Maciej Pinkwart
Zakopiańskim szlakiem Karola Szymanowskiego

Gdy powstawały "Harnasie"

Pojechali my se z Józke Gróbarze na stacyje wiecorem, coby poźreć kielo tam przýjechało gości w Zakopane. I tak łazime se po stacyji, łazime, łazime. Za peronem na ostatku patrzyme: jakisi pon łazi, troske kulawi na noge. No i pytomy się go, cego suko. On gado, ze by fcioł jakiś pokój wynajońć, niedaleko miasta, ale on gado, zeby z fortepijanem. No, to moze być i z fortepijanem. Pojechali my śnimi razem do tego gazdy do Bukowiana, zaroz sie zgodzili no i on wynajon. Pocenstunek był od razu. My nie wiedzieli co to za pon, co by fciał tu w Zakopanem robić i jak sie nazywo. Zaraz nam doł nazwisko, jak sie nazywoł - Karol Szymanowski, kompozytor. No, zeby fciał coś napisać, koniecnie jakieś wesele góralskie.
Tak w audycji radiowej Teresy Siedlarowej wspominał w latach sześćdziesiątych Wojciech Wawrytko, przewodnik i znakomity tancerz góralski, swój pierwszy kontakt z Szymanowskim z sierpnia 1922 roku.
24 sierpnia 1922 roku Karol Szymanowski pisał do matki:
Tu dość przyjemnie - choć Zakopane w ogóle podupadło. Mam trochę znajomych (ze sfer artystycznych i literackich), jadam z nimi u Karpowicza, więc się nie bardzo nudzę.
Jakie więc było owo "podupadłe" Zakopane na początku lat dwudziestych?
Z początkiem 1920 roku przyłączenie części Zakopanego do uruchomionej jeszcze przed wojną elektrowni wodnej w Kuźnicach pozwoliło na oświetlenie elektrycznością sporej części uzdrowiska. Po kilku latach okazało się, że siłownia wodna jest niewystarczająca dla rozrastającej się szybko miejscowości i trzeba było uruchomić na Kamieńcu elektrownię cieplną. Powstawało mnóstwo nowych budynków, przeważnie już murowanych, przystosowanych do przyjmowania lawinowo rosnącej liczby gości. Tych ostatnich przybywało coraz więcej - mimo wyniszczających wojen i recesji gospodarczej, mimo galopującej inflacji moda na Zakopane nie malała i liczba odwiedzających uzdrowisko wzrosła od niespełna dziesięciu tysięcy w roku 1918 do przeszło trzydziestu tysięcy w 1925 roku. Goście ci w coraz mniejszym stopniu przyjeżdżali do Zakopanego dla Tatr i turystyki górskiej, coraz też mniej osób kierowało się względami zdrowotnymi: pierwszoplanowym motywem stawały się żądza rozrywki i użycia, jakoby najłatwiejsze do spełnienia właśnie pod Giewontem. Dawna galicyjska Komisja Klimatyczna została rozwiązana i zastąpiona Tymczasową Komicją Uzdrowiskową. "Nie kijem go to pałką" - mawiali zakopiańczycy i ich goście, nadal zmuszani do opłacania taksy klimatycznej i do kibicowania trwającym od dziesięcioleci starciom władzy uzdrowiskowej z gminną. Wyłoniona w wyborach w 1919 roku Rada Gminna była niemal monolitem partyjnym, gdyż zakopiańczycy, w latach wojny popierający Józefa Piłsudskiego i jego opcje polityczne, potem gremialnie się od niego odwrócili i głosowali na endecję, zrzeszoną w Związku Ludowo-Narodowym. W 1920 roku wójtem został Medard Kozłowski, człowiek o nadmiernych ambicjach, od 1922 roku łączący obowiązki naczelnika gminy z pracą posła na Sejm z ramienia ZL-N. Jemu to Zakopane może zawdzięczać budowę łazienek, parku, rzeźni miejskiej i elektrowni, a także. niewygasły do dziś spór o park narodowy w Tatrach i jątrzące kłótnie między ludnością miejscową a napływową w Zakopanem. "Napoleonek" bowiem, jak go nazywano, bardzo skutecznie wykorzystywał wrodzoną góralską niechęć do przybyszów dla zwalczania swoich przeciwników politycznych. Waśnie te psuły atmosferę w Zakopanem i w efekcie doprowadziły do zahamowania rozwoju uzdrowiska oraz przyczyniły się do zawieszenia jeszcze przed zamachem majowym samorządowych władz Zakopanego. Ich także efektem było w latach trzydziestych "przegięcie" w drugą stronę i gremialne niemal poparcie tzw. sanacji. A "rządy pułkowników" w wydaniu uzdrowiskowym były jeszcze bardziej groteskowe niż rządy prawicy sejmowej i doprowadziły do kompletnej ruiny najszlachetniejsze funkcje Zakopanego: turystykę, lecznictwo, a także kulturę w wydaniu innym niż jarmarczne.
Tymczasem jednak u progu lat dwudziestych życie kulturalne kwitło w Zakopanem wyjątkowo bujnie. Prawdziwą szkołę muzyczną założyła pod Giewontem w 1919 roku Jadwiga Beyerówna, wkrótce filię krakowskiego Instytutu Muzycznego otworzyła Klara Czop-Umlaufowa, a trzecim "konserwatorium" zakopiańskim została szkoła muzyczna dla dziewcząt, prowadzona przez Zofię Kołaczkowską. Żona Augusta Zamoyskiego, rzeźbiarza zaprzyjaźnionego z Szymanowskim - Rita Sacchetto, prowadziła w Zakopanem sezonowo szkołę baletową. Gimnazjum realne, założone w 1912 roku, w dziesięć lat później zostało upaństwowione, jednocześnie w roku 1922 powstało drugie zakopiańskie gimnazjum - "Szarotka". Był Karol Szymanowski świadkiem pierwszych dni funkcjonowania nowego gmachu Muzeum Tatrzańskiego przy Krupówkach. Osiadł właśnie w Zakopanem architekt Karol Stryjeński, autor pierwszego kompleksowego planu regulacyjnego (nie zrealizowanego), który miał za zadanie uporządkować urbanistykę i budownictwo w Zakopanem. Stryjeński został też nowym dyrektorem Szkoły Przemysłu Drzewnego, która pod jego kierunkiem zmieniła się w pierwszą zawodową szkołę artystyczną. W 1922 roku co tydzień, a poza sezonem - co dwa tygodnie ukazywała się "Gazeta Zakopiańska", redagowana przez Mieczysława Sędzimira, Józefa Diehla i Juliusza Zborowskiego, który w tymże roku został kustoszem działu etnograficznego, a następnie dyrektorem Muzeum Tatrzańskiego. Prywatne, napastliwe jednodniówki, pod zmieniającymi się co tydzień tytułami, wydawał w tym samym czasie "profesor mediumistyki", poeta, kompozytor i malarz, pieniacz i pracowity dziennikarz zarazem - Adam Czerbak. Od 1923 roku poczet zakopiańskich czasopism uzupełniał półoficjalny tygodnik "Głos Zakopiański" Maksymiliana Skibińskiego, a od 1925 r. organ Związku Ludowo-Narodowego, a właściwie tuba wójta Medarda Kozłowskiego - tygodnik "Góral". Do 1927 roku będzie się jeszcze ukazywać kilka pism, w których przyjaciele Szymanowskiego będą albo redaktorami, albo czołowymi autorami - z prasą zakopiańską zwiążą się m.in. Witkacy, Kornel Makuszyński, Rafał Malczewski, Karol Stryjeński, Jerzy Mieczysław Rytard.
