Maciej Pinkwart

Absurdy u boku NKWD

(pisane 4 października 1998)


pifpafpufZaczyna się, jak to zwykle u "Witkacego", od muzyki: przez salę, wśród publiczności przechodzi grupa muzyków ucharakteryzowanych na "Leningrad's Cowboys", by zasiąść na niewielkiej estradce z tyłu kawiarni. Pierwszy z lewej, z fletem, twórca kompozycji - Jerzy Chruściński. Daje znak i słyszymy kawałek jazzu tradycyjnego, w którym po chwili zaczynają dominować tęskne, rosyjskie nuty akordeonowe, by niebawem oddać ton ostrym dźwiękom klarnetu, charakterystycznym dla muzyki żydowskiej.
Na scenie pojawia się Pan (Marek Wrona) w długim płaszczu i miękkim, pilśniowym kapeluszu, z pustą walizką. Otwiera szafę (to będzie główny element scenografii spektaklu - autorzy Krzysztof Najbor i Stanisław Ziemianek) i przed jej niemal pustym wnętrzem przysiada na walizce i zaczyna na głos czytać wydobyty zza pazuchy list od przyjaciela. Ten, w przededniu zsyłki na Półwysep (Kola? Sachalin? Kamczatka?) prosi go o przyjazd i przywiezienie ciepłych skarpet i onuc... Przyjeżdża, ale do przyjaciela go nie dopuszczają. Następuje seria wspomnień - scen teatralno-kabaretowo-cyrkowych, w których niegdyś obaj, w towarzystwie żony przyjaciela, brali udział.


To jedna z najważniejszych i najlepiej wystawionych sztuk w historii tego teatru. W spektaklu nie ma słabych punktów, poczynając od rewelacyjnie skonstruowanego scenariusza (Arkadiusz Jakubik), poprzez doskonałą reżyserię (Krzysztof Najbor - debiut reżyserski na scenie "Witkacego") po znakomicie napisaną i utrzymaną we wspaniałym klimacie muzykę (Jerzy Chruściński). Seria pozornie niezwiązanych z sobą "numerów" - skeczy, monologów, piosenek, grepsów i wręcz numerów cyrkowych (z żonglerką i "piramidą" siłaczy włącznie!) prezentowana jest w szalonym tempie, z szafy wyłaniają się coraz to nowe postacie w coraz to nowych kostiumach, a poza doskonałą grą reżyser wymaga od aktorów wielkiej siły fizycznej: jedna z piosenek wykonywana jest przed duet, wiszący na wieszaku szafy do góry nogami! Zadania aktorskie realizują w sztuce zaledwie trzy osoby: poza wspomnianym już Markiem Wroną (dotychczas zazwyczaj grającym epizody, po odejściu Włodzimierza Ciborowskiego zastępującym go w roli Greena w "Wariacie i zakonnicy", a tutaj dźwigającym ciężar głównego "rozprowadzającego") są to Adrianna Jerzmanowska i Andrzej Bienias, w programie występujący zresztą jako małżeństwo A. i A. Bieniasowie (faktycznie, we wrześniu ubiegłego roku wzięli ślub!).

Trudno kogokolwiek wyróżnić - wszyscy są znakomici. Ale nie mogę nie przypomnieć tego, jak przed laty recenzując w Polskim Radiu debiut Ady w sztuce "Nic" Felixa Miterrera, mówiłem: Zaryzykujmy nawet stwierdzenie, że w osobie Adrianny Jerzmanowskiej narodziła się oto aktorska gwiazda pierwszej wielkości - utalentowana, wrażliwa, scenicznie niebywale plastyczna i, co nie bez znaczenia, bardzo piękna. I podtrzymuję to w całej rozciągłości: panowie, czapki z głów - oto wielka gwiazda.

Trudno wyróżnić też którykolwiek z fragmentów blisko dwugodzinnego spektaklu: na mnie, poza sceną cyrkową i przejmującymi balladami, śpiewanymi przy własnym akompaniamencie gitar przez aktorów, największe wrażenie zrobiła scena, parodiująca ujęcia niemego kina: na tle białego prześcieradła rozpiętego na szafie dwóch aktorów inscenizuje bez głosu dialogowe sekwencje, zaś głos i efekty dźwiękowe podstawia stojąca obok Ada.

Są w spektaklu sceny wesołe, ale śmiech publiczności skutecznie tłumi świadomość tego, że uczestniczymy poniekąd w seansie spirytystycznym: wesoły tok sztuki burzy dwukrotne przypomnienie, że Aleksander Iwanycz Wwiedienski przyjechał do przyjaciela - Daniela Iwanycza Charmsa w odwiedziny do więzienia... I że oto właśnie wyrok został zmieniony z zesłania na karę śmierci, co obwieszcza drugi list czytany przez Marka Wronę. Trzeci - ostatni - donosi o odrzuceniu prośby o apelację...

Sztuka "Pif - paf - puf" oparta jest na autentycznych tekstach działającego w Leningradzie w latach 1927-30 ugrupowania awangardowych poetów "Oberiu" ("Objedinienije Riealnowo Iskusstwa"), wykorzystującego w swej twórczości elementy futuryzmu, dadaizmu i surrealizmu, niekiedy nawiązującego do brytyjskiego czarnego humoru i teatru absurdu, rodem z Ioneski czy... Witkacego. No, właśnie! Odnosiłem wrażenie, że spektakl Krzysztofa Najbora do tekstów "Oberiutów" jest najbardziej witkacowski ze wszystkich sztuk wystawianych w Teatrze Witkacego. Jest tam taka ładna scena, w której Marek otwiera nagle szafę, a w niej w środku stoją Ada i Andrzej (ona na palcach!) i się niezwykle romantycznie i czule całują. Co komentuje Wrona: Ależ tak nie można, to zupełnie niesceniczne, nieteatralne!
To już mógłby napisać sam Witkacy.

Początkowo tolerowani, członkowie grupy "Oberiu" niebawem zostali oskarżeni przez władze o niezrozumiałość i działanie na szkodę Rewolucji. Najpierw ich twórczość objęto anatemą, potem po kolei ich aresztowano. Charms zmarł w więzieniu z głodu w 1942 r. Wwiedienski zaginął w 1941 roku, prawdopodobnie zamordowany przez NKWD. Znając te fakty, ze ściśniętym gardłem słuchamy refrenu końcowej piosenki:

Wszystkich Słowian - pif!

Wszystkich Żydów - paf!

Matka Rosja - puf!

Jestem przekonany, że spektakl na trwałe zagości w repertuarze "Witkacego" będzie także jednym z najlepszych jego "towarów eksportowych". Zobaczcie koniecznie! A ja czekam na płytę z muzyką z tej sztuki.



Pif! Paf! Puf! - wieczór wolnych myśli. Scenariusz Arkadiusz Jakubik, na motywach twórczości Daniela Charmsa, Mikołaja Olejnikowa i Aleksandra Wwiedienskiego. Przekłady wierszy Marek Bartkowicz, Arkadiusz Jakubik, Andrzej Ozga. Muzyka - Jerzy Chruściński, scenografia - Krzysztof Najbor i Stanisław Ziemianek, opracowanie plastyczne i kostiumy - Teresa Iwanejko-Tarczyńska, reżyseria - Krzysztof Najbor. Występują: Adrianna i Andrzej Bieniasowie, Marek Wrona. Teatr im. Stanisława Ignacego Witkiewicza.

Premiera 3 października 1998 r.

Powrót do pierwszej strony Teatru