Krzyż z Prouille |
Krzyż z Fanjeaux |
Krzyż z Albi |
Krzyż z Tuluzy |
Krzyż hańby |
Krzyż Św. Saturnina |
Krzyż templariuszy |
Krzyż diabła |
Krzyż katarski |
Krzyż langwedocki |
Krzyż celtycki |
Krzyż hugenotów |
Krzyż krucjat |
Krzyż Camargue |
Maciej Pinkwart
Krzyże Południa
Odcinek VII – Sztuka podziemia
poza niewątplywą finezją dowcipnych komentarzy, można tam znaleźć
wiele informacji i dodatkowych ilustracji, które nie zmieściły się w tekście
głównym
Czwarty dzień lipca przeznaczyliśmy na
podróż niezbyt odległą, ale głęboką. Mieliśmy w planie cofnąć się w czasie o
kilkanaście tysięcy lat i wjechać dość daleko w głąb Pirenejów. Największym
kłopotem przy zwiedzaniu prehistorycznej jaskini w Niaux, która tego dnia była
naszym głównym celem, jest konieczność wcześniejszej rezerwacji miejsc, bowiem
wycieczki w tym miejscu są tylko grupowe, zespoły mogą liczyć do 20 osób, a
przewodnicy wchodzą w podziemia co pół godziny. Był z tym pewien problem, bo nie
bardzo wiedzieliśmy ile czasu zabierze nam dojazd, a poza tym zupełnie nie można
było się do jaskini dodzwonić. W końcu wysłaliśmy maila, pod adres wynaleziony
na stronie internetowej. O dziwo, nazajutrz miła pani nam odpisała, domagając
się podania nazwisk, liczby osób oraz proponowanej daty i godziny. Odpisaliśmy –
ale odpowiedzi nie otrzymaliśmy. Uznajemy więc, że zaakceptowano naszą sugestię,
jemy śniadanie, bierzemy półprodukty na lunch przydrożny, pakujemy się do auta,
pogoda niecudna, jedziemy na południe drogą krajową.
Pierwsza
większa miejscowość na trasie to historyczne miasteczko Montréal, założone w
czasach rzymskich jako kolonia wojskowa i – co tutaj rzadkie – ośrodek religijny
mitraizmu, popularnego w kręgach legionistów. Położone na wzgórzu stało się
naprawdę własnością królewską (Mont Réal to Góra Królewska) dopiero po włączeniu
Langwedocji do Francji, a przedtem, w średniowieczu było ważnym ośrodkiem
kataryzmu. W 1207 r. miała tu podobno miejsce debata teologiczna między
katarskimi doskonałymi a św.
Dominikiem Guzmánem i kastylijskim biskupem Diego z Osma. Trochę w to wątpię: w
tym samym roku i z udziałem tych samych bohaterów dyskutowano rzekomo z katarami
jeszcze w dwóch pobliskich miasteczkach. Tournée artystyczne, czy chęć
zawłaszczenia cudzej sławy?
Dygresja dla wykształciuchów - Montréal :
Suweren miejscowości Aimery z Montréalu,
umizgający się podobno do słynnej Loby z Cabaret,
wierzący
katar, po masakrze w Béziers i Carcassonne w 1210 r. formalnie poddał miasto
Szymonowi de Montfort, a osiedli tu wcześniej katarzy wyemigrowali do Lavour,
rządzonego przez siostrę Aimery’ego, Geraldę (także Guiraudę), również wyznającą
wiarę katarską. Oboje byli dziećmi słynnej katarskiej
doskonałej Blanki z pobliskiego
Laurac i Sicarda II Roqueforta. Jak już wiemy, skończyło się to dla wszystkich
jak najfatalniej: w 1211 roku Aimery’ego, który z Montréal przyjechał pomóc
siostrze, gdy Lavaur oblegli krzyżowcy, powieszono wraz z innymi obrońcami
Lavour, Geraldę wrzucono do studni i ukamienowano, a pozostałych katarów spalono
na stosie. Mimo to, po śmierci Szymona de Montfort miasto nie przystąpiło do
powstania przeciw krzyżowcom, więc zostało zaatakowane dla odmiany przez hrabiów
Tuluzy i Foix, zdobyte i mocno zniszczone.
W 1240 r. Montréal został ostatecznie
przejęty przez siły królewskie, które utworzyły w nim kasztelanię, a w XIV w.
pierwszym ośrodkiem przemysłowym w okolicy stała się fabryka prochu
strzelniczego, uzyskiwanego z saletry, otrzymywanej przez ługowanie… gnojowicy.
W 1355 r., podczas Wojny Stuletniej miasto zdobył i zniszczył Czarny Książę –
Edward Woodstock. Niepokoje trwały także w czasie wojen religijnych XVII wieku,
skutkiem czego ocalona szczęśliwie Kolegiata św. Wincentego jest jednym z
nielicznych świadków dawnych dziejów Montréalu.
Dziś
centrum miasteczka, liczącego ok. 2000 mieszkańców, stanowi dawne rzymskie
oppidum, którego głównym zabytkiem
jest kolegiata, wybudowana po krucjacie katarskiej w 1273 r., ale niewątpliwie
na szczątkach poprzedniej świątyni, zburzonej w czasie walk. Kult patrona,
męczennika z IV wieku, istniał tu być może już od czasów Merowingów. Kapituła,
jako organizacja kościelna, została tu utworzona w 1318 r. przez francuskiego
papieża Jana XXII i składała się z 15 kanoników, 3 superiorów, 23 kapelanów,
dwóch diakonów, dwóch subdiakonów, sześciu kleryków i ośmiorga dzieci w chórze.
Obecny kształt budynku, dominującego nad miastem, jest jednoznacznie gotycki, a
jego najpiękniejszym miejscem jest południowy delikatnie rzeźbiony portyk
umieszczony znacznie powyżej poziomu placu św. Wincentego i dostępny dzięki
dwustronnym schodom. Najbardziej charakterystyczną częścią świątyni jest
wybudowana na przełomie XIV i XV w. ośmioboczna wieża dzwonnicy.
Jedyna
nawa ma
Co do zadziwień – przy okazji relacji z
Rennes-le-Château już pisałem o dziwacznej postaci uszatego diabła,
wyrzeźbionego w wapieniu i podtrzymującego monumentalną chrzcielnicę, usytuowaną
w położonej na prawo od wejścia kaplicy chrztów.
Jedziemy przez południową część Lauregais do
położonego
Dygresja dla wykształciuchów - Fanjeaux:
Położone na wysokim (
Dominik Guzmán w latach 1206-1215 miał w
Fanjeaux swoją główną bazę działania antykatarskiego. W 1206 r. w wiosce
Prouille, dziś będącej dzielnicą Fanjeaux, założył pierwszy klasztor, żeński,
zgromadzenia zakonnego, które formalnie dopiero po paru latach przekształci się
w zakon kaznodziejski, później nazwany zakonem dominikanów. Do dziś istnieją
kontrowersje na
temat owych pierwszych dziewięciu mniszek – czy były to nawrócone katarki – jak
dziś piszą w oficjalnych dokumentach miasta, czy też zagubione katoliczki, jak
opierając się podobno na starych zapisach dominikańskich twierdzą historycy
krucjaty katarskiej. W miejscu dawnych zabudowań, zniszczonych w czasie
Rewolucji, powstała w 1886 r. bazylika, do dziś będąca w posiadaniu dominikanów.
Do dziś istnieje w Fanjeaux dzielnica
Bourguet san Domenge, czyli po oksytańsku „Zameczek św. Dominika”, w której
istnieje dom, gdzie wg tradycji mieszkał św. Dominik. Obok Hal Targowych
istnieje do dziś klasztor dominikanów, założony w 1358 r. położony w pobliżu
miejsca, w którym miał zdarzyć się opisany wyżej „cud ognia”.