Z roku na rok Zakopane urbanizowało się. Wójt Kozłowski, wyprzedzając o dziesięć lat oficjalne nadanie praw miejskich, kazał od 1923 roku tytułować siebie burmistrzem, a organ, któremu przewodził - radą miejską. Zresztą i faktycznych przejawów owej urbanizacji nie brakowało. Latem 1922 roku rozpoczęła działalność Zakopiańska Spółka Samochodowa, która zorganizowała komunikację centrum z obrzeżami, a także z wylotami popularnych dolinek reglowych. Autobusami Spółki można było także dojechać do Poronina, Krakowa, a nawet Szmeksu (czyli Smokowca) po drugiej stronie Tatr. W 1922 roku rozpoczęto na Krupówkach budowę betonowych chodników oraz (dopiero wtedy!) wprowadzono prawostronny ruch samochodowy.
Konkurencją dla komunikacji samochodowej miała stać się Spółka Akcyjna "Towarzystwo Podhalańskich Kolei Elektrycznych systemu Auttram", która zawiązała się w 1921 roku w celu wprowadzenia pod Giewontem komunikacji trolejbusowej. Nie wyszła ona jednak poza stadium wstępnej organizacji.
Inną spółką, zapoczątkowaną przez Karola Stryjeńskiego, było towarzystwo "Park Sportowy w Zakopanem", które miało doprowadzić do budowy pod Reglami dużego ośrodka sportów zimowych. Jedynym efektem jej działania stała się wszakże tylko budowa skoczni narciarskiej na zboczu Krokwi. Budowę tę - według projektu Stryjeńskiego - rozpoczęto w roku 1923, a ukończono w 1925.
Poza zimowymi, rozwijały się także w Zakopanem sporty letnie. W celu ułatwienia ich uprawiania w 1922 roku powołano pierwszy klub sportowy "Krokus". Jego staraniem w sierpniu 1922 roku zorganizowano Pierwszy Turniej Tenisowy o Mistrzostwo Zakopanego. Odbył się on na kortach pensjonatu "Stamary" (dziś ulica Kościuszki 22).
Hotel Stamary dzisiajTutaj właśnie, w sierpniu 1922 roku zatrzymał się na kilka dni Karol Szymanowski.
Od dworca kolei, która dotarła do Zakopanego w październiku 1899 roku, do centrum miasta prowadzi szeroka, dość nowocześnie poprowadzona ulica. Wybudowano ją w 1904 roku i na cześć ówczesnego zarządcy Galicji, czyli Marszałka Krajowego - hrabiego Stanisława Badeniego, który pierwszy nową arterię przebył pieszo - nazwano Marszałkowską. Nazwa ta skądinąd dowodzi praktyczności zakopiańczyków: osoby na stołku marszałkowskim zmieniały się - stołek zaś pozostawał i nazwy ulicy nie trzeba było zmieniać ani się za nią wstydzić. Zresztą, i obecnie mamy w Zakopanem ulicę Weteranów Wojny - nie wiadomo wszakże której - i ulicę Partyzantów - nie wiadomo jakich. Praktyczne i bezpieczne! Ulica Marszałkowska przetrwała więc wielu marszałków i dopiero z likwidacją Galicji i urzędu marszałka w Polsce Niepodległej nazwę reprezentacyjnej ulicy zmieniono na Kościuszki.
Jeszcze przed przebiciem ulicy Marszałkowskiej dawna śpiewaczka operowa Maria Budziszewska, znana pod pseudonimem "Stamary" wybudowała duży i względnie nowoczesny Hotel-Pension według projektu architekta Eugeniusza Wesołowskiego. Budynek, o nazwie tożsamej z pseudonimem artystycznym właścicielki, aspirował do reprezentacyjności, a architekt - do artystycznej spuścizny po Witkiewiczu, stąd też nieco secesyjny charakter budowli, w której bez większego powodzenia, ale za to w wielkimi pretensjami do naśladownictwa stylu zakopiańskiego - cegła usiłowała zastąpić drewno.
W pierwszych latach po wybudowaniu "Stamary" uchodziła za pensjonat dla "lepszych" gości, pozbawiając tej funkcji starszy o kilka lat hotel "Morskie Oko". Tutaj właśnie, w "Stamary", jak już wspomniano, nastąpiła w 1905 roku pierwsza prezentacja utworów Szymanowskiego. Jeszcze przed pierwszą wojną światową blask sławy "Stamary" nieco przygasł, a Maria Budziszewska, skądinąd zajmująca się także organizacją koncertów kameralnych z własnym nierzadko udziałem, a także wieczorków teatralno-tanecznych, stała się aktywistką zakopiańskiej komórki PPS. W sierpniu 1914 roku przez kilka dni mieszkał tu Józef Conrad Korzeniowski. Po wybuchu wojny tu prowadzono m.in. rekrutację do Legionów. Po pierwszej wojnie światowej ekskluzywny niegdyś pensjonat podupadł, choć skupiał na sobie uwagę zakopiańczyków, choćby z racji wspomnianych już corocznie rozgrywanych tenisowych mistrzostw Zakopanego. Elita, przyjeżdżająca pod Giewont, wkrótce zresztą przeniosła się do położonego naprzeciwko "Mariloru" (po II wojnie przez wiele lat była tu siedziba Liceum Plastycznego im. Kenara, ulica Kościuszki 18), czy "Radowidu" (przy ul. Sienkiewicza 3) lub "Bristolu" (pod Antałówką, Bulwary Słowackiego 9). W latach trzydziestych Budziszewska zbankrutowała, "Stamary" przeszła pod zarząd przymusowy, zaś po drugiej wojnie światowej uruchomiono tu dom wczasowy, najpierw o nazwie "Przodownik", a potem - "Podhale".
