Mariola Socha

 

Latarnia

 

- W latarni można dostać pokój, tam zapytajcie – kobieta zamknęła drzwi.

Niemiłosiernie wiało. Do latarni było niedaleko – może kilometr, ale teraz to zimny, wietrzny i deszczowy kilometr.

- Zawsze ktoś we wsi był, zawsze były jakieś pokoje, co się nagle stało? Wyprowadzili się? - mruczał niezadowolony Norman.

- Daj spokój, pytaliśmy chyba wszędzie, a zresztą sam widziałeś te zamknięte domy. Chyba idzie sztorm, znasz dobrze tego latarnika? – Nora usiłowała zawiązać chustkę.

- Tak, samochód będzie bezpieczny, chociaż nie wiem czy gdzieś znajdę mechanika, to chyba coś poważnego, skrzynia biegów może nawet – westchnął.

W gęstej mgle nawet latarnia dawała liche światło.

- Wygląda demonicznie – wzdrygnęła się Nora.

Skręcili do drzwi latarni, weszli na schody.

- Nie ma dzwonka – rozglądał się Norman.

Zapukali do drzwi, długo nikt nie otwierał. Wreszcie za drzwiami ktoś zaszurał butami. Latarnik uchylił drzwi.

- Pan Kublik? – zapytał Norman.

- Tak – szepnął staruszek.

- Przepraszamy, że tak po nocy ... ale często tu u pana bywałem, kiedyś – zaczął Norman.

- Nie szkodzi, panie – latarnik otworzył szerzej drzwi.

- We wsi nie ma gdzie spać, wysłali nas do pana i jeszcze na dodatek zepsuł nam się samochód – tłumaczył Norman.

Latarnik pomagał im zdejmować mokre płaszcze.

- Jak bieda to do latarnika, co? – uśmiechnął się staruszek.

- Tak, tak, panie Kublik – Norman przecierał okulary.

Jasnoniebieskie oczy latarnika zatrzymały się na Norze.

- A panią też znam, była tu pani już, prawda?

- Tak, panie Kublik, jeszcze panią Kublikową pamiętam – dokończyła cicho.

- No tak, no tak – chrząknął niewyraźnie latarnik - Tak się szybko zwinęła, nie wiadomo kiedy, nie chorowała, a tu powiedziała mi tego lata, co to jak pani była, to pani pamięta…. Lało prawie cały czas – ucichł na chwilę - Powiedziała, koniec ze mną, na jesieni pochowasz mnie na cmentarzu, przy kościele.

- Bój się Boga, powiedziałem jej, przecież ten cmentarz to morze zabiera. Głupio tak powiedziałem, bo przecież o śmierci nie chciałem słuchać. Tam mnie, Rudolf, pochowasz, niech i to morze mnie zabierze, przeszkadza ci to, powiedziała do mnie. Zamilkłem, bo i co powiedzieć na takie tam... - przerwał Kublik - Na takie tam... gadanie. Nawet nie mówiłem jej, że tam już nie chowają. Zdrowa była, ale te deszcze jej nie służyły. Na latarni zawsze siedzieliśmy jak była wigilia, kto wiedział, że to będzie ostatnia... Statki zawsze były, w wigilię też trzeba było uważać – Kublik mówił cicho.

- Ale przecież państwo nie muszą po zapaleniu latarni niczego już robić, chyba że tu macie jakąś łączność z innymi latarniami lub z portem... dokończyła cicho Nora.

Kublik popatrzył zdziwiony

- Latarnia to nie tylko mała świeczuszka, proszę pani. - Kublik wstał, otworzył jakieś skrzypiące drzwi - To pokój... dam i lampę jeszcze.

- Wystarczy, panie Kublik – Nora zerknęła na lichą żarówkę, niech tak zostanie, dziś już i tak będziemy spać.

- A to proszę – odsunął się od wejścia do pokoju.

Weszli do środka, Norman położył torbę na łóżku, zrzucił sweter, usiadł, sprężyny jęknęły.

- A herbaty nie napijecie się? Dziś taka plucha, że samemu siedzieć – zajrzał Kublik, nie dokończył, tylko chrząknął.

- Dobrze, oczywiście, chętnie, panie Kublik – Nora pochwyciła niezadowolone spojrzenie Normana. Był zmęczony i chciał już iść spać.

Po chwili już siedzieli w małej kuchence Kublika, rozcierając zmarznięte dłonie. Ale nietaktem byłoby marudzić, że jest chłodno.

- Często bywa pan we wsi? – zapytała Nora.

- Raz w tygodniu, czasami... ale wie pani, ja już nie tęsknię za ludźmi – Kublik zamyślił się.

W czajniku zagotowała się woda, latarnik wstał i zaczął nalewać esencję z czajniczka, a potem dopełnił ją gorącą wodą. Herbata była smaczna, grzała ręce i pięknie parowała w świetle naftowej lampy.

- Jaką piękną ma pan lampę – Nora dotknęła ręką podstawy lampy.

- A to, pani, na syreny, bo one takiego światła, jak tam – pokazał ręką na górę – nie boją się. A takiego ognia, to owszem, tak – Kublik pokiwał głową.

Norman westchnął. Teraz pewnie czeka ich przydługa i smętna morska opowieść, na dodatek o syrenach. A tu trzeba pójść spać.

- Dlaczego pan się boi syren, panie Kublik? Ja wiem, śpiewy, legendy, mity, ale czy to nie takie zwyczajne, od lat znane opowieści...

Norman podniósł kubek z herbatą do ust.

- Każdy człowiek tu wie, że syreny były zawsze. Może wy miastowi nie wierzycie… ale jakbyście wsiedli ze mną na kuter, to wtedy nie myślelibyście, że stary Kublik zwariował żachnął się latarnik.

- Ale ja nie chciałem .... Ja wiem – Norman starał się wybrnąć z niezręcznej sytuacji. Kublik przygasił lampę, wstał i zapalił światło. Mała żarówka żyrandola zabłysnęła w jednej chwili.

- Teraz czujecie się lepiej? – zapytał trochę ironicznie.

Norman dopijał herbatę. Wymownie pokazał Norze zegarek.

- Panie Kublik, ja myślę, że morzu tajemnica nigdy nie zaszkodzi. Niech będą syreny – Nora zakończyła polubownie. Też spojrzała na zegarek – chyba już pójdziemy.

Wiatr za oknem wzmagał się.

- Pogoda może poprawi się, nie ma co martwić się na zapas – powiedziała Nora.

- Może, może – podchwycił Kublik – tylko listopad to smutny miesiąc dla miastowych.

- A dla pana nie? – zapytała Nora

- Dla mnie, moja pani, każdy miesiąc dobry. Latarnia chodzi, statki są, morze zawsze może być niespokojne, ale znam i takie listopadowe morze – zaśmiał się krótko Kublik.

- To dobrze, że pan się przyzwyczaił – zaczęła Noora.

- Do czego? – Kublik spojrzał zdziwiony na Norę

- Do samotności – zmieszana trochę, odpowiedziała szybko.

Dreptał dokoła stołu, sprzątając nasze kubki.

- Przecież nikt tak nie chce, tak ... bez kogoś.... zaczął nie patrząc na nas.

- Ale w latarni musiał pan polubić taką pracę – pomogła mu Nora

- Pewnie, ale moja Hela chyba bardziej niż ja tę latarnię lubiła – przyznał i spojrzał do góry.

Nora nie mogła uwolnić się od wrażenia, że Kublik patrzy w górę, jak patrzy się w niebo, dziękując Bogu za przychylność.

- Przedtem byliśmy w Świętym Ujściu, tam latarnia samotna, niewysoko, ale na wzgórzu, ważna, w bardzo niebezpiecznym miejscu. Piętnaście lat tam byliśmy, ale zdecydowali, że latarnia będzie bez ludzi – całą automatykę założyli – zamyślił się - Może nie umarłaby tak szybko... - dodał po chwili.

- Co pan mówi, tak miało się stać, jaki mamy na to wpływ ?... panie Kublik.

- A, pani, wszystko musiało, musiało – machnął ręką.

