Maciej Pinkwart

Przedostatni walc

 

Tutaj wersja video na YouTube

 

 

 

Piszę ten tekst w piątek, a ogłaszam w przedwyborczą sobotę – żeby nikt nie pomyślał, że jest on wynikiem poczucia wyborczej klęski i obrazy na rzeczywistość, albo triumfalizmu i poczucia spełnienia misji. Na rzeczywistość obrażać się nie ma co, a w żadnej misji nie brałem udziału i nawet nigdy nie miałem tego zamiaru. Mam, jak prawie każdy, własne poglądy i niejednokrotnie dawałem im wyraz, ale zawsze z dystansu, niejako w ramach prywatnej inicjatywy, nie reprezentując żadnej grupy czy orientacji politycznej. Jestem realistą i wiem, że po pierwsze nie należy przywiązywać zbytniej wagi do apostołowania wśród nawróconych - które, owszem, jest potrzebne, bo daje coś w rodzaju poczucia więzi społecznej, a każdy człowiek – nawet skrajny indywidualista – jest zwierzęciem stadnym i lubi czuć, że w swych poglądach nie jest samotny, a po drugie – byłem tylko obserwatorem sceny w naszym kukiełkowym teatrzyku politycznym, być może z racji geograficznych siedzącym na balkonie, ale w loży bardzo prowincjonalnej. Z takim głosem nie liczy się nikt w tzw. centrali, bo każdy ma swoich znajomych i swoje poczucie wyższości. Od wielu lat moje teksty nie wychodziły poza granice Polski południowej, a ostatnio nie były zauważane poza Podhalem i garstką moich osobistych znajomych. Dla wielu osób zaś, nawet bliskich mi uczuciowo czy terenowo – moje teksty miały za dużo wyrazów i znacznie przekraczały objętość ich jedynych lektur, czyli postów na Facebooku lub WhatsAppie. A ja się na to nie przestawiłem, bo to nie moja estetyka.

Felietony pisałem od początku swojej pracy dziennikarskiej, czyli od 1971 r. Regularnie, co tydzień – od 2008 r. – w „Tygodniku Podhalańskim”, „Gazecie Krakowskiej” i „Dzienniku Polskim”.  W „Tygodniku” opublikowałem 611 felietonów – czyli przez 611 tygodni zaglądałem do domów tysięcy czytelników. Potem, od marca 2020 r., gdy zaraza wytłukła felietony i lokalnych felietonistów – jeszcze przez blisko cztery miesiące proponowałem nadal lekturę co czwartek - niekiedy też w inne dni - w Internecie. Blisko setka osób „prenumerowała” moje felietony i recenzje, otrzymując je mailem, inni mogli się poczęstować nimi na mojej stronie www lub na Facebooku. Dotychczas numerowałem felietony według kolejności ich ukazywania się w „Tygodniku”, ale to już dawno stało się nieaktualne. Ten tekst ma numer 846 i jest przedostatni. Ostatni felieton ukaże się w czwartek, 16 lipca 2020. Zatem znów przypominam słowa Wojciecha Młynarskiego – trzeba wyczuć, kiedy w szatni płaszcz pozostał przedostatni, trzeba wiedzieć kiedy wstać i wyjść...

Nie mogę dać słowa, że już nigdy niczego nie napiszę, więc nie należy świętować przedwcześnie. Ale muszę odpocząć – nie od pisania, bo ono mnie nigdy nie męczyło (choć nieco inne zdanie na ten temat mają mój kręgosłup i moje oczy…), pisałem tak samo naturalnie, jak oddychałem, chcę tylko odpocząć od poczucia obowiązku, że muszę co tydzień się uzewnętrzniać felietonowo. Spróbujcie kiedyś przez chwilę oddychać z przymusu, spoglądając na zegarek, i myśląc, że musimy to robić akurat co dwie sekundy… Jakiś komentarz raz na jakiś czas, jakaś recenzja – nie mówię nie. Ale na razie – życzę wszystkim pogodnego lata. Ewentualnie jesieni i następnych lat. O zimie nawet nie chcę myśleć.  

 

11 lipca 2020

 Poprzedni felieton

Inne komentarze