Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

7 listopada 2013

W Marienbadzie

 

Co roku w listopadzie... Trochę ten początek przypomina mi tytuł jednego z najbardziej zwariowanych filmów, jakie widziałem: Zeszłego roku w Marienbadzie... Skojarzenie zresztą nie tylko w tytule. Film Alaina Resnaisa, wg tekstu nowofalowego pisarza francuskiego Alaina Robbe-Grilleta (z zawodu - inżyniera rolnictwa, specjalisty od tropików...) zdobył w 1961 r. Złotego Lwa na festiwalu w Wenecji, ale nie to stanowi o jego wartości, tylko zarówno forma, z nieciągłą strukturą czasowo-przestrzenną (nie potrafię tego krótko określić prościej), jak i trochę iluzoryczna treść, którą zwykle sprowadza się do faktu spotkania dwojga ludzi w ekskluzywnym, staromodnym hotelu: on pamięta ją z zeszłego roku jako osobę, z którą przeżył namiętny romans, ona twierdzi, że go nie zna i jest tu po raz pierwszy. Potem czas rozpada się na niepowiązane ze sobą elementy, wspomnienia mieszają się z bieżącą rzeczywistością, a ta - z fantazjami i niekonsekwencjami opisu, niekoherencją narracji słownej i obrazowej... Ale czy to rzeczywiście surrealizm, jak kwalifikują ten film fachowcy? Przecież tak właśnie zwykle myślimy zasypiając czy też budząc się: wspomnienia mieszają się z niedawno przeżytymi we śnie fantazjami, na to wszystko nakładają się pragnienia, realne i zupełnie niemożliwe, i plany, mniej czy bardziej rzeczywiste.

Czemu mi się to kojarzy z listopadem, a raczej - listopadowym świętem? Bo takie też są nasze (no, będę skromniejszy - moje) myśli podczas odwiedzania cmentarza. Nie zawsze dobrze pamiętam osoby wspominane, czasem w pamięci zostanie po nich tylko encyklopedyczna notatka, niekiedy tylko zestaw anegdot, sporadycznie bibliografia, a wobec innych - indeks niezrealizowanych pragnień, nie odbytych spotkań, zapomnianych słów, nie napisanych wierszy, nie ofiarowanych kwiatów... Te zawirowania wspomnieniowe odnoszą się oczywiście także do żywych, bliskich i dalszych znajomych, czy nawet serdecznych przyjaciół, kochanek i sąsiadów... W gruncie rzeczy nosimy pod czaszką (dobra, niech będzie - w sercu...) kolaże wspominanych postaci, złożone z wyobrażeń o faktach i iluzjach, gruzowiska pamięci, na których budowane są gmachy fantazji. I takie hybrydy, dla nas najzupełniej realne, żyją sobie w nas, rzucając na ścianę naszej pamięci tylko niewyraźne cienie z platońskiej jaskini, które obudowujemy duszą i ciałem naszych pragnień... I tak jak w Marienbadzie nie ma realnego znaczenia to, czy wspominamy rzecz - osobę - wydarzenie, które naprawdę istniały, czy tylko takie, o których realistycznie marzyliśmy: bo realnie, dla nas, istnieją tylko jako chmurki elektronów, błądzące po synapsach naszych neuronów. W tej optyce nieistotne jest, czy ktoś jest, czy go nie ma, czy żyje, czy dawno umarł, naprawdę kocha, czy w istocie nienawidzi: ważne, czy o nim myślimy, czy nasze neurony budują w naszym mózgu jego cień...

Solipsyzm? Może, a kind of...

Co roku w listopadzie myślę, że jeszcze to ja odwiedzam, wspominam, zapalam znicze... Co roku robię to niechętniej i z coraz większym smutkiem. Zmiana opon na zimowe, zmiana czasu na zimowy, zmiana myśli na zimowe, zmiana uczuć na zimowe...

*

Przed klatką stał samochód dostawczy z otwartą tylną klapą i widoczną niewielką, skromną trumną. Z góry, po schodach, słychać było rejwach, który mógł oznaczać tylko jedno - eksportację. Nie chcąc stwarzać przeszkody, zeszedłem pół piętra do piwnicy i stanąłem koło starego roweru. Z wnoszenia trumny na górę zrezygnowano - pustą jeszcze może dałoby się manewrować na zakrętach, ale wypełnioną ostateczną treścią trudno byłoby stawiać do pionu i przenosić ponad poręczą. Posłużono się zatem noszami. Z mego podestu widziałem, jak okryte białym prześcieradłem coś niewielkiego, przywiązane pasami wkładają do samochodu i kładą na podłodze, klapa trzask, odprowadzający wymienia shake hand z transportującymi, kluczyk w stacyjce, odjazd. Poszedłem w przeciwną stronę, do góry. Na podeście piwnicy pozostał stary rower, z którym go przedtem widywałem. Nazajutrz na drzwiach do klatki w bloku pojawiła się klepsydra. I tak się dowiedziałem, jak się nazywał. Ale, gdybym to wiedział wcześniej, czy to by coś zmieniło?

 

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej