopodobnie pochodzi z epoki Karolingów), znalazł tubę zawierającą zapisany pergamin. Kolumna ta została zdemontowana i ponownie ustawiona w rejonie Kalwarii przed kościołem, a w 1891 r. umieszczono na niej figurę Matki Boskiej z Lourdes. W tym samym roku pod posadzką prezbiterium znalazł garnek, wypełniony złotymi przedmiotami i sprzętami liturgicznymi. Obok była kamienna tablica grobowa, nazwana potem stelą rycerzy obrócona wizerunkami do ziemi.

Jeśli prace w kościele były dość obojętnie przyjmowane przez mieszkańców wioski, to gdy proboszcz w 1895 r. kilkakrotnie został zauważony podczas prowadzenia wykopalisk na cmentarzu – skończyło się to doniesieniem do prefektury w Carcassonne. W odwecie, Sunière obraził się na parafian i zabronił im korzystania ze studni i zbiornika wody, jaki zainstalował koło swojej biblioteki. O tym, że w owym czasie prowadził intensywne poszukiwania – skarbu lub dokumentów – mają świadczyć kilkakrotne procesje z figurą św. Antoniego, jak wiadomo – patrona rzeczy zagubionych…

Z początkiem 1901 r. finanse proboszcza poprawiły się na tyle, że rozpoczął budowę, a wkrótce potem luksusowe wyposażanie prywatnej rezydencji. Jednym z elementów tego wyposażenia była wspaniała biblioteka, której zasobność i unikatowość chwalili goście Saunièra. Niestety, większa jej część po jego śmierci została rozproszona. Nie należy sądzić, że Rennes-les-Chateauksiądz prowadził w swojej rezydencji życie samotnika, spędzającego czas na lekturach i badaniach naukowych. Przede wszystkim była z nim rodzina Marie Dénarnaud: jej matka wynajmowała mu mieszkanie przed wybudowaniem przezeń plebanii, Marie była jego służącą od 1891 r., był także blisko związany z jej adoptowaną siostrą, Julie Fons. Bliskim przyjacielem i sojusznikiem politycznym był zamieszkały koło Limoux Henri Dujardin-Beaumetz, prawicowy deputowany z tego okręgu. Proboszcz stale kontaktował się z bratem, mieszkającym w Narbonie. Wiąże się niekiedy Saunièra z wielką gwiazdą opery i teatru, śpiewaczką Emmą Calvet, którą jakoby poznał podczas wizyty w Paryżu w 1893 r., dokąd rzekomo został wysłany przez biskupa Carcassonne i na jego koszt, w celu rozszyfrowania znalezionych w kościele dokumentów. Miał mieć list polecający do księdza-dokumentalisty, działającego w słynnym paryskim kościele Saint-Sulpice, za pośrednictwem którego poznał wiele osób z kręgów paryskiej śmietanki artystycznej (w tym kompozytora Claude Debussy’ego), szczególnie interesujących się okultyzmem. Rozszyfrowane dokumenty (istnienie ich oryginałów w ogóle nie zostało potwierdzone) miały rzekomo przedstawiać linię genealogiczną Merowingów oraz zawierać kilka testamentów rodziny Hautpoul, właścicieli zamku w Rennes-le-Château, które jakoby dawały wskazówki do poszukiwania wielkiej tajemnicy z początków chrześcijaństwa. Żadne dowody nie potwierdzają tego, że zawarte w Paryżu znajomości były potem przez proboszcza kontynuowane. Prawdę powiedziawszy, nie wiemy, czy w ogóle był w Paryżu. Jedynym śladem Emmy Calvet (także Calvé) w Rennes-le-Château jest jej fotografia, pochodząca z… opakowania tabliczki czekolady, znalezionego w zeszycie księdza. Ona sama też ani słowem nie wspomina o Rennes-le-Château i jego proboszczu w swoich opublikowanych pamiętnikach. Natomiast inna artystka, Maria Thomazeau, poetka z drugiego końca Francji (Bouin nad Atlantykiem, w Kraju Loary) wprost zasypywała go listami, prezentując w nich swoje dzieła i wyrażając nadzieję, że uda się jej księdza poznać osobiście. Od 1907 r. do śmierci Saunièra wymienili z sobą 275 listów.

Żeby proboszcz miał za życia choć trochę tej sławy, którą zdobył wiele lat po śmierci – może jego poszukiwania przyniosłyby jakieś lepsze rezultaty. A tak – dopiero praktycznie pół wieku po pogrzebie zaczęto szeroko pisać i mówić o tajemnicach Rennes-le-Château i Bérengera Saunièra. Pierwsza to skarb. Konkretnie pieniądze, a właściwie sztuki złota Blanki Kastylijskiej, ujawnione przez Noëla Corbu, dość szybko przestały robić wrażenie, choć rzekomo szły w miliony. Pojawiła się lepsza koncepcja, wiążąca Rennes-le-Château ze… skarbami króla Salomona. Historia dość prosta: osada powstała tutaj (a właściwie wszystkie okoliczne osady) za czasów Wizygotów. Wizygoci złupili wielkie skarby w Rzymie i przed wypędzeniem przez Franków ukryli je w Rennes-le-Château i okolicy. 12 wozów, załadowanych po brzegi, każdy opatrzony kabalistycznym znakiem zodiaku, przyjechało do Redae. Plantard opisuje to tak, jakby przy tym był! Wcześniej Rzymianie złupili świątynię Salomona i wywieźli skarby do Rzymu. No, to gdzie teraz ma być Arka Przymierza i całe złoto potomków Dawida? Wiadomo, w Rennes-le-Château.

Druga tajemnica wiąże się z Marią Magdaleną i jej bytnością we Francji. Tu są jakby dwie sprawy, ale dla uproszczenia podam je jako jedną. Maria z Betanii, to oczywiście żona Jezusa, poślubiona mu w Kanie Galilejskiej. No, bo do kogo Matka Boża by mówiła: Wina nie mają - gdy pijaki wyżłopały już parę beczek trunku? Przecież nie do jednego z gości, tylko do gospodarza! Po ukrzyżowaniu męża, Magdalena z dzieckiem, a może z dziećmi zabiera się na statek, podstawiony przez wuja, Józefa z Arymatei i płynie do Galii. Uwaga: mają ze sobą zabalsamowane ciało Jezusa. A może tylko głowę, motyw zabalsamowanej głowy towarzyszy początkom chrześcijaństwa w różnych legendach. Lądują w Zatoce Lwiej i jak już wiemy, rozpraszają się. Magdalena wcale nie jedzie z bratem do Marsylii, tylko sama udaje się do Langwedocji, a właściwie w pirenejskie pogórze. Tutaj ciało Jezusa postaje pogrzebane w okolicach Rennes-le-Château, dziecko idzie do ludzi na wychowanie, do żydowskich emigrantów z zaginionych dziesięciu plemion Izraela, których potomkowie właśnie przybyli z Germanii do Galii. Z nich powstanie pierwsza dynastia rządząca Francją – Merowingowie. Po latach Magdalena spocznie w tym samym grobie do Jezus, tylko jej głowę jeden z uczniów, święty Maximin zabierze do dalekiej Prowansji, gdzie sam sprawuje posługę biskupią, i gdzie kiedyś spocznie obok relikwii swojej dawnej pani z Betanii.

