Andrzej Milewski

 

Dziecko Aniołów

(fragment)

 

Zdyszani przybiegli na wskazane przez kobietę miejsce. Oddychali ciężko i głośno. Żołnierz, urzędnik, dwie kobiety, dwóch kapłanów, kilka osób z tłumu i uczniowie. Stali w kłębach piasku i kurzu przed grobem, który był pusty. Wpatrywali się w opuszczone miejsce oddychając coraz wolniej, rzadziej, ciszej i ciszej.

Piasek opadł. Skały z pustynią budziły się w promieniach porannego słońca pnącego się ciężko w górę.

Kurz opadł.

Zapanowała idealna cisza.

Tylko pusty, jasny grób wołał do niemych ludzi: Widzisz mnie? To ja, cel twój, ...wój, ...ój, u mnie znajdziesz spokój, ...pokój, …kój, ja jestem twoją przyszłością, ….szłością, …….ością, twoim domem i twoją radością, ...dością, …ością.

Obudziłem się. 

*

Dokąd idziesz?

Do swego zamierzonego celu

Czy marzyłeś o nim?

Tak marzyło wielu

Ale kim jesteś?

I dlaczego? 

 

*

Tego wieczoru wybrałem się z Dorotą na wernisaż wystawy do nowotarskiej galerii „Jatki”. Autorka prezentowała swoje prace spontanicznie zapisywane, malowane lub rysowane w plenerze. Pustynne góry o fantastycznych kształtach na jej obrazach przypominały ruiny zamków, przedmioty, bądź innym razem dziwne księżycowe krajobrazy w odcieniach brązu, ochry i sepii. Jest w tych obrazach przetworzona z palety barw temperatura gorących, pustynnych dni, zatrzymany w bezruchu wiatr nanoszący z lekka drobiny piasku i drgający falami żaru afrykańskiego rozmazany horyzont, za którym kryje się tajemnica.

Wernisaż przerodził się w dwugodzinną fascynującą rozmowę przeplataną wykładami o sztuce, w której uczestniczyła autorka i grupka słuchaczy, Dorota i ja.

Pozostawiliśmy po sobie tego wieczora tylko wpis do kroniki: 

 

Za naszą wyprawę!

Oczy wpatrzone w obrazy,

Które były tam gdzie ona

Tylko dziewięć tysięcy lat temu

A już ruchome piaski niepamięci

Pokryły pustynię

Oczy wpatrzone w nią

Która była tam gdzie jej obrazy

Beduini na wielbłądach

Kolejna lampka wina i na zdrowie!

Za naszą wyprawę

Malowidła jaskiniowe

Sprzed dziewięciu tysięcy lat

Dłonie połączone żarem

My tam byliśmy

Palmy

Nosorożce

Oazy

Skały

Kolejna lampka wina i na zdrowie!

Ukryte piękno na zawsze

To była nasza najwspanialsza podróż

W pani fascynacje

Dorota i Andrzej

 

Część I

 

Było to tuż po Walentynkach 2000 roku, kilka dni przed występem nowego zespołu nowotarskiego, który miał się odbyć końcem lutego w kawiarni „Plama”. Zespół założyli na początku stycznia Andrzej i Dziadek. W czerwcu ubiegłego roku pokończyli szkoły i mieli dużo czasu na własne zainteresowania.

Dziadek - to oczywiście pseudonim - pochodzi ze znanego rodu nowotarskiego, pisze wiersze i fraszki, maluje, wydał nawet kilka tomików własnych utworów. Kupił właśnie swoją pierwszą gitarę od Syfona. Andrzej swoją starszą już o kilka lat jolę wykopał z piwnicy. Dokupili wzmacniacz od Antka, czyli człowieka zwanego w mieście Koniem. Taki pseudonim otrzymał po tym jak podobno po powrocie z kościoła zabił swoją żonę jednym kopnięciem nogi. Dziadek wymyślił nazwę: The Calecs. The Calecs, ponieważ wszyscy artyści na początku swojej drogi niewiele umieli. Dziadek pomyślał szerzej, wszyscy ludzie na świecie nie są idealni: tak ciałem, jak i duchem. Idealne są tylko Anioły i tylko one pomagają ludziom dojść do doskonałości.

