Paul Cezanne, Mont Sainte Victoire Maciej Pinkwart

 Dziewczyna z Ipanemy

 

đ Spis treści

đ Odcinek 4

 

Odcinek 5

18-04-2003

*

Michał, choć urodził się pod wielkimi górami, alpinistą był bardzo krótko. Wspinał się odważnie i miał za sobą kilka samodzielnie wykonanych nowych dróg, gdy nagle, od jednego razu, wspinaczek zaprzestał. Poszedł z kolegą, dość przypadkowo poznanym w mieście, na słynną z trudności południową ścianę Zamarłej Turni. Wyszli ze schroniska dość późno, bowiem ściana, którą pokonano pierwszy raz dwadzieścia lat wcześniej, wtedy stanowiła już tylko teren ćwiczebny dla praktykantów. Ale groźna była nadal: już po pokonaniu głównych trudności, kiedy do szczytowej platformy pozostał już tylko dość łatwy trawers - towarzysz Michała, idący jako drugi, nagle poślizgnął się i zdążywszy krzyknąć:

- Lecę! Trzymaj! - zniknął za załomem skalnym, szorując ostro ciałem po kamieniach.

Michał, z górnej asekuracji, zdołał skrócić linę i utrzymał kolegę, ale przy drugim wahadle, jakie zrobiło jego nieprzytomne ciało - nagle poczuł, że ciężar znika. Ostry kant skały przeciął linę i Mietek roztrzaskał się na piargach u podnóża. Michał stał bez ruchu aż do następnego popołudnia, gdy poszukujący ich ratownicy Pogotowia wyprowadzili go bezpiecznie na szczyt.

Ale to była przyczyna druga. Kilka dni przed fatalną wyprawą i stratą wspinaczkowego partnera, w sklepie, gdzie zwykle robił dla matki zakupy, poznał Helę.

Wassermanowie przyjechali do Zakopanego z Łodzi zaledwie kilka tygodni wcześniej. Znajomi, a właściwie wspólnicy ojca bywali w górach już od kilku lat i twierdzili, że tutaj właśnie należy lokować interesy. Wczesnym latem, gdy Julian Wasserman z dwiema córkami i żoną przyjechali w góry na wypoczynek, zaprosił ich na uroczystą kolację osiadły tu od lat lekarz, Szymon Papier. Menora złotym blaskiem lśniła wspaniale na tle okna, za którym rysowała się sylwetka Giewontu, gdy stary doktor, gładząc siwą brodę, zachwalał zalety tutejszego klimatu:

- Ty, Wasserman, ty nie bądź głupi zacofany Żyd z miasta Łodzi. Tutaj cały świat przyjeżdża - i Żydzi, i goje, nawet Niemcy i Amerykanie. Oni wszyscy chcą tu zostawiać swoje pieniądze. Ja ich leczę, bo oni tu się nie wstydzą swoich chorób co je od płci dostają, w domu to do lekarza nie pójdą, a tu myślą, że u starego Żyda to mogą się bez wstydu przyznać. Ja ich leczę, a oni mi z wdzięczności wszystko mówią. Że tu będą przyjeżdżać całe narody, bo takich gór to nie ma nigdzie. I takich wariatów, co po nich chodzą, latem i zimą, trzeba gdzieś przechować. Latem, powiadam ci, to nawet w byle komórkach mieszkają, co to dla psa byłyby złe, a one letniki tam stają i mieszkają, płacąc za to ciężki pieniądz. Ale na zimę dopiero ta moda się zaczyna. Ty, Wasserman, ty bierz oszczędności i buduj pensjonat. A ja ci będę za procent posyłał gości. I to będzie dla nas obu dobry geszeft.

- Ty, Simon, dobrze się rozporządzasz cudzymi pieniędzmi. Ja tu dom pobuduję, a górale przyjdą, zrobią pogrom i co mi to da? Nie dość, że mnie i moje kobiety pobiją, może i zabiją, ale jeszcze gotówkę stracę! Czy w tej Polsce dla Żyda jest gdzieś miejsce na dobry geszeft? Jak by to był taki interes, to ty byś za przeproszeniem w cudzych rzeżączkach się nie fatygował, tylko ty byś zbudował dom i jak pan siedział i mówił: rączki całuję panie prezesie, polecamy się na przyszłość, pani dyrektorowo, panie ministrze, zapraszamy na zimę... Ty mi powiedz, dlaczego tego nie robisz?

