Maciej Pinkwart
Zakopiańskim szlakiem Karola Szymanowskiego
Gdy powstawały "Harnasie"
Pojechali my se z Józke Gróbarze na stacyje wiecorem,
coby poźreć kielo tam przýjechało gości w Zakopane. I tak
łazime se po stacyji, łazime, łazime. Za peronem na ostatku
patrzyme: jakisi pon łazi, troske kulawi na noge. No i pytomy
się go, cego suko. On gado, ze by fcioł jakiś pokój
wynajońć, niedaleko miasta, ale on gado, zeby z fortepijanem.
No, to moze być i z fortepijanem. Pojechali my śnimi razem do
tego gazdy do Bukowiana, zaroz sie zgodzili no i on wynajon.
Pocenstunek był od razu. My nie wiedzieli co to za pon, co by
fciał tu w Zakopanem robić i jak sie nazywo. Zaraz nam doł
nazwisko, jak sie nazywoł - Karol Szymanowski, kompozytor. No,
zeby fciał coś napisać, koniecnie jakieś wesele góralskie.
Tak w audycji radiowej Teresy Siedlarowej wspominał w
latach sześćdziesiątych Wojciech Wawrytko, przewodnik i
znakomity tancerz góralski, swój pierwszy kontakt z
Szymanowskim z sierpnia 1922 roku.
24 sierpnia 1922 roku Karol Szymanowski pisał do matki:
Tu dość przyjemnie - choć Zakopane w ogóle podupadło.
Mam trochę znajomych (ze sfer artystycznych i literackich),
jadam z nimi u Karpowicza, więc się nie bardzo nudzę.
Jakie więc było owo "podupadłe" Zakopane na
początku lat dwudziestych?
Z początkiem 1920 roku przyłączenie części Zakopanego do
uruchomionej jeszcze przed wojną elektrowni wodnej w Kuźnicach
pozwoliło na oświetlenie elektrycznością sporej części
uzdrowiska. Po kilku latach okazało się, że siłownia wodna
jest niewystarczająca dla rozrastającej się szybko
miejscowości i trzeba było uruchomić na Kamieńcu elektrownię
cieplną. Powstawało mnóstwo nowych budynków, przeważnie już
murowanych, przystosowanych do przyjmowania lawinowo rosnącej
liczby gości. Tych ostatnich przybywało coraz więcej - mimo
wyniszczających wojen i recesji gospodarczej, mimo galopującej
inflacji moda na Zakopane nie malała i liczba odwiedzających
uzdrowisko wzrosła od niespełna dziesięciu tysięcy w roku
1918 do przeszło trzydziestu tysięcy w 1925 roku. Goście ci w
coraz mniejszym stopniu przyjeżdżali do Zakopanego dla Tatr i
turystyki górskiej, coraz też mniej osób kierowało się
względami zdrowotnymi: pierwszoplanowym motywem stawały się
żądza rozrywki i użycia, jakoby najłatwiejsze do spełnienia
właśnie pod Giewontem. Dawna galicyjska Komisja Klimatyczna
została rozwiązana i zastąpiona Tymczasową Komicją
Uzdrowiskową. "Nie kijem go to pałką" - mawiali
zakopiańczycy i ich goście, nadal zmuszani do opłacania taksy
klimatycznej i do kibicowania trwającym od dziesięcioleci
starciom władzy uzdrowiskowej z gminną. Wyłoniona w wyborach w
1919 roku Rada Gminna była niemal monolitem partyjnym, gdyż
zakopiańczycy, w latach wojny popierający Józefa Piłsudskiego
i jego opcje polityczne, potem gremialnie się od niego
odwrócili i głosowali na endecję, zrzeszoną w Związku
Ludowo-Narodowym. W 1920 roku wójtem został Medard Kozłowski,
człowiek o nadmiernych ambicjach, od 1922 roku łączący
obowiązki naczelnika gminy z pracą posła na Sejm z ramienia
ZL-N. Jemu to Zakopane może zawdzięczać budowę łazienek,
parku, rzeźni miejskiej i elektrowni, a także. niewygasły do
dziś spór o park narodowy w Tatrach i jątrzące kłótnie
między ludnością miejscową a napływową w Zakopanem.
"Napoleonek" bowiem, jak go nazywano, bardzo skutecznie
wykorzystywał wrodzoną góralską niechęć do przybyszów dla
zwalczania swoich przeciwników politycznych. Waśnie te psuły
atmosferę w Zakopanem i w efekcie doprowadziły do zahamowania
rozwoju uzdrowiska oraz przyczyniły się do zawieszenia jeszcze
przed zamachem majowym samorządowych władz Zakopanego. Ich
także efektem było w latach trzydziestych
"przegięcie" w drugą stronę i gremialne niemal
poparcie tzw. sanacji. A "rządy pułkowników" w
wydaniu uzdrowiskowym były jeszcze bardziej groteskowe niż
rządy prawicy sejmowej i doprowadziły do kompletnej ruiny
najszlachetniejsze funkcje Zakopanego: turystykę, lecznictwo, a
także kulturę w wydaniu innym niż jarmarczne.
Tymczasem jednak u progu lat dwudziestych życie kulturalne
kwitło w Zakopanem wyjątkowo bujnie. Prawdziwą szkołę
muzyczną założyła pod Giewontem w 1919 roku Jadwiga
Beyerówna, wkrótce filię krakowskiego Instytutu Muzycznego
otworzyła Klara Czop-Umlaufowa, a trzecim
"konserwatorium" zakopiańskim została szkoła
muzyczna dla dziewcząt, prowadzona przez Zofię Kołaczkowską.
Żona Augusta Zamoyskiego, rzeźbiarza zaprzyjaźnionego z
Szymanowskim - Rita Sacchetto, prowadziła w Zakopanem sezonowo
szkołę baletową. Gimnazjum realne, założone w 1912 roku, w
dziesięć lat później zostało upaństwowione, jednocześnie w
roku 1922 powstało drugie zakopiańskie gimnazjum -
"Szarotka". Był Karol Szymanowski świadkiem
pierwszych dni funkcjonowania nowego gmachu Muzeum Tatrzańskiego
przy Krupówkach. Osiadł właśnie w Zakopanem architekt Karol
Stryjeński, autor pierwszego kompleksowego planu regulacyjnego
(nie zrealizowanego), który miał za zadanie uporządkować
urbanistykę i budownictwo w Zakopanem. Stryjeński został też
nowym dyrektorem Szkoły Przemysłu Drzewnego, która pod jego
kierunkiem zmieniła się w pierwszą zawodową szkołę
artystyczną. W 1922 roku co tydzień, a poza sezonem - co dwa
tygodnie ukazywała się "Gazeta Zakopiańska",
redagowana przez Mieczysława Sędzimira, Józefa Diehla i
Juliusza Zborowskiego, który w tymże roku został kustoszem
działu etnograficznego, a następnie dyrektorem Muzeum
Tatrzańskiego. Prywatne, napastliwe jednodniówki, pod
zmieniającymi się co tydzień tytułami, wydawał w tym samym
czasie "profesor mediumistyki", poeta, kompozytor i
malarz, pieniacz i pracowity dziennikarz zarazem - Adam Czerbak.
