Renata Pi¿anowska-Zarytkiewicz

 

¦pij, Mirabelle

 

 „Dzie³o mi³o¶ci, mi³o¶ci do Pary¿a, mi³o¶ci do Mirabelle”

- William Wharton

 

Takie chwile nie maj± wstêpu. Zwykle s± pocz±tkiem koñca, choæ koniec ich rozpoczyna trwanie tego, co umrze szybciej ni¿ siê tak naprawdê zacznie. I chocia¿ pocz±tek zazwyczaj radosny to zakoñczenie tego bywa smutne, bo postawienie kropki za jednym z nawiasów ¿ycia jest zamkniêciem jakiego¶ zdania w opowiadaniu o nim. Takie momenty nie inspirowane niczym i nikim bywaj± spontaniczne i mimo swej krótkodystansowo¶ci nie zas³uguj± na miano chwilowej dziwki. Brak w nich bowiem typowego wyuzdania i kupiectwa, a niewinno¶æ z jak± tryskaj± pozostawia cnotliwy posmak. I chocia¿ zawsze ulatuj± w chwili, gdy zasypiamy zmêczeni tym¿e szczê¶ciem, to jednak warte s± pamiêtania. Pomno¿one sekundy tworz± minuty, zwielokrotnione godziny - dni, potem tylko tygodnie, miesi±ce…  A potem? Nieskoñczono¶æ to tylko faluj±ca kreska…

Nie pamiêtam ani daty, ani godziny, ani chwili… Tylko te momenty. Jakie¶ ptaki z puchem pisklêcym unosz±ce siê nad placem Furstenberg jakby zwiastowa³y nadchodz±cy nowy dzieñ, dzisiaj chyba s³oneczny. Sekwana przesunê³a szal z wody, kiedy przejecha³ bateau-mouche, nastroszy³a w³osy, potem przeczesuj±c z g³adka na prawo opar³a siê o wybrze¿e. Malarze niewzruszenie ³askotali swe p³ócienne kobiety szczeciniastym pêdzlem. Gdzie¶ dobiega³ nierówny d¼wiêk katarynki. Zaskrzypia³y drewniane okiennice, kiedy jaka¶ kobieta chcia³a do domu wpu¶ciæ promyk porannego s³oñca. Nad g³owami spaceruj±cych ludzi przelecia³o stado go³êbi. Dzwony z pobliskiego Saint-Germain-des-Prés przesunê³y wskazówkê zegara.

Kiedy biega³em dooko³a s³upa, w kó³ko, ¿eby zobaczyæ niebo jak z karuzeli, ob³oki u³o¿y³y mi siê w portret Mirabelle. Ptaki, które rano przelecia³y nad nadbrze¿em teraz tañczy³y obok niej roztrzepuj±c po placu swoje pióra, a te niczym p³atki ¶niegu, ko³ysz±c siê z lekka opada³y na betonowy chodnik. Cicho i bezszelestnie. Zupe³nie jak moje uczucia. Widzia³em jak by³y z ni± blisko. I te ptaki, i te uczucia… Zatrzepota³y. Rzêsy rozgoni³y poranne promyki s³oñca, które czochra³y jej oczy. Oczy nie oczy, lusterka, fotografie… Jakie¶ my¶li patrz±ce… Lekko sp³oszone ptactwo rozpierzch³o siê po niebie i zamar³o na nim w gwiezdnej konstelacji. Czas przep³yn±³ obok twarzy chmur±, rzucaj±c cieñ, którego nie dostrzeg³a. Nie zobaczy³a… Nie widzia³a… I mo¿e dobrze, gdy¿ przesun±³ siê tak szybko, ¿e sam nie zauwa¿y³em, kiedy zbli¿y³ siê w kierunku zachodu. Dostrzeg³em ³zê. Mo¿e jaki¶ malarz zbyt energicznie strzepn±³ pêdzel? Trzyma³em siê s³upa obur±cz i powoli opuszcza³em na ziemiê. W koñcu przysiad³em, dalej trzymaj±c metalow± powierzchniê. Nie widzia³em, kiedy uliczna latarnia rozb³ys³a w³asnym ¶wiat³em.