Właśnie skończyło się dwudzieste stulecie. Zaczynał się nowy rok, nowe stulecie i nowe tysiąclecie. Uważali, że wkrótce zmieni się cały świat.

Program zespołu brzmiał:

 

Niech żyje praca!

Niech żyje przyjaźń!

Niech żyje wzajemna pomoc!

Niech żyje WIARA, NADZIEJA I MIŁOŚĆ!!! 

 

To był Czas Odnowy Ducha. Czas gdy Anioły schodziły na ziemię. Gdy zimowe noce stawały się białe od spadających z Nieba Aniołów. Anioły małe i duże, niskie i wysokie, z białymi i złotymi włosami, wszystkie chciały schodzić na ziemię.

Zaczęli grać, komponować i śpiewać. Dziadek grał od niedawna, Andrzej od kilku lat, ale z przerwami. Andrzej śpiewał krótko, wiedząc, że śpiew nie jest jego mocną stroną. Dziadek zaś przerwał śpiewanie kilka lat temu, gdy był w szkole. Jeśli chodzi o komponowanie, to nigdy tego nie robili, ale słuchali dużo muzyki. Byli przygotowani jedynie teoretycznie. Jedną z pierwszych piosenek do słów Dziadka i wspólnej kompozycji była ballada Mai Lai opowiadającą o tym jak dziecko oglądające w telewizji sceny wojenne nie reaguje na krew i śmierć.

 W następnych tygodniach do zespołu dołączył Marcel, wokalista i klawiszowiec. Marcel gra, maluje i rysuje. Jest ciekawym człowiekiem. Dużo podróżuje. Gdy był w Niemczech brali go za Niemca, w Pradze za Czecha, a w Polsce za cudzoziemca. Podobno był w Afryce i widział plemię, którego członkowie rodzili się z ogromnymi stopami. Podczas deszczu kładli się na plecach i używali ich jako parasole.

Marcel ma dziewczynę we wsi pod Nowym Targiem, do której jeździ na rowerze. Kiedyś przyjechał do niej w niedzielę, w stroju arabskim. Pędził przez wieś główną drogą i pozdrawiał po arabsku wszystkich górali, którzy wybiegali z ciekawości na drogę. Kilka lat temu potrącił go samochód na pasach, na skrzyżowaniu ul. Szaflarskiej i Kopernika. Od tego zdarzenia pogłębiła mu się wada wzroku, musi nosić specjalne okulary i widzi tylko z bliska.

Tamtego wieczoru Andrzej, Dziadek, Marcel i Ela siedzieli przy swoim ulubionym stoliku w „Plamie”, mieszczącej się w starej kamienicy przy Kościelnej, naprzeciw nowotarskiej galerii. Pili i rozmawiali. W pewnym momencie właściciel lokalu podszedł do nich i powiedział, że jest tutaj osoba, która ma podobne zainteresowania, co oni. Po chwili do ich stolika podeszła dziewczyna niewysokiego wzrostu, ubrana w dres, z długimi blond włosami i o ładnej twarzy. Przedstawiła się imieniem Dorota. W trakcie rozmowy zaproponowali jej współpracę z zespołem The Calecs. Nie dała jednoznacznej odpowiedzi, ale zaczęli wymieniać się doświadczeniami z poprzednich imprez i wyobrażali sobie, jak mógłby wyglądać ich ewentualny wspólny występ. Doszło do pierwszych rozbieżności. Dziadek chciał dostać pieniądze już po pierwszym występie, Andrzej uważał, że najpierw trzeba wystąpić za darmo, a dopiero za drugim, trzecim razem zaproponować cenę. Dorota zgodziła się z Andrzejem. Dziewczyna miała ze sobą swoje wiersze. Dała Dziadkowi do przeczytania. Po przeczytaniu stwierdził, że nadają się do druku. Andrzej też je przeczytał. Tylko raz. Nie zachwycił się nimi i bez słowa oddał je dziewczynie. Ona nerwowo zmięła kartki mówiąc, że ma lub może mieć takich wierszy bez liku i rzuciła je w kąt. Andrzej natychmiast je podniósł i schował pod bluzę,  żartując, że teraz są bliskie jego sercu. Dorota uśmiechnęła się szczerze, choć smutno i podziękowała swojemu Aniołowi.

