Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!

© Copyright by Maciej Pinkwart

 

 

Nowinki 

 

2 sierpnia 2013

Porzucony Playboy

 

Woda na herbatę gotowała się sześć razy, bo ilekroć włączałem czajnik, to natychmiast o tym zapominałem. Nowy numer "Playboya" leżał nieodpakowany na stoliku, w czarnej folii, przez co wyglądał jak nieboszczyk przygotowany do transportu. W telewizorze dziarsko pomykali kolarze z "Turu", a ja nawet nie byłem w stanie określić nie tylko narodowości (tej teraz zdaje się w Tour de Pologne nie ma, zastąpiła ją przynależność do internacjonalnych "zespołów"), ale zgoła płci zawodników. No, zgoła to bym może i był w stanie określić, ale i tak nie patrzyłem. Jak wspomniałem, nie patrzyłem nawet na "Playboya". Zresztą w ostatnich czasach coraz częściej pismo to czytam niż oglądam, w świadomości ile to rzeczy już w tym życiu nie będzie mi dane. Zresztą, dane to ja mam na twardym dysku. Na szczęście, dysk jest zawsze twardy, bo floppy wyszły z mody jeszcze w zeszłym tysiącleciu.

A wszystko to było skutkiem faktu, że koło południa przez korki turdepolonijne przedarł się kurier i przywiózł mi nowy telefon, podobno nówka i crème de la crème w tym segmencie rynku - Sony Xperia SP. No i zajmowałem się nim przez jakieś 4 godziny i wtedy dopiero sobie uświadomiłem, że nie przełożyłem do niego karty SIM z poprzedniego telefonu, zresztą przełożyć nie mogłem, bo miała inny format i wymagała przerobienia. Ale przez parę godzin zupełnie mi to nie przeszkadzało: w telefonie - telefon był mi zupełnie niepotrzebny, miałem Internet, porozumiewałem się z kim chciałem mailami albo przez GG i okazało się, że telefon jest najmniej istotny w tym urządzeniu. Skojarzyło mi się to z sytuacją w literaturze, gdzie najsłabszym i najmniej istotnym ogniwem jest pisarz i jego tekst. Ma najmniej praw, najmniej dochodów i w sumie najmniej się z nim liczą pozostali partnerzy: wydawcy, księgarze i czytelnicy. Doświadczam tego często, nie żebym się skarżył, ale... Jeden z Czytelników, wszedłszy w posiadanie moich opowiadań Coffee time, zainteresował się tylko tym, kto w książce robił korektę. Inny pan rozmawiając ze mną po lekturze Siódmego kręgu, dociekał czy naprawdę miałem romans z panią sędziną orzekającą w sprawie mojego rozwodu i jak mi było...

On przynajmniej z pewnością przeczytał książkę, przynajmniej początek, co nie jest takie częste w Trójkącie Bermudzkim: Wydawca - Księgarz - Czytelnik. To niezłe, przynajmniej na początek.

Okazję do takich rozmyślań miałem dzisiaj kilkakrotnie, kiedy to ścigałem się z peletonem i kilkakrotnie stałem w kilkudziesięciominutowych korkach, bowiem organizatorzy Tour de Pologne wymyślili fajną trasę: z Term Bukowińskich przez Poronin, kawałek zakopianką, potem do Zębu i przez Bustryk do Leszczyn, znów zakopianką i przez Biały Dunajec do Gliczarowa, znów do Bukowiny i tak w kółko 5 razy. Były wcześniej zapowiadane blokady Turu przez ludność miejscową, ale w efekcie okazało się, że to kolarze zablokowali ludność miejscową. Znaczy się Renatkę i mnie. Zresztą dotknęło to wiele osób, w tym gości, jadących do Zakopanego lub stamtąd wracających, nierzadko po wielu godzinach jazdy, z bagażami i małymi dziećmi. Gasili silniki, stukali się w czoło, robili bose przebieżki wzdłuż korka, do policyjnej blokady i z powrotem.