W każdym razie za czasów Szymanowskiego "Stamary" swój okres świetności miała już za sobą. Kompozytor, z jednej strony przyzwyczajony do wygód i spokoju, z drugiej - poszukujący kontaktów z dawnym i góralskim Zakopanem - po krótkim pobycie w tym pensjonacie przeniósł się z ochotą do położonej tylko o kilkaset metrów dalej willi "Limba" przy ulicy Ogrodowej 8 - bez względu na to, czy wynalezienie tego locum było zasługą Wojciecha Wawrytki czy Jarosława Iwaszkiewicza, który wspominał:
"Limbę" odkryliśmy z Rytardem. Należała ona do jednego z Rojów i stała (stoi do dziś) za pocztą. Właściciel "Limby", trochę narwany, był ożeniony z ceperką i z tego tytułu miał pianino w domu. Zasygnalizowaliśmy to Karolowi. Zamieszkał więc u Roja.
Żeby dojść ze "Stamary" do "Limby", trzeba przeciąć piękny park krajobrazowy Równi Krupowej - a raczej to, co jeszcze z niego zostało - następnie dojść do Krupówek i idąc dalej w kierunku zachodnim, minąć pocztę oraz parking przy Domu Turysty i zatrzymać się przy ostatnim domku, położonym po lewej stronie ulicy Mariusza Zaruskiego, na wysokiej skarpie nad potokiem Młyniska. Od frontu "Limby" biegnie ulica Ogrodowa, od tyłu - ulica Zaruskiego, przy której, naprzeciw, wznosi się Dom Turysty PTTK, także imienia Zaruskiego. W latach dwudziestych cała ulica nazywała się Ogrodowa, a wokół było więcej zieleni. "Limba", a obok "Kalina", "Krywań" i nieistniejąca już "Willa pod Matką Boską" powstały w początkach tego wieku jako domy częściowo mieszkalne, a częściowo przeznaczone na wynajem. Najlepiej oglądać "Limbę" od południa, ze skweru na Wilczniku (dawna nazwa - Chrapkowski Wierch). Po prawej stronie werandy widać okna pokoju, w którym w latach 1922-27 zatrzymywał się Karol Szymanowski.
W tym samym budynku - wówczas jeszcze bezimiennym - mieszkał w 1906 r. inny wielki kompozytor Mieczysław Karłowicz, w owym czasie właśnie podejmujący decyzję o osiedleniu się w Zakopanem na stałe.
WIlla Limba"Limba" stoi dziś zapomniana i dość zniszczona, zamieszkana przez kilka rodzin, całkowicie przyćmiona sławą "Atmy", od której dzieli ją tylko potok. Niesłusznie! Tu, w "Limbie" właśnie powstawały Harnasie (1921-31), tutaj instrumentował Szymanowski jedno z największych swoich dzieł - operę Król Roger (1918-24), tutaj, na pianinie Heleny Rojowej, powstawały Mazurki op. 50, czasem nazywane "podhalańskimi" (1924-25).
Dopiero w 1983 roku Towarzystwo Muzyczne im. Karola Szymanowskiego "uhonorowało" willę, umieszczając na niej tablicę, upamiętniającą fakt przebywania w niej swego patrona.
Z sentymentem wspominał pierwszą stałą "bazę" zakopiańską Szymanowskiego jego kuzyn, przyjaciel i bliski współpracownik, sam zresztą nieuleczalnie zarażony "zakopianiną" - Jarosław Iwaszkiewicz:
Z "Limby" mam więcej muzycznych wspomnień niż z "Atmy" [.]. Tu, w "Limbie" męczył się nad instrumentacją "Króla Rogera", tutaj ciągnęły się też nieskończone pertraktacje pomiędzy mną, Karolem i Rytardami dotyczące pomysłu "Harnasi". Nie do uwierzenia, jak długo ciągnęły się te projekty i jak odmienne przybierały kształty.
Tutaj też Ela (Helena Rytardowa - MP) śpiewała Karolowi różne góralskie "nuty", które potrzebne były mu jako uzupełnienie muzycznych posiadów na Żywczańskim z kwartetem Bartusia Obrochty i narad ze Stasiem Mierczyńskim nad "Muzyką Podhala". Tu też Ela śpiewała ten cudowny motyw, podobno wprowadzony przez księdza Stolarczyka, kościelnej pieśni "Przed tak wielkim sakramentem", którą na tę melodie śpiewa się tylko w Zakopanem. Echa tego motywu brzmią w Stabat Mater i w Litanii i, o dziwo! w drugiej części IV Symfonii Szymanowskiego.

Tym razem bowiem kompozytor przyjechał do Zakopanego do pracy. Zafascynowany utworami Igora Strawińskiego, sięgającego do motywów rosyjskiej muzyki ludowej, twórcy słynnych baletów, oklaskiwanych na całym świecie, zwłaszcza w wykonaniu słynnych "Baletów Rosyjskich" Sergiusza Diagilewa - marzył Karol Szymanowski o wejściu na podobną drogę. Pomysł wykorzystania góralszczyzny dla potrzeb teatru muzycznego zrodził się najprawdopodobniej jesienią 1921 roku. Scenariusz baletu mieli pisać Jarosław Iwaszkiewicz (autor libretta do opery Król Roger) i Jerzy Mieczysław Rytard, fanatyczny miłośnik Zakopanego, Tatr i góralszczyzny. W lecie 1922 roku Szymanowski pisał z "Limby" do matki:
Układamy też parę góralskich frajd z muzyką (po co właściwie przyjechałem), bardzo się więc na to cieszę. Przyjeżdża tu i Chybiński, który pracuje w muzeum nad tutejszym folklorem - będę więc miał dużo ciekawego materiału.
Albo "góralskie frajdy" bardziej wciągnęły Szymanowskiego w naturze niż w nutach, albo też sprawa okazała się trudniejsza niż przypuszczał. Zbieranie materiału bowiem rozciągnęło się na wiele lat, związało Szymanowskiego trwale z góralszczyzną, a wkrótce i z Zakopanem. Kompozytor szybko zdobył wśród górali szczerą sympatię i prawdziwy szacunek - a trudna to była sprawa, bo twardy naród pod Giewontem "rod widzioł" przysparzających gotówki gości, ale rzadko się z nimi zaprzyjaźniał.
Willa Rojów"Studia" do Harnasiów posunęły się znacznie naprzód w kwietniu 1923 roku, kiedy to Karol Szymanowski, wespół z Wojciechem Wawrytką pełnił odpowiedzialne obowiązki "pytaca" i pierwszego drużby na weselu Heleny Rojówny z Jerzym Mieczysławem Rytardem. Notabene, było to typowo młodopolskie wesele, á la Wyspiański, gdzie fraki i długie suknie przeplatały się z bukowymi białymi portkami i kolorowymi gorsetami, a "wielki świat" artystyczny i naukowy bratał się z "arystokracją góralską". Byli tam u Rojów nad Cichą Wodą "wszyscy": Witkacy, August Zamoyski, Adolf Chybiński, Zofia i Karol Stryjeńscy, Jan Mieczysławski, Jarosław Iwaszkiewicz, Juliusz Zborowski, Jan Gwalbert Henryk Pawlikowski, Wiktor Kuźniar. No i przede wszystkim był Bartuś Obrochta ze swoją kapelą, czyli po góralsku "muzyką". Szymanowski gęsto popijał z sędziwym muzykiem, utykając tańczył poleczki z panna młodą i w ferworze zabawy notował Bartusiowe nuty.