Andrzej i Dziadek opowiedzieli jej o zespole. Mówiła mało o sobie, wspominając tylko swój jedyny występ publiczny. Coraz częściej natomiast do rozmowy włączała się Ela, natarczywie wpatrując się w chłopaka. Wymykał się spod jej spojrzeń. Na koniec Ela zaprosiła wszystkich do siebie.

Wyszli z „Plamy”. Był ciemny lutowy wieczór, którego mrok rozpraszały tylko lampy uliczne, światła z okien domów i reflektory samochodów. Był duży mróz. Szli powoli po skrzypiącym śniegu w stronę kościoła św. Katarzyny i bawili się jak dzieci, podobni do Aniołów bez skrzydeł. Jedynie Marcel był ostrożny, bo niósł swoje klawisze. Minęli kościół patronki Nowego Targu i weszli na Rynek. Wszystko było pokryte świeżymi białymi płatkami. Andrzej zauważył plakat na ścianie, zatrzymał się, by przeczytać.

- Widziałem informacje o kursie tańca towarzyskiego, może się zapiszę.

- Chciałabym z tobą chodzić na ten kurs – powiedziała Dorota, nie patrząc na niego.

Ucieszył się. Byłaby okazja do bliższego poznania się - pomyślał.

Minęli Rynek. Dorota odłączyła od grupy i pobiegła do domu po gitarę znikając w jednym z domów przy ulicy Ogrodowej. Po kilku minutach wróciła z instrumentem i cała grupa skierowała się w stronę bloku Eli. Minęli Nowy Kościół i weszli na pustą i zaśnieżoną ulicę Królowej Jadwigi. Pojedyncze płatki śniegu spadały wolno z nieba odbijając swą biel w światłach ulicznych lamp, które wyglądały jak szczupłe damy z pochyloną głową.

Dotarli na Osiedle Topolowe. Gospodyni zrobiła gorącą herbatę. Andrzej wyciągnął wino. Ela przyniosła kieliszki i wznieśli pierwszy toast. Dorota zaczęła śpiewać i grać przy wtórze klawiszy Marcela. Wszyscy śpiewali razem znane piosenki. Anioły były szczęśliwe. Wypili drugą kolejkę.

Później Andrzej wszedł na łóżko i zaczął tańczyć Jezioro Łabędzie wymachując swoimi spodniami-dzwonami. Ela przeczytała wiersz: Anioł Pokoju, dedykowany Andrzejowi i znów wbiła w niego wzrok, trzepocząc powiekami jak motyl na łące i uśmiechając się z mocno zaciśniętymi ustami przez pół głowy. Wyglądała jeszcze bardziej nienaturalnie. Gdy skończyła, popatrzył głęboko w jej oczy i zapytał: 

- Czy ten Andrzej, któremu zadedykowałaś wiersz, to ja?

- Tak - odpowiedziała twierdząco Ela. Jej powieki zatrzepotały dwa razy szybciej, usta owinęły się wokół głowy, a oczy przeżyły pijany orgazm.

Pierwszy raz ktoś napisał wiersz o Andrzeju i dla niego. Poczuł się szczególnie wyróżniony. Marcel siedzący i grający naprzeciw Andrzeja i Doroty, odłożył swój instrument i poszedł do ubikacji.

- Jego rodzina mówi, że ma depresję i powinien się leczyć. Inni uważają, że jest obłąkany. Mówią na niego Diabeł Podhalański – powiedziała Ela - Marcel jest protestantem. Kilka lat temu, gdy wprowadzono religię do szkół publicznych, jako jedyny z całej klasy nie chodził na lekcje religii. Przezywali go Luter, heretyk, sekciarz, kociarz. Raz został pobity. Podobno rok temu złapali go w Amsterdamie schowanego w przesyłce do Kolumbii, po tym jak wysłał się sam w paczce Pocztą Polską.

Anioły usłyszawszy to zasmuciły się.

Marcel wrócił i zaczął rozmawiać z Dorotą. Ela, z drugiego końca stołu zaczęła coś mówić o komunistach, a Dziadek wyciągnął kajet i zaczął czytać swoje nowe wiersze. Andrzej siedział teraz już mniej rozmowny, obok Doroty, z głową na oparciu przyglądając się uważnie Marcelowi. Od czasu do czasu spoglądał na profil Doroty, co raz natrafiając na jej spojrzenie. Byli już zgraną i zwariowaną grupą przyjaciół. Wino kończyło się.