Od 1923 roku poczet zakopiańskich czasopism uzupełniał
półoficjalny tygodnik "Głos Zakopiański"
Maksymiliana Skibińskiego, a od 1925 r. organ Związku
Ludowo-Narodowego, a właściwie tuba wójta Medarda
Kozłowskiego - tygodnik "Góral". Do 1927 roku będzie
się jeszcze ukazywać kilka pism, w których przyjaciele
Szymanowskiego będą albo redaktorami, albo czołowymi autorami
- z prasą zakopiańską zwiążą się m.in. Witkacy, Kornel
Makuszyński, Rafał Malczewski, Karol Stryjeński, Jerzy
Mieczysław Rytard.
Z roku na rok Zakopane urbanizowało się. Wójt Kozłowski,
wyprzedzając o dziesięć lat oficjalne nadanie praw miejskich,
kazał od 1923 roku tytułować siebie burmistrzem, a organ,
któremu przewodził - radą miejską. Zresztą i faktycznych
przejawów owej urbanizacji nie brakowało. Latem 1922 roku
rozpoczęła działalność Zakopiańska Spółka Samochodowa,
która zorganizowała komunikację centrum z obrzeżami, a także
z wylotami popularnych dolinek reglowych. Autobusami Spółki
można było także dojechać do Poronina, Krakowa, a nawet
Szmeksu (czyli Smokowca) po drugiej stronie Tatr. W 1922 roku
rozpoczęto na Krupówkach budowę betonowych chodników oraz
(dopiero wtedy!) wprowadzono prawostronny ruch samochodowy.
Konkurencją dla komunikacji samochodowej miała stać się
Spółka Akcyjna "Towarzystwo Podhalańskich Kolei
Elektrycznych systemu Auttram", która zawiązała się w
1921 roku w celu wprowadzenia pod Giewontem komunikacji
trolejbusowej. Nie wyszła ona jednak poza stadium wstępnej
organizacji.
Inną spółką, zapoczątkowaną przez Karola Stryjeńskiego,
było towarzystwo "Park Sportowy w Zakopanem", które
miało doprowadzić do budowy pod Reglami dużego ośrodka
sportów zimowych. Jedynym efektem jej działania stała się
wszakże tylko budowa skoczni narciarskiej na zboczu Krokwi.
Budowę tę - według projektu Stryjeńskiego - rozpoczęto w
roku 1923, a ukończono w 1925.
Poza zimowymi, rozwijały się także w Zakopanem sporty letnie.
W celu ułatwienia ich uprawiania w 1922 roku powołano pierwszy
klub sportowy "Krokus". Jego staraniem w sierpniu 1922
roku zorganizowano Pierwszy Turniej Tenisowy o Mistrzostwo
Zakopanego. Odbył się on na kortach pensjonatu "Stamary"
(dziś ulica Kościuszki 22).
Tutaj właśnie, w sierpniu 1922 roku zatrzymał się na kilka
dni Karol Szymanowski.
Od dworca kolei, która dotarła do Zakopanego w październiku
1899 roku, do centrum miasta prowadzi szeroka, dość
nowocześnie poprowadzona ulica. Wybudowano ją w 1904 roku i na
cześć ówczesnego zarządcy Galicji, czyli Marszałka Krajowego
- hrabiego Stanisława Badeniego, który pierwszy nową arterię
przebył pieszo - nazwano Marszałkowską. Nazwa ta skądinąd
dowodzi praktyczności zakopiańczyków: osoby na stołku
marszałkowskim zmieniały się - stołek zaś pozostawał i
nazwy ulicy nie trzeba było zmieniać ani się za nią
wstydzić. Zresztą, i obecnie mamy w Zakopanem ulicę Weteranów
Wojny - nie wiadomo wszakże której - i ulicę Partyzantów -
nie wiadomo jakich. Praktyczne i bezpieczne! Ulica Marszałkowska
przetrwała więc wielu marszałków i dopiero z likwidacją
Galicji i urzędu marszałka w Polsce Niepodległej nazwę
reprezentacyjnej ulicy zmieniono na Kościuszki.
Jeszcze przed przebiciem ulicy Marszałkowskiej dawna śpiewaczka
operowa Maria Budziszewska, znana pod pseudonimem
"Stamary" wybudowała duży i względnie nowoczesny
Hotel-Pension według projektu architekta Eugeniusza
Wesołowskiego. Budynek, o nazwie tożsamej z pseudonimem
artystycznym właścicielki, aspirował do reprezentacyjności, a
architekt - do artystycznej spuścizny po Witkiewiczu, stąd też
nieco secesyjny charakter budowli, w której bez większego
powodzenia, ale za to w wielkimi pretensjami do naśladownictwa
stylu zakopiańskiego - cegła usiłowała zastąpić drewno.
W pierwszych latach po wybudowaniu "Stamary" uchodziła
za pensjonat dla "lepszych" gości, pozbawiając tej
funkcji starszy o kilka lat hotel "Morskie Oko". Tutaj
właśnie, w "Stamary", jak już wspomniano,
nastąpiła w 1905 roku pierwsza prezentacja utworów
Szymanowskiego. Jeszcze przed pierwszą wojną światową blask
sławy "Stamary" nieco przygasł, a Maria Budziszewska,
skądinąd zajmująca się także organizacją koncertów
kameralnych z własnym nierzadko udziałem, a także wieczorków
teatralno-tanecznych, stała się aktywistką zakopiańskiej
komórki PPS. W sierpniu 1914 roku przez kilka dni mieszkał tu
Józef Conrad Korzeniowski. Po wybuchu wojny tu prowadzono m.in.
rekrutację do Legionów. Po pierwszej wojnie światowej
ekskluzywny niegdyś pensjonat podupadł, choć skupiał na sobie
uwagę zakopiańczyków, choćby z racji wspomnianych już
corocznie rozgrywanych tenisowych mistrzostw Zakopanego. Elita,
przyjeżdżająca pod Giewont, wkrótce zresztą przeniosła się
do położonego naprzeciwko "Mariloru" (po II wojnie
przez wiele lat była tu siedziba Liceum Plastycznego im. Kenara,
ulica Kościuszki 18), czy "Radowidu" (przy ul.
Sienkiewicza 3) lub "Bristolu" (pod Antałówką,
Bulwary Słowackiego 9). W latach trzydziestych Budziszewska
zbankrutowała, "Stamary" przeszła pod zarząd
przymusowy, zaś po drugiej wojnie światowej uruchomiono tu dom
wczasowy, najpierw o nazwie "Przodownik", a potem -
"Podhale".