To wszystko ma być tajemnicą, ale tajemnice nie byłyby ważne, gdyby ich jakoś nie przekazywać z pokolenia na pokolenie. Miejsce owego grobu po stuleciach namaluje wielki malarz Nicolas Poussin, a dla niepoznaki umieści obok niego kilka figur pasterzy greckich i jedną zamyśloną kobietę. IPoussin napis Et in Arcadia ego.

Dla niepoznaki? Nie, bynajmniej – dla inteligentnej wskazówki. Pasterze – no, a do kogo przybieżeli pasterze do Betlejem? No, właśnie. A ta kobieta, która nie fascynuje się napisem, tylko opierając się o ramię jednego z pasterz z gestem pani, smutno spoglądająca w dół? Ona wie, kto tu spoczywa, od dawna zresztą, przebolała już tę stratę, choć nigdy o nim nie zapomniała. Tylko gdzie jest ta Arkadia? W Grecji?

Akurat. Poussin sytuuje grobowiec w konkretnym pejzażu, trochę lesistym, trochę górskim. Góry jak góry – wszystkie są dość podobne. Ale te drzewa to nie żadne greckie oliwki, jakiś liguster, jedno sczerwieniało jak to na jesieni w górach. Gdzie jest Arkadia? Wystarczy się rozejrzeć. Saunière, a jeszcze bardziej proboszcz sąsiedniego Rennes-les-Bains – Henri Baudet, się rozejrzeli. Saunière znalazł tablicę nagrobną ostatniej właścicielki zamku w Rennes-le-Château, Marie de Rennes-les-ChateauNègre d’Ables de Blanchefort d’Hautpoul. Na tej steli są różne dziwne i mało zrozumiałe napisy i jeden dość znany, choć nieco zmieniony, zapisany trochę łacińskim, a trochę greckim alfabetem: ET IN ARX A DIA EGO. Pani zmarła w 1781 r., przedtem wyspowiadawszy się przed księdzem Antoine Bigou, który był proboszczem w Rennes-le-Château sto lat przed Saunièrem. I Bigou pewne wnioski z tej spowiedzi zaszyfrował i spisał na pergaminie, który włożył w nieprzemakalną tubę, ukrytą w filarze pod ołtarzem.

Arx? Baudet z Rennes-les-Baines po prostu podjechał księżowską dryndą do miejscowości, która po oksytańsku nazywa się Arcas. Miał może z pół godzinki drogi.

Według Gérarda de Sède, Saunière będąc w Paryżu, zamówił sobie reprodukcję Pasterzy arkadyjskich Poussina – oryginał dzieła znajduje się dziś w Luwrze, choć przez długie lata wisiał w prywatnych apartamentach Ludwika XIV i nikt poza monarchą nie mógł na niego patrzeć. Cóż – jeśli nie wiemy czy proboszcz w ogóle był w Paryżu, nie wiemy też czy zamówił reprodukcję. Nie ma jej w każdym razie wśród rzeczy z wyposażenia dawnej Betanii. Ale może była gdzie indziej? Podobno Saunière tu w ogóle nie mieszkał, przeznaczając ten lepszy dom dla gości, a sam biedował na przylegającej do kościoła plebanii.

Jest jeszcze sprawa Merowingów. Stela nagrobna, odkryta przez Saunière’a koło ołtarza, gdzie spoczywała przez wieki odwrócona „twarzą” do ziemi, przedstawia dwóch, a może trzech rycerzy na dwóch koniach. Jeden może być kobietą, bo jakoś po damsku na koniu siedzi. Drugi albo ma na rękach dziecko, albo coś w rodzaju piłki. Rennes-les-ChateauA może jest to twarz drugiego rycerza, może templariusza, bo oni lubili jeździć we dwóch na jednym koniu. Współczesny Saunière’owi badacz starożytności langwedockich Eugène Stublein opublikował rzekomo w 1884 r. dzieło Rzeźbione kamienie z Langwedocji,  w którym zamieścił rysunek owej steli i autorytatywnie stwierdził, że oznaczała ona grób pochowanych w kościele w Rennes trzech władców z dynastii Merowingów: Sigeberta IV, Sigeberta V i Bery III, a pochodzi z roku 771. Wizerunek przedstawia przyjazd Sigeberta IV, któremu życie ratuje jego wuj Lewi Bellissen, 17 stycznia 681 r. Zapewne autor poznał ich wszystkich z twarzy, ale nie możemy tego stwierdzić na pewno, bowiem dzieło nosi datę wydania na rok przed przybyciem Saunière’a do Rennes-le-Château i na dziewięć lat przed odnalezieniem owej steli. A zapiski Stubleina zostały złożone w paryskiej Bibliotece Narodowej w 1966 r., co jest elementem gry mistyfikacyjnej prowadzonej przez Zakon Sionu. Dodam jeszcze dla porządku, że w bibliografii publikacji Stubleina pracy takiej w ogóle nie ma, zaś w rejestrach parafialnych kryptę ze stelą określa się jako miejsce pochówku właścicieli zamku w Rennes-le-Château, rodziny Hautpoul. Wszelako stela rycerska datowana jest przez fachowców na epokę Karolingów, VIII-IX wiek. Karolingowie wyzuli z tronu Merowingów…

Rennes-les-ChateauWychodzimy z willi i kierujemy się w stronę pseudogotyckiej Magdali. Trzeba tam dojść po murach, wzniesionych na miejscu dawnych wałów obronnych. Po drodze, pod płotem rezydencji znajduje się samotny grób. Tutaj właśnie w 2004 r. przeniesiono prochy księdza Bérengera Saunièra, na życzenie jednego z jego krewnych – Jeana Ribesa. Być może krewni mieli dość odpędzania od grobu domorosłych archeologów i poszukiwaczy skarbów, może chcieli bardziej zaznaczyć obecność czcigodnego przodka w jego dawnej rezydencji. Ale chyba stosunki między monsieur Ribesem a zarządem miasta nie są najlepsze, jeśli na kartce przy grobie władze informują w trzech językach o tym, że ekshumacja i przeniesienie szczątków, dokonane z wieloma naruszeniami przepisów, nastąpiły na skutek decyzji monsieur Ribesa, jednego z żyjących krewnych ojca Saunière. Grób ten nie jest utrzymywany w należytym stanie przez gminę, bo jest własnością prywatną monsieur Ribesa. Władze przepraszają za ten stan rzeczy, na który jednak nie mają wpływu.

Biedny Saunière… Nawet w prawie sto lat po śmierci nie ma lekko.

Przechodzimy do wieży Magdala i spoglądamy na okolicę. Niby wszystko już o Rennes-le-Château wiemy, ale trzeba to sobie uporządkować. NaRennes-les-Chateau południe wznosi się łańcuch Pirenejów, w niektórych żlebach jeszcze leży śnieg, chmury czepiają się szczytów. Jutro pewno będzie padać.