Dom ObrochtówDługo można by opisywać "aktywną obecność" Karola Szymanowskiego na niemal wszystkich w tamtych czasach weselach czy chrzcinach góralskich - zwłaszcza tych, na których grała muzyka Obrochtów pod przewodem Bartusia. Z tym najbardziej znanym skrzypkiem Podhala związała kompozytora nić serdecznej przyjaźni, a Obrochta cieszył się z prawdziwego uznania, jakie światowej sławy twórca żywił dla jego talentu. Górale niezbyt wówczas rozumieli twórczość Szymanowskiego (nie tylko górale, nie tylko wówczas!), ale z szacunkiem obserwowali, jak w notatniku kompozytora zostają utrwalone w nutach ich własne melodie. Gdy potem spod palców Szymanowskiego z klawiszy pianina płynęła muzyka - niby góralska, niby inna - słuchali urzeczeni.
- Pieknieście to wyzdajali, panie Symanoski - chwalił Bartuś - Wy juz cosi takiego w uchu mocie, cosi inkse jako jo, ale tyz dobre!
Zakopiańscy "impresariowie" Szymanowskiego: Iwaszkiewicz, Rytard, Chybiński, Mierczyński - starali się pokazywać mu góralszczyznę jak najmniej sceprzoną, nie cepeliowską. O jednej z takich "orgii" - jak mawiał Szymanowski - opowiadał w radio w 1960 roku mistrz góralskiego tańca, Wojciech Wawrytko:
No to pojechali my razem do Dzianisa. Młody pon z młodom paniom przýjeli go pieknie. Muzýka wysła w pole, zagrali marsia Chałubinskiego, wrucił tam ciosi do tyk basów, no i wleźlime do środka. Baby zaceny cynstować, ale jo godom tak: zróbcie mu miejsce przý muzýkantak, bo jemu to potrzebne. Zrobieli. Karol se siad, ja koło niego, bo mi sie tam casem dopytywoł co to grajom, cy krzesanego, cy drobnego, cy zbójeckiego, coby mu tam wyróźnić. No i dobre. Muzýka gro, chłopcý tońcom, a Karol se wyjon kawałek papieru, jakiesi kresecki tom były na tym, kawałek łołówka i robi se jakisi kropki - kryski, kropki - kryski [...]. Cy my tam wiedzieli, co on ta z tego zrobi? No wicie, dopiero teraz się dowiadujemy, skoro wicie te "Harnasie" po całym świecie, nie ino tu u nos w Europie, ale po całym świecie, jaki jest piekny-okrągły, to po całym świecie tego słychać.
Na marginesie warto zauważyć, z jaką łatwością po latach wspominający Szymanowskiego górale go "tykali" - ci wszyscy, którzy w kontaktach z nim, jak mawiała atmowska gaździna - Zofia Walczakowa - zawsze z szacunkiem tytułowali go profesorem czy rektorem.
Najbardziej pracowite "studia" jednakże prowadził Szymanowski w domu młodszego przedstawiciela muzycznej dynastii Obrochtów - Jana, na Małym Żywczańskim (dziś pod numerem 9). Tam bywał zazwyczaj w niewielkim towarzystwie (Rytardowie, Iwaszkiewiczowie), a okazje, dla których Obrochtowie prezentowali kompozytorowi swoją muzykę były wcale nie odświętne - grywali dla pana Karola i dla siebie.
"Limba" jako baza zakopiańskich studiów miała tę zaletę, że leżała w centrum miasta, a jednocześnie na uboczu, bez hałasów i innych niedogodności urbanizującego się coraz bardziej uzdrowiska. Od południa rozciągał się niczym nie przesłonięty widok na postrzępiona grań zakopiańskich Tatr, z Giewontem, królującym w centrum panoramy - nie było jeszcze szkoły na Wilczniku i ulicy Orkana z jej murowanymi kamienicami. Od północy dwa kroki dzieliły willę od Dworca Tatrzańskiego i Muzeum. Nieopodal słynną restaurację prowadził Franciszek Trzaska.
Miała "Limba" wszakże kilka wad. Pierwszą były "polowe" urządzenia sanitarne. Willa była niewielka i poza Szymanowskim wynajmowano tam pokoje również i innym gościom. Dlatego też, gdy przyjeżdżali do kompozytora znajomi i, przede wszystkim, członkowie rodziny, często musieli być lokowani poza "Limbą". I tak w sąsiedniej "Kalinie", również należącej do Bukowiana, mieszkała z boną córka najmłodszej siostry Szymanowskiego - Zofii, Krystyna, nazywana przez rodzinę Kicią. Przyjeżdżał także - i występował w Zakopanem jako pianista - starszy brat, Feliks Szymanowski, który zatrzymywał się w "Limbie", "Warcie" i "Obrochtówce".
Poza bywaniem na weselach i chrzcinach, poza spotkaniami z rodziną i przyjaciółmi, koncertowaniem i pracą kompozytorską, Karol Szymanowski żywo interesował się wszelkimi przejawami materialnej kultury Podhala. Zainteresowanie nieco spóźnione: niewątpliwie podczas wcześniejszych przyjazdów mógł Szymanowski zetknąć się z góralszczyzną mniej skażoną, mniej zniekształconą przez wszelkie ujemne cechy cywilizacji.
Ale właśnie w latach dwudziestych nastąpił wyraźny nawrót zainteresowania góralszczyzną ze strony twórców polskiej kultury. Zainteresowanie to miało różny wpływ na kształtowanie się ich twórczości - od zasadniczego u kompozytora Stanisława Mierczyńskiego do niezauważalnego u Witkacego czy rzeźbiarza Augusta Zamoyskiego. Jednakże u wszystkich ówczesnych zakopiańskich przyjaciół Szymanowskiego fascynacja folklorem góralskim, a niemniej samym Zakopanem i jego "demonizmem" była całkiem wyraźna. Ich zainteresowanie tą dziedziną było tak manifestacyjne, że Karol Szymanowski nazywał tę grupę żartobliwie "pogotowiem ratunkowym kultury góralskiej".