Norman słuchał go wyraźnie śpiący. Za oknem wzmagał się wiatr, coraz głośniej słychać było jego silne podmuchy.

- No dziś płynie Maryland, taki nieduży, ale... znajomego tam mam - Kublik wyjrzał przez szyby małego okna, potem je otworzył. Nawałnica szarpała ramą okienka, tak że Kublikowi trudno ją było utrzymać. - No tak, no tak, niech państwo idą spać, ja muszę jeszcze wejść na górę – mruczał zamykając z wysiłkiem okno.

Na górę? – zdziwił się Norman, przecież w dzisiejszych czasach to latarnie są sterowane nawet z daleka – ziewnął.

- Tak, panie, tak – ale jak taka burza sztormowa, to nie ma rady, a z Marylanda przecież znam marynarzy, szkoda byłoby chłopaków... - Kublik krzątał się koło szuflad kredensu, wyciągał z nich jakieś pudełka i upychał w kieszeniach.

Nora usiłowała wyjrzeć przez okno.

- Deszcz leje, jeszcze nie widziałam takiej burzy, nawet błysku latarni w ogóle nie widać. Wejdę z panem na górę, dobrze ? - zapytała Nora.

- Jak pani chce – Kublik nie był już taki grzeczny, raczej zdenerwowany, otworzył drzwi na korytarz.

W korytarzu było ciemno, zanim zapalił światło coś z rumorem spadło z półki. Gdy licha żarówka zapaliła się Norman otworzył drzwi do pokoju, w którym mieli spać.

- Ja idę spać, możecie iść na tę cholerną latarnię, tylko nie spadnijcie – ziewnął ostentacyjnie.

- Zgaś światło, poradzę sobie – odpowiedziała Nora, kierując się za Kublikiem, który już wszedł do wieży.

Było ciemno. Kublik wchodził na górę powoli, ciężko dysząc, ale nie zatrzymywał się ani na moment. Gdy Nora poczuła zmęczenie i przystanęła, aby odpocząć - podziwiała jego kondycję. Latarnia miała wysokość trzystu stopni - była najwyższa w tej części wybrzeża. Liczba stopni była wypisana na krawędzi schodów, co 30 stopni. W połowie wysokości Nora wyjrzała przez okno. Morza nie było właściwie widać, słychać było tylko ryk fal.

Wydawało się, że podmuchy wiatru przewrócą latarnię. Ruszyła dalej. Wreszcie na górze, ponad sobą, Nora usłyszała otwieranie drzwi i zobaczyła jakieś światło. Kublik zostawił otwarte drzwi. Wspięła się na ostatnie stopnie. Byli w części latarni z oknami na samej górze. Nora przylgnęła nosem do szyby. Wiało niemiłosiernie. Wiatr uderzał litrami wody w oszkloną izdebkę. Na morzu prześwitywały jakieś białości, pewnie słupy ogromnych fal.

- Jest coraz gorzej, to ogromny sztorm – krzyknęła Nora do schylonego po drugiej stronie izdebki Kublika.

- A tak, miał być za trzy dni dopiero, trochę za szybko, ale dzisiaj ten wiatr już taki był sztormowy... odpowiedział latarnik.

- Co pan będzie robił? – zapytała zdziwiona.

- A świece zapalę – odpowiedział niechętnie Kublik.

- Jakie świece, przecież jest elektryczność? – Nora niczego nie rozumiała.

- Nie, pani, takie światło nie pomoże – Kublik na czworakach rozkładał pudełka ze świecami, przypominającymi znicze.

- Dlaczego cztery ?– zapytała dygocząc.

Już nawet nie myślała, aby zapytać po co w ogóle akurat te dziwne świece.

- A bo cztery – na wschód, zachód – nie dokończył Kublik.

- No tak – wpadła mu w słowo - nie pomyślałam, z tego zimna.

- Lepiej - pani - cztery, chociaż jak nie ma to trzeba chociaż jedną na północ wystawić.

Kublik zapalił knoty. Śmierdziało czymś niemiłosiernie, jakimś starym łojem.

- Panie Kublik, pan latarnię spali, co to tak śmierdzi? - Nora zasłoniła nos dłonią.