Mimo
katarskiej przeszłości – może dzięki Dominikowi – Fanjeaux uniknęło zniszczeń w
czasie krucjaty, a sam Szymon de Montfort miał tutaj jedną ze swoich kwater w
latach 1209-1214. Natomiast spore spustoszenie uczyniły tu walki w czasie
kampanii Czarnego Księcia w 1355 r. Miasto zostało jednak niebawem odbudowane,
dzięki zyskom ze sprzedaży uprawianego w okolicy urzetu i produkowanych tu
kuleczek farbierskich.
Największym zabytkiem Fanjeaux jest
wybudowany w 1278 r. kościół parafialny pod wezwaniem
Wniebowzięcia Marii Panny, wzniesiony jakoby na gruzach dawnej świątyni Jowisza.
Jednonawowa budowla z pięknymi ostrołukowymi sklepieniami utrzymana jest w
pięknym stylu gotyku południowego, z portalem ozdobionym sześcioma łukami (obok
wmurowany jest kamień węgielny świątyni, poświęcony przez rektora klasztoru w
Prouille Arnauda Seguiera) z XIII-wieczną figurą Madonny z dzieciątkiem we wnęce
nad portalem i ośmioboczną wieżą dzwonnicy, na szczycie której znajduje się
żelazny krzyż langwedocki. We wnętrzu nawa otoczona jest sześcioma gotyckimi
kaplicami. Druga z lewej to kaplica św. Dominika – z opaloną belką, z czasów
dysputy z katarami. Przed kościołem po prawej stronie portalu znajduje się krzyż
o ciekawym kształcie, pochodzący podobno z miejsca, gdzie zdarzył się cud św.
Dominika.
Inny
krzyż, o popularnym tu kształcie okrągłym, zapewne wywodzącym się z czasów
celtyckich, znajduje się na północno-wschodnim skraju miejscowości, na wzgórzu
Seignadou, która to nazwa miała w lokalnym dialekcie oznaczać „znak od Boga”. To
tutaj święty Dominik, podziwiając okoliczne widoki na piękną dolinę Lauragais,
miał doznać objawienia: trzykrotnie pojawiające się świetliste kule spadały z
nieba prosto na wioskę Prouille (wówczas: Prouilhe), co miało oznaczać, że w tym
miejscu ma powstać zakon, z
którego światłość wiary zostanie poniesiona w świat.
Figura
Szosa
prowadzi dalej na zachód. Omijamy Mirepoix, odkładając wizytę w tym mieście do
jutra i w pobliżu miejscowości Pamiers wjeżdżamy do departamentu Ariège,
położonego w dolinie rzeki o tej samej nazwie. Jesteśmy znów w regionie
Midi-Pyrénées (tym samym co Tuluza). Pamiers jest największą miejscowością
departamentu (ok. 16.000 mieszkańców), ale jego stolicą, zapewne ze względów
historycznych, jest mniejsze Foix. Rzymskie ślady w historii miasta prowadzą aż
do III w. p.n.e., chrześcijaństwo trafiło tu w V w., później rządził tu
Fryderyk, syn króla Wizygotów Teodoryka I. Jego z kolei syn, urodzony w Pamiers
Antonin przeszedł na chrześcijaństwo rzymskie (Wizygoci początkowo byli
Arianami), powędrował do Rzymu, gdzie został księdzem, a powróciwszy do Pamiers,
zajmował się ewangelizacją swoich krajan, aż został przez nich zabity na
początku VI w. Relikwie po nim podzielono pomiędzy kilka miejscowości, a te, co
zostały w Pamiers – spalili protestanci w XVI w. Wcześniej jednak dla ich
pomieszczenia zbudowano sanktuarium, później przekształcone w opactwo św.
Antoniego.
Miasto oficjalnie założył w 1111 r. hrabia
Roger II z Foix i nazwał je Apamée, na pamiątkę syryjskiej twierdzy, którą
zdobywał walcząc w czasie
pierwszej
krucjaty. Stąd wzięło się Pamiers. Roger wybudował też zamek, w którym w 1207 r.
miała miejsce
ostatnia pokojowa debata między katarami a ortodoksami chrześcijańskimi, zanim
słowa zastąpił szczęk mieczy. Pamiers nigdy nie zaaprobowało kataryzmu, za co
papież Bonifacy VIII w 1295 r. nagrodził je zakładając tu biskupstwo, a rok
później tutejsze opactwo św. Antonina zostało podniesione do rangi katedry. Do
dziś jest tu siedziba wielu zakonów i kościołów. XV-wieczny szybki rozwój miasto
zawdzięcza – jak wiele innych w tej okolicy – produkcji słynnego niebieskiego
barwnika i wielkim polom pszenicy. Dziś jest dużym ośrodkiem turystycznym i
kulturalnym (sierpniowy festiwal muzyki klasycznej Pro-Musica, jesienny festiwal
teatralny, czerwcowy salon książek), do czego ma odpowiednie tradycje jako
miasto, w którym urodził się jeden z najznakomitszych francuskich kompozytorów –
Gabriel Fauré (1845-1924). Poza nim, miasto szczyci się także tym, że stąd
pochodził jeden z papieży awiniońskich – biskup Pamiers Jacques Fournier, papież
(1334-1342) Benedykt XII.
Najcenniejszym
zabytkiem miasta jest wywodząca się z XII wieku katedra św. Antonina, początkowo
funkcjonująca jako
kościół św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty, potem Matki Boskiej z
Mercedal (czyli „handlowej”, z Targu…), od 1499 będący katedrą pod tym imieniem.
Budynek jest wybudowany w stylu gotyku tuluzkiego, ceglany, z charakterystyczną
ośmioboczną wieżą. Romański XII-wieczny portal przykryty jest późniejszymi,
gotyckimi murami. Jak przystało na miasto muzyki, na dzwonnicy zamontowany jest
pięknie brzmiący carillon, składający się z 49 dzwonów, o łącznej wadze przeszło
czterech ton.
W Pamiers wskakujemy na czteropasmówkę
E-9 i po
Dygresja dla wykształciuchów - Foix:
Foix to kolejne miasto, położone w dolinie
Ariège, usytuowane na wzgórzu, panującym nad okolicą. I kolejna miejscowość o
rzymskim rodowodzie. Zastanawiam
się nad fenomenem tej rzymskiej ekspansji w terenach, z których legioniści znad
Tybru nie mogli mieć żadnych bezpośrednich korzyści, gdzie celowość zakładania
fortec z punktu widzenia militarnego wydaje się iluzoryczna i gdzie – prawdę
powiedziawszy – początkowo poza górskimi kozicami nie było nad kim rządzić. Może
czasem zapuszczali się w te niegościnne tereny wojownicy galijskich Wosków
Tektosagów, ale z pewnością nie tworzyli tu żadnych stałych struktur
osadniczych. Tak samo chyba było z Foix: pozostałości rzymskich fortyfikacji,
nie wiemy nawet dokładnie z jakiego okresu (pewno tak samo jak w poprzednich
miejscowościach,
był to III w. p.n.e.) odnaleziono w miejscu, gdzie dziś nad miastem wznosi się
zamek. Potem rozbudowę umocnień i pierwsze inwestycje religijne podjął Karol
Wielki pod koniec VIII w., a w 849 r. powstało tu opactwo św. Woluzjana z Tours.
Wiemy o nim niewiele, poza tym, że urodził się prawdopodobnie w Lyonie, był
wykształcony w klasztorze cystersów, kiepsko się ożenił z
naremnom babom, chyba od niej uciekł
do stanu duchownego (ale wówczas duchowni miewali oficjalne żony, bo celibat,
choć był praktykowany już od czasów św. Pawła, usankcjonowany prawem kościelnym
został dopiero przez papieża Grzegorza XI w XI w.), został biskupem w Tours,
skąd po posądzeniu o zdradę został wygnany przez władców z dynastii Merowingów.
Trafił potem do Langwedocji i prawdopodobnie zamieszkał we Foix, gdzie utworzył
zalążek klasztoru.
Być może też tylko uciekał tędy, by ukryć się w Hiszpanii. Ponieważ terenem tym
rządzili wówczas ariańscy Wizygoci, został wkrótce aresztowany za propagowanie
wyznania rzymskiego (w stanie wojny między Wizygotami a Rzymem każdy rzymski
chrześcijanin był uznawany za agenta obcego mocarstwa), skazany na śmierć i
ścięty (mówi się, że w Tuluzie, ale
Fuksenijczycy uważają, że przed miejską bramą we Foix). Ciało Woluzjana
wydano mieszkańcom Foix i tu biskup został pochowany. W opisie tego męczeństwa,
pochodzącym z 507 r. nazwa miejscowości brzmi po łacinie
Fuxum, co ma się wywodzić
od
fusio, połączenie – chodzi o
połączenie spływających w tym miejscu rzek Ariège i Arget, nad którymi góruje
wzgórze zamkowe. Hipotez etymologicznych, mniej czy bardziej fantazyjnych jest w
tym przypadku oczywiście więcej.
Prowincja Foix (rzymskie Fucsos) została
administracyjnie utworzona już przez Rzymian, potem wchodziła w skład królestwa
Wizygotów, monarchii Merowingów, księstwa Akwitanii, cesarstwa Karolingów, a
wreszcie hrabstwa Carcassonne, od którego została odłączona w XI w. tworząc
najpierw seniorię, w 1050 r. przekształconą w hrabstwo przez
Rogera I Starego, hrabiego Carcassonne, Comminges i Couserans, który ofiarował
je swemu najmłodszemu synowi Bernardowi Rogerowi z Couserans, a o nim
odziedziczył je jego syn, Roger I z Foix. Byli oni formalnie wasalami hrabiów
Tuluzy, a pośrednio także – królów Aragonii. Za czasów Bernarda Rogera II,
poprzez jego mariaż z księżniczką Ermessendą de Castellbò w 1208 r. hrabiowie
Foix stali się współrządzącymi księstwem Andory. W 1290 powiększono je przez
włączenie w skład Foix wicehrabstwa Béarn, leżącego na granicy Kraju Basków. W
posiadaniu potomków Rogera I hrabstwo pozostawało do XV wieku, kiedy to poprzez
małżeństwo weszło w skład królestwa Nawarry. Po tym, gdy król Nawarry Henryk
III, protestant, ożenił się z katolicką księżniczką Margot z domu Walezjuszy i
został w 1589 r. królem Francji jako Henryk IV – hrabstwo Foix weszło w skład
Francji. Formalnie nastąpiło to dopiero w 1607 r.
Zamek,
panujący nad okolicą, powstał pod koniec IX w. z inicjatywy hrabiego Carcassonne
Rogera Starego, który przekazał go, wraz z całym nowo utworzonym hrabstwem Foix
na rzecz swego młodszego syna Bernarda Rogera. Podczas krucjaty katarskiej
twierdza dwukrotnie (1211 i 1217) odparła oblężenie Szymona de Montfort, a całe
hrabstwo stało się symbolem nieustępliwego oporu wobec krzyżowców. Wynikało to w
znacznej mierze z wojowniczego charakteru największego przywódcy tego regionu,
hrabiego Rajmunda Rogera de Foix (1152-1223), syna Rogera Bernarda I i Cecylii z
Trensavelów.
Sztukę wojenną doskonalił najpierw u boku
króla Francji Filipa Augusta, biorąc udział w 1191 r. w III krucjacie do Ziemi
Świętej, potem próbował rozszerzyć swoje posiadłości na południe i podbić Andorę
oraz część Katalonii. Trafił jednak do niewoli, skąd jednak uwolnił go król
Piotr Aragoński, licząc na współpracę Rogera przy planowanym zajęciu
Langwedocji, dając mu nawet kilka posiadłości w Katalonii w lenno, czyniąc
hrabiego Foix swoim wasalem.
Sam
krzyżowiec i zadeklarowany katolik, był Rajmund Roger sprzymierzeńcem katarów,
których resztą miał w najbliższej rodzinie:
doskonałą była jego żona Philippa z
Moncady (zapewne z powodu cechującej
doskonałych wstrzemięźliwości seksualnej Rajmund czuł się
a priori rozgrzeszony z licznych
miłostek, w tym słynnego romansu z Lobą z Cabaret), a jego rodzona siostra
Esklarmonda z Foix stała się najbardziej znaną i sławną do dziś katarką.
Hrabia był także świadkiem słynnej debaty w Palmiers z 1207 r., kończącej
niejako pokojowe próby rozprawienia się z heretykami.
Po upadku Carcassonne i śmierci Rogera
Transavela, suwerena Foix i krewniaka Rajmunda Rogera – niepokorny hrabia stanął
u boku Rajmunda VI z Tuluzy w walce z krzyżowcami. Był postrachem Francuzów –
nieustraszony w bezpośrednim boju, zdołał także opanować świetnie walkę
partyzancką i wraz ze swymi pirenejskimi góralami błyskawicznie atakował
ociężałych i pewnych siebie rycerzy z północy, czyniąc w ich szeregach wielkie
spustoszenie.
Jednakże po śmierci Piotra Aragońskiego i
zdawałoby się bezprzykładnym triumfie Szymona de Montfort w 1213 r. pod Muret
przeciw hrabiemu Foix zaczęli się buntować jego poddani, m.in. mieszczanie z
Pamiers. Najpierw, rzecz jasna, Rajmund Roger zareagował po swojemu – tych,
których nie zdołał dosięgnąć jego miecz, wsadzono do ciupy w donżonie zamku we
Foix, ale potem pod zamkiem pojawiły się wielkie siły krucjaty, a oficjalna
delegacja papieska nakazała Rajmundowi oddanie zamku i podporządkowanie się
Szymonowi. Tak też się stało w 1214 r. A rok później Rajmund Roger brał nawet
udział w soborze na Lateranie, w którym wszyscy formalnie będący poddanymi
papieża i sojusznikami krucjaty mieli przedłożyć Rzymowi aktualny stan sprawy, a
Innocenty III miał zadecydować o dalszych losach działań wojennych. Na Lateranie
zabrakło Szymona de Montfort, który obawiał się wyjeżdżać z podbitego przez
siebie kraju, gdzie w każdej chwili mogła wybuchnąć rewolta, nie było też, rzecz
jasna, katarskich heretyków. Był obecny wielokrotnie ekskomunikowany Rajmund VI
z Tuluzy, był też tuluzki biskup Fulko, który nie przebierając w słowach napadł
na Rajmunda Rogera za jego poczynania wobec francuskich krzyżowców.
Hrabia
Foix też się nie certolił i pokazał, że może jednak lepiej było go mieć za
przeciwnika, niż sprzymierzeńca. O krzyżowcach walnął papieżowi w oczy taką
laurkę:
Owi
ozdobieni krzyżem rabusie, zdrajcy i krzywoprzysięzcy zniszczyli mnie, a ja i
moi ludzie, złapawszy któregoś z nich, nie omieszkaliśmy pozbawić go oczu, stóp,
palców i rąk! I raduję się na myśl o tych, których zabiłem, i żałuję ucieczki
tych, którym udało się ujść.
Po czym odwrócił się do Fulka i najpierw
wydrwiwał jego talenty trubadurskie i poetyckie, potem bezprzykładne bogacenie
się, kłamstwa i przekupstwa, wreszcie tak podsumował papieżowi rolę jego
reprezentanta:
Od kiedy został wybrany na
biskupa Tuluzy, w całym kraju szaleje ogień, którego żadna woda nie zdoła
ugasić, ponieważ zniszczył dusze i ciała ponad 500 ludzi, wielkich i małych. W
swych czynach, słowach i całym postępowaniu, daję wam słowo, jest raczej
Antychrystem niż posłańcem Rzymu.
Awantura zaczęła się okropna, już się
wydawało, że uczestnicy spotkania skoczą sobie do gardeł, ale papież wstał i
trzasnąwszy drzwiami, wyszedł do ogrodów laterańskich.