- Aleś ty ostrożny. Ja tego nie robię, bo ja wszystkie pieniądze wydaję na użycie, a te rzeżączki to nawet lubię. U mnie wino, kobiety i śpiew na pierwszym miejscu. Ale tobie dobrze radzę, a ty zrobisz jak zechcesz, jak ci ten pejsaty rozum powie. Tylko jedno - pogromów ty się nie bój. Byli tu juz tacy, co na przygiętych karkach Żydów weszli do gminnej rady i mówili: ja nie jestem antysemitą, choć przyznaję, że tej mniejszości sympatią nie darzę. Nawet gazetę swoją mieli, “Góral”, która wzywała do bojkotu Żydów, do niesprzedawania Żydom ziemi, do kupowania tylko w chrześcijańskich sklepach. Nu i co? Nu i nic. Pokrzyczeli, górale przyznawali im rację, mówili, to okropne, ci Żydzi się wszędzie wciskają, pewnie, że jak mi chrześcijanin lepiej zapłaci to mu sprzedam, a nie Żydowi. Ale chrześcijanie nie płacili lepiej, więc górale nie patrzyli co kto ma w portkach, tylko co ma w portfelu. A kupowali żydowskie materiały, żydowską mąkę i żydowski węgiel, bo trudno było je rozróżnić od chrześcijańskich, bo one nie obrzezane i jarmułek nie noszą. A ci od tego “Górala” to albo poszły w ministry, albo w cholerę. I teraz jest spokój i tak będzie zawsze, bo tu ludzie przyjeżdżają dla gór, a nie dla pogromów. Wasserman, dobrze ciebie radzę - ty buduj pensjonat. Pieniądze masz, piękne córki masz, one wyjdą za ministrów, którzy w tym pensjonacie będą mieszkać, słuchaj starego Żyda Papiera, bo ja ci to mówię jak prorok Eliasz.

- Cy, cy! Eliasz się znalazł. Prorok optymista...

Tak się jeszcze jakiś czas sprzeczali, aż Wasserman kupił grunt w centrum koło miejskiego parku z pięknym widokiem na góry i już po roku stał tam piękny pensjonat, w którym za dwa lata nie można było znaleźć wolnego miejsca. Zwinęli, a właściwie korzystnie sprzedali interesy w Łodzi i przenieśli się wszyscy czworo do Zakopanego. Córki poszły tu do szkoły i już wkrótce stały się dobrym towarzystwem. I wtedy Helę poznał Michał.

Po wyprawie na Zamarłą dziewczyna zażądała od niego, by zrezygnował z taternictwa. Najpierw usiłował ją przekonywać, zabierał z sobą na wycieczki w najpiękniejsze strony, ale namówiona do turystyki, nie zmieniła swego zdania o wspinaczkach.

- To egoizm, iść sobie i ryzykować, zostawiając tutaj kogoś, na kim ci podobno zależy.

Na horyzoncie politycznym zaczęły pojawiać się chmury. W pensjonacie Wassermanów nagle przestali pojawiać się Niemcy, przedtem często tu bywający. Po Procesie Brzeskim, gdy Wincenty Witos znalazł się za południową granicą, grupa działaczy PSL Piast z Podhala zorganizowała służbę kurierską, dzięki której były premier utrzymywał stały kontakt ze swoimi zwolennikami w kraju. W tym samym czasie inne kurierskie szlaki zapełniły się członkami i zwolennikami KPP, dostarczającymi do Polski nielegalną tutaj bibułę komunistyczną, drukowaną legalnie w Czechosłowacji, gdzie partia działała w zgodzie z tamtejszym prawem. Michał, zapisawszy się do PPS-u, wykłócał się nieraz z młodymi komunistami o podstawowe sprawy, jednak uważał, iż każda partia ma prawo działać, a rząd, który chce sterować sumieniami ludzi i kontrolować, czy należycie często chodzą do kościoła - jest faszystowski i należy go tępić. Został kurierem i na długie dnie znikał, by przez Tatry wędrować po bibułę. Hela znów płakała.

Irytowała go ta jej nadmierna opiekuńczość i długo planowane zaręczyny znów się odwlekały. Sytuację komplikowało i to, że siostra Heleny, młodsza od niej o dwa lata Marta, doszła do lat, w których serce zaczyna zdecydowanie dominować nad innymi organami i postanowiła Helenie odbić narzeczonego. Wysoka blondynka z długimi włosami w niczym nie przypominała czarnowłosej, krępej i apetycznej siostry. Nie miała o nic pretensji, nie stawiała wymagań, akceptowała Michała z całym dobrodziejstwem inwentarza. Nawet, choć z bólem, akceptowała to, że umawia się on z jej siostrą na przedłużające się do późnego wieczora randki, jeśli mogła go przez to częściej widywać. Michał widział to wszystko i zaczął się zastanawiać.

W sierpniu 1939 spotkał go na Krupówkach znajomy z klubu taternickiego, mieszkający w Zakopanem Niemiec, Wiktor Schwarz. Kolegowali się, choć Wiktor, świadom lewicowych przekonań kolegi, unikał tematów związanych z tym, co dzieje się w Niemczech.