Jednym z filarów owego "pogotowia" był dyrektor Muzeum Tatrzańskiego, Juliusz Zborowski. Nazywany "Samuelem", z racji analogii historycznych z nazwiskiem, kierował od 1923 roku najstarszym polskim muzeum regionalnym, już wcześniej pełniąc funkcję kustosza działu etnograficznego. Karol Szymanowski bardzo często odwiedzał Zborowskiego, szczegółowo zapoznając się ze zbiorami etnograficznymi Muzeum, a także z archiwalnymi materiałami dźwiękowymi, nagrywanymi przez "Samuela" na wałkach fonograficznych, których dyrektor muzeum użył do dokumentacji folkloru jako pierwszy w Polsce. Na parterze i pierwszym piętrze gmachu muzeum, tak jak i dziś udostępniano publiczności zbiory etnograficzne, geologiczne i przyrodnicze, zaś w pokojach na wyższych kondygnacjach - nazywanych żartobliwie "Grand Hotel Muzeum Tatrzańskie" - często przemieszkiwali zaprzyjaźnieni ze Zborowskim naukowcy, badający Tatry i Podhale. Tutaj też urzędował "Samuel", o którym mówiono z niewielką tylko przesadą, że w Tatrach nie był nigdy, a wie o nich wszystko, podobnie zresztą jak o Zakopanem i Podhalu.
Muzeum TatrzańskieStojący przy ulicy Krupówki 10 budynek Muzeum Tatrzańskiego imienia dra Tytusa Chałubińskiego został oddany do użytku z wielkim ceremoniałem 23 lipca 1922 roku. Projektował go Stanisław Witkiewicz, a projekt zaadaptował technicznie Franciszek Mączyński. Muzeum wszakże zostało założone już w 1888 roku i mieściło się początkowo w niewielkim domu Jana Krzeptowskiego przy Krupówkach, tam gdzie dziś stoi budynek Banku Przemysłowo-Handlowego. Potem przeniesiono je na parcelę, podarowaną przez rodzinę Chałubińskich, niedaleko pomnika Doktora z Sabałą. W latach dwudziestych jednak, pod kierunkiem Juliusza Zborowskiego, który pełnił funkcję dyrektora nieprzerwanie aż do swej śmierci w roku 1965, muzeum stało się placówką prawdziwie naukową, a jednocześnie miejscem interesujących spotkań towarzyskich, w których jako goście dyrektora uczestniczyli mieszkający stale w Zakopanem lub przebywający tu dla wypoczynku (lub w celach zawodowych) ludzie sztuki i nauki. W muzeum dyskutowano zawzięcie o sztuce ludowej Podhala, o roli góralszczyzny w kulturze narodowej, spierano się o Witkacowską teorię "czystej formy" i... grano w brydża.
Brydżystą był Szymanowski nienadzwyczajnym - daleko mu było do klasy Kornela Makuszyńskiego - ale chętnie zasiadał do kart. Partnerzy jednak narzekali nań często, bo zdarzało mu się przerywać emocjonującą licytację, gdy z ulicy dobiegały ciekawe hałasy:
- Moi złoci, posłuchajcie, jak górale śpiewają...
Miejscem rozgrywek brydżowych i spotkań towarzyskich były także werandy słynnych zakopiańskich restauracji. Najstarszą i najsłynniejszą zarazem była restauracja Franciszka Trzaski.
Hotel GiewontMieściła się ona blisko "Limby", w samym sercu Zakopanego, na rogu Krupówek i Kościuszki. Dziś budynek ten (ulica Kościuszki 1), pozbawiony charakterystycznej werandy, powiększony i przebudowany, zajmuje hotel "Orbis-Giewont" i kawiarnia "Orbis". Pierwszy lokal - o nazwie "Cukiernia Zakopiańska" - założył w tym miejscu Walerian Płonka w początkach XX wieku. Po kilkunastu latach nieprzerwanej egzystencji cukiernie zamienił na restaurację Piotr Przanowski, zaś w 1920 roku następne dwudziestolecie działalności gastronomiczno-rozrywkowej rozpoczął Franciszek Trzaska. U Trzaski gromadziło się najwybitniejsze towarzystwo zakopiańskie, spod najrozmaitszych znaków: politycy i ludzie sztuki, taternicy w okutych butach i narciarze w pełnym rynsztunku bojowym. Do zakopiańskiego fasonu należało zresztą chodzenie po Krupówkach z nartami na ramieniu i w butach narciarskich na dancingi. Dancingi te były w Zakopanem w latach dwudziestych prawdziwą plagą: u Trzaski tańczono nawet po południu, a do fokstrotów i shimmy przygrywały zespoły Petersburskiego, Golda, Karasińskiego i Bundzika. Słynne były też popisy Alfreda Melodysty, wirtuoza gry na. pile. Grywali tu też wykpiwani przez Makuszyńskiego zakopiańscy sezonowi Murzyni, grywał nawet w kwietniu 1925 roku Feliks Szymanowski, rodzony brat Karola, prezentujący wówczas na zaimprowizwanym raucie wiązanki melodii operetkowych.
Gdy muzyka stawała się zbyt uciążliwa, artystyczne towarzystwo przenosiło się do innych lokali, cieszących się także wielką sławą: restauracji Karpowicza i na werandę "Morskiego Oka".
Te pierwszą założył Stanisław Karpowicz na początku XX wieku obok prowadzonego przez siebie hotelu "Sport" przy ulicy Krupówki 40. Hotel ten funkcjonował bez przerwy do 1999 roku, kiedy to został rozebrany wraz ze słynnym "Cocktail-Barem", popularnym od lat siedemdziesiątych głównie z powodu doskonałych ciastek i lodów. "Cocktail" istniał w miejscu popularnej restauracji z werandą, nazywanej "Przełęczą Karpowicza". Restauracja zyskała szczególną sławę w latach pierwszej wojny światowej, kiedy to Stefan Żeromski i Jan Kasprowicz założyli w Zakopanem ponadpartyjną, tajną organizację niepodległościową, która zrzeszała osiadłą wówczas licznie pod Giewontem inteligencję i która miała siedzibę właśnie u Karpowicza. Publiczny charakter "tajnej" organizacji spowodował, że wkrótce została ona zadenuncjowana na policji i rozwiązała się, a jedynym efektem jej istnienia stała się kolekcja świetnych karykatur części jej uczestników, rysowanych z inicjatywy aktora Ludwika Solskiego przez malarza Kazimierza Sichulskiego, który w ten sposób spłacał "Karpiowi" należność za hotel i wyżywienie. Bodaj czy nie wtedy zaczęto mówić, że w Zakopanem trzech było wielkich mężów "na K" - kompozytor i taternik Karłowicz, poeta Kasprowicz i najsłynniejszy z nich trzech restaurator Karpowicz.
Sława restauracji i hotelu "Sport" rosła, bywalcy z cyganerii mieli tu swoje stałe stoliki, a pospolici zjadacze chleba z nabożeństwem oglądali Makuszyńskiego przy stoliku, karykaturę Tetmajera na ścianie i Karpowicza za barem. Kolekcja prac Sichulskiego, po śmierci właściciela została przez jego syna przekazana Muzeum Tatrzańskiemu i znajduje się w magazynach muzealnych.