-
Czyż nie spisaliśmy się świetnie? –
miał powiedzieć do hrabiego jeden z jego krewniaków –
Możemy wszyscy wrócić do domu, bo
wyrzuciliśmy papieża za drzwi…
Kwiecistość owej relacji dawnego kronikarza
(którą przytaczam za książką Herezja
doskonała Stephana O’Shea, w świetnym przekładzie Hanny Szczerkowskiej) jest
zapewne nieco przesadzoną cechą epoki, ale pokazuje jasno, że Rajmund Roger
lubił sprawy jasne i klarowne.
Po takim
dictum nie było co już udawać
współpracy z Szymonem de Montfort. Rajmund Roger z Foix stanął u boku Rajmunda
VI podczas obrony Tuluzy w 1218 r., gdzie przywódca krucjaty znalazł śmierć,
potem z radością przystąpił do powstania przeciwko krzyżowcom i jeszcze w tym
samym roku odzyskał swój zamek i prawie wszystkie zagarnięte przez Szymona
włości w hrabstwie Foix. Zmarł w 1223 r. w wieku 71 lat na polu bitwy próbując
odzyskać panowanie nad Mirepoix, choć nie dosięgnął go miecz, tylko apopleksja,
której przy jego charakterze
można było się spodziewać znacznie wcześniej.
Schedę po nim objął jego syn Roger Bernard
II, który już wcześniej u boku ojca na przedpolach Tuluzy wykazywał się
bohaterstwem w walkach z Francuzami. Trwał w dotychczasowej polityce walki, a
przynajmniej przeciwstawiania się aneksji terytorialnej nawet długo po
podpisaniu traktatu z Paryża i Mieux z 1229 r., oddającego Langwedocję Francji,
aż do śmierci w 1241 r. W dalszym ciągu niepodporządkowane jego władzy było
opanowane przez Francuzów Mirepoix, ale za to poprzez małżeństwo z katarską
księżniczką Andory Ermessendą teren hrabstwa sięgnął daleko w głąb Pirenejów. Po
nim władzę objął jego syn Roger IV, który niespodziewanie dla wszystkich w 1242
r., kiedy to wszczęte przez Rajmunda VII z Tuluzy powstania przeciw okupantom
miało pewne szanse powodzenia – podpisał separatystyczny pokój z Ludwikiem IX i
stanął po stronie Francuzów. Niedługo potem zarządził wyrzucenie z hrabstwa
wszystkich katarów. Klęska kataryzmu została przypieczętowana przez człowieka,
którego babka, i ciotka były katarskimi
doskonałymi, a matka – katarską księżniczką.
Jeszcze
kolejny władca Foix – Roger Bernard III, prawnuk Rajmunda Rogera, wpadł w zatarg
z królem Francji, tym razem
Filipem Śmiałym, ale już z zupełnie innych powodów – uczestnicząc w lokalnej
wojnie między królewskimi wasalami, co Paryż stanowczo zwalczał. Król w 1272 r.
obległ Foix, zdobył zamek, hrabiego na prawie rok wsadził do lochów w
Carcassonne, po czym zmusił do udziału w wojnie przeciw królestwom Akwitanii i
Nawarry. Paradoksalnie właśnie Nawarra po latach przejęła kontrolę nad
hrabstwem, którego władcy pod koniec XIII w. praktycznie przenieśli się do
przyłączonego w 1290 r. Béarn. Ostatnim hrabią, mieszkającym w zamku Foix, był
Gaston III de Foix-Béarn, znany jako Gaston Fébus, poeta langwedocki i prozaik
piszący po francusku, autor słynnej w swoim czasie
Livre de chasse, „Księgi łowów”
(1387-1389), stanowiącej podręcznik myślistwa oraz… poradnik weterynaryjny dla
hodowców psów myśliwskich. Człowiek niezwykle ciekawy i w Foix pamiętany
znacznie lepiej od wojowniczych Rogerów z czasów krucjat.
Gaston był mistrzem autopromocji. Gościł we
Foix bardów i trubadurów, autorów kronik i wszystkich, którzy mogli propagować
jego samego i jego działalność. Poza literackimi miał ambicje polityczne,
marzyło mu się utworzenie królestwa pirenejskiego, rzecz jasna z nim na czele.
Oczywiście nie nazywał się Fébus ani Phoebus, jak piszą Francuzi, był to jego
pseudonim literacki, nawiązujący rzecz jasna do jednego z określeń Apolla –
jaśniejący. Starannie dbał o swoje długie, opadające na ramiona jasne włosy i
wyglądał podobno jak milion dolarów.
Przypisywano
mu – i do dziś się tak twierdzi – wynalezienie napoju o nazwie
l’hipocras, składającego się z wina z
miodem i korzeniami. To oczywiście nieprawda, ten sposób na poprawianie smaku
kiepskiego wina znano już w starożytnej Grecji i przypisywano je Hipokratesowi,
który miał w nim widzieć skuteczne lekarstwo (stąd nazwa), ale i to jest raczej
mało prawdopodobne. W Langwedocji i Francji przysmak ten znano już przed
krucjatą katarską, najpierw nazywano je
claret albo piment, a nazwa
ypocras pojawia się dopiero po
śmierci Fébusa. Napój winny stosowany dziś to wino, zwykle nie najlepsze, cukier
lub miód i przyprawy – cynamon, imbir, czasem goździki. Miód jako tańszy i
bardziej dostępny w średniowieczu
wykorzystywały raczej dolne warstwy społeczeństwa, w wyższych stosowano drogi
cukier. A mnie to po prostu przypomina
grzaniec.
W XVI w. Foix doznało ciężkich zniszczeń
podczas wojen religijnych z protestantami. Paradoksalnym efektem tych czasów
było to, że tytularny hrabia Foix, kalwin, król Nawarry przechrzcił się na
katolicyzm (Paryż wart jest mszy, ale
sprawa jest skomplikowana, bo w katolicyzmie wytrwał dość krótko) i ożeniwszy
się z Małgorzatą de Valois został królem Francji, jako Henryk IV, dając początek
wielkiej dynastii Burbonów.
Zamek we Foix już samym wyglądem przypomina
burzliwe dzieje miejscowości, a jego trzy zupełnie różne wieże oznaczają trzy
etapy jego rozbudowy. Najstarsza jest wieża prostopadłościenna, nakryta ciemnym
dachem w kształcie ostrosłupa – pochodzi z XI wieku. Kwadratowa, płaska wieża z
prostym krenelażem to okres krucjaty z XIII w. Najpóźniejsza jest wieża okrągła
z XV w. Zamek nie był naturalnie jedynym miejscem gdzie we Foix rezydowali
hrabiowie, ale był głównym
miejscem obrony i stacjonowania wojska. Był także obiektem reprezentacyjnym i
tak też był urządzony, choć jego gotycka skromność była daleka od przepychu
innych rezydencji. Od XV w., kiedy hrabiowie przenieśli swoje interesy na
zachód, do Béarn, zamek stopniowo podupadał: najpierw stał się miejscem
składowania archiwów (w okrągłej wieży) i magazynem, potem koszarami wojskowymi
i siedzibą gubernatorstwa. Odegrał jeszcze strategiczną rolę w czasie wojny
trzydziestoletniej między Francją a Hiszpanią i jako twierdza przygraniczna był
miejscem przetrzymywania jeńców.
Ta
rola zamku była później kontynuowana, gdyż ulokowano w nim więzienie. Pod koniec
XIX w. odkryto w nim piękno i zabytek historyczny, obiekt został wyremontowany
pod kierunkiem Paula Boeswillwalda – dawnego współpracownika Violett-le-Duca
przy restauracji Carcassonne, a w 1930 r. urządzono w nim muzeum okręgowe
departamentu Ariège (5,60 €; z reklamy muzeum:
można tu obejrzeć słynne łóżko Henryka
IV, największy element dziedzictwa Ariège…). W dwóch wieżach pokazywana jest
historia zamku, Foix i okolic, w trzeciej mało interesująca wystawa miejscowego
rzemiosła.