 

Dygresja dla wykształciuchów - Wizygoci w Pirenejach:

 

Być może właśnie zza Pirenejów dotarli tutaj pierwsi osadnicy z plemienia Iberów? Może to byli Gallowie ze szczepu Wolków Tektosagów, ci sami co zakładali Carcassonne i poszli dalej na południe, w VIII-VII w. p.n.e. zagospodarowując tereny, przedtem będące miejscem osadnictwa neolitycznego z 5 tysiąclecia p.n.e. Pierwotna nazwa miejscowości, Redae, co później przeszło w Razès, wywodzi się z języka celtyckiego, albo germańskiego (Wizygoci!) i oznacza wóz z wojskowym taborem. To była tradycja bitew między Teutonami a Rzymianami: Goci robili koło z wozów, którymi przewozili tabory i zza nich się bronili, jak osadnicy na Dzikim Zachodzie. Te wozy to była pierwsza osada, oppidum w miejscu Rennes-le-Château, naturalnie potem obwałowane wokół szczytu góry.  Rzymianie, zdaje się, założyli tu tylko obóz przejściowy, ale potem na dłużej zagościli Wizygoci, gospodarujący w Redae w latach 440-720. Była to oczywiście tylko wysunięta placówka królestwa mającego siedzibę w Tuluzie, ale ukształtowanie terenu sprawiło, że łatwo było się tu bronić, a także ukrywać. Siebie, lub swoje skarby…

Z tymi Wizygotami jest straszny kłopot. Niby wiemy, że ich wódz Alaryk I złupił Rzym w 410 roku, ale zabrawszy co się dało, ruszył na zachód. Daleko nie uszedł, bo w tym samym roku zmarł i został pochowany koło miejscowości Cosentia w Kalabrii, a wraz z nim pogrzebano wszystkie skarby jakie zdobył w Italii.

Rennes-les-ChateauNo to co ukrywali Wizygoci koło Redae?

Następca Alaryka, Ataulf z rodu Bałtów doprowadził Wizygotów do Galii i tam osiedlili się w okolicach Narbony. Czy to nie wtedy powstał ich obóz warowny w miejscu dzisiejszego Rennes-le-Château? Przez kilkadziesiąt lat wojowali z Rzymianami, Ostrogotami i Celtami po obu stronach Pirenejów, aż w 460 r. Rzym przekazał im we władanie Septymanię. Czyli mniej więcej dzisiejszą Langwedocję. Pierwszym królem wizygockim był Euryk, który w 475 r. został koronowany za zgodą Rzymian, w zamian za oddanie im wschodniej części wizygockich ziem – Prowansji. To co zostało jego synowi i następcy Alarykowi II było i tak dość spore i obejmowało tereny od Orleanu do połowy półwyspu Iberyjskiego. W dodatku państwo ze stolicą w Tuluzie miało skomplikowaną sytuację religijną: Wizygoci wyznawali arianizm, jedną z największych herezji chrześcijańskich, a na podbitych terenach zaczęło dominować ortodoksyjne chrześcijaństwo, będące od czasów Konstantyna religią państwową cesarstwa rzymskiego. Na północy irytował się Wizygotami pierwszy ochrzczony król Franków – Chlodwig (trzeci z kolei z dynastii Merowingów), który w końcu w 507 r. w Vouille w pobliżu Poitiers pokonał Alaryka II, pozostawiając Wizygotów jedynie na terenie Septymanii, której stolicą stała się po zajętej przez Franków Tuluzie - Narbona. To ponoć wtedy królewski skarb został ulokowany w Redae, które wyrosło w potężną twierdzę. Rennes-les-Chateau

Król Almaryk – kolejny władca Wizygotów – rządził w Narbonie do 531 r., po czym został zabity, a jego królestwo powoli zaczęło się przenosić za Pireneje. Wkrótce potem kolejny Merowing – Hilperyk opanował tereny do lewego brzegu Aude, po prawej rządzili Wizygoci. Ich głównym punktem obrony stało się Redae. Miejscowość była o wiele większa, niż dzisiaj. Obronna twierdza zajmowała szczyt wzgórza, tam, gdzie dzisiaj usytuowane jest Rennes-le-Château. U jego podnóża znajdowało się podgrodzie, o mniej wojskowym charakterze. Niektóre źródła podają, że w okolicy mieszkało 30 tysięcy osób, ale to niemożliwe. W każdym razie było ich na pewno o wiele więcej niż dziś: francuski rocznik statystyczny podaje, że obecnie mieszka tu stale niewiele ponad 60 osób…

Wizgocką potęgę w rejonie Narbony i Rennes-le-Château dobiła inwazja Saracenów. Arabowie do Redae chyba nie dotarli, jeśli w czasie okupacji Narbony właśnie do miasta na wzgórzu przeniesiono siedzibę arcybiskupstwa. Po zwycięskich kampaniach Karola Wielkiego w VIII w. Redae stało się hrabstwem podporządkowanym władcom Carcassonne, ale o roli niewiele mniejszej od tego miasta. W każdym razie, w X w. dzisiejsze Rennes-le-Château było jednym z trzech najważniejszych ośrodków regionu, obok Narbony i Carcassonne. Swoją ważną rolę zawdzięczało głównie tradycji, opartej na ważnym strategicznie położeniu miasta.

Rennes-les-ChateauTo pewno było powodem, dla którego cesarz Karol Wielki wyznaczył swojego przyjaciela Guillaume de Gellone, uczestnika słynnej bitwy pod Roncesvalles z 778 r., w której zginął dzielny Roland, na zarządcę wielkiego hrabstwa Razès, obejmującego całe górne dorzecze Aude, z siedzibą w Redae. Jego potomkowie rządzą hrabstwem i miastem prawie sto lat, a potem dostaje się ono w ręce hrabiów Carcassonne. W czasach karolińskich powstaje w Redae pierwszy zamek, usytuowany w zachodniej części miasta. Z początków XI w. pochodzi bowiem wzmianka o castellum Redae, nazywanym kilkadziesiąt lat później już castros de Redez, lub castrum Redes. W 1170 całe hrabstwo, w tym Redes, zostaje zdobyte przez króla Aragonii (był nim wówczas kilkunastoletni zaledwie Alfons II). Przed zajęciem obroniła się tylko cytadela, której nie udało się Hiszpanom opanować. Dokończmy sprawy nazwy: w XIV w. miasto nazywa się Regnis, w XV – Rehennes, w XVI – Rénes.