Nieco niżej położony - gdyż w Zakopanem mało kto orientuje się według stron świata, bowiem położenie wygodniej jest określać w kierunku wertykalnym (a Makuszyński w ogóle uważał, że Zakopane jest miastem, gdzie wszędzie trzeba chodzić pod górę) - a więc poniżej Karpowicza usytuowany hotel "Morskie Oko" (dziś: Krupówki 30), wybudowany został przez Władysława Dzikiewicza w 1897 roku, początkowo jako budynek drewniany. W 1899 roku, po wielkim pożarze, który strawił centrum Krupówek, uległ zniszczeniu, a odbudowany rok później stal się jednym z pierwszych w Zakopanem gmachów murowanych. W 1901 roku właściciel dobudował obok salę teatralno-balową, która przejęła tradycję dawnego Dworca Tatrzańskiego, stając się na długie lata centrum kulturalnym Zakopanego. Tutaj występowały wszystkie odwiedzające Zakopane sławy - od Heleny Modrzejewskiej i Adama Didura do Wandy Wiłkomirskiej i Światosława Richtera. Tutaj Jerzy Żuławski i Stefan Żeromski kierowali wystawianiem swoich sztuk, tu w latach 1925-27 działał słynny Teatr Formistyczny, którego głównym motorem był Stanisław Ignacy Witkiewicz, gdzie aktorzy-amatorzy przedstawiali sztuki Witkacego W małym dworku, Wariat i zakonnica, Pragmatyści, Metafizyka dwugłowego cielęcia. W "Morskim Oku" najwybitniejsi polscy aktorzy - Solska, Wysocka, Adwentowicz, Zelwerowicz - grywali dla. kilkunastoosobowej nieraz publiczności, tu wystawiano opery, operetki i kabarety oraz przekleństwo wszystkich kurortów - chałturowe składanki. W "Morskim Oku" wreszcie agitowali dla swoich partii politycy, prezentowali swoje książki literaci, swoje dzieła kompozytorzy. Tutaj też, 26 sierpnia 1927 roku, ze skrzypaczką Ireną Dubiską grał swoje utwory Karol Szymanowski.
W zakopiańskim wydaniu warszawskiego dziennika "ABC" z 1927 roku anonimowy recenzent pisał:
Na program koncertu złożyły się sonata opus 9, "Mity" oraz dwie fantazje Paganini - Szymanowski. Mimo burzy, trwającej w wieczór koncertowy i sprawiającej, iż przedostanie się do "Morskiego Oka" połączone było przy chronicznym braku dorożek z nie lada trudnościami - sala wypełniła się prawdziwie doborową publicznością. [.] Arcydzieła kompozytorskie i mistrzowska gra cudownie skojarzonych wykonawców wywoływały istne huragany frenetycznych oklasków.
Olbrzymi sukces koncertu spowodował artystów do zapowiedzi drugiego wieczoru kompozytorskiego we środę, dn. 31 b.m. w sali "Czerwonego Krzyża".
Dawne Sanatorium Czerwonego KrzyżaZ tego koncertu nie opublikowano już recenzji w "ABC", zaś drugi z ówczesnych zakopiańskich dzienników - dodatek do warszawskiej "Epoki" - zamieścił z tej okazji jedynie ogólnikowe omówienie twórczości Karola Szymanowskiego. Wiemy jednak, że nie był to pierwszy występ kompozytora w Sanatorium Czerwonego Krzyża. Grał już tam Szymanowski 14 stycznia 1924 roku. Koncert ten recenzował sam Kornel Makuszyński:
Ogromny tłum ludzi siedział opatulony w futra, bo mróz sierdzisty szklił się po szybach. Każdy inny, nieco niecierpliwy artysta, byłby uciekł z tej piekielnej sali. Szymanowski, przezacne chłopisko, uśmiechnął się po swojemu i w przewiewnym fraczku zasiadł do fortepianu. Aby radość była całkowita, okazało się, że wysokogórskie fortepiano jest zaziębione, rozjęczane i że tylko cztery klawisze cierpią na reumatyzm i zgoła nie wydają głosu. Na tym straszliwym instrumencie grał ten genialny człowiek przez trzy oszronione, wiatrem nadęte godziny [.]. Przewidziany program został przekreślony. Genialny muzyk, pochylony nad paralitycznym muzyckim narzędziem, począł wyzwalać z nabrzmiałej duszy jakieś melodie nie znane nikomu ani też jemu samemu nie znane [.]. Mieliśmy szczęście, wielkie szczęście. Widzieliśmy twórczość płonącą.
Sanatorium Czerwonego Krzyża, w którym Karol Szymanowski koncertował kilkakrotnie, to dawny Zakład Wodoleczniczy doktora Andrzeja Chramca, a obecnie siedziba Hotelu "Chałubiński" i Teatru imienia Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zakład Chramca, wybudowany w 1887 roku, był miejscem spotkań elity: galicyjskiej arystokracji i sfer rządowych, świata literatury i sztuki. Tu bywali ministrowie, namiestnicy i posłowie, tutaj Gabriela Zapolska urządzała przedstawienia teatru amatorskiego i pisała - a może i przeżywała? - Sezonową miłość, tu przebywali poeta Kazimierz Tetmajer, muzykolog Jan Karłowicz, malarz Julian Fałat i wielu innych. Dzięki możnej protekcji, przede wszystkim właściciela dóbr zakopiańskich hrabiego Władysława Zamoyskiego, Andrzej Chramiec - właściciel i naczelny lekarz zakładu, a w latach 1901-06 wójt gminy w Zakopanem, mógł zyskiwać poparcie w wojnie ze Stanisławem Witkiewiczem i napływową inteligencją, wojnie opisanej przez Witkiewicza w szkicu Bagno. Już od zarania istnienia Zakład Chramca był miejscem spotkań towarzyskich (reunionów) - nie tylko zresztą dla osób tam się leczących, a w jego sali koncertowej często gościli znakomici artyści sceny i estrady. To właśnie w lustrzanych salach salonów i polerowanych posadzkach Zakładu Wodoleczniczego przy Chramcówkach widział Ferdynand Hoesick opisywaną przezeń szeroko Europę w Zakopanem.
W 1910 roku drewniane budynki Zakładu w większości się spaliły (z wyjątkiem kaplicy, którą władze Zakopanego rozebrały dopiero w 1997 r. i istniejącej do dziś willi "Pod Matką Boską"), a w niespełna rok odbudowano je, już jako murowane, w jeszcze bardziej monumentalnej formie. W 1915 roku Chramiec sprzedał Zakład władzom Galicji. W czasie pierwszej wojny światowej znajdował się tam szpital austriackiego, a po wojnie - Polskiego Czerwonego Krzyża, przekształcony wkrótce w sanatorium pod tą samą firmą. Po drugiej wojnie światowej zaś sanatorium, początkowo występujące jako "górnicze", otrzymało imię Tytusa Chałubińskiego. Z tą nazwą przetrwało aż do likwidacji zorganizowanego lecznictwa gruźlicy w Zakopanem w latach siedemdziesiątych XX wieku.