Ech, pójść tak boso przez Podhale, nie bacząc na tury i rowery... Pójdę boso? dość tych proroctw: już był ktoś, kto chciał mnie puścić w skarpetkach i też mu nie wyszło. A boso to pójdzie jak zwykle Sebastian Karpiel-Bułecka, gdyby przypadkiem w akcie desperacji chciał wejść do rodziny Curusiów-Bachledów-Farellów.

Boso, ale w ostrogach. A w każdym razie w pięknej markowej odzieży, bo w Zakopanem - ponoć 29 czerwca 2013, która to datę trzeba wpisać złotymi zgłoskami w historię upadku zakopiańskiej tradycji - otwarto odzieżowy sklep firmy "Reserved". Ledwie wyjechałem, a tu - proszę. Niby nic dziwnego, w Zakopanem ciągle otwierają jakieś sklepy. Ale w tym przypadku rzecz ma znaczenie - sklep ulokowano w budynku, zajmowanym dotąd przez hotel "Giewont", w najlepszej możliwej lokalizacji: na rogu Krupówek i ulicy Kościuszki (miejscowi mówią na rogu Krupówek i Kościuszek...). Wiedziałem, oczywiście, że "Giewont" jest remontowany, ale byłem święcie pewien, że remont poprawi standard hotelu i odebrawszy parter pasożytującej na zakopiańskiej tradycji restauracji KFC  - zwróci nam niezapomnianą kawiarnię "Orbis", a na górce pozostawi restaurację, i związane z nią wspominki Klubu Zakopiańskiego. A tu guzik, a raczej wiele guzików: w miejscu najwspanialszej tradycji gastronomicznej, od cukierni Waleriana Płonki (słynna "Pchełka" z Zakopanoptikonu Struga), przez restaurację Piotra Przanowskiego po wspaniały, znany na całą Polskę lokal Franciszka Trzaski i powojenną restaurację "Giewont" - ulokowano ogromny sklep z ciuchami, który mógłby być wszędzie, tylko nie tam. Życzę im z całego serca jak najgorzej i mam nadzieję, że prędko splajtują: wydatek na wejście w posiadanie takiego lokalu w takim miejscu musiał być kolosalny i zakupy wszystkich gości zakopiańskich i gazdów oraz gaździn z Podhala musiałyby być również kolosalne, żeby się to opłaciło. A więc może ktoś w ten sposób lokuje sobie kapitał? Swoją drogą, fatalny trend w tym dawnym Orbisie: najpierw upadło najbardziej renomowane biuro podróży, potem Francuzi przejęli hotel Orbis-Kasprowy, lokując tam firmę Mercure-Kasprowy, sprzedaną dawnemu burmistrzowi miasta - ABC, teraz hotel Orbis-Giewont się zeszmacił.

Kolejny dowód na prawdziwość II zasady termodynamiki: w Zakopane wciąż rośnie entropia, rozumiana jako stopień nasilania się chaosu. Jak wiadomo, powstrzymać wzrost entropii mógłby tylko hipotetyczny Demon Maxwella, który nie istnieje. Ale widzę w tym pewną szansę: w Polsce nieistniejące demony skupiają coraz większą uwagę coraz poważniejszych gremiów, wliczając wróżki, Stowarzyszenie Egzorcystów i Episkopat Polski. Może tą drogą, przez egzorcyzmy, uda się wyprowadzić demona na świat i niech on wreszcie zrobi porządek z tą cholerną zakopiańską entropią.

"Playboy" okazał się w sumie dość nudny: dominacja stale tych samych, perfekcyjnych elementów. Nie do zastosowania w normalnych stosunkach międzyludzkich. Zwłaszcza na Podhalu. Zwłaszcza przeze mnie.

 

Poprzedni zapis

Powrót do strony głównej