- Zabieraj tyłek w troki i uciekaj, albo przynajmniej porządnie się schowaj. Za parę dni będą tu nasi i Polska się skończy. Siedź cicho, dopóki nie wyłapią wszystkich, którzy mogliby im zagrażać. Ja potem już ci nie będę mógł pomóc, bo sam trafię do koncentraka. No i każ wyjechać tym swoim ukochanym Żydówkom. Żydzi nie będą mieli prawa tu żyć i mieć żadnego majątku. Niech uciekają, najlepiej w ogóle poza Europę.

- Co, twój Adolf zamierza podbić całą Europę? Wyobrażasz go sobie, jak krzyczy “Sieg Heil!” pod Wieżą Eiffla?

- Chłopie, naprawdę nie widzisz co się dzieje? Ta twoja partia pomieszała ci w głowie! Jedyny socjalizm jaki się ostanie, to narodowy socjalizm. Żydom i Cyganom zaplanowano śmierć. Polakom, Rosjanom i innym Słowianom - śmierć lub niewolę. Inni - zobaczysz! - będą witać naszego Adolfa jak wybawcę.

Michał wzruszył ramionami i poszedł Krupówkami dalej. Matce nie powiedział ani słowa, ale wieczorem zaszedł do starego Wassermana. Siedział w recepcji i jak zwykle sprawdzał rachunki. Na rewelacje przyszłego zięcia zareagował spokojnie.

- Panie Michał! Od czasów praojca Adama ciągle ktoś się czepia Żydów. Wysiedla ich, robi pogromy, zabija. I oni giną, ci Żydzi, jak baranki ofiarne, cicho i z krzykiem, bezradnie i dzielnie, krew żydowska wsiąka w ziemię całego świata. Ale z tej krwi ciągle wyrastają nowi Żydzi i tak będzie aż do skończenia świata. Nawet tam, gdzie już nie będzie Żydów, będzie nienawiść do Żydów i ta nienawiść udławi w końcu naszych prześladowców.

- Ale, do cholery, nie interesuje mnie historia ani daleka przyszłość ludu Izraela - przerwał Michał - interesują mnie pana córki i nie chcę, aby to ich krew użyźniała grządki pod hodowlę przyszłych pokoleń Żydów.

Stary Żyd położył mu rękę na ramieniu.

- Co się pan tak irytuje, panie Michał, jeszcze Niemcy do nas nie weszli, a tu granica niedaleko. A tak przy okazji, to można wiedzieć, która z moich córek pana interesuje?

- Panie Wasserman, mówmy poważnie. Musicie uciekać. Chcę wam pomóc.

- Bardzo dziękuję, naprawdę bardzo dziękuję. Widzi pan, mówią, że Żydzi są wszędzie i choć oni się zawsze kłócą, to gdy przychodzi co do czego, to sobie wszystko mówią, nu, chyba że się to im nie opłaci. Ale teraz się chyba opłaciło, bo my już jesteśmy spakowani od zeszłego tygodnia. Czekamy tylko aż skończy się turnus, żeby zamknąć dom i wyjechać. Do końca sierpnia będzie spokój. A potem - Bóg pokaże. Oby tylko jemu nie uciec, to nas ocali. I pamiętaj pan - to Dawid pokonał Goliata, nie odwrotnie. Trochę to trwało, ale taki mały, prawie goły rudy gówniarz z procą położył takiego Cyganiewicza. Żydzi zginą, muszą zginąć, bo za bardzo się kłócą i za mało patrzą na inny świat niż swój, więc nie uwierzą w przepowiednie. Ale potem zginie Goliat i już nigdy nie urośnie taki duży. Nie będzie już pogromów, kryształowych nocy... Nu, chyba że się to znowu komuś opłaci...

Wyjechali dwa dni później. Hela pożegnała się z nim czule, mówiąc, że za kilka dni, jak już zdobędą nowy adres, napisze do niego, a on przyjedzie i się pobiorą. Marta położyła mu ręce na ramiona:

- Jedź z nami. Tobie też tu niedobrze. Razem będzie lepiej.

Pogłaskał ją po długich włosach.

- Moje miejsce jest tutaj. Moja ojczyzna... - przerwał, sam zawstydzony swoim patosem - krótko mówiąc - mam powołanie do wojska. Muszę zostać i bronić kraju.

- Ja wiem, Polacy będą strzelać, a potem ginąć, tak jak lubią. Trudno. Ty nie dla mnie, ani ja dla ciebie. Żegnaj, nigdy już się nie zobaczymy. Daj mi rękę, niech się pożegnam.

Objął ją mocno ramieniem i pocałował w policzek. Helena płakała. Marta, korzystając z tego że siostra nie widzi, wcisnęła mu w rękę mały zwitek papieru i uciekła. Posępny Wasserman skinął mu głową.

- Dobry z pana człowiek, panie Michał. Zajrzyj pan tu czasem, czy Niemcy czego nie zniszczyli. Albo Polacy. Jakbyśmy po wojnie nie wrócili, niech pan się zajmie domem. I ogrodem.