- Muszą być takie knoty, bo jeśli nie, to nic to nie da... - powiedział latarnik.

- Teraz muszę poczekać, jeśli wszystko jest po mojej myśli, to Maryland jest już blisko.

- Ale nie widać przecież światła latarni. A te pana świeczki to na diabły, czy co? Też ich nie będzie widać...– powiedziała Nora z powątpiewaniem.

- Latarni nawet jak nie zobaczą, pani, to nie szkodzi, chyba że z kursu zboczą, ale kapitan dobry jest, umie dobrze drogę znaczyć, nie zboczy, nie zgubi się. To i moja latarnia mu niepotrzebna. Ale świece tak, bo tu niedobre morze jest.... nie dokończył Kublik.

- Nie wiem, panie Kublik, co panu się majaczy? – podniosła brwi do góry Nora.

- Może – mruknął – osłaniając jeden ze słabszych płomieni - Niech pani idzie, ja już tu sobie dam radę – powiedział jakby się chciał już jej pozbyć.

- Otworzę drzwi, będzie pani widziała schody, będzie jaśniej – powiedział Kublik

Snop światła z górnej izby nie starczył na długo, miała latarkę, ale na dolnym pięterku też paliło się tylko mdłe światło. Wyjrzała przez małe okienko - fale huczały, ale niebo stało się jakby mniej granatowe. Usiłowała przebić wzrokiem gęsty, aż kleisty od deszczu mrok.

Czy rzeczywiście ten Kublikowy Maryland gdzieś tam płynie? Na pewno w dzień, przy dobrej pogodzie, też nie byłby łatwy do znalezienia, a co dopiero teraz – pomyślała. Już miała schodzić dalej, ale jej uwagę przykuła ciemna fala, którą wyraźnie widziała. Fala łączyła się z drugą zdecydowanie jaśniejszą. Nora przetarła oczy, przecież w takim sztormie, to niemożliwe żeby cokolwiek widziała. Na fali coś jakby migotało. Przez plecy Nory przebiegł chłód. Na górze słychać było jakiś łoskot, to Kublik schodził.

- Panie Kublik! - zawołała Nora.

- Tak? – zachrypiał nad nią - Proszę iść, proszę się nie bać, ja zaraz zgaszę i też będę już szedł spać. Dziś po Marylandzie nic już nie płynie koło nas.

Stanął przy niej. Ale Nora była dosłownie przyklejona do szyby.

- Co to takiego? widzę coś dziwnego, panie Kublik, a najdziwniejsze, że widzę to zupełnie wyraźnie – krzyknęła Nora i odwróciła się do Kublika.

Ten natychmiast opuścił głowę, jakby nie chciał na nią patrzeć.

- To nic, jak będzie płomień ze świec, nic się nie stanie – szepnął.

Nora pokręciła głową i powoli zaczęła schodzić na dół.

- Chyba śnię …. Syreny … to dopiero – mruknęła, wchodząc do pokoju.

Po ciemku, w kurtce, położyła się obok Normalna. Obudził się.

- No i co, jak tam romansik z latarnikiem, udał się? – szepnął dość przytomnie.

- Tak, udał się – odpowiedziała.

- Co tam widziałaś? – w jego głosie wyczuła ironię.

- Syreny... Śpij już – odburknęła niegrzecznie.

- Ach, tak? To świetnie - Norman odwrócił się na drugi bok i prawie natychmiast zasnął.

Siedziała jeszcze przez moment oparta o poręcz łóżka. Nagle zaczęła nasłuchiwać z niedowierzaniem. Od strony okna, przez granatową nawałnicę przebijał się jakiś nieregularny dźwięk. Był delikatny jak stylowa muzyka. Nora leżała bez ruchu.

- Gdybym wierzyła w te bajki, pomyślałabym, że to syreny - uśmiechnęła się do siebie i odgarnęła włosy z czoła.

Zdjęła kurtę i wsunęła się pod kołdrę. Za chwilę spała. W szumie wiatru syreny śpiewały.

 

Powrót do spisu treści 5

Dalej 4