edni
Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
22 października 2015
Cisza!
Przy
okazji rozmaitych wyborów powraca temat tzw. ciszy wyborczej,
obowiązującej bezpośrednio przed głosowaniem, rzekomo w trosce o to, by
wyborcy nie byli nagabywani tuż przed podjęciem decyzji, co ma sprzyjać
decyzjom świadomym, podjętym po dłuższej refleksji. Jakieś to
anachroniczne! Nie wolno w sobotę przed wyborami wieszać plakatów
wyborczych - ale te, które powieszono wcześniej nie zostaną przecież
przed sobotą usunięte i nadal mogą wpływać na decyzje wyborców? Na
przykład tych, co to do tej pory nie zwracali na nie uwagi, a popatrzą
na tę wystawę dopiero idąc do urny?
Tym bardziej jest to idiotyczne, że mało kto przestrzega przepisów, nakazujących usunięcie plakatów i reklam wyborczych po wyborach. W naszym Mieście reklama (zarówno przegranych jak i wybranych) samorządowców wisiała przez prawie rok i została wyparta bodaj dopiero przez lepiej pewno płacących kandydatów do Sejmu.
Nie wolno też w czasie ciszy wyborczej agitować w mediach i Internecie. A
czy ktoś w nocy z piątku na sobotę usunie te miliardy postów wyborczych
na stronach www i portalach społecznościowych? Te hektary pustosłowia
obietnic, te hektolitry szamba hejtowego, wylewanego na przeciwników
pana Kaczyńskiego przez PPK (prawdziwych Polaków - katolików), te
pseudodowcipne memy, kierowane zresztą na oślep, wobec lewicy i
prawicy, centrum i byle kogo, kto jest tylko choć trochę znany... Czy po
wyborach w tej dziedzinie nastąpi cisza? Bynajmniej. Znamy to dobrze z
rozmaitych meandrów naszej i nie naszej historii: jeśli by wygrała
Platforma, to przez pół kadencji będzie się chwalić tym, co zrobiła w
kadencjach minionych, a przez drugie pół będzie lizać rany po ciosach,
zadanych przez opozycję. Jeśli wygra PiS, co sugerują wszystkie sondaże
- przez pół kadencji będzie wyciągało trupy z szaf byłej władzy, a przez
drugie pół - szukało rozmaitych dziadków z Wermachtu, by
obrzydzić wyborcom ewentualnych przeciwników. Ewentualnych: bo
niewykluczone, że po czterech latach rządów Kaczyńskiego i jego ekipy,
nauczymy się tego samego, do czego podobne sytuacje doprowadziły w
Białorusi i Rosji, gdzie za fasadą pseudodemokracji kryje się brutalna
eliminacja przeciwników politycznych i wszelkiego rodzaju krytyków. I
nie będziemy głosować na nikogo innego, tylko na "ojca narodu", który
zbawi Polskę po latach, kiedy popadała w straszliwą ruinę, rozkradana
przez PO, która wpędziła obywateli w nędzę, wskutek czego biedacy muszą
tysiącami zostawiać swoje samochody na parkingach lotnisk, jadąc na
wczasy do Egiptu czy Maroka, zamiast do drogiego, polskiego Sopotu
pociągiem. Nauczyć się tego będzie nam tym łatwiej, że narracja PiS i
jego przystawek, mimo prawicowej retoryki, jest tożsama z demagogią
Polski Ludowej, z której widmami PiS walczy, ale
od
której się sporo nauczył jego przywódca, w końcu w tamtych czasach nie
tylko kradnący księżyc, ale i bystro obserwujący tamtejszą
rzeczywistość. I hasło "narodowe w formie, socjalistyczne w treści" z
pewnością głęboko zapadło mu jeśli nie w pamięć, to w podświadomość.
PiS, tak samo jak niegdyś PZPR, zawłaszczył dla siebie wszystko, co mogłoby być wspólne dla Polaków, a zostało przekształcone w plemienne totemy "prawdziwych Polaków": rocznice narodowe, bohaterów przeszłości, słowo "Polska", "polskie", "Polak", słowo "patriotyzm", "naród" "Ojczyzna", słowo "katolicyzm", słowo "społeczeństwo", nawet krzyż, hymn i flagę narodową. Ktokolwiek inny niż oni używa tej samej retoryki i symboliki, traktowany jest jak uzurpator. Z patriotyzmu w ich wykonaniu zostało tylko słowo "patriotyzm", rozumiane jako pogarda dla wszystkich innych, niż "nasi". Z flagi narodowej najczęściej zresztą wykorzystywane jest drzewce, którym "prawdziwi patrioci" nauczyli się władać jak kijem bejsbolowym. Hymn, jeśli śpiewają go zwolennicy PiS-u, może być fałszywie wykonany, prezes może nawet nie znać jego słów i nawoływać do powrotu z ziemi polskiej do Wolski - i tak wywoła łzy wzruszenia u swojego elektoratu. Odnosi się wrażenie, że jakby Kaczyńskiemu ktoś wynalazł dziadka z Wermachtu, jak kiedyś Kurski Tuskowi, to by prezesowi w ogóle nie zaszkodziło. Ba, jakby ktoś próbował udowodnić, że prezes sam jest leśnym dziadkiem z Wermachtu, jego elektorat przyjąłby to z entuzjazmem, jako prekursorstwo Unii Europejskiej, albo jako chytrą politykę Konrada Wallenroda... I nie będzie to dowcip: poczucie humoru w tej formacji polityczno-mentalnej nie istnieje. Zapewne już niedługo zabroniony będzie wierszyk tego komucha i pijaka Gałczyńskiego:
Patrz, Kościuszko, na nas z nieba - raz Polak skandował.
I popatrzył nań Kościuszko, i się zwymiotował...
Prezesowi PiS i jego patriotyzmowi ("prawdziwemu") w najmniejszej mierze nie zaszkodziło to, że w czasie kampanii wyborczej ubrano go w znaczek z odwróconą flagą Polski, skutkiem czego wyglądało, jakby wybierał się na emigrację do Monaco lub Indonezji. Osobiście uważam to za bardzo sympatyczną, choć nieco freudowską pomyłkę: sam Monaco bardzo lubię, a przypuszczam, że ugrupowanie pana prezesa będzie musiało oddelegować do tego państewka sporą liczbę swoich funkcjonariuszy, by wielokrotnie rozbili bank kasyna w Monte Carlo, a uzyskane w ten sposób środki przeznaczyli na zrealizowanie choć części obietnic przedwyborczych pana prezesa i pani Szydło (ale są tacy, którzy twierdzą, iż nowa władza zapadnie na amnezję powyborczą i realizować będzie jedynie odreagowywanie własnych frustracji). A czerwono-biała flaga, jeśli miała symbolizować nie Monaco, tylko Indonezję, może być gestem wobec państwa, które jako religię dominującą (ponad 87 %) ma islam i mieszka tam najwięcej muzułmanów na świecie. I kto powie, ze nasza prawica nie jest oazą tolerancji!
A więc wybory! I jeśli nic się nie stanie nieprzewidzianego - po wyborach wśród wielu ludzi zapanuje cisza powyborcza, a polityka polska stanie się tematem tabu, o którym w dobrym towarzystwie nie będzie się rozmawiać. Co obiecuję - wyłącznie zresztą w imieniu własnym.