Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
31 lipca 2015
W stolycy
Trzy
zalatane dni w stolycy. Uświadomiłem sobie, że po raz pierwszy
mieszkałem w Warszawie w hotelu. Dziwne uczucie. W sumie, warszawiakiem
byłem tylko przez kilka lat, a gdyby liczyć i te, kiedy zameldowany
byłem w Milanówku, a całe dnie (i często noce) spędzałem w Warszawie -
kilkanaście. W ostatnich latach częściej bywałem w Paryżu niż pod
Pałacem Kultury, ale teraz byliśmy w trójkę za interesami, ale
jednocześnie - turystycznie. Tym razem nie było możliwości odbycia
żadnych spotkań z warszawskimi przyjaciółmi - wybaczcie! Może następnym
razem...
Udało mi się wreszcie zobaczyć w Muzeum Narodowym nowo odremontowaną
galerię Faras (freski z tej miejscowości, uratowane przed zalaniem po
zbudowaniu tamy asuańskiej oczywiście znałem, bo za moich czasów
studenckich na egiptologii profesor Michałowski przywiózł je z Nubii,
ale dotąd była pokazywana tylko część i to dość siermiężnie, teraz
zrobili to super, prezentując je niejako w otoczeniu innych obiektów,
moim zdaniem wzorowo!), doskonałą wystawę czasową poświęconą pisarzowi
Tadeuszowi Peiperowi (tylko pod idiotycznym tytułem
"Papież
awangardy" - u nas papież musi być wszędzie...) i fatalną ekspozycję
sztuki polskiej XX w. W roku bądź co bądź rocznic witkiewiczowskich,
Muzeum Narodowe w Warszawie, posiadające wielkie zbiory Witkacowskie, w
ogóle ich nie eksponuje - prac SIW było zaledwie parę i to mało
reprezentatywne. Już Chwistka było więcej!
Muzeum Chopina w Zamku Ostrogskich kiepskie, pseudonowoczesne i w zasadzie
nie wiadomo co pokazujące i do kogo przemawiające. Powtórzę to samo, co
mówiłem
po pobycie w Żelazowej Woli, po jej modernizacji: ktoś, kto tylko
słyszał o Chopinie, gdy tam wejdzie - niczego systematycznego się o nim
nie dowie. Jeśli nie ucieknie od razu, przytłoczony ciemnością, oraz
kopiami (może było parę oryginałów, nie wiem) z kompletnie nieczytelnych
dla cudzoziemca dokumentów i listów do i od osób, których rola w życiu
Chopina pozostaje niewyjaśniona. O roli i skali znaczenia Chopina w jego
czasach i współcześnie - można się tylko domyślać. Owszem - jest sporo
miejsc, gdzie można było posłuchać jego muzyki - szczególnie nastrojowe
były szklane kabinki prysznicowe, w których częściowo odizolowane od
reszty muzeum osoby mogą napawać się dźwiękami dzieł Fryderyka - o ile
akurat urządzenie jest czynne, co się niekiedy zdarza. Przy kupnie
biletów (nie są tanie: 22/13 zł, nie ma wolnego wstępu dla prasy)
otrzymuje się karty elektroniczne, które uruchamiają niektóre
multimedia. Nie wiem, po co jest ten gadżet: jeśli kupiłem bilet, to
powinienem mieć dostęp do wszystkiego bez żadnych dodatkowych
machinacji. Ale to taki syndrom nowoczesności w domu i zagrodzie.
Jednak wiadomo, że nie każdy starszy miłośnik Chopina się tym
ustrojstwem obsłuży, więc włącza mu to personel. Jeśli urządzenie działa
- mieliśmy pecha, bo w zasadzie większość albo nie działała, albo
działała źle...
Podobne wrażenia przerostu formy nad treścią miałem w Muzeum Powstania
Warszawskiego. Pomijając już ewidentnie ideologiczny wydźwięk i
całej
ekspozycji, i samego założenia muzeum (Tablica przy wejściu: 1
września 1939 r. III
Rzesza, na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow atakuje Polskę na lądzie, morzu
i w powietrzu. 3 września Francja i Wielka Brytania, realizując układy
sojusznicze z Polską, wypowiadają wojnę Niemcom, nie podejmując wszakże
działań zbrojnych. 17 września 1939 do Niemiec dołącza Związek Sowiecki,
łamiąc zawarte z Polską umowy...) - zarówno chronologia wydarzeń,
jak i same militarne działania umykają uwadze zwiedzających. I znów -
mnóstwo zagranicznych turystów, których przyganiają tu programy
wycieczek, może odnieść tylko jedno wrażenie: kompletnego chaosu.
