Tygodnik Podhalański, 1 października 2015

 

Tutaj skan artykułu

Inne komentarze w Tygodniku Podhalańskim (2015)

Maciej Pinkwart

Ochroniarze

 

Człowiek tworzy prawo, by czuć się bezpieczniej. A potem musi się podporządkować temu, co stworzył i staje się niewolnikiem własnej pomysłowości. Źle, gdy kiepskie prawo skłania przyzwoitych ludzi do jego omijania. Gorzej, gdy prawo okazuje się własną karykaturą. Najgorzej, gdy nasze prawo działa przeciwko nam.

Wszyscy zetknęli się z ustawą o ochronie danych osobowych. Według niej nie wolno podawać do wiadomości publicznej informacji, które pozwoliłyby zidentyfikować człowieka, którego dotyczą. Jako pierwsze ofiarą ustawy z 1997 r. padły książki telefoniczne. Już dawniej nie zamieszczano w nich szczegółowego adresu (ulica i numer domu tak, numer mieszkania nie), ale przynajmniej można było stwierdzić, czy ktoś ma telefon, zadzwonić do niego i nawiązać znajomość. Potem po domach zaczęli chodzić akwizytorzy pytający, czy chcemy figurować w książce telefonicznej i jak szczegółowo. Szczegółowość danych zależała od opłat, więc liczba chętnych mocno się zmniejszyła. W tak opracowanych książkach telefonicznych abonent identyfikowany był poprzez numer telefonu, miasto i ulicę. Teraz ulicy podawać już nie wolno.

Ofiarą ustawy padły listy lokatorów, wywieszane na klatkach schodowych, nawet tych zaopatrzonych w domofony. Z tablicy ogłoszeń w moim bloku mogę się dowiedzieć numeru telefonu hydraulika, adresu prezesa spółdzielni i miejsca funkcjonowania firmy robiącej bezpieczne drzwi, ale nie dowiem się, kto mieszkając piętro wyżej może mi zalać mieszkanie i u kogo kurier może zostawić dla mnie paczkę, gdy mnie nie będzie w domu. Z pytaniem o to, jakich mam sąsiadów zwróciłem się do administracji bloku, która skierowała do akcji jedną z pracownic, a ta obeszła wszystkie mieszkania na klatce schodowej zadając lokatorom pytanie, czy chcą się przede mną ujawnić. Chęć taką wyraziło siedem osób, bardzo dziękuję.

Z roku na rok wysyłam coraz mniej kart świątecznych, bo przecież na kopercie jest imię, nazwisko i adres konkretnej osoby. Czytają to na poczcie, czyta listonosz. Kto wie, czy nie łamię w ten sposób prawa? Ale ustawę o danych osobowych najbardziej łamie sam wymiar sprawiedliwości: przy salach rozpraw wiszą wokandy, gdzie z imienia i nazwiska podane są dane powodów i pozwanych, oskarżonych i oskarżycieli, świadków i biegłych, numery paragrafów i wszystkie te sprawy, o których publicznie mówić nie wolno, a pisać na drzwiach sądu wolno i każdy sobie może przeczytać, nawet na głos… Wykrzykuje to głośno protokolantka, wzywając na rozprawę – łamiąc tym samym ustawę o ochronie wizerunku i dobrego imienia…

Niedawno na pewną źle działającą firmę klient napisał skargę do instancji zwierzchniej tej firmy. Zwierzchnicy skargi nie zbadali, a skrytykowana firma skierowała przeciwko skarżącemu się pozew do sądu o naruszenie jej dobrego imienia. Osoba domagająca się sprawiedliwości została za karę wywieszona na wokandzie jako podejrzana o łamanie prawa. Z imieniem, nazwiskiem i paragrafem. Sprawę wygrała, ale ogłosić publicznie tego nie mogła…

 

Poprzedni felieton