Rozmowy zaczęły się zamieniać w gwar kawiarniany. Andrzej ożywił się i co jakiś czas krzyczał, że jest super, i że wszystkich kocha. I tak trwał ten wzniosły wieczór, na który długo czekały Anioły, aż do chwili, gdy Ela nazwała Dziadka obłudnikiem. Dziadek żalił się, że w każdą niedzielę musi chodzić do Kościoła. Na to Ela, że nikt mu nie każe. Dała Andrzeja za przykład mówiąc, że chodzi do Kościoła wtedy, kiedy czuje potrzebę, i że jest przecież wierzący. I zaraz dodała, że nie trzeba być w każdą niedzielę i święta na nabożeństwach, żeby żyć według przykazań. Tu nastąpiła jakaś rozmowa o duchowieństwie.

- Boga nosi się w sercu, a nie w niedzielę przez godzinę – powiedział Marcel.

- Jesteś obłudnikiem i donosisz - Ela powiedziała do Dziadka.

Tym razem Dziadek spienił się jak ocean, odwrócił się i skierował do wyjścia. Zdecydowanie założył płaszcz i buty, z których ostentacyjnie strzepał piasek. Andrzej poszedł go przekonywać i Dziadek pozostał. Może sprawiły to argumenty Andrzeja, a może gorący swojski bigos, który Ela i Dorota postawiły na stole, a którego wspaniały zapach pieścił wszystkim nozdrza. Smakował przepysznie. Kilka chwil po zjedzeniu wszyscy goście zaczęli kierować się do wyjścia. Andrzej ubrał się pierwszy i stanął szybko przy drzwiach, by Ela nie miała sposobności umówić się z nim. Dorota ubrała się, podeszła do Andrzeja, wspięła się lekko na palcach i pocałowała go czule w policzek. Zrobiła to tak, by nikt tego nie zauważył. Postanowił ją odprowadzić.

W drodze zadawała dużo pytań Andrzejowi, a pod drzwiami swojego domu zaproponowała, że chce się z nim wkrótce spotkać i porozmawiać, bo mają podobne zainteresowania. Schylił głowę i odpowiedział, że jest małomówny, ona, że to nic nie szkodzi, że będzie podtrzymywać rozmowę. Uśmiechnęła się. Zgodził się. Anioły patrzyły sobie prosto w oczy. Poprosiła, żeby zadzwonił do jej pracy, to się umówią.

 

Skończył się mroźny luty. Po kilku dniach zadzwonił do Doroty i umówili się w „Plamie”. Minęły dwie godziny, nie przychodziła. Zjawiła się natomiast Ela i dosiadła do niego. Andrzej był w bardzo podłym nastroju, w środku działy się z nim rzeczy, jakie wcześniej nigdy się nie zdarzały. Ela widząc to starała się mu pomóc, ale myślała i mówiła tylko o sobie. Na jego problemy patrzyła tylko ze swojego punktu widzenia i chciała stosować metody, jakie ona stosuje w takich sytuacjach.

Zaczęła mu przeszkadzać z tą koślawą, niedźwiedzią przysługą. Przeprosił ją, wstał i wyszedł z kawiarni. W powietrzu było czuć nadchodzącą odwilż. Ela też wyszła z kawiarni i szła za nim. Zatrzymał się w Rynku przed Ratuszem. Ela podeszła do niego, poprosił ją, że teraz chce być sam. Odszedł w stronę pomnika Władysława Orkana i zatrzymał się pod nim.

- Wiesz kim on był? - spytał.

- Nie.

- Był poetą.

- Kiedy przyjdziesz do mnie? - zapytała.

- Nie wiem. Zostaw to czasowi - odpowiedział Andrzej – chcę być teraz sam.

