Renata Piżanowska-Zarytkiewicz

 

Czarownica

 

Pokonując szczelnie zamknięte okiennice do izby wtargnął natarczywy dźwięk dzwonu z pobliskiego kościoła. Głęboki ton zabrzmiał echem brukowanych uliczek wpadając do każdego z domostw. Miasteczko budziło się do życia. Pomimo listopadowego chłodu, który ściskał kości niczym metalowe kleszcze, wśród szumu siąpiącego jeszcze deszczu i odgłosów dzwonu dobiegały kroki śpieszących się gdzieś ludzi. Mieszczki uchylały okiennice z głośnym trzaskiem uderzając o kamienne ściany. Otwierano bramy. Straż nocna opuszczała nocne posterunki, a zaczynający służbę halabardnicy nadzorowali przemarsz. Tak - już czas, już czas. Rytmiczny dźwięk potwierdzał poranne przebudzenie… Już czas.

Opornie otworzyłam oczy, ze trzy razy ziewając, naciągnęłam się leniwie. Nienawidzę porannego wstawania, upewniałam się po raz kolejny. Wzrokiem, jeszcze ślepym po nocy, omiotłam izbę szukając swojego ubioru. Ciemno było, bo okiennice dość szczelnie broniły dostępu światła, którego akurat w tym dniu też niewiele. Przysunęłam leniwie krzesło, na którym wisiał przyodziewek i ospale zaczęłam się ubierać. Szum deszczu za oknem raczej przysposabiał do dalszego snu, niż porannego wstawania. Włożyłam stosowną, ciemną szatę… Stosowną raczej do dzisiejszej pogody, a może i nastroju… Bo dzień nie zapowiadał się zbyt wesoły. A może?

Kiedy nadszedł czas modlitwy tłum ludzi zaczął iść w kierunku cmentarza. Wszelkie stany w nabożnym skupieniu podążały, aby wysłuchać mowy wielkiego brata kaznodziei. Bramy cmentarne otworzono zapewne dużo wcześniej. Wędrowni klerycy wpuszczali poszczególne grupy, udzielając niezbędnych wskazówek gdzie należy usiąść lub stanąć. Milkły rozmowy i wtrącane szeptem uwagi. Jedynie obok jakaś dama lamentowała przymuszona do nakrycia głowy. Przeżegnawszy się zajęłam miejsca przy okalających cmentarz galeriach. Wschodzący świt wolno oświetlał kolejne ich partie. Drgnęłam, ujrzawszy wymalowaną kostuchę i na wszelki wypadek przesunęłam się nieco do przodu stając za kolumną krypty jakiegoś dostojnika. Wszedł mistrz. Mówił głośno i wyraźnie. Słyszałam o karze, nagrodzie, sądzie ostatecznym i piekle. Dreszcz przeszedł mi po plecach. I choć siedział na podwyższeniu drewniana barierka, która odgradzała go od ludzi nie wytrzymała naporu tłumu pragnącego ucałować ręce i szaty świątobliwego męża. Runęła wraz z ludźmi. Dzwon wybił przedpołudnie, gdy brat opuścił podium. Ludzie zaczęli rozchodzić się do domów jeszcze pogrążeni w religijnej ekstazie.

Ospałe miasto nagle jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zaczynało gwałtownie żyć, nadrabiając kilkugodzinne opóźnienie. Kramarze otwierali stoiska, wytaczano wózki, drzwi karczmy znajomym skrzypem zachęcały do wstępu. Nieopodal rogatek halabardnicy godzili zwaśnione strony jakiejś bijatyki przy wtórze licznie zgromadzonych gapiów. Urzędnik sądownictwa ogłaszał wszem i wobec o południowej egzekucji, do której poczyniono już przygotowania. Nagle równocześnie z biciem katedralnych dzwonów obwieszczających miastu południe rozległ się głos trąb wzywających ludzi na rynek. Ciekawa i żądna wrażeń pospiesznie podążyłam w owym kierunku. Miejsca najbliżej podium były już pozajmowane. Przyglądałam się ludziom. Możni panowie w strojnych przyodziewkach, zakochani w barwach swoich dam. Jakże kolorowo było i bogato, wręcz niestosownie do sytuacji, która miała zaistnieć.