W każdym razie za czasów Szymanowskiego "Stamary"
swój okres świetności miała już za sobą. Kompozytor, z
jednej strony przyzwyczajony do wygód i spokoju, z drugiej -
poszukujący kontaktów z dawnym i góralskim Zakopanem - po
krótkim pobycie w tym pensjonacie przeniósł się z ochotą do
położonej tylko o kilkaset metrów dalej willi "Limba"
przy ulicy Ogrodowej 8 - bez względu na to, czy
wynalezienie tego locum było zasługą Wojciecha Wawrytki czy
Jarosława Iwaszkiewicza, który wspominał:
"Limbę" odkryliśmy z Rytardem. Należała ona do
jednego z Rojów i stała (stoi do dziś) za pocztą.
Właściciel "Limby", trochę narwany, był ożeniony z
ceperką i z tego tytułu miał pianino w domu.
Zasygnalizowaliśmy to Karolowi. Zamieszkał więc u Roja.
Żeby dojść ze "Stamary" do "Limby", trzeba
przeciąć piękny park krajobrazowy Równi Krupowej - a raczej
to, co jeszcze z niego zostało - następnie dojść do Krupówek
i idąc dalej w kierunku zachodnim, minąć pocztę oraz parking
przy Domu Turysty i zatrzymać się przy ostatnim domku,
położonym po lewej stronie ulicy Mariusza Zaruskiego, na
wysokiej skarpie nad potokiem Młyniska. Od frontu
"Limby" biegnie ulica Ogrodowa, od tyłu - ulica
Zaruskiego, przy której, naprzeciw, wznosi się Dom Turysty
PTTK, także imienia Zaruskiego. W latach dwudziestych cała
ulica nazywała się Ogrodowa, a wokół było więcej zieleni.
"Limba", a obok "Kalina", "Krywań"
i nieistniejąca już "Willa pod Matką Boską"
powstały w początkach tego wieku jako domy częściowo
mieszkalne, a częściowo przeznaczone na wynajem. Najlepiej
oglądać "Limbę" od południa, ze skweru na Wilczniku
(dawna nazwa - Chrapkowski Wierch). Po prawej stronie werandy
widać okna pokoju, w którym w latach 1922-27 zatrzymywał się
Karol Szymanowski.
W tym samym budynku - wówczas jeszcze bezimiennym - mieszkał w
1906 r. inny wielki kompozytor Mieczysław Karłowicz, w owym
czasie właśnie podejmujący decyzję o osiedleniu się w
Zakopanem na stałe.
"Limba" stoi dziś zapomniana i dość zniszczona,
zamieszkana przez kilka rodzin, całkowicie przyćmiona sławą
"Atmy", od której dzieli ją tylko potok.
Niesłusznie! Tu, w "Limbie" właśnie powstawały Harnasie
(1921-31), tutaj instrumentował Szymanowski jedno z
największych swoich dzieł - operę Król Roger (1918-24),
tutaj, na pianinie Heleny Rojowej, powstawały Mazurki op. 50,
czasem nazywane "podhalańskimi" (1924-25).
Dopiero w 1983 roku Towarzystwo Muzyczne im. Karola
Szymanowskiego "uhonorowało" willę, umieszczając na
niej tablicę, upamiętniającą fakt przebywania w niej swego
patrona.
Z sentymentem wspominał pierwszą stałą "bazę"
zakopiańską Szymanowskiego jego kuzyn, przyjaciel i bliski
współpracownik, sam zresztą nieuleczalnie zarażony
"zakopianiną" - Jarosław Iwaszkiewicz:
Z "Limby" mam więcej muzycznych wspomnień niż z
"Atmy" [.]. Tu, w "Limbie" męczył się nad
instrumentacją "Króla Rogera", tutaj ciągnęły się
też nieskończone pertraktacje pomiędzy mną, Karolem i
Rytardami dotyczące pomysłu "Harnasi". Nie do
uwierzenia, jak długo ciągnęły się te projekty i jak
odmienne przybierały kształty.
Tutaj też Ela (Helena Rytardowa - MP) śpiewała Karolowi
różne góralskie "nuty", które potrzebne były mu
jako uzupełnienie muzycznych posiadów na Żywczańskim z
kwartetem Bartusia Obrochty i narad ze Stasiem Mierczyńskim nad
"Muzyką Podhala". Tu też Ela śpiewała ten cudowny
motyw, podobno wprowadzony przez księdza Stolarczyka,
kościelnej pieśni "Przed tak wielkim sakramentem",
którą na tę melodie śpiewa się tylko w Zakopanem. Echa tego
motywu brzmią w Stabat Mater i w Litanii i, o dziwo! w drugiej
części IV Symfonii Szymanowskiego.
Tym razem bowiem kompozytor przyjechał do Zakopanego do pracy.
Zafascynowany utworami Igora Strawińskiego, sięgającego do
motywów rosyjskiej muzyki ludowej, twórcy słynnych baletów,
oklaskiwanych na całym świecie, zwłaszcza w wykonaniu
słynnych "Baletów Rosyjskich" Sergiusza Diagilewa -
marzył Karol Szymanowski o wejściu na podobną drogę. Pomysł
wykorzystania góralszczyzny dla potrzeb teatru muzycznego
zrodził się najprawdopodobniej jesienią 1921 roku. Scenariusz
baletu mieli pisać Jarosław Iwaszkiewicz (autor libretta do
opery Król Roger) i Jerzy Mieczysław Rytard,
fanatyczny miłośnik Zakopanego, Tatr i góralszczyzny. W lecie
1922 roku Szymanowski pisał z "Limby" do matki:
Układamy też parę góralskich frajd z muzyką (po co
właściwie przyjechałem), bardzo się więc na to cieszę.
Przyjeżdża tu i Chybiński, który pracuje w muzeum nad
tutejszym folklorem - będę więc miał dużo ciekawego
materiału.
Albo "góralskie frajdy" bardziej wciągnęły
Szymanowskiego w naturze niż w nutach, albo też sprawa okazała
się trudniejsza niż przypuszczał. Zbieranie materiału bowiem
rozciągnęło się na wiele lat, związało Szymanowskiego
trwale z góralszczyzną, a wkrótce i z Zakopanem. Kompozytor
szybko zdobył wśród górali szczerą sympatię i prawdziwy
szacunek - a trudna to była sprawa, bo twardy naród pod
Giewontem "rod widzioł" przysparzających gotówki
gości, ale rzadko się z nimi zaprzyjaźniał.
"Studia" do Harnasiów posunęły się znacznie
naprzód w kwietniu 1923 roku, kiedy to Karol Szymanowski,
wespół z Wojciechem Wawrytką pełnił odpowiedzialne
obowiązki "pytaca" i pierwszego drużby na weselu
Heleny Rojówny z Jerzym Mieczysławem Rytardem. Notabene, było
to typowo młodopolskie wesele, á la Wyspiański, gdzie fraki i
długie suknie przeplatały się z bukowymi białymi portkami i
kolorowymi gorsetami, a "wielki świat" artystyczny i
naukowy bratał się z "arystokracją góralską". Byli
tam u Rojów nad Cichą Wodą "wszyscy":
Witkacy, August Zamoyski, Adolf Chybiński, Zofia i Karol
Stryjeńscy, Jan Mieczysławski, Jarosław Iwaszkiewicz, Juliusz
Zborowski, Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski, Wiktor Kuźniar. No i
przede wszystkim był Bartuś Obrochta ze swoją kapelą, czyli
po góralsku "muzyką". Szymanowski gęsto popijał z
sędziwym muzykiem, utykając tańczył poleczki z panna młodą
i w ferworze zabawy notował Bartusiowe nuty.