Ale szła tuż za nim, jak ogon. Nerwowo założył kaptur na głowę i przyśpieszył kroku. Anioły widząc to posmutniały. Z Rynku szedł ulicą Szafarską, minął Długą, kawiarnię „Szóstkę” i skręcił w Ogrodową w stronę domu Doroty. Ela została w tyle. Nagle na skrzyżowaniu Andrzej z daleka zobaczył Dorotę idącą z dwoma osobami. Pobiegł w ich stronę i krzyknął jej imię. Odwróciła się, podbiegła do niego, oparła mu ręce na ramionach i spojrzała w twarz, osłoniętą kapturem.

Podniósł głowę. Światło ulicznej lampy odbiło się w jego oczach, z których wypływające łzy łączyły się z chłodnymi kroplami marcowego deszczu. Może nie miał dość odwagi, by powiedzieć choć jedno słowo, może Anioły wolały zamknąć jego usta. Anioły lubią ciszę w takich sytuacjach. Wystarczyły mu jej gesty, słowa i ich ton, żeby w końcu odpowiedział spokojnie. Już bez łez.

- Idź do znajomych, czekają na ciebie - poprosił.

- Jesteś smutny... Czekałeś na mnie. Przepraszam… Nie dałam rady, bo przyjechała dziewczyna, która będzie ze mną mieszkać - po chwili ciszy dodała - Przyjdź jutro do mojej pracy.

Mocniejszy podmuch wiatru naniósł kolejną falę zacinającego marcowego deszczu ze śniegiem.

- Tak, przyjdę. Dziękuję ci.

 

Następnego dnia przyszedł do pracy Doroty i wręczył jej list:

 

Wiesz jak to jest, gdy najmniej kilka pytań nałoży się na siebie w jednym czasie. Pytam samego siebie i na jedno pytanie odpowiadam sobie kilkoma odpowiedziami. I tak z kilku pytań otrzymuję kilkadziesiąt odpowiedzi, które nie są jeszcze satysfakcjonujące. Odpowiedzi rodzą następne wątpliwości. Pytania są różnorodne. Dotyczą Boga, wiary, nadziei, miłości, nienawiści, sztuki, pracy i seksu. Przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Dobra i zła. Rodziny, cywilizacji, przyrody, polityki, narodów, ras, religii, wyznań i sekt. Handlu, gospodarki, pieniędzy oraz życia i śmierci. Stwierdziłem, że nie mogę żyć między ludźmi. Wczoraj tak właśnie było. Gdy nasze drogi przecięły się i zobaczyłaś moją twarz, powiedziałaś że jestem smutny. Mam dołek. Nie, dół. Dół, jakiego wcześniej nie doświadczyłem. Pierwszy raz od kilku lat w moich oczach pojawiły się łzy. 

 

Umówili się ponownie w „Plamie”. Czekał na nią czytając dopiero co kupiony „Przekrój”. Gdy zjawiła się, spytała:

- Czy zawsze czytasz „Przekrój”?

- Tak, kupuję co tydzień.

- Też kiedyś go czytałam. Teraz Ela namawia mnie do „Naszego Dziennika”, a Marcel chce żebym czytała „Fakty i Mity”. Chciałabym spędzić z tobą noc i dzień w Krakowie...

- Zostaw to czasowi – odpowiedział.

Zapytała, czy podobają mu się jej wiersze, które pomięła i chciała wyrzucić podczas tego pierwszego spotkania. Powiedział, że jeszcze nie przeczytał, że na razie prostują się pod poduszką. Jej oczy i usta zamieniły się w uśmiech. Przypomniał sobie, że ma ze sobą w plecaku swój zeszyt z wierszami.

- Czy chcesz przeczytać moje wiersze? Akurat mam je przy sobie. Dziś byłem w wydawnictwie przepisywać je, bo planuję wydać debiutancki tomik.

- Tak, chcę - odpowiedziała z nutą ciekawości.

- Jaki tytuł?

- Słowa-słówka, Obrazy-obrazki. Oprócz wierszy będą w nim moje rysunki.

Wyjął zniszczony, stary zeszyt z oderwanymi okładkami i wręczył Dorocie. Zaczęła czytać. Przyleciały Anioły. Gdy skończyła, siedziała kilka chwil nieruchomo, wpatrzona w przestrzeń między nią, a otwartym zeszytem. Była jakaś inna, spokojniejsza, łagodniejsza, piękniejsza, lepsza i bezbronna, dobra i pewna siebie. Bez tej niewygodnej zbroi, którą wszyscy na co dzień zakładamy. Anioły przyglądały się uważnie.