Wreszcie wśród skrzypu kół i wrzasku tłumu na rynek wtoczył się wielki drabiniasty wóz otoczony halabardnikami. Pośrodku, przymocowana łańcuchami do belkowania stałam… stałam ja. Byłam blada, rozczochrana, miotająca się wśród łańcuchów. Podarte szaty zwisały niczym łachmany. Rzucałam pogardliwe spojrzenia na tych, którzy wydali na mnie wyrok. Splunęłam w kierunku tłumów, demonstrując swoją wyższość i pogardę. Kiedy wóz zbliżył się do drewnianej sceny omiotłam wzrokiem ludzi i zatrzymałam spojrzenie…

Poczułam lekkie ukłucie w sercu. Dreszcz obawy przeszył moje ciało. Czarownica – szepnęłam. Jakaś dama stojąca obok mnie zaczęła przyglądać mi się podejrzliwie. Ludzie ucichli, gdy warkot bębnów zażądał spokoju. Sędzia odczytał oskarżenie: Czarownica - zginie spalona. Drgnęłam. W uszach brzmiało mi słowo – czarownica, czarownica…

Czterech strażników uwolniło mnie z łańcuchów i miotającą się powlekło na podium. Wiłam się w strachu, panice i złości. Kowalscy pachołkowie zręcznymi ruchami przymocowali okowy do młyńskiego koła, obłożonego wiązkami chrustu. Bębny zagrzmiały ponownie. Tłum ucichł na chwilę, by dać mi szansę ostatniego słowa. To spowodowało ponowny zgiełk. Na stos!!! - wołano. Ludzie zaczęli skandować i wymachiwać pięściami. Okuty szkarłatną opończą kat podszedł z rozpaloną pochodnią. Szmer uznania dla egzekucji poprzedził połączenie głowni z drewnem. Poczułam jak pali… Płomienie kąśliwymi językami smagały ciało, na którym szat dawno już nie było. Panicznym gestem zerwałam z szyi medalion z wygrawerowanym moim imieniem... Wypadł mi z dłoni między deskowania i zniknął. Ogień coraz bardziej pochłaniał ciało… Zaczęłam krzyczeć. Krzyk zagłuszyły dzwony z pobliskiej katedry ogłaszające miastu popołudnie.

Podniosłam rękę – była blada, na niej ślad. Sino - czerwony ślad po jakiejś bransoletce. Leżałam naga. W powietrzu unosił się zapach lekkiej spalenizny. Przez uchylone okno wdzierał się głos dzwonu z pobliskiego kościoła. Słychać było kroki śpieszących się gdzieś ludzi. W oddali przejechał samochód. Odsunęłam storę w sypialni. Dżdżysty poranek usposabiał jednak do dalszego snu. Spięłam podarty szlafrok agrafką, przeczesałam palcami rozwichrzone włosy i w przydeptanych kapciach poczłapałam do kuchni. Na stole leżał list. Różowa koperta dziwnie kusiła... Wzięłam do ręki i zaczęłam się przyglądać. Ciekawe. Nie było adresu, nie było nadawcy, nie było nic. Tylko ten dziwny zapach… Jednym ruchem rozerwałam bok koperty. Na podłogę coś spadło i zabrzęczało metalicznie. Przedmiot potoczył się pod szafkę. Schyliłam się, aby go wydostać. Nie sięgałam. Spod szafki widać było jedynie blask medalionu. W kuchni zaczął unosić się coraz mocniejszy zapach spalenizny, a dziwny niepokój ogarnął całe mieszkanie… Już czas, już czas…

Powrót do spisu treści 5

Dalej 4