Długo można by opisywać "aktywną obecność" Karola
Szymanowskiego na niemal wszystkich w tamtych czasach weselach
czy chrzcinach góralskich - zwłaszcza tych, na których grała
muzyka Obrochtów pod przewodem Bartusia. Z tym najbardziej
znanym skrzypkiem Podhala związała kompozytora nić serdecznej
przyjaźni, a Obrochta cieszył się z prawdziwego uznania, jakie
światowej sławy twórca żywił dla jego talentu. Górale
niezbyt wówczas rozumieli twórczość Szymanowskiego (nie tylko
górale, nie tylko wówczas!), ale z szacunkiem obserwowali, jak
w notatniku kompozytora zostają utrwalone w nutach ich własne
melodie. Gdy potem spod palców Szymanowskiego z klawiszy pianina
płynęła muzyka - niby góralska, niby inna - słuchali
urzeczeni.
- Pieknieście to wyzdajali, panie Symanoski - chwalił
Bartuś - Wy juz cosi takiego w uchu mocie, cosi inkse jako
jo, ale tyz dobre!
Zakopiańscy "impresariowie" Szymanowskiego:
Iwaszkiewicz, Rytard, Chybiński, Mierczyński - starali się
pokazywać mu góralszczyznę jak najmniej sceprzoną, nie
cepeliowską. O jednej z takich "orgii" - jak mawiał
Szymanowski - opowiadał w radio w 1960 roku mistrz góralskiego
tańca, Wojciech Wawrytko:
No to pojechali my razem do Dzianisa. Młody pon z młodom
paniom przýjeli go pieknie. Muzýka wysła w pole, zagrali
marsia Chałubinskiego, wrucił tam ciosi do tyk basów, no i
wleźlime do środka. Baby zaceny cynstować, ale jo godom tak:
zróbcie mu miejsce przý muzýkantak, bo jemu to potrzebne.
Zrobieli. Karol se siad, ja koło niego, bo mi sie tam casem
dopytywoł co to grajom, cy krzesanego, cy drobnego, cy
zbójeckiego, coby mu tam wyróźnić. No i dobre. Muzýka gro,
chłopcý tońcom, a Karol se wyjon kawałek papieru, jakiesi
kresecki tom były na tym, kawałek łołówka i robi se jakisi
kropki - kryski, kropki - kryski [...]. Cy my tam wiedzieli, co
on ta z tego zrobi? No wicie, dopiero teraz się dowiadujemy,
skoro wicie te "Harnasie" po całym świecie, nie ino
tu u nos w Europie, ale po całym świecie, jaki jest
piekny-okrągły, to po całym świecie tego słychać.
Na marginesie warto zauważyć, z jaką łatwością po latach
wspominający Szymanowskiego górale go "tykali" - ci
wszyscy, którzy w kontaktach z nim, jak mawiała atmowska
gaździna - Zofia Walczakowa - zawsze z szacunkiem tytułowali go
profesorem czy rektorem.
Najbardziej pracowite "studia" jednakże prowadził
Szymanowski w domu młodszego przedstawiciela muzycznej dynastii
Obrochtów - Jana, na Małym Żywczańskim
(dziś pod numerem 9). Tam bywał zazwyczaj w niewielkim
towarzystwie (Rytardowie, Iwaszkiewiczowie), a okazje, dla
których Obrochtowie prezentowali kompozytorowi swoją muzykę
były wcale nie odświętne - grywali dla pana Karola i dla
siebie.
"Limba" jako baza zakopiańskich studiów miała tę
zaletę, że leżała w centrum miasta, a jednocześnie na
uboczu, bez hałasów i innych niedogodności urbanizującego
się coraz bardziej uzdrowiska. Od południa rozciągał się
niczym nie przesłonięty widok na postrzępiona grań
zakopiańskich Tatr, z Giewontem, królującym w centrum panoramy
- nie było jeszcze szkoły na Wilczniku i ulicy Orkana z jej
murowanymi kamienicami. Od północy dwa kroki dzieliły willę
od Dworca Tatrzańskiego i Muzeum. Nieopodal słynną
restaurację prowadził Franciszek Trzaska.
Miała "Limba" wszakże kilka wad. Pierwszą były
"polowe" urządzenia sanitarne. Willa była niewielka i
poza Szymanowskim wynajmowano tam pokoje również i innym
gościom. Dlatego też, gdy przyjeżdżali do kompozytora znajomi
i, przede wszystkim, członkowie rodziny, często musieli być
lokowani poza "Limbą". I tak w sąsiedniej
"Kalinie", również należącej do Bukowiana,
mieszkała z boną córka najmłodszej siostry Szymanowskiego -
Zofii, Krystyna, nazywana przez rodzinę Kicią. Przyjeżdżał
także - i występował w Zakopanem jako pianista - starszy brat,
Feliks Szymanowski, który zatrzymywał się w
"Limbie", "Warcie" i
"Obrochtówce".
Poza bywaniem na weselach i chrzcinach, poza spotkaniami z
rodziną i przyjaciółmi, koncertowaniem i pracą
kompozytorską, Karol Szymanowski żywo interesował się
wszelkimi przejawami materialnej kultury Podhala. Zainteresowanie
nieco spóźnione: niewątpliwie podczas wcześniejszych
przyjazdów mógł Szymanowski zetknąć się z góralszczyzną
mniej skażoną, mniej zniekształconą przez wszelkie ujemne
cechy cywilizacji.
Ale właśnie w latach dwudziestych nastąpił wyraźny nawrót
zainteresowania góralszczyzną ze strony twórców polskiej
kultury. Zainteresowanie to miało różny wpływ na
kształtowanie się ich twórczości - od zasadniczego u
kompozytora Stanisława Mierczyńskiego do niezauważalnego u
Witkacego czy rzeźbiarza Augusta Zamoyskiego. Jednakże u
wszystkich ówczesnych zakopiańskich przyjaciół Szymanowskiego
fascynacja folklorem góralskim, a niemniej samym Zakopanem i
jego "demonizmem" była całkiem wyraźna. Ich
zainteresowanie tą dziedziną było tak manifestacyjne, że
Karol Szymanowski nazywał tę grupę żartobliwie
"pogotowiem ratunkowym kultury góralskiej".
