Jerzy "Juras" Gruszczyński

 

Naści

 

Naści moich garści, niech zda się ich ruchliwość ku chwale ojczyzny. By rozwój był żyzny. Zakasujesz rękawy, unosisz skrzydła, a tu ci niespodzianka: nie ma sprawy, ni strawy. Decydent ustawą merda, wychodzi la mierda. Właściwie nie ma ojczyzny. Same blizny. A miało być dobrze i równo pomimo mielizny, więc wszystko na gówno. Unosisz się życiodajnym honorem, a tu: Na na na naa mówią ci „trzymaj swe łapy przy sobie, bo jeszcze ci coś zrobię”. Wygrzebią, wykrzeszą, przykleją. Ty nie masz racji, boś nie z tej nacji, więc nie pchaj się do interesu. Niet problema małe conieco spreparować, zwłaszcza maluczkim gdy nie zechcą być usłuszni. Słuch musi być wyśmienity, to musi być CW, Czujny Współtego, tamtego. I trzeba mieć kompletencje, a zwłaszcza społeczne indolencje. Też do samorządu co się sam umie rządzić i przy tym oporządzić.

Chciałbyś pogłówkować? A cóż ptasi móżdżek potrafi? Podziobać nieco? Siedź pod miotłą i przy śledziu śledź telewizyjne wypociny. Afera i polityki sfera – popodniecaj się teraz. Maraton humoru na poziomie psychiatrycznego dozoru. I ucz się niby demokracji, tekologii z racji biurokracji. Do paszportu głupia mina i co z ciebie? Umysłowa roślina. Numerek NIPerek Peselek Dowodzik Paszporcik. Czekaj na podskórnego czipa w jestestwie, zamiast wyrostka na przykład, albo pieczątkę na czole. Rozpoznawalny nick. Cyk, pstryk w mig. Nic nowego. Toż kiedyś Oświęcimik rozdawano ludźbratom. Psubraty? Prosimy psów nie obrażać.

Ptaki niebieskie nie sieją nie orzą, a zbierają. Zapewne to co ze stołu spadnie. Albo się wyleje. Taka samospadajka, samowylewajka. Może i samodajka. Ptak ptakowi nie równy, mimo iż oba niebieskie. Choć wolny i świata wielbiciel, to zaraz się puszy wolnomyśliciel, stawia w poprzek buntownik co to mu się filozofować zachciewa. Przez to społeczny tasiemiec, owsik zaplugawiony, zapluty reakcji krasnal od Śnieżki. Krawatu nie łaska nosić jeden z drugim? Hippis. Trzeba mu zrobić wypis. Należy izolować zanim się naćpa, zaćpa, albo i doćpa. Bo zapewne nic robić nie umie, choć i nawet magister. Najgorsze, że ma ster i sobie sterem chce być. Darmozjad jeden, darmopij, darmoplątaj co kręci się po ziemi. Fichu. Aspołeczny myśliciel stroiciel. Do izby przetrzeźwień z takimi psychicznie niedomytymi, skrzywionymi.

Drugiemu metro boulot dodo nie nada? Nie wypada? Pobrudzą się rączki od pracy bolączki? Kołowrotek na płotek. Dukaty mu się śnią i pracować bez pytania o skutki pracowania nie umie. Toć twe przeznaczenie to urzędowe przyzwolenie. A potem z racji charakteru sięga poza wódkę i już jest nasz, pan kamasz. Odwrócony w szklaną przyssawkę akcyzę równo płaci, choćby kosztem braku spodni. A z rodziny głodni. Dostatki dać wybranym, a reszcie przychylić napuszonego nieba bez chleba. Więcej nie trzeba. Wystarczy niekończąca się drabina i niebo za parawanem, może być też z procentem. Naści upojeń.

Ptaszyska zielone nie sieją nie orzą, a się stawiają. To bronią żabki, to kwiatka, to lasu. Dużo hałasu o nic, o jakąś tam autostradę. Toć pewna Ułuda Rozpuda. O środowisko robią szumy, o dom ludzki, o ekologiczne marnotrawstwo. Przecież to głupawstwo.

A ty co dzień siadasz na sedesie i chlup. Wysyłasz do Bałtyku. Załączasz śnieżnobiały listek, a żebyś się cieszył to może być też niebieski, w kwiatki, albo i różowy. Za socjalizmu szły skrawki gazety, z postacią pierwszego sekretarza par exemple. Ślup lup lug lug lup tlap dulglu dzy dzy dzy sssss... Podąża za sąsiadem. A mogło wylądować w ogródku. Na wiosnę w kwiatka pachnącego się zmienić, albo przetworzone przez naturę marchewce nadać rumieńców. Bo i ptaszek coś wydziobie, a piesek przewącha. A tak to znika w rurze i wanishuje z wezyrem, z arialem. Twu brzydacyttwa mać chemiczne zapachosmrodniki. Aaaaaaa - Radocha zepsucia! Biologii ubywa, bo miesza się z przemysłowytryskiem. Ekologii naplewać, plewić jeno opryskiem. I mielić pyskiem. Liczy się przerób na śmieci.

A gdzie segregacja odpadów? Ten nieboszczyk na lewo, ten na prawo. Proszę się nie pchać. Zdążymy wszystkich załatwić. Na cacy, globalizacją, każdego w globulkę. Tylko nie Zet, bo mus(t) chronić poczęcie. A po poczęciu to może być już tylko życia ochronięcie. W nawias wzięcie, bo wychowywanie nie ważne. Przyrost naturalnie popędzany, by doganiać inne populacje, nacje. Chronić poczęcie, mieć polityczne zadęcie i tuczyć wiecznoświeżym pożywieniem. Z rakotwórczą wkładką zapadką, jak pod szubienicą. Nawet ponumerowaną i na opakowaniu opisaną. E dwa cztery dziewięć, a raczej E blebleble. Regulatory, konserwanty, akselbanty. Czy przyjmiesz z mojej dłoni jabłko z diabłoni?