W początku XIII w. krucjata przeciwko Albigensom omija Rennes-le-Château. Szymon de Montfort zdobywa i niszczy katarski zamek w Termes i Coustaussa, ale twierdzą karolińską się nie interesuje. Czy to znaczy, że nie było tu katarów? Oczywiście, że byli, bo byli wszędzie. Ale chyba twierdza nie była taka ważna, żeby ją trzeba było zdobywać. Prawdopodobnie jej właściciele uciekli do Carcassonne i tam ich dopadł miecz Szymona. Opuszczony zamek w Redae w 1230 r. dostaje się – wraz z tytułem hrabiego Razès – porucznikowi krucjaty i przyjacielowi Szymona, Piotrowi z Voisins. Dawny krzyżowiec staje się dobrym gospodarzem miasta, dba o jego rozwój, otacza bezpiecznymi murami, doprowadza do intensyfikacji handlu, co powoduje wzrost liczby ludności. Jego potomkowie rządzą w Redes do 1362 r., kiedy to banda maruderów zza Pirenejów, dowodzona przez Henryka II Kastylijskiego napada, łupi i rujnuje miasto, z którego pozostaje tylko kilka budynków. Zamek ulega zniszczeniu. Przez kilkadziesiąt lat egzystuje tu tylko maleńka wioska, nie pamiętająca nawet o znaczeniu, jakie miejscowość miała przez stulecia. W 1422 r. zubożałe hrabstwo przechodzi w ręce rodziny Hautpoulów, poprzez małżeństwo Pierre-Raymond d’Hautpoul z Blanką, córką Joanny de Voisins.

Rennes-les-Chateau

7 Widok na Rennes-le-Château z lotu ptaka. W głębi - sam château.Rennes-les-Chateau

 

W tej rodzinie zamek i miasto pozostaną do końca XVIII wieku. Zamek: no właśnie, przecież zamek jest w nazwie miasta! Po zniszczeniach z XIV wieku, Hautpoulowie odbudowują rezydencję w takim kształcie, jaki mniej więcej ma dzisiaj. Znajduje się w zachodniej części miasteczka i ma charakter całkowicie prywatny, choć obecnie nie należy już do jej założycieli.

François d’Hautpoul, noszący także tytuł hrabiego Blanchefort, ożenił się z Marie de Nègre d’Ables, która po jego śmierci w 1753 r. zachowała tytuły pani de Niort, de Roquefeuil i de Blanchefort. I była kustoszem tajemnicy Rennes-le-Château. Jej córka, Marie-Anne Elisabeth d’Hautpoul, nazywana także panienką z Rennes, popadłszy w kłopoty finansowe po Rewolucji, sprzedała posiadłość, która przeszła w ręce jej służby: Michela Captiera i Julie Avignon, kończąc epokę hrabiów Redae. W 1946 r. zamek został zakupiony przez Mariusa Fatina, komisarza floty handlowej. W posiadaniu jego rodziny (syn, Henri Fatin) zamek pozostaje do dziś.

W 1855 r. w Rennes-le-Château osiedlił się Bérenger Saunière.

 

Wieża Magdala, zaprojektowana tak jak i willa Betania przez architekta Tiburce Caminade z Limoux, razi swoją sztucznością, udawaniem tego, czym nie jest. W ogóle całość rezydencji księdza Saunièra wydaje mi się kiczowata, sprawia wrażenie dekoracji teatralnej, scenografii w sztuce, w której jest on głównym bohaterem. Wciśnięta w niewielką przestrzeń wzgórza, między kościołem a stromą skarpą wygląda jak dorobek niezbyt bogatego nuworysza, który tombakiem zastępuje złoto, a sztukę – sztukaterią. Nie wydaje się, że skarby Wizygotów czy oszczędności Blanki Kastylijskiej, ani opłaty za milczenie w sprawie prawdziwej prawdy na tematy ewangeliczne przysporzyły proboszczowi wielkiego majątku: plebania, kościół i ogród różańcowy w Ludźmierzu są stokroć bardziej wystawne, a pochodzą tylko z datków i darowizn. O Licheniu już niRennes-les-Chateaue wspomnę.

Opuszczamy powoli teren kościelny. Jeszcze rzut oka na okolice miasta, z punktu widokowego po południowej stronie Rennes-le-Château: wapienny łańcuch przedpola pirenejskiego z daleka wygląda jak ser szwajcarski – co kawałek przez lornetkę odnajdujemy formację, która zdaje się ukrywać jaskinię. To tam gdzieś leży Rennes-les-Bains i tam są kolejne ślady Marii Magdaleny. Oczywiście, według lokalnej tradycji.

Schodzimy ze wzgórza w stronę parkingu, który opuściliśmy ledwo półtorej godziny temu. Aż się nie chce wierzyć, że byliśmy tu tak krótko; jedna z reklam w mieście określa je jako miejsce, gdzie czas się zatrzymał i gdzie zaczęło się marzenie. Coś w tym jest.

Zjeżdżamy do Couizy – sporego (1,5 tysiąca mieszkańców) miasta na skrzyżowaniu ważnych lokalnych dróg, także z rzymsko-karolińską przeszłością. W poszukiwaniu restauracji trafiamy do XVI-wiecznego zamku Château-des-Ducs-de-Joyeuse. Owszem, można tu i zjeść i zamieszkać, ale ceny są chyba dla udziałowców skarbu Blanki Kastylijskiej. Zatrzymujemy się jednak na chwilę, żartując sobie z nazwy, którą tłumaczymy sobie jako zamek wesołych książątek, a potem – wesołych chłopców. Joyeuse - wesoły, czyli gay, ale śmieszne.

Couiza

 

 

Château-des-Ducs-de-Joyeuse w Cuizie 8 

 

Tak naprawdę nie koniecznie jest to dowcip. Rodzina Jeana de Joyeuse, który będąc gubernatorem Narbony i głównodowodzącym wojsk królewskich w Langwedocji postawił ten zamek Rennes-les-Chateauw latach 1540-1550, pochodziła z miejscowości Joyeuse w regionie Rodan-Alpy, na północ od Prowansji. A jeden z przedstawicieli tej rodziny, noszący wdzięczne imię Anne (Aniek?) urodzony zresztą tu, na zamku w Couizie w 1560 r. i będący m.in. baronem pobliskiego Arques – był ulubionym faworytem (tutaj się mówi: mignon) Henryka III, czyli naszego krótkoterminowego króla Henryka Walezego, o którego gorszących skłonnościach do wesołych chłopców opowiadano w dawnej Polszcze szeptem przez kilka pokoleń. Jean de Joyeuse w 1518 r. ożenił się z ostatnią dziedziczką gubernatorów Langwedocji, Françoise de Voisins, tworząc kolejną hrabiowską dynastię między Narboną a Carcassonne, z siedzibą właśnie w tym zamku. W połowie XVII w. rezydencja została sprzedana rodzinie arcybiskupa Narbony, która jednak także nie zdołała jej utrzymać. Po Rewolucji zamek został w 1796 znacjonalizowany i był tu szpital wojskowy, siedziba żandarmerii, w końcu magazyn surowców dla… fabryki kapeluszy. Wreszcie popadł w całkowitą ruinę, aż w latach 80-tych XX w. staraniem zawiązanej w tym celu spółki urządzono tu hotel i restaurację.

Hotel w zamku jest czynny od marca do listopada. Jego specjalnością jest organizacja ślubów, a Couizanajwiększym magnesem przyciągających turystów jest reklama, że znajduje się on dwie minuty (!) od Rennes-le-Château i jego tajemnic. No i, tradycyjnie, że znajduje się w sercu krainy katarów. Co mają katarzy wspólnego z hotelarstwem i gastronomią – nie wiadomo.