Dawne opactwo św. Woluzjana usytuowano na
pozostałościach pierwszej budowli sakralnej Foix, skromnego
kościółka pod wezwaniem św. Nazariusza i Celsusa. W V w. pochowano w nim
szczątki ściętego tu biskupa Woluzjana. Po zwycięstwie nad Saracenami w 778 r.
Karol Wielki przekształcił świątynię w opactwo benedyktyńskie. W 1002 opactwo
otrzymało wezwanie św. Woluzjana, a opatem został Piotr, syn Rogera Starego z
Carcassonne. W 1104 r. opactwo przyjęło regułę św. Augustyna. Świątynia została
zniszczona podczas wojen religijnych XVI w. później odbudowana, ale w czasie
Rewolucji zakonnicy zostali wygnani, a dom niszczał. Potem umieszczono w nim
prefekturę regionalną, ale budynek można zwiedzać. Romański portal, prowadzący
do środka pochodzi z XII w., budowla ma kształt gotycki i barokowy, a w środku
znajduje się renesansowy ołtarz. Zachowała się także średniowieczna krypta
opactwa. Relikwie św. Woluzjana zostały zniszczone przez protestantów w 1580 r.
Jest
w mieście także kaplica Notre Dame w dzielnicy Montgauzy, ufundowana przez
Karola Wielkiego w XI w. na pamiątkę zwycięstwa nad Saracenami, zniszczona przez
protestantów i odbudowana w XVII w., w czasie Rewolucji sprywatyzowana,
potem przekształcona w szkołę, w 1943 r. odzyskała funkcje kultowe, ale z
pierwotnych założeń romańskich nie pozostało nic, poza ogólnym rozplanowaniem
budynku. Podczas rekonstrukcji starano się wrócić do kształtu z XVII w.
Dociskamy gaz na autostradzie. Pani z Niaux
nie odpisała nam, na kiedy mamy się stawić przed wejściem do jaskini, więc
lepiej będzie jak najszybciej. Pogoda się psuje, ale w sumie nie ma to żadnego
znaczenia: spodziewamy się, że w jaskini deszcz nie będzie groźny. Trochę się
martwię, bo nie wziąłem żadnych porządnych butów turystycznych i mając do wyboru
sandały trekingowe i wygodne, ale
zdecydowanie nie wspinaczkowe kamaszki zamszowe, które dla skrótu nazywam
„egipskimi”, bo łaziłem w nich między piramidami, wybrałem te drugie.
Przeszedłem w nich kawałek Sahary, dolinę Królów, marokański Atlas, góry na
Krecie, Korfu wzdłuż, no może raczej wszerz, powykrzywiane chodniki Tunezji –
przejdę może i prehistoryczną jaskinię. Mam tylko nadzieję, że błoto nie będzie
zbyt głębokie…
Jedziemy w górę Ariège. Dolina zwęża się
coraz bardziej, góry wypiętrzają się coraz wyżej, robi się chłodniej. Jesteśmy
prawie na wysokości
U progu XIII w. Tarascon dysponuje już
własnym zamkiem, włączonym w system fortyfikacji hrabstwa Foix. W 1224
r. wzmiankowany jest już kościół św. Kwiterii, męczennicy z V w., należący do
opactwa św. Woluzjana. W 1208 w. hrabia Foix Roger Bernard II tutaj właśnie
wziął ślub z Ermessendą z Castelbò, a w 1302 Tarascon jako miejsce śmierci
wybrał Roger Bernard III. W początkach XIV w. działał tu ostatni katarski
biskup, Pierre Authier, spalony na stosie w 1311 w niedalekim Montaillou.
W XV w. były tu aż dwa zamki – feudalny,
zbudowany przez hrabiów Foix i Château de La Motte, lub Lamothe, należący do
Damy Catherine de Miglos. W XVI w. oba zostały poważnie zniszczone, wraz z
resztą miasta, w czasie ciężkich walk między protestantami a katolikami. Dzieła
zniszczenia zamków dokonano z rozkazu kardynała
Richelieu, który nie chciał, by stały się one siedzibą protestanckich
buntowników. Pod koniec XVIII w. w miejsce donżonu starego zamku wybudowano
okrągłą wieżę Castella.
W czasie Rewolucji Francuskiej kościół św.
Kwiterii opustoszał, natomiast po Rewolucji Październikowej w 1917 r. osiadła tu
spora grupa Białych Rosjan, wraz z popem, który odprawiał nabożeństwa w jednym z
prywatnych domów. W latach międzywojennych w Tarascon zaczął się rozwijać
przemysł wydobywczy (kopalnia gipsu i anhydrytu), powstała też fabryka
aluminium.
Ale dziś jest to przede wszystkim duże
centrum turystyczne, przyciągające tych, których chcą się zapoznać z historią
okolic o wiele dawniejszą niż średniowieczne przepychanki religijne, niż
jakiekolwiek religie i wojny: z dziejami pierwszych
osadników, którzy pojawili się w okolicy kilkanaście tysięcy lat temu i
zasiedlili okoliczne jaskinie, wypłukane przez wodę w miękkich wapieniach
przedpola Pirenejów i pogórza Couserans. Niejako podsumowaniem wszystkich
okolicznych zabytków neolitycznych jest znajdujące się na przedmieściach
Tarascon muzeum – Pirenejski Park Sztuki Prehistorycznej,
utworzony w 1994 r. i gromadzący okazy z dwunastu okolicznych jaskiń i grot.
Czynny tylko latem, na
Do zwiedzania w Tarascon są jeszcze ruiny
zamku Lacombe, wieże Castella i Św. Michała, kościół św. Kwiterii, oryginalnie
średniowieczny, ale obecnie w kształcie z XVII w., XVI-wieczny kościół Złoconej
Matki Boskiej (Notre Dame de la Daurade) z czasów, gdy we Foix panował Henryk z
Nawarry oraz resztki fortyfikacji miejskich.
Skręcamy
w górę potoku Vicdessos, za drogowskazami do Niaux. Mała (niespełna 200
mieszkańców),
istniejąca już w średniowieczu miejscowość, wciśnięta między wysokie (ponad
Idziemy do kasy, też pusto. Okazuje się, że
nie mamy rezerwacji, choć pan sprzedający bilety odnajduje w komputerze ślad
korespondencji z jego koleżanką. Ale problemu większego nie ma. Najbliższy wolny
wstęp jest za dwie
godziny.
Cóż to jest, wobec dzieł, jakie mamy obejrzeć, liczących kilkanaście tysięcy
lat… Poczekamy, na razie kupujemy bilety (12 €) i idziemy się rozejrzeć po
okolicy.
Jesteśmy na wysokości prawie
Póki się całkiem nie rozpadało, schodzimy
kilkaset metrów w dół szosy, by obejrzeć wejście do nieudostępnionej do
zwiedzania jaskini. Niewiele nam to daje: jest nieco zarośnięta, wyraźnie widać
ślady erozji, wygładzenia krasowe, jakieś ptasie gniazda, niewielkie stalaktyty.
Podobno żyją tu nietoperze, ale w dzień pewno śpią. Jest to niewielka jaskinia
Petite Caougno, usytuowana w tym
samym systemie co Niaux i prawdopodobnie mająca z nią połączenie, jednak
zatarasowane obecnie i nie do przejścia.
Wracamy do naszej groty.
Jaskinię
Niaux odkryto i zwiedzano już w XVII w. – w korytarzach zobaczymy barbarzyńskie
podpisy „gości”, które, niestety, same już stały się zabytkami i podlegają
ochronie. Badania naukowe i identyfikację dawnych gospodarzy podziemnego świata
rozpoczęto w początkach XX w. Dziś wiemy już o nich sporo, a poza tym możemy ich
dzieła podziwiać osobiście, co dla amatorów nie jest sprawą prostą. Jaskiń, w
których odkryto dzieła malarstwa naskalnego pochodzące z czasów późnego
paleolitu jest w Europie ok. 350. Większość z nich znajduje się w Pirenejach i
ich okolicy, po obu stronach granicy francusko-hiszpańskiej. I niemal wszystkie
są niedostępne dla zwiedzania.