Dziś budynek ten, wciśnięty między bloki dwóch osiedli mieszkaniowych - Szymony i Chramcówki - znajduje się na uboczu głównych ciągów komunikacyjnych i trudno uwierzyć, że kiedyś właśnie tu, przy Chramcówkach - głównej i najpiękniejszej wtedy ulicy - znajdowało się centrum uzdrowiska, a najpopularniejszy dziś deptak przy Krupówkach był wówczas po prostu wąską uliczką, łączącą z rzadka porozrzucane w niezbyt gęstym lasku domy.
W połowie lat siedemdziesiątych XX wieku tradycje dawnego Zakładu Chramca zaczęły ożywać i na niezłą akustycznie i ładnie urządzoną salę powróciła muzyka - występowały na niej zarówno zespoły lokalne, jak i orkiestry kameralne, a nawet balet - z okazji Dni Muzyki Karola Szymanowskiego. W budynku sanatorium mieścił się wtedy Profilaktyczny Dom Zdrowia o nazwie "Stacja Klimatyczna", zarządzany przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej.
W 1894 roku objawiła się zakopiańskiej publiczności (w Pragmatystach Witkacego) grupa młodych aktorów z Krakowa, która w rok później utworzyła pierwszy w Zakopanem teatr zawodowy, noszący imię Stanisława Ignacego Witkiewicza. Na siedzibę teatru przeznaczono część Profilaktycznego Domu Zdrowia (inną część wynajęto osobie prywatnej na hotel "Chałubiński") wraz z historyczną salą, gdzie grywał Szymanowski. Dziś z pięknego wystroju wnętrza i tradycyjnej sceny nie zostało nic.
Wiele domów prywatnych miało zaszczyt goszczenia Karola Szymanowskiego, on sam wszakże najchętniej chłonął niewymuszoną atmosferę góralskich chałup Obrochtów na Małym Żywczańskim, czy Rojów przy Drodze do Rojów, nad Cichą Wodą. Z "pańskich" - najbliżej związał się z kasprowiczowską "Harendą" i "Domem pod Jedlami" Pawlikowskich.
Jan Kasprowicz mawiał, że "Harendę" zafundował mu pewien Anglik - niejaki Szekspir. W istocie, zakupienie domu, notabene będącego uprzednio własnością osiadłej w Zakopanem angielskiej malarki Winnifred Cooper, umożliwiły honoraria za przekład utworów wielkiego dramaturga. Dom ten, w którym Kasprowicz zamieszkał w 1923 roku, związany jest z ostatnim okresem życia poety. Tutaj powstał cykl Mój świat, tutaj odwiedzali Kasprowicza liczni zakopiańscy przyjaciele. Sam Szymanowski zafascynował się twórczością gospodarza "Harendy" jeszcze w pierwszym okresie swej działalności kompozytorskiej, gdy pisał muzykę do Hymnów i do końca życia przejawiał dlań szacunek i sympatię. Bywał na "Harendzie" wielokrotnie, także po śmierci poety utrzymywał bliską znajomość z Marią Kasprowiczową - słynną panią Marusią.
Dziś dom na Harendzie (Osiedle Harenda 12), położony we wschodniej części Zakopanego mieści Muzeum Jana Kasprowicza, prowadzone przez Stowarzyszenie Miłośników Twórczości Jana Kasprowicza. Obok, w zaprojektowanym przez Karola Stryjeńskiego mauzoleum, spoczywają prochy Kasprowicza i pani Marusi.
Dom pod Jedlami"Dom pod Jedlami" przy ulicy Koziniec 1, gdzie Karol Szymanowski bywał gościem Jana Gwalberta Henryka i Michała Pawlikowskich, został wybudowany w 1897 roku i jest najpełniejszą realizacją witkiewiczowskiego stylu zakopiańskiego. Trzy pokolenia zasłużonej dla Tatr i Zakopanego - a nie mniej dla kultury polskiej - rodziny Pawlikowskich mieszkały w tym najpiękniejszym budynku Zakopanego, co nie pozostało bez wpływu na ich twórczość (pierwszy tomik wierszy Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej - Niebieskie migdały - powstał właśnie w "Domu pod Jedlami"). Dziś dom ten jest prawnie chronionym zabytkiem, pozostającym nadal w rękach rodziny Pawlikowskich, Tarnowskich i Woźniakowskich. Można go oglądać tylko z zewnątrz.
Lata 1922-27 to okres najściślejszego związku Karola Szymanowskiego z Zakopanem i rozmaitymi aspektami życia stolicy Tatr. Jego zakopiańscy przyjaciele, przede wszystkim Rytardowie, starali się związać kompozytora jak najtrwalej z tym regionem. Podejmowali też kilkakrotnie wysiłki pokazania mu Tatr. Nie była to prosta sprawa, gdyż chodzący o lasce Szymanowski męczył się dłuższymi spacerami po płaskim nawet terenie, dlatego też mógł dotrzeć tylko tam, dokąd dojechała dorożka czy sanki. Właśnie za sprawą Jerzego Mieczysława Rytarda z żoną oraz Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów miał kompozytor okazję podziwiać zimową panoramę Tatr z Gubałówki, dokąd przez Kotelnicę wywieziono go na sankach (kolejkę linowo-terenową wybudowano dopiero w 1938 roku), oraz wysokogórskie otoczenie Hali Gąsienicowej, gdzie dotarł również sankami (przez Brzeziny). Polana ChochołowskaOglądał także letnie krajobrazy Doliny Chochołowskiej, gdzie z Rytardami nocował w nie zagospodarowanym schronisku Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i poznawał piękno pasterskiej gospodarki na hali, a także dziki pejzaż Polany pod Wysoką w Dolinie Białej Wody, po słowackiej stronie granicy. Był także z Rytardami i Janem Pawlikowskim samochodem w Szczyrbskim Jeziorze. Trudno jednak wycieczki owe nazwać nawet turystyką, a co dopiero taternictwem. Stąd też członkostwo honorowe, przyznane Szymanowskiemu w 1933 roku przez Polskie Towarzystwo Tatrzańskie, związane było z jego "zasługami położonymi dla świata gór" wyłącznie w dziedzinie twórczości artystycznej.