Stara Wassermanowa nie pokazała się. Siedziała w dorożce i przynaglała ich niemymi gestami.

Mając szwajcarskie paszporty, bez kłopotów przejechali przez wszystkie granice do Włoch, skąd dotarli do Lozanny. Stamtąd Michał dostał pierwszą i jedyną kartkę od Heli. Otrzymał ją w rok po wojnie. Pisała w niej mniej więcej to samo co wcześniej mówił ojciec - zajmij się domem i ogrodem, dodając: “opłaci się”.

Gdy odjechali, Michał poszedł do pobliskiego parku i usiadł w słońcu koło rachitycznej fontanny. Ostre światło padło przez liście na małą karteczkę skreśloną niestarannym, kanciastym pismem Marty:

“Odjeżdżamy i nie zdążyliśmy sobie niczego powiedzieć. Pilnuj naszego domu i ogrodu - gdy wrócimy, wszystko to co widzisz i to co ukryte, będzie twoje, jeśli ożenisz się z którąś z nas. Wybierz mnie! Ale jeśli wybierzesz Helę, też będziesz blisko i będę szczęśliwa. Gdy nie wrócimy - wszystko będzie twoje - z wyjątkiem nas. Twoja - na nigdy - M.”.

Pensjonat Wassermanów jaśniał świeżym tynkiem na tle wysokich topoli i lip, posadzonych przez właścicieli by cieszyły oko bywalców. Brzęczały muchy, było pusto. Ostatni goście, przestraszeni pogłoskami o nadciągającej wojnie, wyjechali już do domów. Góry stały puste, wznosząc się nad opustoszałym miastem, po którym snuło się coraz mniej mieszkańców: władze zlikwidowały urząd miejski, pozostawiając tylko nielicznych przedstawicieli, policja ewakuowała się, młodzi ludzie ciągnęli na miejsca, gdzie mieli wyznaczone zbiórki mobilizacyjne. Alejką od strony miejskich łazienek podszedł do Michała Tadek, jego dawny kompan od wspinaczek, a potem towarzysz kurierskich szlaków, działający kiedyś podobnie jak on w PPS, potem skłaniający się ku komunistom. Siadł ciężko obok i zapatrzył się w zachodzące słońce. Michał schował kartkę od Marty do wewnętrznej kieszeni kurtki, gdzie zaszeleścił papier mobilizacyjny.

- Wojna! - bardziej stwierdził niż zapytał. Michał wzruszył ramionami.

- Tak wygląda... Przed zimą wrócimy do domu, ale jesień będziemy mieć fatalną. Zanim Anglia i Francją wejdą do akcji, będzie tu gorąco. Ale na święta spotkamy się w Zakopanem po wojnie.

Tadek pokręcił głową.

- Chyba, bracie, przesadzasz. Może i będziemy na święta w Zakopanem, ale na pewno nie po wojnie.

W pierwszych tygodniach okupacji chaos w Zakopanem panował ogromny. W końcu Niemcy zajęli wszystkie wille porzucone przez Żydów i większość domów, opuszczonych przez Polaków, którzy uciekli z Zakopanego. Potem, gdy miasto pod Tatrami stało się w Rzeszy bardziej popularne, a niemieccy powiernicy przejmowali coraz więcej firm polskich - zaczęto wysiedlać i rodowitych zakopiańczyków, posiadaczy ładniejszych domów. Dobrze mieli się tylko ci górale, którzy zdecydowali się poprzeć czynnie teorię, że są oni plemieniem aryjskim, odrębnym narodowościowo od Polaków, spokrewnionym z “narodem panów”.

Na święta rzeczywiście Michał wrócił do domu. Jego pułk nie zdążył się nawet sformować - włóczył się początkowo po różnych batalionach Polski południowej, wreszcie gdy bitwy się skończyły - nie dał się złapać i jak gdyby nigdy nic pojawił się pod Giewontem. Po przywitaniu z rodziną, której nie wyrzucono z walącej się parterowej rudery, zajmowanej przez nich od dwudziestu lat, poszedł włóczyć się po mieście. Na Hauptstrasse, jak przemianowano Krupówki, paradowały eleganckie patrole Wehrmachtu, w parku miejskim było pusto. Grunwaldzka otrzymała sentymentalną nazwę Heimatstrasse, a w pensjonacie Wassermanów kręcili się Niemcy, zaś przy drzwiach stali uzbrojeni strażnicy, więc Michał domyślił się, że nie jest to po prostu dom mieszkalny jakiegoś wyższego urzędnika.

Spacerował po okolicy, aż spotkał starego Jarząbka, który latem był fiakrem, a zimą dorabiał jako palacz centralnego ogrzewania.

- Panie Jarząbek! - zaczepił go - Co tu te Niemcy urządziły?