Jako pierwszą w czasach nowożytnych odkryto
w 1879 r. jaskinię Altamira w Górach Kantabryjskich w Hiszpanii. Zwiedzano ją
dość intensywnie, otwierano i zamykano, wreszcie w 2001 r. zamknięto dla
publiczności na stałe,
uruchamiając
w 2008 r. jej replikę, gdzie zwiedza się… kopie rysunków jaskiniowych.
Najbardziej znaną do niedawna „malarską” jaskinią była grota Lascaux, położona
we francuskiej Akwitanii, odkryta w 1940 r. Dziś także jest już zamknięta i od
1983 r. zwiedza się kopię dwóch stanowisk. Może najciekawszą jest jaskinia
Chauveta, odkryta przez speleologa Jean-Marie Chauveta dopiero w 1994 r., i to
daleko od Pirenejów, w górach Ardèche, w regionie Rodan-Alpy. Nigdy nie była
przeznaczona dla zwiedzania, ale można obejrzeć sobie o niej film. Nie można
również zwiedzać odkrytej niedawno (2000) groty w
Cussac w Akwitanii.
A grotę w Niaux można. Na razie.
Jednak konieczne są poważne ograniczenia. W
sezonie (1 lipca – 21 sierpnia) jest dziesięć wstępów dziennie, poza sezonem
mniej (stąd konieczność rezerwacji, tel. 05-61-05-88-37), za każdym razem –
teoretycznie – może wejść tylko 20 osób, naturalnie prowadzonych przez
przewodnika. Dzieci poniżej 5 lat nie są – znów teoretycznie – wpuszczane,
zwierzęta także. Nie można robić zdjęć ani schodzić ze ścieżki. Nie ma światła
elektrycznego - każdy ze zwiedzających otrzymuje dość słabo świecącą latarkę
akumulatorową, a w głównej sali z malowidłami nawet je trzeba wyłączyć, zdając
się tylko na latarkę przewodnika. Zwiedza się tylko
Bierzemy
przygotowane w domu kanapki i przy chodzonym lunchu oglądamy wystawę.
Najciekawsza jest część pokazująca dzieła sztuki i inne ślady działalności
homo sapiens z okresu kultury
magdaleńskiej. Dla nas, tropiących ślady Magdaleny w południowej Francji to
informacja ciekawa. Ale nazwa, oznaczająca epokę późnego paleolitu
(17.000-12.000 p.n.e.), nie ma naturalnie z naszą bohaterką bezpośrednio nic
wspólnego, ale wskazuje na pewien, kolejny już trop w tej legendzie. Otóż w
małej miejscowości Tursac w departamencie Dordogne, w Akwitanii – znajduje się
koleba skalna, nazywana od wieków przez ludność miejscową „Schronieniem Marii
Magdaleny”. W niej, oraz w okolicznych jaskiniach (nazywanych wioską
troglodytów) odkryto w 1863-1865 r. wiele narzędzi i obiektów użytkowych z kości
i rogów jelenich sprzed kilkunastu tysięcy lat i wkrótce rozszerzono nazwę
„kultura magdaleńska” na inne znaleziska z tamtej epoki, odnajdywane we Francji,
Hiszpanii, Portugalii, Belgii, Szwajcarii, Niemczech, Czechach i Polsce
(Wilczyce koło Sandomierza, Jaskinia Maszycka koło Ojcowa, kopalnia krzemienia w
Brzoskwini koło Krakowa).
Po 13-tej nasza grupka z biletami w garści
zbiera się koło budynku recepcji. Poprzednie dwie grupy (zwiedzanie trwa 90
minut, ale wejścia są mniej
więcej co godzinę, więc po drodze jest mijanka) były to dzieci szkolne pod
opieką kilku nauczycieli. Podczas zwiedzania z pewnością musiały zachowywać się
grzecznie, zresztą podziemia robią nieco przytłaczające wrażenie, więc teraz
odreagowują, czekając na autokar, który właśnie podjeżdża od strony wioski Niaux.
Przewodniczka nas wita i każe wszystkim zaopatrzyć się w spore i mało wygodne
latarki. Biletów nikt nie sprawdza, osób nikt nie liczy (ja liczę: 24, w tym
parę dzieci zdecydowanie młodszych niż 5 lat…) – jakby się ktoś zgubił, to w
remanencie liczba latarek się nie zgodzi… Pani
otwiera kluczem szczelne metalowe drzwi, zamyka za nami, przechodzimy przez
krótki, sztucznie obrobiony korytarz, potem otwiera kolejne drzwi i jak przez
śluzę wchodzimy do środka. Reflektory wydobywają z mroku różnokolorowe struktury
kamienne, korytarz wkrótce się rozszerza, przechodzimy przez kolejne sale,
wreszcie zauważamy pierwsze grafitti. Najstarszy z wandali, podpisujących się na
ścianach jaskini uwiecznił się w 1602 r.
Jakieś
W szerszym miejscu mijamy się z wracającą
już sąsiednią grupą. My dochodzimy do miejsca, gdzie zachowało się najwięcej
rysunków – jest to Czarny Salon, położony
- Aaaaach – to jakoś samo wydobywa się z
wielu ust.
W
Czarnym Salonie robi się jak w czarno-białym ogrodzie zoologicznym. Początkowo
namalowane tu śmiałą i zdecydowaną kreską kontury, niekiedy także bardziej
szczegółowe wizerunki zwierząt wydają się umieszczone zupełnie chaotycznie i
przypadkowo, większe i mniejsze, bez zachowywania proporcji, mniej czy bardziej
podobne (najgorzej im wychodziły konie, choć kilka wygląda jakby malował je przodek Juliusza Kossaka),
jedne wchodzą na drugie, jakby na starszych malunkach ktoś umieszczał nowsze.
Potem widać, że zgrupowane są w kilku panelach: na niektórych aż gęsto od
rysunków, inne mniej zapełnione, a między nimi kawałki ściany zupełnie pustej.
Ściany, sufity, nawet elementy podłogi. Podobno obok – ale tego już nie wolno
zwiedzać – jest mały „gabinecik”, w którym udekorowane są wszystkie ściany, cały
strop i cały spong. Najczęstszym zestawem (nazywanym podobno
trójcą pirenejską) jest pochód bizon
– koń – koziorożec.
Jakiś
księgowy policzył, że w Niaux najwięcej jest bizonów i podobno tak jest we
wszystkich jaskiniach pirenejskich. Tutaj jest ich 54. Koni 29, koziorożców
Jednak to nie jest kwestia czasów i obecności
lub nie takich czy innych zwierząt w okolicy. Tutaj, w Niaux, nie ma na przykład
wilków i niedźwiedzi – a w lasach były, i to w dużych ilościach. Jest to jakiś
świadomy wybór. Poza wizerunkami zwierząt jest jeszcze w Niaux wiele
pozostawionych przez twórców znaków w postaci kropek, linii, strzałek, często w
kolorze czerwonym. Są też strzałki bezpośrednio narysowane na zwierzętach – być
może są to jakieś zaklęcia, mające spowodować to, by zwierzę dało się ustrzelić
z łuku lub przebić oszczepem.