Przez piękny podjazd wchodzimy na dziedziniec, zajmowany obecnie przez hotelową restaurację. Menu, czyli danie dnia podawane jest w dwóch wersjach – renesansowej za 28 € (dwudaniowe) lub 35 € (trzydaniowe) oraz rycerskiej – 47 €. Interesujący wystrój wnętrza jednak przyciąga naszą uwagę w większym stopniu niż renesansowo-rycerskie menu. Obiecujemy sobie, że obiad zjemy w następnej miejscowości, i nie koniecznie w magnackiej rezydencji, w której wyrabiano kapelusze dla ludu.

CouizaOdjeżdżamy, kierowani przez drogowskaz w stronę uzdrowiska Rennes-les-Bains. To tylko dwanaście minut i niespełna dziewięć kilometrów, damy radę.

Ale nie trzeba robić zbyt szczegółowych planów. Po dwóch kilometrach zauważamy informację o zamku katarskim i drogowskaz, kierujący nas w lewo, do miejscowości o wdzięcznej nazwie Coustaussa, co Renatka oczywiście natychmiast przekręca na „usta – usta”. Ostro w górę i zatrzymujemy się przy położonych obok drogi ruinach zamku.

Dziwna nazwa wioseczki (tylko ok. 50 stałych mieszkańców!) pochodzi z czasów bitew między Rzymem a Wizygotami i wywodzi się od łacińskiego słowa custodia – placówka strażnicza. Miejscowość istnieje już w 730 r., czyli powstała u schyłku panowania Wizygotów w regionie Razès. W tamtych czasach (a może nawet wcześniej, w epoce celtyckiej) funkcjonowała tu nad rzeką Sals niewielka twierdza, w miejscu której Pierre de Vilar, prawdopodobnie wyznania katarskiego, w 1157 r. wybudował spory zamek, dla obrony swoich włości. Vilar, urzędnik wymiaru sprawiedliwości w Prowansji i Langwedocji, dwa lata wcześniej w uznaniu swoich zasług otrzymał Coustaussę w darze od wicehrabiego Carcassonne – Rajmunda Trensavela. Zameczek był niewielki – miał zaledwie 45 metrów długości i 15 wysokości i otoczony był murem, obejmującym 100-metrowy dziedziniec. Mimo potężnych umocnień zamek został bez trudu zdobyty przez Aragończyków w czasie ofensywy z roku 1170, choć jedynie na krótko. Niebawem przyszło większe niebezpieczeństwo – w 1210 r. ponure żniwo śmierci zaczęła w okolicy zbierać krucjata przeciw Albigensom, dowodzona przez Szymona de Montfort. Uczestniczący w walkach przeciw krzyżowcom rycerze z Coustaussy schronili się w zamku, ale widząc przewagę przeciwnika – uciekli zeń podziemnymi korytarzami w stronę Rennes-le-Château i zamku w Blanchefort. Krzyżowcy wdarli się do twierdzy, gdzie zastali tylko puste mury, ale miejscowość zajęli. Rok później mieszkańcy zbuntowali się przeciw ich rządom i zdobyli zamek – jednak był to tylko gest rozpaczy. Wojsko Montforta opanowało sytuację i dokonało pacyfikacji miasteczka. Bunty wybuchały potem jeszcze kilkakrotnie, aż twierdzę przejął i rozbudował  baron sąsiedniegoCoustaussa Arques – Pierre de Voisins.

Po wojnach religijnych XV i XVI w. zamek opustoszał i popadał w coraz większą ruinę, dewastowany przez okolicznych mCoustaussaieszkańców. Niezamieszkiwany od 1650 r., w 1799 r. został kupiony przez Ambroise Azaisa z Arques, który jednak przeliczył się z siłami i nie zdołał ani go odbudować, ani zapobiec szkodom. W 1819 r. zatem kazał rozebrać resztki dachu i ściany nośne. Pozostało tylko to co widzimy – mury zewnętrzne. Naprzeciw, od południa, wysoko, jak memento ukazuje się sylwetka Rennes-le-Château.

Dlaczego tutejszy zamek jest reklamowany jako katarski? Bo wszystko co katarskie, jest teraz modne. Czy w Coustaussy byli katarzy? Z pewnością tak. Ale nie dlatego zdobywali je krzyżowcy, by zniszczyć heretyków, tylko żeby zagrabić własność lenników Trensavela i dokonać zmiany statusu własności ziem Langwedocji. Ot, smutna i mało romantyczna prawda o wojnie rzekomo religijnej.

Wracamy na główną szosę i po kilku kilometrach dojeżdżamy do rozstaju dróg. Prosto biegnie droga do Arques, w prawo – do uzdrowiska Rennes-les-Bains. Tam pojedziemy.

Droga prowadzi wciąż pod górę, w zacienionej dolinie, po zachodniej stronie rzeki Sals, jednego z ważniejszych dopływów Aude. Jesteśmy w miejscu, gdzie masyw Corbières – stanowiący jakby wapienne przedpole Pirenejów – wydziela z siebie największe bogactwo tej ziemi – wysoko zmineralizowane i lecznicze wody termalne, stosowane przy dolegliwościach żołądka i niektórych chorobach skóry, także w schorzeniach reumatycznych. Zostawiamy auto na parkingu koło głównego ośrodka sanatoryjnego i ruszamy w górę Sals. Wszystko to na początek przypomina zminiaturyzowaną (do zaledwie 220 mieszkańców) naszą PiwnRennes-les-Bainsiczną. Nieopodal słabo zagospodarowanego placu zabaw, już nieomal na końcu miasteczka, spostrzegamy mało widoczny drogowskaz, kierujący nas do miejsca, uroczo nazywającego się Fotel Diabła.

 

Oryginalny drogowskaz do Fotela Diabła, Okrągłego Źródła i Drżącej Skały 8 

 

Rennes-les-BainsStroma droga doprowadza do niewielkiego osiedla, gdzie postępując za znakami wchodzimy w niezbyt gęsty las i ścieżką omalże beskidzką idziemy wciąż w górę przez kilkanaście minut. Najpierw mijamy Okrągłe Źródło, potem dochodzimy do sporej skały, rzeczywiście wyciętej w kształcie fotela. Ale gdzie ten diabeł? Czy może chodzi o to, że na „siedzeniu” fotela znajduje się – trochę dziwaczny, ale jednak – znak krzyża, którego postponowanie własnym siedzeniem jest trochę satanistyczne? EzoterRennes-les-Bainsyczny krzyż jest również z tyłu „oparcia”.

