Elżbieta Plewa

 

Dopóki nam los pozwoli...

 

Zmęczenie tak dawało mu się we znaki, że zupełnie nie zwracał uwagi na mijany krajobraz. Zielone wzgórze usłane mnóstwem kolorowych kwiatków, dołem z cichym pluskiem płynąca rzeka, wzdłuż jej brzegu, rząd malowniczych willi, zbudowanych wg kanonów nowoczesnej architektury. Po drugiej stronie drogi, rozciągały się daleko gaje cytrusowe.

Było skwarne południe. Nawet najmniejszy powiew wiatru nie chłodził nieznośnego upału. W cieniu drzew odpoczywali spaleni słońcem pracownicy.

Razem z przyjacielem, do którego domu właśnie zmierzał, kontynuując tradycje rodzinne, ukończyli studia historyczne, by następnie poświecić się archeologii.

Już niedaleko - pocieszył się, wściekły na siebie, że zamiast wynająć w mieście samochód i wygodnie przed upałem dotrzeć na miejsce, zdecydował się na samotną pieszą wędrówkę.

Marco podczas generalnego remontu rodzinnego domu znalazł schowek, a w nim kasetkę z tekowego drzewa, w której znajdowały się dziwne przedmioty. Mogły mieć powiązanie z ukrywanym od wielu lat tajemniczym zdarzeniem w jego rodzinie. Swoim odkryciem zainteresował Juliusza, który powiadomił go, że w bliskim ich sąsiedztwie mieszka wiekowy staruszek, który może coś wiedzieć, lub nawet pamiętać czasy świetności jego rodu.

Za zakrętem ukazała się posiadłość do której zmierzał. Serdecznie witany przez przyjaciół, po krótkim odpoczynku, rozlokował się w wygodnym pokoju i natychmiast zasnął kamiennym snem.

 

Przednia ściana domu znikła z trzaskiem, który jednak nie zwrócił niczyjej uwagi; jakieś 200 metrów dalej na zboczu góry otworzył się nowy krater i zaczęła się z niego wylewać lawa. Spływała w dół, wypełniła koryto rzeki Sarnus, której woda w jednym momencie wyparowała i w ogłuszającym syku pary i wyciu wiatru podążała do morza, mijając pobliskie miasteczko. Patrzył jak jego sąsiedzi, nagle pozbawieni intymności, na jego oczach pojawili się pół leżąc, przy suto zastawionym stole. Bawił go widok półnagiej Daenii.

Szary na co dzień gaj oliwek stał się niemal zupełnie biały, pokryty sypiącym się z nieba gorącym śniegiem. Z domu Fauna wyszło dwóch mężczyzn, przyciskając do twarzy wilgotne chusty.

 

Zerwał się nieprzytomny i usiadł na łóżku rozglądając się dokoła.

- Wstawaj, śpiochu - obudził go wesoły głos Juliusza, który wszedł do pokoju z filiżanką pachnącej kawy. Jesteś taki blady, Marco - źle się czujesz?

- Nie, powrócił ten koszmarny sen, o którym ci pisałem. Dręczy mnie od dawna, szczególnie po odkryciu schowka. Niczego więcej tam nie było, tylko ta skrzynka, trzeba przyznać doskonale ukryta i zabezpieczona.

- Nie martw się. Jutro spotkamy się z Faunem, poznasz staruszka, żywą skarbnicę dawnych legend, mitów i zdarzeń. Teraz pokażę ci moje gospodarstwo i najbliższą okolicę, jej czarowne zakątki, a wieczorem zajmiemy się tajemniczą skrzynką...

W czasie spaceru Marco opowiadał o swoich podróżach i pracy naukowej. Żartowali wspominając dawne czasy, wspólne wyprawy archeologiczne. W czasie jednej z takich wypraw Juliusz poznał swoją żonę i wkrótce założył rodzinę. Pochłonięty nowymi obowiązkami nie mógł już poświęcać archeologii tyle czasu co dawniej, dlatego uważnie słuchał opowiadań Marka, snując nieśmiałe plany na przyszłość. Wieczorem usiedli w spokoju na tarasie, przeglądając przywiezione przez niego dokumenty, notatki i pamiątki rodzinne, próbowali połączyć je w całość i rozszyfrować znaczenie zawartości szkatułki.

Nazajutrz po spokojnie przespanej nocy poszli na spotkanie przeszłości. Zatrzymali się przed niewielkim domkiem z ładnie utrzymanym ogródkiem, w którym rosły warzywa, kwiaty i kolorowo kwitnące krzewy. W ich cieniu, na wygodnym fotelu drzemał starzec.

Siwa broda nadawała jego twarzy wyraz dostojeństwa i tajemniczości. Przy nogach pana leżał duży pies łypiąc złowrogo na przybyszów. Wizyta była umówiona, więc obeszło się bez dodatkowych wyjaśnień. Na gości czekał dzban chłodnego wina i kosz owoców. Starzec wskazał ławkę by usiedli, a Juliusz, który dobrze znał Fauna wyjaśnił co ich sprowadza, Marco zaś pokazał mu skrzynkę z jej zawartością. Starzec zamyślił się, a po chwili rozpoczął opowiadanie:

- Pamiętam z dzieciństwa przekazywaną historię o wykopaliskach na miejscu antycznych miast zniszczonych przed wiekami przez wybuch wulkanu. Prowadzone tam prace wykopaliskowe i sensacyjne odkrycia ściągały pod stoki Wezuwiusza uczonych, naukowców i bogatych podróżnych ze wszystkich zakątków świata.