Góral obejrzał się dokoła i ściszył głos.

- Nawet sie nie patrz w te strone, chłopce - rzucił półgłosem - tutaj majom siedzibe tej swojej partyji od Hitlera, niech go... NSD..., cy jakosi tak.

- No i co tam robią? Mieszka tu ktoś?

- Na stałe tylko stróż, Polak, ale foksdojcz. Jo tam chodzem polić, to syćko widzem. Ale niemieckiego nie wiem, to mało rozumiem. Jakisi urząd tu majom, biurka stojom, sędy portrety tego Hitlera, niech go... Ale Polaków tu nie widzem. A coś to fcioł?

- Nic, tylko wicie, Wassermanówny mnie prosiły, cobym miał na ich dom oko, zanim nie wrócą...

- To juz, chłopce, mozes nie miec. Zydy tu nie wrócom. Niemce bedom to miec zawse. Musimy siedzieć cicho i ino się pozierać, coby cosik miec i lo sobie. A ty o Wassermanach zapomnij.

Mimo tego ostrzeżenia Michał kręcił się po okolicy, parę razy nawet udało mu się wejść do środka, kiedy to zaopatrzył się w zakopiańskim Bauamcie w papiery, uprawniające go do wykonywania prac malarskich. Malarzy pokojowych z wiadomych powodów Niemcy darzyli sympatią, więc gdy tylko po jakiejś libacji trzeba było odnowić kilka pokoi - z drabiną i kubełkiem farby zjawił się w dobrze mu znanym domu. Zakres prac okazał się większy - był luty 1940 roku, a w marcu mieli w Zakopanem pojawić się ważni dostojnicy. Po styczniowej wizytacji miasta przez Himmlera, mówiono, że pod Giewontem może pojawić się nawet sam Adolf, który ma tu rozmawiać ze Stalinem. Potem już tylko wymieniano nazwisko Ribentroppa, którego przedstawiciele w listopadzie właśnie w Zakopanem ustalili z Sowietami przebieg granicy, czyli dokonali kolejnego podziału Polski. W Zakopanem mówiono, że romantyczni funkcjonariusze NSDAP i KPZR chcieli akt ten uroczyście proklamować pod Tatrami, jako najwyższymi górami między niemieckimi Alpami a rosyjskim Kaukazem.

Z kubełkiem i drabiną obszedł wszystkie pokoje dawnego pensjonatu, pukał w ściany, poruszał obrazy, przestawiał meble. Kilka razy zdrowo go nakrzyczał stróżujący folksdojcz Marchewka, ale w końcu dał mu spokój, bo remont przebiegał szybko i jak się patrzy. Coraz głośniej mówiło się o przyjeździe ważnych notabli.

Po tygodniu pracy Michał stwierdził, że: po pierwsze na pewno Niemcy w domu niczego nie znaleźli, bo żadna ze ścian nie była naruszona i wyglądało na to, że tutaj Wasserman niczego nie ukrył, a jeśli nawet, to tak, że przypadkiem się tego nie znajdzie, po drugie - jeśli ma tu mieszkać jakiś hitlerowski dostojnik, to może warto by w ścianie gościnnej sypialni, którą malował jako ostatnią, umieścić albo bombę, albo przynajmniej jakiś aparat podsłuchowy.

Z tą ostatnią myślą chciał się podzielić z kimś z tworzącej się konspiracji. Jego partia była rozbita, “Orzeł Biały” to był w zasadzie jeden człowiek, inne formacje dopiero się tworzyły, pozostawało harcerstwo. Spotkał się z dawnym swoim drużynowym, z którym jeszcze przed wojną jego drogi rozeszły się z powodów ideowych. Stefan wysłuchał jego ognistych propozycji z kamienną twarzą, po czym starannie ważąc słowa odezwał się, patrząc w okno poza plecami Michała.

- W ogóle nie mam pojęcia, dlaczego kolega z tym przychodzi do mnie, nie bardzo wiem, co miałbym z taką propozycją zrobić. Nie koniecznie wierzę, że nie kryje się za tym jakaś prowokacja: w końcu kolega ostatnio pracuje dla Niemców, prawda? Ale przypuśćmy nawet, że kierują kolegą szlachetne, patriotyczne intencje, choć trudno w to wierzyć, znając kolegi poglądy i wiedząc o przyjaźniach z sowieckimi szpiegami. To co mielibyśmy zrobić? Wsadzić tam bombę? Jak ją eksplodować? Jak ukryć, że to kolega ją tam podłożył - w końcu taki malarz zawsze będzie pierwszym podejrzanym? A jeśli nawet to by się nam udało - co osiągniemy? Zabijemy czy ranimy jednego urzędnika - no fajno, ale Tysiącletnia Rzesza się od tego nie przewróci. Niemcy rozstrzelają w odwecie połowę Zakopanego i taki będzie tego jedyny skutek.