Ścieżka prowadzi dalej w głąb lasu i po kolejnych kilkunastu minutach doprowadza do Drżącej Skały, w przeciwną stronę można dojść do Słodkiej Kąpieli, po drugiej stronie rzeki jest Źródło Miłości… To wszystko bardzo piękne, ale mamy inne cele, a poza tym puste żołądki…

Wracamy na parking i jedziemy z powrotem przez miasto, poza jego granice w kierunku na Bugarach. Tam też nie zdążymy – chociaż zarówno same miasteczko nad rzeką Blanche, jak i górujący nad nim najwyższy szczyt masywu Corbières, Pech de Bugarach (1230 m) są niezwykle ciekawe i uchodzą za jedną ze stolic hippisów i ruchu New Age. Góra ma być miejscem kontaktów z kosmicznymi energiami i kosmitami jako takimi, a miasto uchodziło za miejsce, w którym zacznie się koniec świata 21 grudnia 2012 r., albo przeciwnie, które jako jedyne przed końcem świata się obroni. Niezwykłą nazwę wiąże się z imigrantami z… Bułgarii, należącymi do sekty bogomiłów, którzy podobno byli w X w. poprzednikami katarów. Jednym z fundamentów ich wiary był dualizm, jeszcze mocniej osadzony w zasadach religijnych niż u katarów; bułgarscy heretycy m.in. uważali, że Bóg miał dwóch synów: Jezusa i Satanaela. Pamiętamy bliźniaków w Rennes-le-Château?

Po dobrych paru kilometrach stajemy przy szosie, a Renata i Michał przeprawiają się poRennes-les-Bains kamieniach na drugą, wschodnią stronę rzeki Sals, ja pilnuję samochodu po stronie zachodniej, czyli ubezpieczam wyprawę. Źródło Marii Magdaleny (kąpiele, pranie pieluszek niemowlęcia, medytacje itp.) nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym, może trochę bardziej żelazistą wodą niż sama rzeka, ale na skalnej ścianie nad źródłem, tak jak na tatrzańskiej Skale Pisanej – sporo świadectw zainteresowania nawet XIX-wiecznych turystów. Czy był tu ksiądz Saunière, przyjaźnRennes-les-Bainsiący się z tutejszym proboszczem Henri Boudetem, starszym o prawie 20 lat i o tyleż dłużej interesującym się historią i – powiedzmy – tradycją lokalną?

On także dysponował sporymi sumami pieniędzmi niewiadomego pochodzenia, ale sam nie inwestował ani w kościół ani w prywatne rezydencje, ale wspierał finansowo sąsiada przez góry, proboszcza w Rennes-le-Château, oraz – na wszelki wypadek – także biskupa Carcassonne. Zmarł co prawda w biedzie, ale nie w niesławie…

 

Wracamy do centrum Rennes-les-Bains. Po zaspokojeniu potrzeb duchowych pora na kolację. Jedyna otwarta o tej porze restauracja to dziwaczny bar o nazwie „A L’Or Loge Kfe”, co jest jakąś grą słów: powinno być A L’horloge, czyli jakby pod zegarem, bo dworcowy wielki zegar z jakimś nieprawdziwym czasem wisi nad pomarańczowo-złotą markizą, a tymczasem mamy coś w rodzaju „Pod złotą lożą”. Kfe, to skrót od café.

Siedzimy, czekamy na zamówienie, rozglądamy się wokół. Wygląda na to, że jesteśmy jednymi z nielicznych „obcych”, pozostali - ludzie i psy, znają się doskonale. Większość towarzystwa wygląda na podstarzałych hipisów, którzy zachowali strój i obyczaje dzieci-kwiatów z lat 60-tych. Dziwacy, na pewno. Może wyznawcy New Age, albo Ery Wodnika? W miejscowości, która ma kąpiele w nazwie, byliby całkiem na miejscu… Ale nikt nie jest pijany, nikt nie zachowuje się zbyt głośno, nikt nie przeszkadza innym.

Henri Boudet

 

7 Henri Baudet, proboszcz Rennes-le-BainsRennes-les-Bains

 

Prosimy o kartę dań. Trudno się dogadać, angielski w ogóle nie wchodzi w grę, francuski z trudem. Zapewne to nasz francuski jest tu mało komunikatywny. Karty dań nie ma. Kelner woła właściciela, patron przynosi nam do stolika stojącą przed barem wielką tablicę, na której kredą wypisane są specjalności dnia. Rewelacja. W pewnym momencie czujemy, jak całe zmęczenie i trudy nieskończonego przecież jeszcze dnia odpływają, wyciągamy się wygodnie na krzesłach i pozwalamy nieść się niesamowitej atmosferze małego miasteczka, gdzie od wieków przyjeżdżają ludzie ze świata (głównie z Francji), żeby cieszyć się spokojem, leczyć ciepłymi wodami i zamawiać oberżyny z jakimś mięskiem, piwo czy wino, głaskać cudze psy i uśmiechać się w międzynarodowym języku sympatii. Już tak kiedyś mieliśmy, ale ludzi było o wiele więcej, więcej snobów i ceperskich turystów, choć też było sympatycznie i na luzie: rok temu w Matali na Krecie.

Chyba to wszystko przyciągało do tutejszych „wód” jeszcze starożytnych Rzymian, którzy uznawali kąpiele w regionie Redae za najlepsze w całej Galii Narbońskiej. Wizygoci nie byli entuzjastami term, Frankowie, a tym bardziej krzyżowcy zdaje się w ogóle się nie myli, więc sława term wróciła dopiero w XIX w., wraz z modą na wodolecznictwo. Cicha i skromna przez większą część swej historii wioska nie miała własnego zamku, ale czuwali nad nią właściciele dwóch pobliskich twierdz. Najbliżej, zaledwie trzy kilometry na północny zachód, znajdował się założony przez Wizygotów w VII w. zamek Blanchefort, teren sporów z okolicznymi opactwami, posiadany następnie przez możny ród Blanchefortów, którego przedstawiciel, Bertrand de Blanchefort, był dziewiątym wielkim mistrzem zakonu templariuszy i im to właśnie w pierwszej połowie XII wiekuRennes-les-Bains powierzył opiekę nad zamkiem. Zakonnicy z czerwonym krzyżem na białych płaszczach rozwinęli wokół zamku miasteczko o nazwie Rena (Renata się cieszy...), a potem zatrudniali jego mieszkańców do pracy w założonej tu kopalni złota. Biała Twierdza (Blanche fortis) wpadła potem w ręce rycerzy krucjaty katarskiej i została zniszczona, a doRennes-les-Bainsbra Blanchefortów powiększyły domenę królewskiego gubernatora hrabstwa Aude, pana na zamku Arques, Pierre de Voisina. Ale, jak wiemy, ród Blanchefortów przetrwał i taki tytuł – hrabia de Blanchefort - nosił ostatni właściciel Rennes-le-Château, François d’Hautpol.

Zaczyna się robić późno, ale jakoś nie chce się nam spieszyć. Powoli dojadamy, dopijamy i odrywamy kelnera od rozmowy z przyjacielem i jego psem.

- Pardon, monsieur, nous voudrons payer…

- Bien sûr – odpowiada.

I po chwili przynosi na tacy małą butelkę wody mineralnej „Perrier”. Peje i Perie w sumie rzeczywiście brzmią podobnie...

Wybuchamy śmiechem, pan się płoszy, tłumaczymy się, przepraszamy, płacimy. Nous voudrons Perrier wejdzie potem do naszych porzekadeł na stałe.

Włóczymy się jeszcze leniwie po wąskich zaułkach Rennes-les-Bains, schodzimy do rzeki i ze zdziwieniem zauważamy, jak w środku płytkiego nurtu wydobywa się ciepła woda. W kilku innych miejscach ciepłą mineralkę (ale nie Perriera) można sobie nalać wprost z kranu. Domy toną w kolorowych kwiatach.

