Tygodnik Podhalański nr 2, 12 stycznia 2017

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2017)

 

Maciej Pinkwart

Co się stało z naszą klasą?

 

Proszę wybaczyć sięganie do klasyka, ale czasem i na historyków polityka historyczna oddziałuje sentymentalnie. Chyba za sprawą jakiejś starej melodii, granej w radiu późno po północy pojawił mi się w pamięci obraz balu maturalnego sprzed lat. Zdjęcia z imprezy znikły w niebycie komputerowym po awarii twardego dysku. Co zostało? Wspomnienie smutku, że wspólne cztery lata liceum minęły i już nie będziemy spotykać się codziennie w klasie i na korytarzach budynku przy milanowskiej ulicy Piasta. Ale myśleliśmy wszyscy, że nic nas nie rozłączy. Szkolne miłości będą trwać do grobowej deski, przyjaźnie będą nas łączyć na dobre i złe, a Mały kwiatek Sidneya Becheta zawsze będzie wywoływał wzruszenie, jakie towarzyszyło tanecznemu przytuleniu kogoś, kto w klasie siedział dwie ławki dalej i niekiedy posyłał uśmiech w naszą stronę. Może ten i ów odpadnie z klasowej gromady, ale nie my, nie nasza paczka. Sukcesy przyjaciół będą nas cieszyć, w smutkach znajdziemy w nich wsparcie.

Już miesiąc później życie zweryfikowało ten pogląd. Jeszcze półgodzinną podróż do Warszawy na egzaminy wstępne na studia odbyliśmy razem – wracaliśmy już osobno. Parę tygodni później reprezentowaliśmy już różne kierunki i uczelnie. Na juwenaliach jeszcze się mieszaliśmy w czasie pochodu, a rano obudziłem się w nieswoim ubraniu i w towarzystwie kogoś z Politechniki, z kim poszedłem na poprawiny do kogoś z SGPiS-u, bo nikogo z mojego Uniwersytetu nie dało się dostrzec gołym i bardzo zmęczonym okiem. Potem już nie było podobnych ekscesów, bo władze się przestraszyły i juwenaliów w stolicy zakazały. Jeszcze przed Marcem ’68 stworzyła się mieszana grupa przy dwóch studenckich teatrach – Uniwersytetu i ASP, ale ze starej paczki były tam tylko dwie osoby. Po Marcu – ktoś wylądował w Kopenhadze, ktoś w Wiedniu, kogoś relegowali z uczelni, ktoś zapisał się do partii, potem zaczęły się seminaria dyplomowe. Jeszcze były wspólne wyjazdy - do NRD na paszport zbiorowy, na obozy studenckie, na autostop… Ten z trasy przywiózł sobie żonę, inny jechał do pracy na OHP, inni musieli odsłużyć praktyki robotnicze i wojsko na poligonie w Morągu, potem trzeba było odpracowywać stypendia fundowane. Czasem jeszcze były zbiorowe spotkania na uroczystościach w Pałacach Ślubów. Rzadko odwiedzaliśmy się w miejscach, gdzie rzucił nas los.

Po latach – na leciach – były spotkania w malejącym gronie dawnych maturzystów: coraz bardziej brzuchatych i łysszych panów, coraz bardziej dostojnych i eleganckich pań. Poza liczbą wnuków, narzekaniem na emerytury oraz relacjami z pogrzebów kolegów brak wspólnych tematów. Opowieści o karierach nie słuchane przez nikogo, nawet przez opowiadającego. Klasa maturalna stała się umarłą klasą.

Klasa… Po odrzuceniu teorii walki klas i zastąpieniu jej praktyką walki z prywatnymi wrogami nasze klasy przestały istnieć i coraz trudniej jest spotkać człowieka z klasą. Pytanie co się stało z naszą klasą zmieniono na irytację: co się dzieje z naszą kasą…

 

Poprzedni felieton