Jednym z filarów owego "pogotowia" był dyrektor
Muzeum Tatrzańskiego, Juliusz Zborowski. Nazywany
"Samuelem", z racji analogii historycznych z
nazwiskiem, kierował od 1923 roku najstarszym polskim muzeum
regionalnym, już wcześniej pełniąc funkcję kustosza działu
etnograficznego. Karol Szymanowski bardzo często odwiedzał
Zborowskiego, szczegółowo zapoznając się ze zbiorami
etnograficznymi Muzeum, a także z archiwalnymi materiałami
dźwiękowymi, nagrywanymi przez "Samuela" na wałkach
fonograficznych, których dyrektor muzeum użył do dokumentacji
folkloru jako pierwszy w Polsce. Na parterze i pierwszym piętrze
gmachu muzeum, tak jak i dziś udostępniano publiczności zbiory
etnograficzne, geologiczne i przyrodnicze, zaś w pokojach na
wyższych kondygnacjach - nazywanych żartobliwie "Grand
Hotel Muzeum Tatrzańskie" - często przemieszkiwali
zaprzyjaźnieni ze Zborowskim naukowcy, badający Tatry i
Podhale. Tutaj też urzędował "Samuel", o którym
mówiono z niewielką tylko przesadą, że w Tatrach nie był
nigdy, a wie o nich wszystko, podobnie zresztą jak o Zakopanem i
Podhalu.
Stojący przy ulicy Krupówki 10 budynek Muzeum
Tatrzańskiego imienia dra Tytusa Chałubińskiego został
oddany do użytku z wielkim ceremoniałem 23 lipca 1922 roku.
Projektował go Stanisław Witkiewicz, a projekt zaadaptował
technicznie Franciszek Mączyński. Muzeum wszakże zostało
założone już w 1888 roku i mieściło się początkowo w
niewielkim domu Jana Krzeptowskiego przy Krupówkach, tam gdzie
dziś stoi budynek Banku Przemysłowo-Handlowego. Potem
przeniesiono je na parcelę, podarowaną przez rodzinę
Chałubińskich, niedaleko pomnika Doktora z Sabałą. W latach
dwudziestych jednak, pod kierunkiem Juliusza Zborowskiego, który
pełnił funkcję dyrektora nieprzerwanie aż do swej śmierci w
roku 1965, muzeum stało się placówką prawdziwie naukową, a
jednocześnie miejscem interesujących spotkań towarzyskich, w
których jako goście dyrektora uczestniczyli mieszkający stale
w Zakopanem lub przebywający tu dla wypoczynku (lub w celach
zawodowych) ludzie sztuki i nauki. W muzeum dyskutowano
zawzięcie o sztuce ludowej Podhala, o roli góralszczyzny w
kulturze narodowej, spierano się o Witkacowską teorię
"czystej formy" i... grano w brydża.
Brydżystą był Szymanowski nienadzwyczajnym - daleko mu było
do klasy Kornela Makuszyńskiego - ale chętnie zasiadał do
kart. Partnerzy jednak narzekali nań często, bo zdarzało mu
się przerywać emocjonującą licytację, gdy z ulicy dobiegały
ciekawe hałasy:
- Moi złoci, posłuchajcie, jak górale śpiewają...
Miejscem rozgrywek brydżowych i spotkań towarzyskich były
także werandy słynnych zakopiańskich restauracji. Najstarszą
i najsłynniejszą zarazem była restauracja Franciszka
Trzaski.
Mieściła się ona blisko "Limby", w samym sercu
Zakopanego, na rogu Krupówek i Kościuszki. Dziś budynek ten
(ulica Kościuszki 1), pozbawiony
charakterystycznej werandy, powiększony i przebudowany, zajmuje hotel
"Orbis-Giewont" i kawiarnia
"Orbis". Pierwszy lokal - o nazwie
"Cukiernia Zakopiańska" - założył w tym miejscu
Walerian Płonka w początkach XX wieku. Po kilkunastu latach
nieprzerwanej egzystencji cukiernie zamienił na restaurację
Piotr Przanowski, zaś w 1920 roku następne dwudziestolecie
działalności gastronomiczno-rozrywkowej rozpoczął Franciszek
Trzaska. U Trzaski gromadziło się najwybitniejsze towarzystwo
zakopiańskie, spod najrozmaitszych znaków: politycy i ludzie
sztuki, taternicy w okutych butach i narciarze w pełnym
rynsztunku bojowym. Do zakopiańskiego fasonu należało zresztą
chodzenie po Krupówkach z nartami na ramieniu i w butach
narciarskich na dancingi. Dancingi te były w Zakopanem w latach
dwudziestych prawdziwą plagą: u Trzaski tańczono nawet po
południu, a do fokstrotów i shimmy przygrywały zespoły
Petersburskiego, Golda, Karasińskiego i Bundzika. Słynne były
też popisy Alfreda Melodysty, wirtuoza gry na. pile. Grywali tu
też wykpiwani przez Makuszyńskiego zakopiańscy sezonowi
Murzyni, grywał nawet w kwietniu 1925 roku Feliks Szymanowski,
rodzony brat Karola, prezentujący wówczas na zaimprowizwanym
raucie wiązanki melodii operetkowych.
Gdy muzyka stawała się zbyt uciążliwa, artystyczne
towarzystwo przenosiło się do innych lokali, cieszących się
także wielką sławą: restauracji Karpowicza i
na werandę "Morskiego Oka".
Te pierwszą założył Stanisław Karpowicz na początku XX
wieku obok prowadzonego przez siebie hotelu "Sport"
przy ulicy Krupówki 40. Hotel ten funkcjonował bez przerwy do
1999 roku, kiedy to został rozebrany wraz ze słynnym
"Cocktail-Barem", popularnym od lat siedemdziesiątych
głównie z powodu doskonałych ciastek i lodów.
"Cocktail" istniał w miejscu popularnej restauracji z
werandą, nazywanej "Przełęczą Karpowicza".
Restauracja zyskała szczególną sławę w latach pierwszej
wojny światowej, kiedy to Stefan Żeromski i Jan Kasprowicz
założyli w Zakopanem ponadpartyjną, tajną organizację
niepodległościową, która zrzeszała osiadłą wówczas
licznie pod Giewontem inteligencję i która miała siedzibę
właśnie u Karpowicza. Publiczny charakter "tajnej"
organizacji spowodował, że wkrótce została ona zadenuncjowana
na policji i rozwiązała się, a jedynym efektem jej istnienia
stała się kolekcja świetnych karykatur części jej
uczestników, rysowanych z inicjatywy aktora Ludwika Solskiego
przez malarza Kazimierza Sichulskiego, który w ten sposób
spłacał "Karpiowi" należność za hotel i
wyżywienie. Bodaj czy nie wtedy zaczęto mówić, że w
Zakopanem trzech było wielkich mężów "na K" -
kompozytor i taternik Karłowicz, poeta Kasprowicz i
najsłynniejszy z nich trzech restaurator Karpowicz.
Sława restauracji i hotelu "Sport" rosła, bywalcy z
cyganerii mieli tu swoje stałe stoliki, a pospolici zjadacze
chleba z nabożeństwem oglądali Makuszyńskiego przy stoliku,
karykaturę Tetmajera na ścianie i Karpowicza za barem. Kolekcja
prac Sichulskiego, po śmierci właściciela została przez jego
syna przekazana Muzeum Tatrzańskiemu i znajduje się w
magazynach muzealnych.