Zjeżdżamy do skrzyżowania i patrzymy na zegarki: dochodzi 7 wieczór. Ale, w końcu, nie jesteśmy z nikim umówieni, kod do bramy hotelu pamiętamy i możemy do naszej dziupli w Carcassonne wrócić o dowolnej porze. Skręcamy w prawo, mijamy miejscowość Serres, nie dając się zwabić reklamie zapraszającej do tutejszego château, który jest po prostu miejscem produkcji wina (choć istniejącym tu od 600 lat!) i po chwili dojeżdżamy do Arques.

To kolejne miejsce, przed laty zaznaczone grubą kreską w moich książkach o Langwedocji i tajemnicach tego regionu. Parkujemy nieopodal drogi, przed pięknie się prezentującym Château d’Arques. Przechodzimy przez łąkę (do zamku nie ma bezpośredniego dojazdu) tylko po to, żeby zobaczyć, jak pani kustosz właśnie zamyka drzwi na kilka kluczy i uśmiechając się przepraszająco, schodzi polną dRennes-les-Bainsróżką do swego samochodu. Jest już wpół do ósmej, a muzeum jest czynne do siódmej. Zaoszczędziliśmy po 5 €, i w zasadzie nie ma czego żałować: historia zamku jest krótka i niezbyt ciekawa. Teren związany był w XII i początkach XIII w. z właścicielami zamku w położonym o 15 km na wschód Termes. Po rozpoczęciu w 1209 r. krucjaty przeciw Albigensom i bestialskim zniszczeniu Béziers, katarzy z rejonów górArques Corbières zostali wzięci pod opiekę przez pana tego terenu, Rajmunda de Termes, wasala i przyjaciela Rajmunda Rogera Trensavela z Carcassonne. Wielu z nich schroniło się na zamku w Termes i tam zostali otoczeni w 1210 r., przez wojska Szymona de Montfort. Po odcięciu obrońcom dostępu do wody, Szymon po kilku miesiącach oblężenia zajął zamek, a następnie zniszczył wszystkie okoliczne wioski, oskarżane o sprzyjanie heretykom, w tym Arques. Do zarządzania terenem Redis wyznaczył swego porucznika, Pierre de Voisina, który potem został królewskim gubernatorem tej prowincji. Swoje rządy w Arques zaczął od spalenia na stosie jednej z mieszkanek, podejrzewanej o czary. Jego syn Gilles w 1280 r. rozpoczął budowę tutejszego zamku, ukończoną 30 lat później przez kolejnego przedstawiciela dynastii. W XVI w. ostatnia przedstawicielka rodu, Françoise, jak już wiemy, poślubiła Jeana de Joyeuse, a zamek podupadł na rzecz twierdzy w Couiza, gdzie rezydowali baronowie. W 1575 r. omal nie zdobyli go protestanci, i choć obrońcy ocaleli walcząc w donżonie, to twierdza uległa znacznym zniszczeniom. W czasie Rewolucji znacjonalizowany, ulegał postępującej dewastacji, aż wreszcie współcześnie został odbudowany i przekształcony w muzeum. Wszystko wszystkim, ale na pewno nie jest to zamek katarski.

Kilka samochodów stoi jeszcze na parkingu, ale nikt nie przejmuje się zamkniętym zamkiem. Ja też. Wszyscy stojąc tyłem, albo bokiem do twierdzy fotografują albo łańcuch górski zamykający pejzaż od południowej strony, albo puste pole z paroma krzakami nieopodal terenu zamkowego. Ja też.

To jest ten mój ostatni dziś, prywatny celik wyprawy. Jak nazywa się to miejsce? Arques. Po francusku wymawia się to Ark. A po oksytańsku? Arcas. To jest, według badaczy pism księdza Saunièra, księdza Boudeta i innych źródeł oraz „źródeł” owa Arx z tablicy nagrobnej ostatniej właścicielki Rennes-le-Château. Marie de Nègre. Arx-a-dia. Arka dla bogini. Voilà!

Jesteśmy w Arkadii. Et in Arcadia ego.

PoussinNa XVII-wiecznym obrazie Nicolasa Poussina Pasterze arkadyjscy namalowane tam postacie wpatrują się w samotny grób z takim właśnie napisem. Solidny, kamienny grobowiec stoi na skraju łąki pod lasem, mając jako tło pasmo górskie z charakterystycznArquesymi ukształtowanymi ciekawie przez erozję szczytami. Według tysięcy badaczy i obserwatorów to są właśnie te szczyty, które teraz fotografujemy: Renatka, ja, jakiś turysta z Niemiec, jacyś Anglicy.

 

7 Nicolas Poussin

 

Bo ja wiem… Góry jak góry, wszystkie – z wyjątkiem Giewontu i Matterhornu – wyglądają podobnie. No dobrze, ale gdzie jest grób? Ten najważniejszy grób w historii ludzkości, a przynajmniej w historii chrześcijaństwa?

Nie ma. Ale…

Był. Podobno...

 

Dygresja dla wqykształciuchów: Najważniejszy grób w historii

 

Markiza Marie de Nègre z Rennes-le-Château umierając w 1781 r., powierzyła swemu spowiednikowi Antoine Bigou informację o tym, że niedaleko znajduje się grób z relikwiami Jezusa i Magdaleny. Ksiądz trafił do miejsca, zwanego Les Pontils, obok zamku Arques, odnalazł mogiłę i znajdującą się na niej tablicę umieścił w Rennes-le-Château na mogile zmarłej penitentki. Czy przeniósł tam też zawartość grobu? A może był to tylko cenotaf, symboliczny pusty grób, jak ten, który Magdalena zobaczyła w posiadłości Józefa z Arymatei pod Jerozolimą? Pozostałości mogiły zostały podobno zniszczone podczas poszukiwań dawnego wejścia do pobliskich kopalni złota. Stela z Pontils położona poziomo przykryła grobowiec Marie de Nègre, zaś informację o markizie (w dziwaczny sposób zapisaną) umieszczono na tablicy pionowej. Wiadomość o tym fakcie ksiądz Bigou powierzył pergaminowi, który ukrył w głowicyArques filaru ołtarzowego w kościele w Rennes-le-Château. Ten właśnie pergamin sto lat później odkrył Saunière. Odnalazł też na cmentarzu przykościelnym zniszczony już grób dawnej właścicielki, tablicę pionową ujawnił, poziomą opisał i następnie ukrył. Podzielił się tą tajemnicą z proboszczem sąsiadującej z Arques parafii Rennes-les-Bains – Henri Baudetem. Miejsce przechowywania steli znała jego gospodyni i po jego śmierci umieściła w mogile proboszcza. Gdy go ekshumowano w 2004 r. obecny przy tym mer miasta niczego takiego nie stwierdził. Druga wersja: Saunière skuł cały napis ze steli i wykorzystał ją przy budowie kostnicy na parafialnym cmentarzu.