Dziewczyna wyjęła długopis i wpisała coś do jego zeszytu. Wstała i nie patrząc na niego powiedziała, że już idzie, i nie musi jej odprowadzać. Był zdziwiony jej reakcją. Otworzył zeszyt i przeczytał: 

 

Ale tak między nami ciężki jest to bieg

Pytasz dlaczego?

Odpowiem ci więc

Ja siedzę teraz u podnóża kolejnego wzgórza

I widząc co trzeba boli mnie

Rzeczywistość czasów cały ten grzech

Tych świniopasów

Pogarda dla nich nie zna granic

Lecz i to na nic gdyż zapewniam cię że

Wśród ich pobłądzeń i psich namiętności

Sam Bóg zasiewa ziarno swej miłości 

 

Któregoś dnia o poranku, Andrzej wyciągnął wyprostowane już wiersze spod poduszki i zaczął uważnie czytać. Pierwszy, drugi i trzeci raz. Na początku były niezrozumiałe. Jednak było w nich coś, co nie pozwalało od nich się uwolnić. Przeczytał je kilka razy. Pragnął do tego dotrzeć. Szukał w nich czegoś, czego nigdy nie było i nie ma w nim. Każdy z utworów odsłaniał się powoli, ujawniając to, co było w nim naprawdę To, co autorka ukryła za chłodnym parawanem słów. On był w jej wierszach, a one w nim. Podobnie jak naświetlony papier fotograficzny, włożony do wywoływacza o właściwym stężeniu przy czerwonym świetle poddaje się procesowi wywoływania, tak on reagował na jej wiersze, pomięte i wyciągnięte spod poduszki. Zapuścił się więc w swoje głębiny chemiczne i na białych zmiętych kartkach zaczęły pojawiać się plamy, które ułożyły się w całe obrazy krążące w jego intensywnej krwi.

- Dorota! Robiliśmy zdjęcia tym samym aparatem fotograficznym – wykrzyknął i chwycił za gitarę. Z łatwością skomponował melodię wraz z chwytami na gitarę do kilku jej wierszy. Za każdym razem dzwonił do niej i entuzjastycznie informował o nowej piosence, oraz pytał się, czy pozwala, w niektórych utworach na minimalne przeróbki, tylko do celów muzycznych. Pierwszy wiersz, który „ożenił” z muzyką miał tytuł: Bardziej niż wody.

 

Następnego słonecznego dnia rano, pierwszego dnia marca, tuż po przebudzeniu, gdy słońce przygotowywało się do swojej wędrówki a zmarznięta ziemia czekała na przyjęcie ciepłych promieni słońca po jednym z promieni zszedł z Nieba Anioł i wręczył Andrzejowi wiersz. Pierwszy wiersz o miłości, drugi od kilku miesięcy. Podziękował Niebu za dar i pomyślał, że z tej okazji wręczy kartkę Dorocie.

Suche, wiosenne słońce odbiło się od horyzontu i dawało o sobie znać coraz bardziej. Pobiegł do sklepu, chcąc kupić wiosenną pocztówkę, ale po chwili pomyślał: czy nie lepiej będzie, jak sam własnoręcznie zrobi dla niej kartkę? Do domu wrócił po błyszczącym i skrzypiącym śniegu. Czarne drzewa z obu stron chodnika rzucały granatowy długi cień na biały lekki puch. W domu znalazł nożyczki, kolorowy papier oraz klej i na nie zasłanym jeszcze łóżku zrobił pierwszą i ostatnią kartkę dla Doroty. Była prawie cała w kolorze błękitu nie licząc odrobiny żółci na brzegach z białą kartką w środku, na której napisał:

 

Dziś rano napisałem wiersz. Dziękuję Ci za to.