Wstał, uznając rozmowę za skończoną.

- Trzeba jednak przyznać, że jest kolega bardzo romantycznym socjalistą. Czy uczył się kolega tego od nieboszczyka premiera Sławka?

Michał zgrzytnął zębami i wyszedł. W sumie przyznał mu rację i niczego nie zrobił. Skończył malować, zainkasował nędzną zapłatę, a na tydzień przed wizytą w sypialni odpadł kawał sufitu. Uznano to za próbę zamachu i Michała aresztowano. Na próżno się tłumaczył, że sufitu nawet nie dotykał, bo był w dobrym stanie, że malował tylko ściany. Odnaleziono jakoby nawiercone otwory, które potem ktoś pospiesznie zagipsował i zamalował. Przy wbijaniu w ścianę gwoździa, na którym folksdojcz chciał powiesić portret Adolfa, tynk z sufitu odpadł. Wizytujący Zakopane wyżsi oficerowie Gestapo spotkali się z dowódcami NKWD w willi “Telimena” koło Doliny Białego. Michał trafił na Montelupich w Krakowie, potem do Oświęcimia. Uciekł po dwóch miesiącach i do 1944 ukrywał się u znajomych górali w Ujsołach, gdzie kiedyś zawzięcie trenował narciarstwo na beskidzkich stokach. Na wieść o przygotowaniach do powstania, przedostał się do Warszawy i walczył pod Filharmonią, skąd kanałami przedostał się na Starówkę. Nie dał się złapać, przeczekał dwa tygodnie w podwarszawskim Milanówku u znajomych swego powstańczego dowódcy z AK, po czym powstanowił wrócić do domu.

Zaopatrzony przez znajomych w fałszywe dokumenty na nazwisko Jerzego Wojciechowskiego, wysiedlonego ze stolicy, dojechał do Chabówki pociągiem, skąd okazyjną furką doczłapał nazajutrz do Zakopanego. Tutaj wtopił się w masę kilkuset uchodźców z Warszawy, którzy szybko nadali góralskiej mieścinie prawie stołeczny sznyt, wnosząc w jego życie przede wszystkim odwagę, pomysłowość i niemal demonstracyjne lekceważenie okupanta, a nade wszystko - humor, co wobec faktu, iż właśnie opuścili swoje rodzinne miasto, doszczętnie zniszczone przez Niemców, gdzie w gruzach każdy miał pochowanych wielu swoich najbliższych - nieco Michała szokowało, a nawet oburzało.

Matka żyła. Po jego ucieczce z Oświęcimia aresztowano ją i przez kilka tygodni trzymano w siedzibie gestapo w willi “Palace”, licząc na to, że wyda miejsce, gdzie syn się ukrywa. Nie wiedziała o niczym, więc ją w końcu puszczono. Dom długo był pod obserwacją, potem hitlerowcy zaczęli mieć inne kłopoty. Teraz w Zakopanem nie było ich prawie widać. Warszawiacy poczynali sobie coraz śmielej, kwitł handel, a nawet życie kulturalne i naukowe. 11 listopada osiadły tu od przed wojny pianista i dyrygent, szef słynnej “Czwórki Radiowej” Jan Pasierb-Orland zorganizował w sali “Morskiego Oka” koncert dobroczynny na rzecz cierpiących warszawiaków. Przyszło nawet paru Niemców, albo z potrzeby wygłodzonego przez wojnę ducha, albo z obowiązku, nawet rzucili kilka marek na składkę, nie wiedząc z pewnością, że uczestniczą w pierwszym od wybuchu wojny i przez długi czas jedynym Święcie Niepodległości Polski. Michał zapisał się na pierwszy rok Politechniki Warszawskiej, której zakonspirowaną filię w willi “Oksza” otworzyła grupa profesorów pod kierunkiem Maksymiliana Hubera. Chodził na wydział architektury, ale nie zabierało mu to wiele czasu. Kręcąc się po mieście spotkał jednego z przedwojennych majstrów budowlanych, który zatrudnił go dorywczo, znów jako malarza i tynkarza.

Front był coraz bliżej, coraz częściej też mówiło się o działalności powstałego w Lublinie rządu tymczasowego, utworzonego przez komunistów. Kilka dni po Nowym Roku Michał spotkał pod Skocznią Tadka. Przeżył wojnę bez większych wstrząsów, utrzymywał się skromnie z dorywczo podejmowanych prac krawieckich, trochę się wspinał, o ile potrafił znaleźć partnerów. Długo potrząsał ręką przyjaciela.

- Kopę lat! Już myśleliśmy, że nie żyjesz! Ale kiedy Niemcy aresztowali twoją matkę, wiedzieliśmy, że musiałeś gdzieś im zaleźć za skórę. No, bracie, zaraz będzie koniec tej parszywej wojny, a potem trzeba będzie się zabrać za urządzenie kraju po nowemu. Po naszemu.