Cywilizacyjna manna jebanna. Możesz jeść świadomie s/rakotwórcze batoniki na druciku i kleiku z kolorowych jarmarków. Biologiczna kastracja przemysłowo dzienna racja, wirtualna food animacja. Na żywego trupa zamienię przepyszne pożywienie. Konsekwencje na potencje. Dodatkowo drość, radość, zazdrość i niedość. A czasem chorość. Bez zwodu, ni wywodu z intelektualnego wzwodu. Przemyślał dietetyczny spożywczolog, artysta fetyszysta. Ząb się rozpada, w nerw wbijasz wykałaczkę. Za nim podąża dentysta sadysta, glista oczywista. Ała, ałła, oj boli. Tylko jeszcze tu skończę. Wrrrrrrrrrrrr i maszyna się natrętnie wkręca. To jej wina. Musiał skończyć, gdyż mu to frajdą chyba z ciarami po plecach. Ciar, ciar. Naści w kierunku zapaści.

A ptaszki czarne nie sieją nie orzą i też zbierają. Zapewne to co się innym podkradnie.. Trochę sprytu, pitu pitu i gość ogolony. Nawet z napletka. Especial ptasia actividad. Wchodzi do wychodka, przechodzi przez przychodnię, wychodzi bogatszy, jak się patrzy. Nie musi wyjeżdżać na zachód przed wschodem słońca, by się dokraść pierwszej finansjady. Potem już jako biznesmen racje wykłada, bo kawior zajada. Co się liczy? Dochody odchody przychody, czy chody. No to chodu na zakupy: ślimacze móżdżki, żabie cudka cudeńka, kurze nóżki, cycuszki i jemiołuszki. Różne fachury.

Siedzi komornik w przebogatej komorze, w wyremontowanym dworze i może. Nawet i nad morze. Łowi węgorze, nie orze, nie karmi w oborze, a je zbożne zboże i jeździ oglądać polarne zorze.

Siedzi przemysłowiec w przemyśle. Nawet nie musi do Przemyśla i przemyśliwa. Zawsze na wierzch wypływa. Ręka mu szczęśliwa i tylko się palec kiwa - od pogróżek ma się rozumieć. Kogobytu i jakbytu. Kiedybytu i którędybytu. Nagarnia, nadgarnia bytu i wydobywa istotę nie swym, a cudzym potem. Potem ręce i suknie umywa. Nawet nie trzeba ich prać, bo i tak nie będzie znać.

Siedzi handlowiec i ładuje na parowiec. Mnogość towaru i owiec. Baranów i bukszpanów. Konkurencja i inwencja, uczciwa intencja. Właściwa proweniencja. Z pokolenia na pokolanie poprzez wykolegowanie. Ja nie bedem marnowić życiorazu. Co mie obchodzi, jo pon z krwi i sakiewki. Kupitalizm mie wykupił, wyzwolił. Osło bodził. Kupa tego by powiadać, ale nie sie spowiadać. Za dużo byłoby szczegółów uf. A to w nich te chwile, co diabeł siedzi. Pote pudem do nieba, bo odkupiem brak sumienia za sru mienie. Zapiszem temu i siamtemu, ale nie owemu, bo mi nie pasował do tandemu. Też nie użyczył haremu.

I tak jeden drugiego zżera, a z innym się zażera. Natomiast ciebie na obżarstwo nie stać. Zaledwie podjadasz, pracujesz i na rozkaz głupio gadasz. Naści na liszaje maści.

Ptaki różniaste. Jako siedlisko ptaków would wood be good? Rośnie sobie taki las demokratycznie. Jedno drzewo niebosiężne, inne w cieniu sąsiada, mniej rozwojowo. To znów rozszczypane przez piorun, a tu karłowate, bo zasiało się niewłaściwie. Złe pochodzenie. Punktów w lesie nie dają. Drzewa rosną i umierają stojąc.

Człowiek potrafi na szpitalnym. Wypchany przez bliźnich pampersami starości. Takim pomocnikiem, nibynocnikiem w kolejce do przychodzenia, odchodzenia. Pan odszedł in nomine Patris. Z tęsknoty za panem pies zdechł, bo nie był wart umierania. Był zaledwie dozgonnie wierny. Inny zmarł na zakręcie i jeszcze chwilę trzepotał się rozbryzgany po szybach. Różnie się odchodzi.

A pradziad na zesłanie. Z dala od czegokolwiek bliskiego, na ostateczne zkakanie. Mięśnie popuściły i wypadło, jak jajko z naciętej skorupki. Wypsnęło się w gacie i przyskwiera na słońcu, jak na maśle. Wrzucili bez obmycia do dołu. Zdołowali. I jakby chciano psychicznie. Nikt nie wyszeptał choć słowa: Pomnij. Czy kochaj bliźniego swego, jak szczura podwórkowego. A potem naści do garści. Nawet nie urna z prochem, a jeno wspomnienie na wietrze rozsiane. Albo nieraz przekłamana relacja, co się zaciera jak odcisk stopy rozmywany deszczem. Czas leczy, czas w proch zamienia, z prochu buduje i krąży. Qui sait?

Bo wczoraj przemija co dzień. Na zawsze. Więc naści ptaku jeszcze jeden dzień życia. To ewangelia na dzisiaj...

Powrót do spisu treści 5

Dalej 4