Tymczasem w Les Pontils koło Arques w 1880 r., a więc na 5 lat przed przybyciem Saunière’a do Rennes-le-Château, osiedlił się wraz z rodziną amerykański przedsiębiorca Jean Louis Galibert, który prowadził dość oryginalny biznes, mianowicie wykonywał epolety i szamerunki, jako półfabrykaty dla wojskowych krawców. Dlaczego ulokował się w takiej dziurze i skąd przybył – nie wiadomo. W 1903 r. wnuk założyciela biznesu wezwał z Rennes-les-Bains murarza nazwiskiem Bourrel i polecił mu wybudować na terenie swojej posiadłości grób. Prawdopodobnie pamięć o tym, że kiedyś było tu miejsce pochówku przetrwała do początków XX w., a wzmacniał ją fakt, że na starej mapie katastArquesralnej z czasów napoleońskich zaznaczono w tym miejscu obecność cmentarza. Rok później w nowo wybudowanym grobie pochowana została jego babcia, Elisabeth. Po I wojnie rodzina Galibertów przeniosła się do Limoux, w 1921 r. zakupiła kwaterę na tamtejszym cmentarzu, dokąd przeniesione zostały szczątki pochowane w Pontils, a także podobno płyta nagrobna. Dziś w Limoux Galibertowie mają nowy, dość standardowy grób z lastrico... A nazwisko Galibert jako żywo przypomina imiona władców z dynastii Merowingów: Sigeberta, Childeberta, Dagoberta...

Posiadłość koło Arques została wystawiona na sprzedaż i kupiła ją dość tajemnicza osoba, Amerykanka francuskiego pochodzenia Emily Rivarès, która osiedliła się tu z ponad 50-letnim wówczas synem Louisem Bertramem Lawrence i leciwą matką Mary. Powodem wybrania tego miejsca, spokojnego i obdarzonego dobrym klimatem, był podobno fatalny stan zdrowia Louisa. Lawrence był Amerykaninem holenderskiego pochodzenia, urodzonym w Hartfort w stanie Connecticut, erudytą, człowiekiem niewątpliwie wykształconym, choć nie wiadomo w jakim kierunku, pasjonatem archeologii i egiptologii. Prowadził dziwny, raczej nocny tryb życia, zajmował się wykopaliskami w okolicy, nie utrzymywał właściwie żadnych stosunków z okoliczną ludnością, a ludzie się go po prostu bali. W dodatku nikt nie wiedział, jakie są prawdziwe źródła utrzymania całej rodziny i dlaczego chory Lawrence całe dnie spędza nie na wypoczynku, tylko na szczegółowych pomiarach i przekopywaniu okolicy. Niektórzy podejrzewali, że jest pomylonym poszukiwaczem skarbów, jakich wiele pojawiało się w okolicy dawnej kopalni złota w Blanchefort. Z niezbyt wielkim powodzeniem próbował także hodować kozy i króliki.

Menhir w PontilsNiebawem wyremontował zniszczony grób Galibertów i w grobie tym w 1922 r. pochował babkę Mary Rivarès i jej dwa koty – zmumifikowane. 10 lat później dołączyła do nich Emily Rivarès. Prawdopodobnie w 1933 r. przebudował grobowiec tak, by nadać mu kształt podobny do tego, jaki przestawił Poussin w swych Pasterzach arkadyjskich. Niektóre autorytety twierdzą, że taką formę miał już grobowiec z inicjatywy poprzedniego właściciela. A niektórzy ze starych mieszkańców Arques jeszcze w latach międzywojennych twierdzili, że taki grobowiec był tam zawsze, niszczony i zmieniany, był odbudowany w formie przypominającej – to już moja uwaga – groby rzymskie i wczesnochrześcijańskie, jakie do dziś istnieją na cmentarzu Alyscamps w prowansalskim Arles… Ale w najstarszej publikacji, opisującej w 1878 r. te okolice pod względem krajoznawczym (Étude Historique sur le des Haut-Razès autorstwa Louisa Fédié) największą atrakcją jest znajdujący się koło Arques menhir, zaś o tajemniczym grobowcu nie ma ani słowa.

 

Menhir w Pontils 8 

 

Po śmierci i dziwacznym pogrzebie matki, w którym uczestniczyło jeszcze pięć nieznanych nikomu osób, Lawrence prawdopodobnie opuścił Pontils, przenosząc się do Carcassonne, gdzie zmarł w nędzy w 1953 r. Owe nieznane osoby jeszcze przez jakiś czas prowadziły tajemnicze badania i poszukiwania w okolicy, wreszcie i one zniknęły. Posiadłość została sprzedana miejscowym rolnikom i służyła jako pastwisko.

MadeleinePo ukazaniu się w 1972 r. reportażu Zaginiony skarb Jerozolimy w BBC oraz po ukazujących się w latach 70-tych publikacjach Gérarda de Sède, identyfikujących grób w Pontils z grobowcem z obrazu Pasterze Arkadyjscy Poussina, a szczególnie po ukazaniu się w 1982 r. książki Święty Graal, święta krew Michaeal Baigneta, Richarda Leigha i Henry Lincolna – okolica Arques zaroiła się nie tylko od turystów, ale przede wszystkim od poszukiwaczy skarbów i domorosłych archeologów. Wszyscy też fotografowali się koło grobu, w miejscu, przez które przebiegał ten sam południk, co przez Paryż, a szczególnie kościół Saint-Sulpice. Życie lokalnych mieszkańców zmieniło się w koszmar, ich pola były niszczone, a spokój przestał istnieć.  9 kwietnia 1988 r. ówczesny właściciel terenu, niejaki Rousset, za zgodą miejscowego samorządu zniszczył grób przy pomocy materiałów wybuchowych.

Według Déodata Roché, historyka kataryzmu i założyciela muzeum katarów w Arques, teren Pontils, w okolicach dawnego młyna, zawsze był oznaczany na starych mapach i trwał w miejscowych legendach jako miejsce pochówku, teren gdzie znajdował się grób, którego nie wolno było rozkopywać.

Arcis, schronienie, miejsce spoczynku. Arka. Arx. Arques. Arx a Dia, spoczynek Bogini. Kobiety z czaszką i księgą, którą trzeba napisać na nowo. Z długimi, rudymi włosami. To ona wraz z jej przedmiotem kultu znajduje się - znajdowała się? - w Arkadii, co studiowali pasterze, którzy po wielu stuleciach ponownie zostali powołani, by dawać świadectwo i co zostało namalowane w połowie XVII wieku.

Ale autor słynnego obrazu, Nicolas Poussin, nigdy nie był nie tylko w tej okolicy, ale nawet dalej na południu niż w Lyonie.

 

Dobrze po dziewiątej wieczór lądujemy w hotelu w Carcassonne. Nocne zdjęcia w twierdzy odkładamy na inną okazję. Jak się okaże, okazja taka nie nadejdzie w czasie tego wyjazdu. Najpiękniej Carcassonne wygląda wieczorem 14 lipca, kiedy to z okazji francuskiego święta narodowego organizowany jest tu największy we Francji pokaz ogni sztucznych. Ale tego dnia będziemy już dojeżdżać do domu.

8 Odcinek V

8 Powrót do spisu treści