- Że niby kto ma go urządzać? Nie można po prostu pozwolić, żeby ludzie trochę dychnęli i żyli po swojemu?

- Nie, ludzie nie wiedzą, jak żyć. My musimy przejąć ster, my i ruscy, bo oni wygrają tę wojnę.

Michał wzruszył ramionami.

- Ucho od śledzia się wam uda. Ludzie nigdy w życiu was nie poprą, bo pamiętają zsyłki, okupację Lwowa, wywózki na Sybir i stanie z bronią u nogi na Pradze, kiedy ginęła Warszawa.

- Ale pamiętają też Berezę i Brześć. I to, że Stalin zwyciężył. Stalin zawsze zwycięża, a ludzie pójdą z wygranymi. I ty pójdziesz, bo przecież jesteś socjalistą. Chyba że ci przeszło?

- Nie, nie przeszło. I dlatego nie pójdę z wami. Stalin ma tyle wspólnego z socjalizmem, co ja z kardynałem Hlondem.

- No, uważaj, chłopie! Komuniści mówią - kto nie jest z nami, jest przeciw nam!

Michał wzruszył ramionami.

- Głupio mówią. Ale trudno, zawsze byłem przeciw, zaryzykuję. Chyba, że mnie przekonacie.

Chłodno się pożegnali i Michał zawrócił na Grunwaldzką. Pensjonat Wassermana stał nienaruszony, ale tym razem na podjeździe stało kilka aut i góralskich bryczek. Niemcy w uszarganych mundurach wynosili jakieś skrzynie, stosy papierów, meble. Rozpoznał szafę, którą Wasserman miał w swoim gabinecie, toaletkę Heli, kilka obrazów ze ścian. Wszystkie te rzeczy kiedyś sprawdził - nie było w nich nic. “Szczury uciekają...” - pomyślał i cofnął się do parku. Szczury, choć uciekające i słabe, nadal potrafiły gryźć.

Pod wieczór znajomy folksdojcz zamknął pensjonat na trzy zamki i wraz z Niemcami siadł na ostatnią furkę. Odjechali powoli w stronę Krupówek.

Cały następny dzień obserwował dom. Nie pojawił się nikt, z komina nie leciał dym. Ludzie przechodzili obok, nie zwracając uwagi na gmach, na którym po dawnemu powiewała flaga ze swastyką. Gdy zapadła noc, ostrożnie wyważył okno i wszedł do środka. Gdzieś niedaleko rozszczekał się pies i z sąsiedniego domu Kulów ktoś wyszedł na próg i patrzył w jego stronę. Spłoszył się na chwilę, nie wiedząc co dalej robić - i Jaś, i Staszek, znakomici niegdyś zawodnicy narciarscy, byli poza Polską: Jaś w obozie, Staszek w armii Andersa, siostra Stefania zginęła w Krzesławicach, zamordowana przez gestapo, Władka była na robotach w Niemczech, nawet matka trafiła do Ravensbrück. Ktoś stojący w drzwiach nareszcie odwrócił się i wszedł z powrotem do środka. W oszczędnym świetle, padającym z sieni, Michał rozpoznał barczystą sylwetkę szwagra Kulów, stolarza Tylki. Pies się uspokoił, wszystko było w porządku.

Dom Wassermanów stał w głębi rozległego ogrodu, kilkadziesiąt metrów od ulicy i prawie tyle samo od domu Kulów. Ściskając w ręku zabrany z domu nóż kuchenny, przeszedł najpierw po ciemku wszystkie pomieszczenia, ale nie natrafił na nic niebezpiecznego. Wrócił do pierwszego pomieszczenia, zaciągnął zasłony - na szczęście były szczelne, z ciemnego adamaszku - i rozpoczął systematycznie przeszukiwać wnętrza. Wyciągał szuflady z wszystkich biurek, delikatnie opukiwał ściany, podejrzliwie ściągał ze ścian obrazy. Pokoje gościnne, urządzone dość schematycznie przejrzał tylko pobieżnie - tutaj na pewno niczego nie schowali.

Dobrze po północy dotarł do sypialni dziewcząt i usiadł na foteliku przed biurkiem, wykorzystywanym najprawdopodobniej przez Martę - toaletkę Heli, z ciemnego palisandru, Niemcy wywieźli. Zastanawiał się, czego właściwie szuka.

Nie mogło to, oczywiście, być nic dużego, bo Niemcy znaleźliby to od razu. Pewno też nie gotówka - tej Wassermanowie potrzebowali w czasie ucieczki, zresztą stary Julian nigdy nie krył, że większość aktywów ma ulokowanych w szwajcarskim banku. Nie papiery wartościowe, bo wiadomo było, że po wojnie będą one bez wartości. Więc raczej kosztowności, biżuteria, może diamenty?

