Tygodnik Podhalański, 5 listopada 2015

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2015)

Maciej Pinkwart

Bibliofil w saunie

 

Dwa dni na krakowskich Targach Książki. Książki? Naprzeciw stoiska zakopiańskiego sprzedawane były gry planszowe, rozmaite wersje „chińczyka” i skomplikowane gry strategiczne, których głównymi elementami były karty i kostki do rzucania. Wokół kilkanaście stoisk z układankami, kubki z napisami, lalki, parasole, koszulki z cytatami, płyty z muzyką rozrywkową lub ludową, audiobooki. Swoje budki mieli oferenci specjalnych opraw okładkowych, sprzedawcy maskotek i gadżetów, a po halach przechadzały się postacie z bajek. Stacje radiowe emitowały muzykę lub inscenizowały słuchowiska, a biblioteki prowadziły kąciki zabaw dla dzieci.

Były też, rzecz jasna, książki, no i pisarze. Pisarzem teraz jest każdy, kto wyda książkę, co jak wiadomo nie przedstawia teraz żadnych trudności – poza finansowymi. Wydać – to jedno, czymś innym jest dotarcie do czytelników. Przepraszam – do kupujących. Tu najlepiej sobie radzą ci, którzy wcale nie są pisarzami, tylko celebrytami. Kupiona, podpisana i zapewne odstawiona na półkę książka jest tylko dodatkiem do słitfoci z telewizyjnym kucharzem, bohaterem serialu podróżniczego, sportsmenką, blogerką modową, miss Polski, komentatorem ze szklanego ekranu…

Podpisuję książki, ale też rozmawiam. Do stoiska zakopiańskiego przychodzą miłośnicy Tatr i zadają pytania: Czy ten-i-ten jest jeszcze dyrektorem tego-i-tego? Kiedy wy wreszcie w tym Zakopanem zrobicie porządek? Czy macie w Zakopanem jakąś saunę, bo ja po deskach zawsze muszę iść do sauny? W Białce jest, ale tam jest drogo, słyszałam, że w Zakopanem sporo taniej? Macie jeszcze ten Aquapark? Kto to jest ten wariat na okładce?

I, najczęściej: dlaczego ta książka jest taka droga? I nie ma obrazków? Wtedy rozkładam ręce i doradzam: mamy tutaj reklamowe ołówki, świeżo zatemperowane i zupełnie za darmo. Można sobie wziąć i narysować własną książkę… Najdroższą książką na Targach było dzieło De revolutionibus orbium coelestium Mikołaja Kopernika, reprint manuskryptu z 1543 r., wydane przez Mennicę Papieską i sprzedawane za 15.000 zł (z rabatem – 12.000). Doskonały skan rękopisu oprawionego w będącą dziełem sztuki okładkę z koźlej skóry, uszlachetnioną srebrem i 24-karatowym złotem, z ręcznie malowanym (na każdym egzemplarzu) portretem Kopernika, z wprawionymi kamieniami szlachetnymi i fragmentem meteorytu sprzed 4,5 miliarda lat… Wyprodukowano tylko 99 egzemplarzy, jeszcze trochę zostało, tłoku jednak nie ma…

Dzieci z pełnymi reklamówkami ulotek i darmowych gadżetów, z naręczami kolorowych baloników, jak na otwarciu nowego supermarketu, babcie z torbami na kółkach, pełnymi darmochy lub tego, co się dało sprytnie zwinąć z gorzej pilnowanego stoiska – pewno w trosce o lektury w długie zimowe wieczory. Najbardziej optymistycznie wyglądały stoiska z książkami dla najmłodszych: oblegane przez dzieciaki, grzebiące w stertach i wybierające dla siebie najładniejsze publikacje, w których niekiedy były nawet jakieś teksty. Jeszcze książka nie zginęła…

Poprzedni felieton