Niektóre części ekspozycji są doskonałe - np. robiący ogromne wrażenie
wielki liberator - samolot, którym dostarczano zrzuty
powstańcom, wiszący nad salą kinową. Obok co prawda jest informacja o
upadku powstania z powodu... braku pomocy. Ale pewno chodzi o to, że
Sowiety nie pomogły Powstaniu wywołanemu po to, żeby Armia Czerwona i
Polska Lubelska nie przejęły władzy nad Warszawą... Świetny dział o
poczcie powstańczej i wzruszające fragmenty listów - na papierze, i
czytane przez lektora. Cóż za piękna, nie spotykana już dziś
polszczyzna! Doskonałe, ale obok była trójka
Holendrów,
dalej J
apończycy
i Anglicy... Ciekawy dział poświęcony Polsce Ludowej (parabola: na
skutek tego, że Sowieci nie pomogli Powstaniu, AK nie pokonało kilkuset
razy większych sił niemieckich, więc Ruscy podbili Polskę - nie wiadomo,
gdzie się podziali Niemcy - i ją wzięli w niewolę, a skutkiem tego, że
Powstanie nie zwyciężyło tak do końca był Układ Jałtański) -
interesujący przez to, że cały na czerwono, dodatkowo oświetlony
czerwonymi reflektorami. Ale za to w obrębie tego działu była kawiarnia
(świetny, czerwony, cocktail malinowy!) i toaleta za znakiem sierpa i
młota. Uczucie niezwykłej politycznej satysfakcji po skorzystaniu...
Aha, no i dowiedziałem się, że połowę swego życia spędziłem nie w
Polsce, nawet nie w PRL, tylko w "Polsce Lubelskiej"...
Trochę nieoczekiwanym działem była umieszczona w kilku pomieszczeniach
część ekspozycji poświęcona żołnierzom... formacji GROM, założonej jak
wiadomo w 1990 r., a od 1995 r. noszącej imię Cichociemnych
Spadochroniarzy Armii Krajowej. Nie chcę się nad tym rozwodzić, tak samo
jak nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego u wejścia do muzeum
znajduje
się tablica upamiętniająca prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który był
twórcą tej placówki. A przy wejściu do muzeum Chopina tablicy twórcy nie
ma. A jedno i drugie nie jest prywatną inicjatywą, bo powstało z moich,
twoich, naszych podatków. O tym, jak bardzo te eksperymenty m
uzealne
rozmijają się z normalnymi celami i zasadami działalności muzeów nawet
mi się nie chce pisać - tyle tylko, że wszyscy dostali teraz kota z
pseudoedukacją muzealną, a kwestie gromadzenia, udostępniania i
opracowywania zbiorów w ogóle zdaje się są nieważne. Doskonale sprawdza
się muzeum w ogóle bez zbiorów - wyłącznie z zabawami dla dzieci i
nachalną niekiedy propagandą. Teruś, fuj! - jak mówiła w
"Szewcach" Księżna.
Z pamiątkowych miejsc - wizyta na Cmentarzu Ewangelickim u mojego Taty i
Dziadka oraz u stryjenki
Lidii.
Tato zmarł 53 lata temu, nie wiem kiedy ten czas minął...
Spacer starym szlakiem - przez Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście na Uniwersytet i dalej na plac Zamkowy i Rynek Starego Miasta, no i oczywiście dłuższa chwila przed wieczorem w Łazienkach. Nastrojowo. I w okolicach Brackiej i Chmielnej, czyli warszawskiego adresu Witkacego. Smutno: właśnie widzieliśmy jak jest rozbierany dawny Cedet, czyli Centralny Dom Towarowy - późniejszy Smyk.
Już wyjeżdżając, pojechaliśmy do Królewskich Brzezin koło Sulejówka, gdzie jest wzruszający smętarz dla zwierzaków, żeby wspomnieć tam właśnie pochowaną starą Roksankę, w przededniu rocznicy jej odejścia.
Było jeszcze kilka innych spraw, ale ponieważ trwają, to nie ma co o nich pisać. Teraz pora na dokończenie reportażu o Rodos i na trzecią już korektę Wariata.