Przewodniczka
mówi, że choć w Czarnym Salonie odnaleziono bardzo nieliczne ślady narzędzi,
może nawet pozostałości jedzenia, to prawdopodobnie były to resztki pozostawione
przez samych „artystów”. Ludzie tutaj nie mieszkali, podobnie jak w Lascaut i u
Chauveta. Jaskinie „malowane” były zapewne czymś w rodzaju sanktuariów i służyły
celom kultowym, być może związanym z polowaniem. I odwrotnie – liczne w okolicy
jaskinie mieszkalne, gdzie magdaleńczycy
spędzali prawdopodobnie miesiące zimowe – nie są dekorowane rysunkami - jak
położona po przeciwnej stronie doliny Krowia Jaskinia, w której odnaleziono
mnóstwo narzędzi, a także przedmiotów zbytku w postaci fragmentów rogów renifera
czy jelenia, zdobionych kunsztownie wyrzeźbionymi wizerunkami głów zwierząt,
których zabrakło w Niaux: lwów, niedźwiedzi, wilków, antylop… Nie ma krów, bo
wtedy zwierząt jeszcze nie hodowano, a nazwa jest raczej z czasów XIX-wiecznych,
kiedy to być może zapędzali się tu pasterze. Znaleziska z Grotte de la Vache (w
sezonie 5 wejść dziennie, poza sezonem dwa, zimą zamknięte, 9 €) są nieco
starsze od malowideł w Niaux i mają 12.000-15.000 lat.
Nasz spacer w grocie Niaux kończy się w
Czarnym Salonie. W dalszych częściach jaskini są dziesiątki następnych obrazów –
w tym w korytarzu Clastres, dziś dostępnym tylko po pokonaniu dwóch syfonów
wodnych, ale prehistoryczni artyści wchodzili tam innym wejściem, które teraz
uległo zawaleniu. W jednym z korytarzy odkryto też skamieniałe ślady stóp dwojga
dzieci, mających może 9, może 12 lat, także pochodzące z czasów kultury
magdaleńskiej. Co robiły samotne dzieci w środku jaskini i dlaczego tylko ich
ślady się zachowały? Ta i inne partie jaskini położone za Czarnym Salonem są
dostępne dla naukowców, którzy twierdzą, że w tym specyficznym muzeum sztuki
prehistorycznej jest jeszcze wiele do odkrycia.
Zabieramy z powrotem swoje latarki, zapalamy
je starając się nie świecić na cenne rysunki i wracamy na powierzchnię. Moje
„egipskie” buty sprawdziły się znakomicie – inna rzecz, że nie było błota,
nawierzchnia świetnie utwardzona i żadnej mozolnej wspinaczki nie trzeba było
wykonywać. Droga łatwa, mało klaustrofobiczna, a jaskinia unikatowa i stanowiąca
jeden z najcenniejszych – i najstarszych – obiektów kultury światowej.
Zjeżdżamy
do wsi Niaux, wracamy do Tarascon i nie dojeżdżając do centrum w starej
dzielnicy Sabart skręcamy w drogę szybkiego ruchu E-9, na której wyraźny
drogowskaz kieruje nas na południe, w stronę Andory. Droga wznosi się coraz
bardziej i po niespełna
Rzymianie kąpali się w ciepłych wodach Ax
(nazwa też rzymska: Aquae – wody –
Acqs –
Ax) już na początku I wieku, z 24
okolicznych źródeł korzystali Francuzi i Septymianie w czasach Ludwika Świętego,
a w 1260 r. hrabia Roger z Foix wybudował tu szpital dla trędowatych z basenem
Ladres, z którego mieli korzystać żołnierze, zarażeni trądem w czasie krucjat.
Współcześnie jest tu eksploatowanych 40 gorących źródeł, a niektóre z nich
dostarczają wody o temperaturze + 70o C. W okolicy jest kilka
renomowanych ośrodków narciarskich o wysokim standardzie, oraz wiele kilometrów
tras turystycznych pieszych i rowerowych.
Nasza
droga jednak ciągle pnie się w górę, robi się coraz chłodniej i coraz bardziej
mglisto. Jedziemy ostrymi zakosami,
agrafka za agrafką, tunel pod górami, ruch spory, trzeba uważać. Nagle z mgły
wyłania się najpierw stado krów, a potem – dawno nie widziany – posterunek na
przejściu granicznym. Tu naprawdę kontrolują! Wydawało mi się, że Andora – takie
coś niepoważnego między Francją a Hiszpanią, czyli krajami będącymi w strefie
Schengen, co więcej: zarządzana wspólnie przez Francję i Hiszpanię - posterunków
granicznych ustawiać nie będzie. A jednak! Widzimy prawdziwych celników i
policję graniczną, kilka zatrzymanych i kontrolowanych samochodów, wszystkie z
rejestracjami francuskimi. My, z naszym unijnym Nowy Targiem dopiero musimy
wyglądać podejrzanie!
Ale
nie, zwalniamy do pięciu kilometrów na godzinę, celnik francuski niecierpliwie
macha ręką, za chwilę ten gest powtarza Andorczyk. Hurra, pokonaliśmy kolejną
granicę w naszej wyprawie: już szóstą. Jesteśmy w księstwie Andory.
Kawałek za przejściem granicznym wjeżdżamy
do miasta El Pas de la Casa. Wysiadam i natychmiast wracam do
auta po ciepłą kurtkę: wieje, pada, momentami posypuje kaszkowaty śnieżek. Widzę
tablicą informacyjną i przecieram oczy ze zdumienia: jesteśmy na wysokości
Ale poza tą wysokością nic mi się tu nie
podoba. Miejscowość wygląda na nowobogackie centrum handlowe, otoczone hotelami
i terenami narciarskimi, pełne parkingów i stromych pasaży, miejsc dość
jarmarcznych rozrywek dla dzieci, małych i większych sklepów, w których głównie
eksponowany jest alkohol.
Rzeczywiście to nuworyszostwo El pas de la
Casa (co znaczy: przejście obok domu)
jest wynikiem boomu narciarskiego i handlowego, jaki pojawił się tu w latach 90.
XX wieku. Jeszcze w początkach tamtego stulecia stało tu ledwie kilka szałasów
pasterskich, a jedynym powodem do dumy było to, że nieopodal stąd wypływa Ariège,
należąca do zlewiska Oceanu Atlantyckiego – pozostałe części Andory dają
początek rzekom, płynącym do Morza Śródziemnego. Ustanowienie tu strefy
bezcłowej spowodowało wielki wzrost zainteresowania przyjazdami ze strony
Francuzów, wywożących stąd całymi kartonami alkohol, papierosy, produkty AGD i
inne towary.
W
Polsce Andora uchodzi za Mekkę taniej elektroniki, ale łaziłem po paru sklepach
z tej branży i niczego ciekawego w dobrych cenach nie zauważyłem. Natomiast ceny
alkoholi są rzeczywiście niezwykłe, z tym, że dotyczy to wysokich procentów:
niezła whisky za równowartość 25 złotych za litr to chyba ciekawa oferta, jeśli
ktoś byłby zainteresowany? Przeciętnie alkohol kosztuje 2,5 raza mniej niż we
Francji, a wódeczności są z całego świata. Tylko dojazd kosztuje, więc żeby się
opłaciło, trzeba by wywieźć kontener. No, a na takich amatorów już czekają
panowie w mundurkach na przejściu granicznym. Wina kosztują raczej normalnie i
wyboru specjalnego nie ma. Bez akcyzy można kupić też wyroby tytoniowe i turyści
handlowi korzystają z tego bardzo szeroko. Ale i w innych branżach można
wypatrzeć okazje: Michał kupił sobie w Andorze wywodzący się z Sabaudii nóż
pasterski opinel, będący flagowym
produktem Prowansji, za pół ceny, jakiej za niego żądali nad Rodanem…
Skromny obiad w dość obskurnym barze
turystycznym daje się zjeść w granicach 10-12 €. Jemy i wcale nie czujemy się
jak w jednym z najbardziej egzotycznych państw Europy. Andora jest z pewnością
krajem najwyższym, takim Nepalem Europy: średnia wysokość to blisko
W
jednej z encyklopedii wyczytałem, że panuje tu klimat podzwrotnikowy
śródziemnomorski. No, na pewno: jest 4 lipca, na termometrze zewnętrznym plus 4
stopnie, tropik – można powiedzieć. W dodatku wieje, co przypomina jedną z
etymologii nazwy: w języku starych Celtów
an oznaczało wiatr, a dor –
bramę. Brama wiatrów – dobrze pasuje do rzeczywistości. Oczywiście, tak naprawdę
jest tu klimat wysokogórski, w niektórych – rzadkich – rejonach umiarkowany.