Nieco niżej położony - gdyż w Zakopanem mało kto orientuje
się według stron świata, bowiem położenie wygodniej jest
określać w kierunku wertykalnym (a Makuszyński w ogóle
uważał, że Zakopane jest miastem, gdzie wszędzie trzeba
chodzić pod górę) - a więc poniżej Karpowicza usytuowany
hotel "Morskie Oko" (dziś: Krupówki
30), wybudowany został przez Władysława Dzikiewicza w
1897 roku, początkowo jako budynek drewniany. W 1899 roku, po
wielkim pożarze, który strawił centrum Krupówek, uległ
zniszczeniu, a odbudowany rok później stal się jednym z
pierwszych w Zakopanem gmachów murowanych. W 1901 roku
właściciel dobudował obok salę teatralno-balową, która
przejęła tradycję dawnego Dworca Tatrzańskiego, stając się
na długie lata centrum kulturalnym Zakopanego. Tutaj
występowały wszystkie odwiedzające Zakopane sławy - od Heleny
Modrzejewskiej i Adama Didura do Wandy Wiłkomirskiej i
Światosława Richtera. Tutaj Jerzy Żuławski i Stefan Żeromski
kierowali wystawianiem swoich sztuk, tu w latach 1925-27
działał słynny Teatr Formistyczny, którego głównym motorem
był Stanisław Ignacy Witkiewicz, gdzie aktorzy-amatorzy
przedstawiali sztuki Witkacego W małym dworku, Wariat i
zakonnica, Pragmatyści, Metafizyka dwugłowego cielęcia. W
"Morskim Oku" najwybitniejsi polscy aktorzy - Solska,
Wysocka, Adwentowicz, Zelwerowicz - grywali dla.
kilkunastoosobowej nieraz publiczności, tu wystawiano opery,
operetki i kabarety oraz przekleństwo wszystkich kurortów -
chałturowe składanki. W "Morskim Oku" wreszcie
agitowali dla swoich partii politycy, prezentowali swoje
książki literaci, swoje dzieła kompozytorzy. Tutaj też, 26
sierpnia 1927 roku, ze skrzypaczką Ireną Dubiską grał swoje
utwory Karol Szymanowski.
W zakopiańskim wydaniu warszawskiego dziennika "ABC" z
1927 roku anonimowy recenzent pisał:
Na program koncertu złożyły się sonata opus 9,
"Mity" oraz dwie fantazje Paganini - Szymanowski. Mimo
burzy, trwającej w wieczór koncertowy i sprawiającej, iż
przedostanie się do "Morskiego Oka" połączone było
przy chronicznym braku dorożek z nie lada trudnościami - sala
wypełniła się prawdziwie doborową publicznością. [.]
Arcydzieła kompozytorskie i mistrzowska gra cudownie
skojarzonych wykonawców wywoływały istne huragany
frenetycznych oklasków.
Olbrzymi sukces koncertu spowodował artystów do zapowiedzi
drugiego wieczoru kompozytorskiego we środę, dn. 31 b.m. w sali
"Czerwonego Krzyża".
Z tego koncertu nie opublikowano już recenzji w "ABC",
zaś drugi z ówczesnych zakopiańskich dzienników - dodatek do
warszawskiej "Epoki" - zamieścił z tej okazji jedynie
ogólnikowe omówienie twórczości Karola Szymanowskiego. Wiemy
jednak, że nie był to pierwszy występ kompozytora w Sanatorium
Czerwonego Krzyża. Grał już tam Szymanowski 14
stycznia 1924 roku. Koncert ten recenzował sam Kornel
Makuszyński:
Ogromny tłum ludzi siedział opatulony w futra, bo mróz
sierdzisty szklił się po szybach. Każdy inny, nieco
niecierpliwy artysta, byłby uciekł z tej piekielnej sali.
Szymanowski, przezacne chłopisko, uśmiechnął się po swojemu
i w przewiewnym fraczku zasiadł do fortepianu. Aby radość
była całkowita, okazało się, że wysokogórskie fortepiano
jest zaziębione, rozjęczane i że tylko cztery klawisze
cierpią na reumatyzm i zgoła nie wydają głosu. Na tym
straszliwym instrumencie grał ten genialny człowiek przez trzy
oszronione, wiatrem nadęte godziny [.]. Przewidziany program
został przekreślony. Genialny muzyk, pochylony nad
paralitycznym muzyckim narzędziem, począł wyzwalać z
nabrzmiałej duszy jakieś melodie nie znane nikomu ani też jemu
samemu nie znane [.]. Mieliśmy szczęście, wielkie szczęście.
Widzieliśmy twórczość płonącą.
Sanatorium Czerwonego Krzyża, w którym Karol Szymanowski
koncertował kilkakrotnie, to dawny Zakład Wodoleczniczy doktora
Andrzeja Chramca, a obecnie siedziba Hotelu
"Chałubiński" i Teatru imienia Stanisława Ignacego
Witkiewicza. Zakład Chramca, wybudowany w 1887 roku, był
miejscem spotkań elity: galicyjskiej arystokracji i sfer
rządowych, świata literatury i sztuki. Tu bywali ministrowie,
namiestnicy i posłowie, tutaj Gabriela Zapolska urządzała
przedstawienia teatru amatorskiego i pisała - a może i
przeżywała? - Sezonową miłość, tu przebywali poeta
Kazimierz Tetmajer, muzykolog Jan Karłowicz, malarz Julian
Fałat i wielu innych. Dzięki możnej protekcji, przede
wszystkim właściciela dóbr zakopiańskich hrabiego
Władysława Zamoyskiego, Andrzej Chramiec - właściciel i
naczelny lekarz zakładu, a w latach 1901-06 wójt gminy w
Zakopanem, mógł zyskiwać poparcie w wojnie ze Stanisławem
Witkiewiczem i napływową inteligencją, wojnie opisanej przez
Witkiewicza w szkicu Bagno. Już od zarania istnienia
Zakład Chramca był miejscem spotkań towarzyskich (reunionów)
- nie tylko zresztą dla osób tam się leczących, a w jego sali
koncertowej często gościli znakomici artyści sceny i estrady.
To właśnie w lustrzanych salach salonów i polerowanych
posadzkach Zakładu Wodoleczniczego przy Chramcówkach widział
Ferdynand Hoesick opisywaną przezeń szeroko Europę w
Zakopanem.
W 1910 roku drewniane budynki Zakładu w większości się
spaliły (z wyjątkiem kaplicy, którą władze Zakopanego
rozebrały dopiero w 1997 r. i istniejącej do dziś willi
"Pod Matką Boską"), a w niespełna rok odbudowano je,
już jako murowane, w jeszcze bardziej monumentalnej formie. W
1915 roku Chramiec sprzedał Zakład władzom Galicji. W czasie
pierwszej wojny światowej znajdował się tam szpital
austriackiego, a po wojnie - Polskiego Czerwonego Krzyża,
przekształcony wkrótce w sanatorium pod tą samą firmą. Po
drugiej wojnie światowej zaś sanatorium, początkowo
występujące jako "górnicze", otrzymało imię Tytusa
Chałubińskiego. Z tą nazwą przetrwało aż do likwidacji
zorganizowanego lecznictwa gruźlicy w Zakopanem w latach
siedemdziesiątych XX wieku.