W wazoniku stały zakurzone, sztuczne kwiaty, zupełnie nie na miejscu w tym urządzonym bądź co bądź ze smakiem domu. Wyjął je i rzucił na podłogę, bo irytowały go, jakby psuły wizerunek ładnych dziewcząt. Na dnie wazonika leżała zmięta kartka papieru - taka sama, jak ta, którą Marta dała mu przy rozstaniu.

- Jesteś? - poznał kanciaste pismo Marty - Mój kochany! Tęsknię za tobą. Może spotkamy się następnym razem w Prawej Szufladzie. Twoja niedoszła M.

Prawa szuflada biurka była pusta. Wyciągnął na wszelki wypadek także lewą - Niemcy mogli je zamienić. I tu także nic nie było. Wrócił do pierwszej i po chwili zauważył, że dno szuflady prawej znajduje się o wiele wyżej niż lewej. Podważył je nożem - odeszło nadspodziewanie łatwo. W skrytce leżał tylko ozdobnie oprawiony zeszyt, z wykaligrafowanym starannie napisem “Marta Wasserman - pamiętnik”.

Wahał się przez chwilę, po czym otworzył i przyświecając sobie latarką, zaczął czytać. Gdzieś w sąsiednim pokoju, zapomniany przez Niemców zegar wybił pierwszą.

Zaczęła pisać rok przed wojną, gdy skończyła 18 lat. Szkoła, matura, rodzice. Szabasowe święto, niezrozumiałe nawet dla niej zwyczaje i obrzędy. Siostra. I on - od początku jako obiekt westchnień, zazdrości, pożądania. Opis wściekłości, gdy Hela coraz później wracała z randki. I gra wyobraźni, co ona by zrobiła, będąc na jej miejscu.

Michał czytał i czerwienił się. Był z Helą kilka razy w kinie, chodził w góry, na spacery. Gorące zapewnienia o miłości, kilka pocałunków i drobnych pieszczot - nic więcej. Nigdy między nimi do niczego poważniejszego nie doszło. Marta, młodsza o dwa lata, była wulkanem namiętności, tym straszniejszej, że nie spełnionej. Wiedział, że może nie powinien tego czytać, ale przecież sama mu to niejako do ręki wcisnęła. Zatem chciała, by to wiedział - to, co o nim myślała, to, czego chciała i o czym marzyła. Prawie zapomniał, po co tutaj przyszedł.

Zmusił się, by opuścić te bardzo osobiste fragmenty i przerzucił strony do końca. Niczego nie znalazł - pamiętnik kończył się opisem pakowania i planami na przyszłość - Szwajcaria, potem albo Anglia, albo Ameryka, dobra szkoła i powrót do kraju, do niego.

Cofnął się o kilka kartek. Prawie pięć stron przed końcem znalazł to, czego szukał:

- Mam nadzieję, że mój przyszły mąż - pisała Marta - będzie tak jak ja kochał malarstwo. Marzę, że gdy mnie nie będzie koło niego, spojrzy na moją fotografię i postawi ją pod moimi ukochanymi kwiatami - irysami, które tak pięknie namalował mi nasz sąsiad, pan Gałek. Obok musi wisieć portret mojej ulubionej babci Sary Gutmann, ten z zieloną mantylką, pędzla Maksa Hanemanna. I tak bym chciała, żeby mój mąż lubił kwiaty i umiał je hodować, zajmować się naszym pięknym ogrodem.

W salonie znalazł oba obrazy. Wiedział doskonale, że Gałek nie był sąsiadem Wassermanów, bo mieszkał na Sienkiewicza i nie malował nigdy irysów, a Hanemann nie mógł znać starej Gutmannowej, która zresztą była Salcia, a nie Sara. Zabrał pamiętnik i malowidła, zawinął w kapę z łóżka i w tym momencie znów usłyszał szczekanie psa. Na dole skrzypnęło otwierane okno, tym razem w kuchni. Zgasił latarkę i błyskawicznie znalazł się na parterze w stróżówce, którędy dostał się do wnętrza. Przez przymknięte drzwi zobaczył jakiegoś obdartusa wchodzącego do domu przez okno. W ręku miał spory worek. Szabrownik. Wyniósł się jak najciszej i nie spotkawszy już nikogo, bezpiecznie dotarł nad ranem do domu. Nie spotkał nikogo i nie musiał tłumaczyć się z tego, że taszczy pod pachą dwa dzieła sztuki.

Przespał się kilka godzin i w jasnym świetle styczniowego poranka zobaczył z łatwością, że w prawym dolnym rogu na warstwie oleju jest położona dość gruba warstwa akwareli, a na niej podpis - Stanisław Gałek, bez daty. Zmył akwarelę wodą. Pod spodem pokazał się oryginalny podpis “Claude Monet” i data - 1910. Ciotka Salcia okazała się dziełem Rembrandta.

đ Odcinek 6