Historia lokuje początki Andory w czasach
Karola Wielkiego, który współdziałając z tutejszymi góralami wojował z
Saracenami w VIII w., a w nagrodę za pomoc lokował miasto Andora (Andora la Vella, Stara Andora – dziś stolica kraju). Do dziś hymn Andory zaczyna się od
słów: Karol Wielki, mój ojciec, z rąk
Arabów mnie wyzwolił…. W średniowieczu
Andora
była terytorium, którego władza duchowna sprawowana była przez biskupów
katalońskiej diecezji La Seu d’Urgel, a świecka – przez rodzinę Caboetów, którzy
na mocy umowy z biskupami w zamian za
opiekę wojskową otrzymali Andorę w lenno. Podział współwładzy ustalono osobnym
traktatem w 1159 r. Biskup jak biskup – legalnie dzieci ani spadkobierców nie
miał, więc władza nad Andorą pozostawała w rękach diecezji i zostało tak do
dziś. Natomiast po stronie świeckiej sprawy się skomplikowały w 1185 r., kiedy
to Arnalda de Caboet, jedyna spadkobierczyni majątków rodowych, wyszła za mąż za
wicehrabiego Arnau de Castellbò, wnosząc mu jako wiano Andorę. A w 1208 r. ich
córka Ermessenda de Castellbò poślubiła znanego nam już dobrze Rogera Bernarda
II z Foix, syna szalonego górala, walczącego z krzyżowcami – sprzyjającego
katarom Rajmunda Rogera z Foix. Ermessenda była, jak najbardziej,
wierzącą katarką.
Gdy zaś hrabią Foix został Henryk, król
Nawarry i od 1589 r. król Francji – Henryk IV Burbon, przekazał (sam sobie…)
teren hrabstwa na rzecz korony francuskiej. I od tamtej pory funkcję
współksięcia w Księstwie Andory
sprawowali królowie Francji, a po upadku monarchii – kolejni prezydenci
Republiki. Drugą połowę w rządach
nieodmiennie trzymają w swoich rękach biskupi La Seu d’Urgel. Obecnie więc
panują w Andorze monsignor biskup
Joan-Enric Vives i Sicilia oraz socjalistyczny prezydent Francji
François
Hollande, rządzi zaś premier (z zawodu architekt) Antoni Martí Petit, stojący na
czele centrowo-prawicowej Demokracji na Rzecz Andory, mianowany przez 28-osobową
Radę Generalną, czyli parlament, w którym zasiada 14-osobowa grupa wyłaniana w
wyborach ogólnokrajowych oraz 14 przedstawicieli samorządów lokalnych,
wyłanianych w wyborach prowadzonych we wszystkich siedmiu parafiach (to jest
jednostka zarazem kościelnego, jak i administracyjnego podziału) – po dwu z
każdej.
Andorczycy
mądrze rozgrywali ten układ dwuwładzy, jak roztropne dzieci wykorzystujący
słabości kłócących się
lub pozostających w separacji rodziców, by od każdego ze współksiążąt uzyskać
jak najwięcej. Może najciekawsze wydarzyło się w 1213 r., kiedy to na trzy
miesiące przed tragiczną śmiercią z rąk krzyżowców pod Muret koło Tuluzy, król
Piotr II Aragoński, nazywany też Piotrem Katolickim potwierdził wszystkie prawa
biskupów Urgel do Andory, a Andorczyków (i innych poddanych biskupa) zwolnił ze
wszystkich podatków oraz innych zobowiązań, które mogłyby być nakładane na nich
teraz i w przyszłości przez hrabiów czy królów. Choć oczywiście hrabiowie z Foix
nie trzymali się tego ściśle i starali się wydusić z andorskich górali jak
najwięcej, to jednak do dziś swoboda finansowa jest tu większa niż gdzie
indziej. Pewno dlatego sektor bankowy stanowi w Andorze jedną z najlepiej
rozwijających się dziedzin gospodarki. Pozostałe to handel oraz turystyka i
narciarstwo, dostarczające obecnie do 80 % dochodów kraju.
Wymądrzam się tak m.in. na podstawie
znakomitej książki Historia małych krajów
Europy, wydanej przez Ossolineum
w 2007 r. pod red. Józefa Łaptosa, w której rozdział o Andorze opracowała Danuta
Kucała oraz dzieła International
Dictionary of Historic Places: Southern Europe pod redakcją Trudy Ring,
Roberta M. Salkina i Sharon La Bod, gdzie o Andorze krótko, ale treściwie pisze
John A. Flink.
W
Andorze jest pięć dużych centrów narciarskich i jeden z najlepszych jest właśnie
tutaj, w El Pas de la Casa. Dojazd zimą podobno jest znakomity i droga dobrze
utrzymana, a można się tu dostać w 3 godziny z Barcelony i nieco szybciej z
Tuluzy, skąd dwa razy dziennie jeżdżą autobusy wprost z lotniska. W Andorze nie
ma kolei ani transportu samolotowego, ale jak ktoś chce i może, to może dolecieć
tu własnym śmigłowcem i lądować niemal tuż obok wyciągu, czy sklepu z alkoholem.
Mówi się tu oficjalnie, wg konstytucji (notabene pierwsza ustawa zasadnicza
została tu przyjęta dopiero w 1993 r.) - w języku katalońskim, ale w El Pas de la Casa dominuje francuski, angielskim też od biedy się da dogadać.
Będziemy się zbierać. Kiedyś myślałem, że
Andora to państwo-miasto, jak Watykan czy Monaco. Ale to spory obszar,
największy (obok Luksemburga) w klubie najmniejszych państw Europy (jest taki: w
1987 r. Andora, Liechtenstein, Luksemburg, Malta, Monako i San Marino podpisało
porozumienie w sprawie współpracy na rzecz zachowania
ich odrębności kulturowej; Watykan jakoś się nie przyłączył). Andora zajmuje 468
km2 powierzchni (trochę mniej niż Warszawa, trochę więcej jak
Kraków), liczy ponad 85 000 mieszkańców (Andorczycy, Hiszpanie, Portugalczycy,
Francuzi), którzy chwalą się średnią życia 83 lata, jak już wiemy dzieli się na
siedem parafii, ma 63 miejscowości, spośród których największa (blisko
20000 mieszkańców) Andora la Vella jest stolicą kraju. Walutą obowiązującą jest
euro, mieszkańcy Unii nie muszą mieć przy wjeździe paszportów ani wiz, ale kontrola celna
zawsze może się zdarzyć.
Nie damy rady tym razem zobaczyć więcej.
Jest późno, zimno i do domu daleko – gdziekolwiek by był ten dom.
Zjeżdżamy
z powrotem do Tarascon, po drodze zdejmując powoli ciepłe kurtki i swetry.
Autostradą docieramy do St. Antoine-St.
Paul i tam skręcamy na prawo, na wschód. Mijamy po lewej stronie ruiny
XI-wiecznego zamku w Roquefixade, mocno nadwyrężonego w czasie późnych walk
krucjatowych w 1272 r. i ostatecznie zrujnowanego z polecenia kardynała
Richelieu w 1632 r.
W prawo drogowskaz pokazuje zjazd do
Montségur. Wrócimy tu jutro.
Tymczasem dobra szosa doprowadza nas do
Quillan, skąd nie kombinując już nic więcej, jedynie odświeżając wspomnienia
(drogowskaz do Rennes-le-Château i Arques!) jedziemy przez Couizę i Limoux z
powrotem do Carcassonne. Niewielkie zresztą zakupy z Andory pozostają tymczasem
nie rozpakowane w bagażniku. Dojadą w całości do Polski.