Dziś budynek ten, wciśnięty między bloki dwóch osiedli
mieszkaniowych - Szymony i Chramcówki - znajduje się na uboczu
głównych ciągów komunikacyjnych i trudno uwierzyć, że
kiedyś właśnie tu, przy Chramcówkach - głównej i
najpiękniejszej wtedy ulicy - znajdowało się centrum
uzdrowiska, a najpopularniejszy dziś deptak przy Krupówkach
był wówczas po prostu wąską uliczką, łączącą z rzadka
porozrzucane w niezbyt gęstym lasku domy.
W połowie lat siedemdziesiątych XX wieku tradycje dawnego
Zakładu Chramca zaczęły ożywać i na niezłą akustycznie i
ładnie urządzoną salę powróciła muzyka - występowały na
niej zarówno zespoły lokalne, jak i orkiestry kameralne, a
nawet balet - z okazji Dni Muzyki Karola Szymanowskiego. W
budynku sanatorium mieścił się wtedy Profilaktyczny Dom
Zdrowia o nazwie "Stacja Klimatyczna", zarządzany
przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej.
W 1894 roku objawiła się zakopiańskiej publiczności (w Pragmatystach
Witkacego) grupa młodych aktorów z Krakowa, która w rok
później utworzyła pierwszy w Zakopanem teatr zawodowy,
noszący imię Stanisława Ignacego Witkiewicza. Na siedzibę
teatru przeznaczono część Profilaktycznego Domu Zdrowia (inną
część wynajęto osobie prywatnej na hotel
"Chałubiński") wraz z historyczną salą, gdzie
grywał Szymanowski. Dziś z pięknego wystroju wnętrza i
tradycyjnej sceny nie zostało nic.
Wiele domów prywatnych miało zaszczyt goszczenia Karola
Szymanowskiego, on sam wszakże najchętniej chłonął
niewymuszoną atmosferę góralskich chałup Obrochtów na Małym
Żywczańskim, czy Rojów przy Drodze do Rojów,
nad Cichą Wodą. Z "pańskich" - najbliżej związał
się z kasprowiczowską "Harendą" i "Domem pod
Jedlami" Pawlikowskich.
Jan Kasprowicz mawiał, że "Harendę"
zafundował mu pewien Anglik - niejaki Szekspir. W istocie,
zakupienie domu, notabene będącego uprzednio własnością
osiadłej w Zakopanem angielskiej malarki Winnifred Cooper,
umożliwiły honoraria za przekład utworów wielkiego
dramaturga. Dom ten, w którym Kasprowicz zamieszkał w 1923
roku, związany jest z ostatnim okresem życia poety. Tutaj
powstał cykl Mój świat, tutaj odwiedzali Kasprowicza
liczni zakopiańscy przyjaciele. Sam Szymanowski zafascynował
się twórczością gospodarza "Harendy" jeszcze w
pierwszym okresie swej działalności kompozytorskiej, gdy pisał
muzykę do Hymnów i do końca życia przejawiał dlań szacunek
i sympatię. Bywał na "Harendzie" wielokrotnie, także
po śmierci poety utrzymywał bliską znajomość z Marią
Kasprowiczową - słynną panią Marusią.
Dziś dom na Harendzie (Osiedle Harenda 12),
położony we wschodniej części Zakopanego mieści Muzeum Jana
Kasprowicza, prowadzone przez Stowarzyszenie Miłośników
Twórczości Jana Kasprowicza. Obok, w zaprojektowanym przez
Karola Stryjeńskiego mauzoleum, spoczywają prochy Kasprowicza i
pani Marusi.
"Dom pod Jedlami" przy ulicy Koziniec 1,
gdzie Karol Szymanowski bywał gościem Jana Gwalberta Henryka i
Michała Pawlikowskich, został wybudowany w 1897 roku i jest
najpełniejszą realizacją witkiewiczowskiego stylu
zakopiańskiego. Trzy pokolenia zasłużonej dla Tatr i
Zakopanego - a nie mniej dla kultury polskiej - rodziny
Pawlikowskich mieszkały w tym najpiękniejszym budynku
Zakopanego, co nie pozostało bez wpływu na ich twórczość
(pierwszy tomik wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej - Niebieskie
migdały - powstał właśnie w "Domu pod
Jedlami"). Dziś dom ten jest prawnie chronionym zabytkiem,
pozostającym nadal w rękach rodziny Pawlikowskich, Tarnowskich
i Woźniakowskich. Można go oglądać tylko z zewnątrz.
Lata 1922-27 to okres najściślejszego związku Karola
Szymanowskiego z Zakopanem i rozmaitymi aspektami życia stolicy
Tatr. Jego zakopiańscy przyjaciele, przede wszystkim Rytardowie,
starali się związać kompozytora jak najtrwalej z tym regionem.
Podejmowali też kilkakrotnie wysiłki pokazania mu Tatr. Nie
była to prosta sprawa, gdyż chodzący o lasce Szymanowski
męczył się dłuższymi spacerami po płaskim nawet terenie,
dlatego też mógł dotrzeć tylko tam, dokąd dojechała
dorożka czy sanki. Właśnie za sprawą Jerzego Mieczysława
Rytarda z żoną oraz Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów miał
kompozytor okazję podziwiać zimową panoramę Tatr z Gubałówki,
dokąd przez Kotelnicę wywieziono go na sankach (kolejkę
linowo-terenową wybudowano dopiero w 1938 roku), oraz
wysokogórskie otoczenie Hali Gąsienicowej,
gdzie dotarł również sankami (przez Brzeziny). Oglądał
także letnie krajobrazy Doliny Chochołowskiej,
gdzie z Rytardami nocował w nie zagospodarowanym schronisku
Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i poznawał piękno
pasterskiej gospodarki na hali, a także dziki pejzaż Polany
pod Wysoką w Dolinie Białej Wody, po słowackiej
stronie granicy. Był także z Rytardami i Janem Pawlikowskim
samochodem w Szczyrbskim Jeziorze. Trudno jednak
wycieczki owe nazwać nawet turystyką, a co dopiero
taternictwem. Stąd też członkostwo honorowe, przyznane
Szymanowskiemu w 1933 roku przez Polskie Towarzystwo
Tatrzańskie, związane było z jego "zasługami
położonymi dla świata gór" wyłącznie w dziedzinie
twórczości artystycznej.