Podczas jednej z takich wypraw, młody uczony zakochał się w pięknej mieszkance Civita,  postanowił osiedlić się tam i założyć rodzinę. Młodzi spotykali się ukradkiem, bo ojciec dziewczyny nie zgadzał się na małżeństwo. Pewnego dnia dziewczyna zaginęła bez śladu. Zrozpaczony kochanek szukał jej wszędzie, obiecał wysokie nagrody za wiadomość o niej, ale bez skutku.

Nieszczęśliwy powrócił w swoje strony. Po latach, nad brzegiem morza znaleziono zwłoki starej kobiety. Nikt jej nie znał, nie wiadomo było kim jest i skąd pochodzi...

Zmęczony starzec zamilkł. Po chwili, na nowo zaczął swoje opowiadanie.

- Byłem już dużo starszy i często wędrowałem z ojcem w poszukiwaniu pracy. W Neapolu żyła rodzina bogatego kupca i tam najczęściej znajdowaliśmy zajęcie. Jedna z jego córek wyszła za mąż za dużo starszego od siebie smutnego mężczyznę. Był bogatym i bardzo mądrym człowiekiem. Zajmował się historią, opowiadał o swoich podróżach na inne kontynenty, ale najchętniej przebywał w okolicy Wezuwiusza. Mówiono, że szuka wspomnień, że w młodości przeżył nieszczęśliwą miłość i nigdy nie odnalazł ukochanej, którą ojciec wysłał gdzieś daleko.

Starzec znów zamyślił się głęboko. Nikt nie śmiał przerwać tej ciszy, choć pytania cisnęły się na usta. Faun wziął do ręki skrzynkę, wyjął z niej coś i długo oglądał… Spojrzał na Marco i zaczął mówić:

- Małżeństwo w Neapolu żyło spokojnie i szczęśliwie. Mieli dwóch synów, wykształconych i dobrze zabezpieczonych na dalsze życie. Jeden z nich podążając śladami ojca poświęcił się archeologii.

Przerwał... Znów spojrzał i powiedział:

- To był twój dziadek, Marco, o czym świadczy ten pierścień, z takim samym znakiem jaki widziałem w domu kupca.

Do siedzących w ogrodzie podeszła młoda dziewczyna z naręczem świeżo zerwanych kwiatów. Uśmiechem powitała gości, zabrała pusty dzban i weszła do domku. Jej niespotykana uroda, smagła cera, duże zielone oczy i miękką falą spływające na plecy czarne włosy poruszyły Marco do głębi. Na przegubie jej ręki pyszniła się piękna bransoleta z drobnych kamieni, które w słońcu migotały jasnozielonym światłem. Marco siedział sztywno na ławce i nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w drzwi, za którymi zniknęła piękna dziewczyna.

Myśli szalały mu w głowie, bo gdzieś widział już tę twarz, ale niczego nie pamiętał.

Starzec uśmiechnął się i powiedział:

-  To moja wychowanica. Wziąłem ją do siebie małym dzieckiem i tak zostało. Przed laty, wracając z targu, zauważyłem siedzącą w cieniu drzewa niemłodą kobietę, która tuliła w ramionach małą dziewczynkę. Obie były skrajnie wyczerpane. Wziąłem je do wozu i przywiozłem do domu. Kobieta była bardzo chora. Przed śmiercią opowiedziała mi, że jest opiekunką dziecka, a w ich rodzinie pracowała od wielu lat. Ojciec dziewczynki był złotnikiem, a matka opiekowała się ogrodem, w którym hodowano piękne, rzadko spotykane kwiaty. Od ich nazwy pochodzi imię dziewczynki - Orchis. Pewnego dnia bandyci napadli na dom. Wszyscy zginęli, a dom spłonął, tylko pani, dziecko i ona ocalały, bo w tym czasie nie było ich w domu.

Po tragedii pani straciła rozum. Dała służącej swoją biżuterię, pieniądze, adres do swoich przyjaciół w Neapolu. Przysięgła jej, że dziecko bezpiecznie odwiezie gdzie kazała. Gdy statek z nami odpływał pani rzuciła się do morza. Powiedziała mi jeszcze: ja nie mam już sił, nie dotrzymam przysięgi... Po tych słowach zmarła.

Faun opuścił głowę i chwilę milczał... Po chwili dziarsko podniósł ją i powiedział z uśmiechem – I tak Orchis została ze mną. Teraz jest mi podporą i promykiem słońca na starość...

Zapadła cisza, starzec zakończył opowiadanie. Marco i Juliusz bez słowa pożegnali się z nim i poszli do domu. W drodze nie padło ani jedno słowo. Każdy myślał o czymś innym. W domu długo rozmawiali o tej wizycie, wszyscy poruszeni niezwykłą historią, a szczególnie jej zakończeniem. Marco i Juliusz wyszli na taras. Była ciepła noc. Milczeli, tylko duży księżyc świecił na niebie. Nagle Marco uświadomił sobie, że Orchis to dziewczyna z jego snów. Uśmiechnął się, bo zrozumiał o kim teraz będzie śnił co noc. Jutro wybierze się do Fauna porozmawiać o tym. Poszedł do swojego pokoju, ze skrzynki wyjął rodowy pierścień i wpatrywał się w niego długo, marząc o szczęściu.

Nazajutrz poszedł z wizytą. Starzec przyjął go z zagadkowym uśmiechem na twarzy, jakby znał już powód odwiedzin. Długo rozmawiali.

 Po chwili zjawiła się Orchis, wezwana przez Fauna, a Marco podszedł do niej ze słowami:

- Dum nos fata simunt oculas satiemus amore - dopóki los nam pozwala nasyćmy oczy miłością...

 

 

Powrót do spisu treści 5

Dalej 4