Wszystkie zawarte tu teksty mogą być wykorzystywane jedynie za zgodą właściciela strony!
© Copyright by Maciej Pinkwart
1 stycznia 2013
2013...
Więc już zmiana kalendarza, nowe foldery do przechowywania informacji, nowe nadzieje i nowe obawy. Ktoś mi ładnie życzył: wszystkiego dobrego w Nowym, no i żeby to dobre ze Starego też zostało...
Święta minęły dość spokojnie, chociaż w sposób urozmaicony. 27 grudnia świtkiem wyprawiliśmy się w Bieszczady, do Leska, gdzie Renata i ja byliśmy w tamtejszej prokuraturze przesłuchiwani jako świadkowie w sprawie nieuprawnionego wykorzystywania zdjęć Renaty w książce "Kierunek Polska" i "Direction Poland", ja dodatkowo musiałem opowiadać jak to było z rozliczeniem za tekst do książki "Podtatrze", w której wykorzystano ponad 600 stron, a zapłacono za 250... Ciekawy casus, świetnie ilustrujący to, jak wydawnictwo traktuje autorów i prawo autorskie.
Z Leska pojechaliśmy do Rzeszowa, złożyć życzenia urodzinowe Mamie Renatki i jak zwykle pogwarzyć z 98-letnim Dziadziem. W Nowym Targu z powrotem byliśmy koło 22, dzięki względnie dobrej pogodzie (tam, na wschodzie, w ogóle nie było śniegu!, fajnemu samochodowi (nowa toyota avensis) i doskonałemu kierowcy (Michał). No i temu, że kawałek wschodniego kawałka autostrady A-4 był prawie gotowy.
29 grudnia, w piękny dzień, spędziliśmy trochę czasu na spacerze między Zębem a Furmanową na Gubałówce. Ludzi mało, śniegu mało, słońca dużo.
W Sylwestra najpierw byliśmy na spacerze między Nową Białą a Cisową Skałką. Było słonecznie, choć nieco wietrznie i szokujące było to, że nad potokiem drzewa puściły pączki i pojawiły się... bazie. A noc sylwestrową spędziliśmy na Bani, co nie znaczy, że byliśmy "na bani", przeciwnie. Była to zabawa w Termach Bania w Białce Tatrzańskiej. Mieliśmy do wyboru "Sylwester w gaciach" i "Sylwester bez gaci". Ciekawe, że w gaciach było taniej... No więc wybraliśmy gacie i było fajnie, bo rzeczywiście pod względem strojów było dość dowolnie, choć nie powiem, ja wystąpiłem w krawacie (nie tylko, i przez jakiś czas), Renatka w szykownym kostiumie jednoczęściowym, a Michał w hawajkach. Nie spotkaliśmy żadnych znajomych! Z atrakcji, poza samymi basenami termalnymi były projekcje kina wodnego na telebimie, umieszczonym nad basenem zewnętrznym (oglądaliśmy kawałek filmu "Mamma mia", w temperaturze powietrza minus 6 stopni, niby w ciepłej wodzie, ale z mokrymi głowami ponad nią, potem był jeszcze "Hair"), występy góralskiej kapeli kompletnie niesłyszalne z powodu przesterowania aparatury i równoległego prowadzenia konkursów przez kilku zbójników - konkursy zbójnickie polegały na wyścigach w kuli po wodzie, co jako żywo przypominało mi moją św. pamięci chomiczkę Alicję, fantastyczny pokaz kolorowych laserów nad drugim z basenów zewnętrznych oraz dyskotekę rytmów lat 80-tych. Część osób pląsała obok basenu, część w. Atrakcją niepowtarzalną był fakt, że w ramach biletu były dwie kolacje. Zabawa zaczęła się po 22-giej, przed 23 ustawiliśmy się w kolejce do stołówki i doszliśmy do celu na 5 minut przed północą, tak że noworoczny toast wznieśliśmy sobie sami z szampanem w garściach już przy stoliku, ale nie wszyscy mieli takie szczęście. Kolejka była sympatycznym nawiązaniem do lat PRL-u, z którym większość obecnych nie miała do czynienia w realu, a stara mniejszość już z powodu sklerozy zapomniała. Potem szaleliśmy na wodnym parkiecie (niezapomniane przeżycie: figurowy rock'n'roll w ciepłej wodzie z mikroelementami!). Mimo sporej ilości krążących w okolicy drinków nie było nieszczęścia, nikt nie utonął, nikt niczego nie zanieczyścił i zdaje się nawet nie wylał do basenu szampana.
A w noworoczne południe, przy prześlicznym słoneczku i niewielkim mrozie, wybraliśmy się z Renatką na krajoznawczą wycieczkę do Sromowiec Niżnich, skąd piechotką przez most nad Dunajcem do słowackiego Czerwonego Klasztoru. Niech żyje strefa Schengen!