Tygodnik Podhalański nr 11, 15 marca 2018

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2018)

Maciej Pinkwart

Dramat z niższych sfer

 

Oto minęła pierwsza niedziela niehandlowa. I nie poraziła mnie wizja Polski głodnej, nagiej i bosej, stojącej pod zamkniętymi drzwiami sklepów, bo to tragedia raczej mało szekspirowska. Za poprzedniego PRL-u też w niedziele sklepy były zamknięte na klucz, ale różnica jest kluczowa: wtedy nie mogliśmy wejść do pustych sklepów, teraz nie możemy wejść do sklepów pełnych. To dowodzi wielkiego postępu w niezaspokajaniu naszych potrzeb. Naturalnie, protestuję przeciwko temu brutalnemu posunięciu reżimu i gdy siepacze ministra Brudzińskiego będą rozpędzać tłum, skandujący „chleba!”, „butów!”, „samochodów!”, „whisky single malt!” - pierwszy pójdę na barykady. No, może drugi; pierwsze pójdą matki z dziećmi nie mogące w niedziele wydać swojego 500+.

Dla emeryta każdy dzień jest niedzielą, choć niebawem każdy dzień będzie dla nich niedzielą niehandlową. Ustawa jak ustawa – uchwalona po to, żeby się podlizać komu trzeba, nie może być dla suwerena zbyt uciążliwa, bo zbliżają się wybory, a widmo niekupionej w niedzielę kiełbasy wyborczej może zniechęcić do reelekcji prezesa, posłanki Pawłowicz i ministra Błaszczaka, czego bym nie zniósł. Zresztą ustawa zawiera tyle luk, że może z zagrychą nie będzie w niedzielę najlepiej, ale tego co mamy zakanszać na pewno nie zabraknie. Bez handlu w niedzielę wychowało się całe pokolenie Frasyniuka, Wałęsy i Macierewicza, które wkurzone na ograniczenia wolności obaliło komunę, więc z niedzielnego postu płynie jakaś nadzieja. Po trzecie – w Niemczech i innych krajach, które od Polski mogą uczyć się demokracji, praworządności i jedzenia widelcem – w niedziele zamknięte jest prawie wszystko oprócz niektórych kościołów, a jakoś nikt na to nie narzeka. Lecz nadzieja, że to, czego Polacy nie wydadzą w zamkniętych marketach, zaniosą do parafii i położą na tacę, jest złudna, a już z pewnością nie żywią jej władze kościelne, ufne w to, że nawet bez tacy, ale z rządowymi dotacjami przeżyją zupełnie nieźle. Pod warunkiem, oczywiście, że z Niemiec nie weźmiemy nie tylko zakazu handlu w niedzielę, ale i zakazu finansowania kościoła ze źródeł innych niż dobrowolne opodatkowanie wiernych, rozliczane w dorocznym formularzu PIT.

Polak potrafi i niedzielne spacery rodzinne po centrach handlowych będą zastąpione spacerami sobotnimi, a odwiedzanie pizzerii w galeriach zmieni się w zwiedzanie galerii w pizzeriach. Nie damy się zepchnąć do Internetu ani nie będziemy robić zakupów przez telefon, podsłuchiwany przez CBA, które będzie sprawdzać, czy przypadkiem nie zamawiamy ruskich, ośmiorniczek z tuskami, czy kaczki po pekińsku. Są już podobno lodówki, które kontrolują czy nie wychodzi nam masło lub nie kończy się termin ważności metki tatarskiej i samodzielnie wysyłają maila z zamówieniem do najbliższego sklepu internetowego. Nie dam się na to nabrać, bo nic nie zastąpi bezpośredniego kontaktu z panią Moniką ze spożywki, choćby stosunek taki ograniczał się tylko do obszaru lady. Do rezygnacji z tej frajdy żadne prawo mnie nie zmusi.

Poprzedni felieton