 

 Jacques, powiedz… Powiedz, dlaczego ten czas p³ynie szybciej ni¿ chmury wietrznego dnia. Bojê siê. Bojê siê, ¿e kiedy¶ siê obudzimy i zobaczymy, ¿e na tym niebie, na naszym niebie nie ma chmur. Nagle siê skoñcz±. Nie bêdzie wtedy nas? Co zrobimy Jacques? Czy nasze niebo to to, co widzimy nad sob± jak le¿ymy? Zachowaj dla mnie jego kawa³ek. Proszê. Podasz mi go na talerzyku jak porannego croissanta. I tylko ta ¿ó³ta gruszka pozostanie na wieki utopiona w szklanej karafce na drewnianym stole…

 

Spojrza³em na pobliski pos±g Diderota. On te¿ zamar³ wpatrzony w gwiezdne go³êbie, które teraz ¶wieci³y na wieczornym niebie. Patrzy³ na nie chyba zupe³nie tak samo jak ja. Jaki¶ malarz opar³ o jego stopy niedokoñczony obraz. Kobieta w czerwieni z go³êbiem na d³oni. Brakowa³o twarzy. Brudne pêdzle spakowane w plastikowy worek maj± poczekaæ do jutra. Twarz kobiety chyba te¿.

 Z mieszkania na piêtrze dobieg³ d¼wiêk klawesynu. Preludium Bacha deszczem zap³aka³o nad pobliskim placem rozmywaj±c tajemnicz± postaæ z obrazu. W¶ród mokrych poca³unków poczu³em na d³oni lekki dotyk motyla. Zupe³nie dziwne uczucie. Tym bardziej, ¿e noc± tylko æmy usi³uj± pope³niæ samobójstwo w pobliskiej kawiarence i to jeszcze na oczach zakochanej pary. Jak mg³a, która strzepywa³a py³ek z prêciku kwiatowego spada³y na moj± rêkê resztki delikatno¶ci bibu³kowego owada. Wszystko by³o ponad mn±, ponad normalno¶ci± cz³owieka. Ba³em siê, i¿ ka¿de moje drgniêcie zabije to uczucie, uczucie z jakim motyl przenika³ moje cia³o. Tylko Mirabelle potrafi³a tak ca³owaæ rzêsami…

 

Poca³owa³a¶ mnie wtedy jako¶ inaczej, jakby¶ wiedzia³a¶, ¿e bêdzie to po¿egnanie? U¶miechnê³a¶ siê i wtuli³a¶ w moje cia³o. Trzyma³em ciê mocno. Tylko w ten sposób mog³em zatrzymaæ tak± tajemnicê i strzec, choæ wiedzia³em dobrze, ¿e wtedy trudno utrzymaæ przy ¿yciu mi³o¶æ.

 

Kiedy zamilk³a¶, poczu³em siê ¶lepy. Wie¿a Saint-Germain-des-Prés zamknê³a na wieki moje uczucie. Niczego nie mog³em wymusiæ, zw³aszcza tego, co dotyczy³o mi³o¶ci i ¶mierci. Te kobiety nigdy nie odrzucaj±. Pierwsza prawdziwa miota w bezwstydnym szale po¿±dania zamykaj±c drzwi rozs±dku, w³±cza w siebie wszystko, druga ob³apia nie zwa¿aj±c na protesty, przydusza u³omno¶æ. Nie p³acz go³êbiu nad u¶pionym sercem. Teraz samotne, zaklête w ko¶cielnym dzwonie og³asza ¶wiatu rytmicznie czas bezwzglêdno¶ci. Wszystko ma swoje miejsce i swój czas. Mój zegarek spó¼ni³ siê o pó³ wieku. A mój fotel zosta³ obrócony do ty³u i po³o¿ono na nim kartkê z napisem zarezerwowano.

Pary¿ zawsze u¶miecha siê porankiem. S³ychaæ jak z trzaskiem opadaj± na ziemiê poranne brukowe wiadomo¶ci. Kto¶ pospiesznie biegnie. Malarze dalej bezwstydnie rozk³adaj± nogi sztalugom. Tylko Sekwana jakby dzisiaj nadzwyczaj spokojna. I te go³êbie… ¦pij, Mirabelle.

 

 A wiesz, dzisiaj dzwony jakby bi³y trochê pó¼niej…

Powrót do spisu tre¶ci 5

Dalej 4