 

Wczoraj

Światem zaczęła rządzić wieczna wiosna miłości

I w ogrodzie mojego serca płatki żółtych róż zarumieniły się

Wieczorem

Poszliśmy na spacer i naszkicowałem wewnętrzny portret

Paroma pociągnięciami słowa

Później

Zaprosiłaś mnie do siebie na noc a

Dziś

O świcie w radosnych promieniach nadziei

Pozwoliłaś mi słodko skonać

Przy nowym cieple wspólnego poczęcia

 

I od tego dnia zaczęli pisać wiersze dla siebie nawzajem:

 

Wiersz tylko dla Andrzeja 

 

Jeszcze śniegiem jest przykryta nasza miłość

I mróz rządzi światem bycia

Czujemy jak nadchodzi wspólna radość

Nasza pora roku pora życia 

Jeszcze stare słońce chodzi dolinami

I zielonych płatków nie ma na konarach

My już żyjemy przyszłymi chwilami

Serca zapomniały już o krwawych ranach 

Śpimy zbyt długo wstajemy za późno

Jeszcze zegar tańczy niczym pijany

Przywitajmy pierwsze promienie nowego słońca

Leżę i czekam na Ciebie Kochany

 

Następnie on napisał dla niej:

 

Ona gra na gitarze

On gra na gitarze

Ona pisze wiersze

On pisze wiersze

Ona śpiewa

On układa muzykę do jej słów

Oboje powstrzymują zranione serca 

Ona myśli o nim

On jej daje czternaście żółtych róż na kolanie

Ona daje mu nowy zeszyt na wiersze

On jej swój obrazek i surówkę z selera

Oboje trzymając się za ręce chodzą środkiem ulicy 

Ona dzwoni do niego

On czeka na nią

Ona daje mu swoją dłoń

On sięga po jej skroń

Oboje o północy w stalowych obręczach księżyca całują się

Na środku skrzyżowania na oczach zdumionych gwiazd 

On powiedział: jesteśmy przyjaciółmi

Ona mu przytaknęła i poszli dalej Aleją Wiosennych Pąków

Oboje wiedząc, że to jest tylko część prawdy

Resztę ukryli na gorsze czasy

 

W kwietniu Dorota i Andrzej pojechali do Krakowa. Był słoneczny i upalny dzień. Pokazała mu uczelnię: przykościelne Kolegium Jezuickie, przy ulicy Kopernika, w którym studiuje. Zobaczyli sale wykładowe, w których pilnie słucha nauk i korytarze. Byli w stołówce uczelnianej i w pobliskiej kameralnej kawiarni, w której tak bardzo lubi przesiadywać.

Pod wieczór poszli do akademickiego kościoła św. Anny. Msza była wzruszająca. W modlitwie dziękowali za otrzymane łaski i za to, że są razem. Po mszy przed ołtarzem stanęła dziewczyna, która podzieliła się z obecnymi otrzymanym świadectwem od Boga. Opowiadała, że gdy jako dziecko uczęszczała do szkoły muzycznej uległa wypadkowi, który uniemożliwił jej granie na instrumencie. Po kilku latach za sprawą działania Ducha Świętego mogła ponownie ćwiczyć i zagrać swój pierwszy w życiu koncert. Ze łzami dziękowała za otrzymaną łaskę.

Dorota i Andrzej spoglądali na siebie ze wzruszeniem i cicho w skrytych myślach dziękowali Aniołom, że są razem i że doświadczają wspólnej radości. Prosili Niebo o wspólną i dobrą przyszłość. Przepełniała ich wiara, nadzieja i miłość.

Po skończonej mszy, zostali dłużej modląc się. Przed opuszczeniem świątyni zaczęli rozmawiać w ławce. Dorota natychmiast przerwała mówiąc, że w kościele nie powinno się rozmawiać i zaproponowała spacer. Podążyli w stronę ulicy Floriańskiej. Wstąpili do jego ulubionej kawiarni. Potem pospacerowali, obejrzeli obrazy na murach przy Bramie Floriańskiej. Zrobili sobie wspólne zdjęcie. Ostatnie chwile dnia pożegnali siedząc na ławce, na Plantach.

Nocleg znaleźli w hoteliku na przedmieściach Krakowa, gdzie przy szampanie spędzili razem najpiękniejszą i pełną namiętności noc.

 Do Nowego Targu wrócili następnego dnia późnym popołudniem. Gdy rozstawali się, ona wyraziła pragnienie:

 - Chciałabym spędzić z tobą wakacje, w jakimś pustynnym kraju.

- Zostawmy to czasowi. On się tym zaopiekuje – odpowiedział.

 

Powrót do spisu treści 5

Dalej 4