Był także Karol Szymanowski w latach dwudziestych członkiem
rozlicznych, zresztą mniej czy bardziej sensownych,
zakopiańskich organizacji, stowarzyszeń, komitetów i
"komisji ad hoc". Wchodził na przykład w skład
"Artkomu", czyli komitetu dla budowy tzw. Świątyni
Sztuki - pałacu dla artystów, który miał zostać wybudowany w
Zakopanem, możliwie na Gubałówce i miał być czymś w rodzaju
sanatorium, domu kultury, filharmonii i restauracji zarazem.
Ostatecznie skończyło się na projektach, ogród zoologiczny
dla artystów nie powstał, a Szymanowskiego wkrótce wybrano na
przewodniczącego komitetu budowy pomnika zmarłego w 1926 roku
Bartusia Obrochty, na które to stanowisko powołał kompozytora
zaocznie XI Zjazd Podhalan latem 1927 roku. Pomnik także
pozostał w sferze planów, a raczej zrealizowano go w sposób
karykaturalny - poprzez umieszczenie na mogile Bartusia na Nowym
Cmentarzu stylizowanych gęśli góralskich z betonu. Notabene,
Obrochta nie grywał na gęślach, tylko na skrzypcach.
Wcześniej, w początkach 1927 roku, wspomnienie o Bartusiu
stało się dla Karola Szymanowskiego pretekstem do napisania
artykułu, naświetlającego w interesujący sposób punkt
widzenia słynnego kompozytora na Zakopane i jego rolę w życiu
Polski. Artykuł ten, pod tytułem List do przyjaciół w
Zakopanem, ukazał się w 45 numerze dziennika
"ABC" z 17 lutego 1927 roku:
Byłem z Wami tak krótko tego roku! W naszych
niekończących się nigdy, żarliwych gawędach, nie
wyczerpaliśmy bodaj dziesiątej części tak żywo nas
obchodzących spraw! Oczywiście "krytykowaliśmy"! Bo
jakżeby można inaczej? Zakopane już to ma do siebie: jakoby
ciągle "wzrasta" (coraz lepsze jazz'y i wspanialsze
dancingi) - a w gruncie rzeczy zawsze ten sam miły, dobrze znany
"prymityw".
W tym zaś wypadku wahania sądów krytycznych mają istotnie
olbrzymie rozpięcia! Od melancholijnego "drzewiej lepiej
bywało" począwszy aż do surowego "niestety, daleko
nam jednak jeszcze do Europy!" - zależnie od temperamentu i
przekonań gościa.
Logicznie rzecz biorąc, należałoby się wreszcie zdecydować
na jedno z dwóch skrajnych stanowisk krytycznych, niechże już
więc owo romantyczne "drzewiej" lub trzeźwa
"wykwintna Europa". Zasadniczo "tertium non
datur".
A jednak owo trzecie "wyjście" znajduje się istotnie,
wszakże już poza obrębem rozważań logicznych i, być może,
dlatego właśnie na rację bytu. Oto każdy z nas, wśród
ciężkiej, wyczerpującej zawodowej pracy w mieście, magiczną
sztuką oszukując mizerny swój budżecik, odkłada na bok tych
kilka "dudków", aż wreszcie wyłuskawszy z niemałym
trudem kilka wolnych dni, mknie cichcem do Zakopanego. Tam zaś
gość taki, z uśmiechniętą, zarumienioną twarzą, z
błyszczącymi oczyma, włóczy się radosny po białych
śniegach i. oczywiście "krytykuje"! Jednak te gorzkie
słowa to jeno odruch, nałóg, wyniesiony z trującego zaduchu
wielkiego miasta. Rzecz najważniejsza, że jest szczęśliwy, i
to - w pewnych chwilach - owym tajemnym, cichym,
"dalekim" szczęściem samotników, zwłaszcza w tej
niezapomnianej, wieczornej godzinie, kiedy dziesięćkroć
większy niż gdzie indziej Syriusz wyłania się zza Żółtej
Turni i mruga porozumiewawczo swym jaśniejącym,
srebrno-błękitnym okiem.
A jednak w dziwnym tym osiedlu, co już dawno przestało być
wsią, nie jest jeszcze miastem i kręci się bezradnie pomiędzy
pięknym kunsztem snycerskim zdobną chałupą a ohydną,
prowincjonalną kamieniczką, wśród najpiękniejszego zimowego
dnia, wśród królewskiej wprost świetności życia, włóczą
się istotnie jakieś żałosne widma rzeczy bezpowrotnie
mijających.
Zapewne: "drzewiej" to jakoby: "ciemnota,
barbarzyństwo, przesądy etc. etc." - a my tu idziemy
"z oświaty kagankiem" (jakże nieraz kopcącym!). Ale
"drzewiej" to także: odwaga, siła, rozmach życiowy,
nieugięta wola szczęścia, wszystko to, co stworzyło tu
niegdyś tak dziwne, jaskrawe i piękne formy bytu. A wreszcie
"wolność" - nie jedna z tych
"demokratycznych", cyrklem mierzonych
"wolności", lecz wolność istotna, najbardziej
osobista, wolność wykuwana w trudzie i nadludzkim wysiłku
swego życia, swego losu, na własną modłę, na własną
odpowiedzialność.
Czyżbym się mylił?
Czyżby właśnie nie owe marzenie o mitycznej wolności
przyciągało tak nieubłaganie tyle już pokoleń do stóp Tatr,
tych bezlitośnie stromych turni, które w naszej polskiej
świadomości wzrosły niemal do symbolu duchowej wyżyny?
Toteż każdy z nas - przyjaciele - patrząc na niezmierną,
wyniosłą wieczystość Gór, myśli z niezrozumiałym nieraz
dla samego siebie smętkiem o tych licznych, bezimiennych niemal
mogiłkach, w których pokornie, cierpliwie, układa się
bujność i dzika piękność dawnego tutaj życia [...].
Niedawno do tych niezliczonych mogiłek u stóp Tatr, przybyła
jeszcze jedna na Nowym Cmentarzu w Zakopanem. Nie minęło
jeszcze roku od jej usypania, a dziś już trudno ją odszukać w
równiutkim szeregu tylu innych. Zwyczajna, chłopska mogiła,
którą deszcze, tające śniegi, wiatry rozkruszą, rozmyją,
wiosną przykryje się zieloną darnią, aż wreszcie wsiąknie
bez śladu w cmentarny grunt.
Spoczywa w niej wspólny nasz stary przyjaciel, który - tak
niedawno jeszcze! - żywym słowem, żywym dźwiękiem swych
skrzypeczek mówił nam o starodawnych sprawach, budził
odwieczne echa, które - nie łudźmy się! - na zawsze już
zamilkły z chwilą jego zgonu. Spoczywa w niej największy muzyk
Skalnego Podhala, marzyciel i poeta Bartek Obrochta, Gazda z
Kościelisk, ostatnie ogniwo wiążące do niedawna jeszcze
"dziś" z owym tajemniczym "drzewiej".
Właściwie o tej tylko mogile miałem zamiar pisać do Was -
Przyjaciele. Pomyślmy o tym wspólnie, by nie dać jej
wsiąknąć na wieki, bez śladu w cmentarny grunt.