Był także Karol Szymanowski w latach dwudziestych członkiem rozlicznych, zresztą mniej czy bardziej sensownych, zakopiańskich organizacji, stowarzyszeń, komitetów i "komisji ad hoc". Wchodził na przykład w skład "Artkomu", czyli komitetu dla budowy tzw. Świątyni Sztuki - pałacu dla artystów, który miał zostać wybudowany w Zakopanem, możliwie na Gubałówce i miał być czymś w rodzaju sanatorium, domu kultury, filharmonii i restauracji zarazem. Ostatecznie skończyło się na projektach, ogród zoologiczny dla artystów nie powstał, a Szymanowskiego wkrótce wybrano na przewodniczącego komitetu budowy pomnika zmarłego w 1926 roku Bartusia Obrochty, na które to stanowisko powołał kompozytora zaocznie XI Zjazd Podhalan latem 1927 roku. Pomnik także pozostał w sferze planów, a raczej zrealizowano go w sposób karykaturalny - poprzez umieszczenie na mogile Bartusia na Nowym Cmentarzu stylizowanych gęśli góralskich z betonu. Notabene, Obrochta nie grywał na gęślach, tylko na skrzypcach.
Wcześniej, w początkach 1927 roku, wspomnienie o Bartusiu stało się dla Karola Szymanowskiego pretekstem do napisania artykułu, naświetlającego w interesujący sposób punkt widzenia słynnego kompozytora na Zakopane i jego rolę w życiu Polski. Artykuł ten, pod tytułem List do przyjaciół w Zakopanem, ukazał się w 45 numerze dziennika "ABC" z 17 lutego 1927 roku:
Byłem z Wami tak krótko tego roku! W naszych niekończących się nigdy, żarliwych gawędach, nie wyczerpaliśmy bodaj dziesiątej części tak żywo nas obchodzących spraw! Oczywiście "krytykowaliśmy"! Bo jakżeby można inaczej? Zakopane już to ma do siebie: jakoby ciągle "wzrasta" (coraz lepsze jazz'y i wspanialsze dancingi) - a w gruncie rzeczy zawsze ten sam miły, dobrze znany "prymityw".
W tym zaś wypadku wahania sądów krytycznych mają istotnie olbrzymie rozpięcia! Od melancholijnego "drzewiej lepiej bywało" począwszy aż do surowego "niestety, daleko nam jednak jeszcze do Europy!" - zależnie od temperamentu i przekonań gościa.
Logicznie rzecz biorąc, należałoby się wreszcie zdecydować na jedno z dwóch skrajnych stanowisk krytycznych, niechże już więc owo romantyczne "drzewiej" lub trzeźwa "wykwintna Europa". Zasadniczo "tertium non datur".
A jednak owo trzecie "wyjście" znajduje się istotnie, wszakże już poza obrębem rozważań logicznych i, być może, dlatego właśnie na rację bytu. Oto każdy z nas, wśród ciężkiej, wyczerpującej zawodowej pracy w mieście, magiczną sztuką oszukując mizerny swój budżecik, odkłada na bok tych kilka "dudków", aż wreszcie wyłuskawszy z niemałym trudem kilka wolnych dni, mknie cichcem do Zakopanego. Tam zaś gość taki, z uśmiechniętą, zarumienioną twarzą, z błyszczącymi oczyma, włóczy się radosny po białych śniegach i. oczywiście "krytykuje"! Jednak te gorzkie słowa to jeno odruch, nałóg, wyniesiony z trującego zaduchu wielkiego miasta. Rzecz najważniejsza, że jest szczęśliwy, i to - w pewnych chwilach - owym tajemnym, cichym, "dalekim" szczęściem samotników, zwłaszcza w tej niezapomnianej, wieczornej godzinie, kiedy dziesięćkroć większy niż gdzie indziej Syriusz wyłania się zza Żółtej Turni i mruga porozumiewawczo swym jaśniejącym, srebrno-błękitnym okiem.
A jednak w dziwnym tym osiedlu, co już dawno przestało być wsią, nie jest jeszcze miastem i kręci się bezradnie pomiędzy pięknym kunsztem snycerskim zdobną chałupą a ohydną, prowincjonalną kamieniczką, wśród najpiękniejszego zimowego dnia, wśród królewskiej wprost świetności życia, włóczą się istotnie jakieś żałosne widma rzeczy bezpowrotnie mijających.
Zapewne: "drzewiej" to jakoby: "ciemnota, barbarzyństwo, przesądy etc. etc." - a my tu idziemy "z oświaty kagankiem" (jakże nieraz kopcącym!). Ale "drzewiej" to także: odwaga, siła, rozmach życiowy, nieugięta wola szczęścia, wszystko to, co stworzyło tu niegdyś tak dziwne, jaskrawe i piękne formy bytu. A wreszcie "wolność" - nie jedna z tych "demokratycznych", cyrklem mierzonych "wolności", lecz wolność istotna, najbardziej osobista, wolność wykuwana w trudzie i nadludzkim wysiłku swego życia, swego losu, na własną modłę, na własną odpowiedzialność.
Czyżbym się mylił?
Czyżby właśnie nie owe marzenie o mitycznej wolności przyciągało tak nieubłaganie tyle już pokoleń do stóp Tatr, tych bezlitośnie stromych turni, które w naszej polskiej świadomości wzrosły niemal do symbolu duchowej wyżyny?
Toteż każdy z nas - przyjaciele - patrząc na niezmierną, wyniosłą wieczystość Gór, myśli z niezrozumiałym nieraz dla samego siebie smętkiem o tych licznych, bezimiennych niemal mogiłkach, w których pokornie, cierpliwie, układa się bujność i dzika piękność dawnego tutaj życia [...].
Niedawno do tych niezliczonych mogiłek u stóp Tatr, przybyła jeszcze jedna na Nowym Cmentarzu w Zakopanem. Nie minęło jeszcze roku od jej usypania, a dziś już trudno ją odszukać w równiutkim szeregu tylu innych. Zwyczajna, chłopska mogiła, którą deszcze, tające śniegi, wiatry rozkruszą, rozmyją, wiosną przykryje się zieloną darnią, aż wreszcie wsiąknie bez śladu w cmentarny grunt.
Spoczywa w niej wspólny nasz stary przyjaciel, który - tak niedawno jeszcze! - żywym słowem, żywym dźwiękiem swych skrzypeczek mówił nam o starodawnych sprawach, budził odwieczne echa, które - nie łudźmy się! - na zawsze już zamilkły z chwilą jego zgonu. Spoczywa w niej największy muzyk Skalnego Podhala, marzyciel i poeta Bartek Obrochta, Gazda z Kościelisk, ostatnie ogniwo wiążące do niedawna jeszcze "dziś" z owym tajemniczym "drzewiej".
Właściwie o tej tylko mogile miałem zamiar pisać do Was - Przyjaciele. Pomyślmy o tym wspólnie, by nie dać jej wsiąknąć na wieki, bez śladu w cmentarny grunt.

őPowrót do spisu treści

Dalej ř