Maciej Pinkwart

Aria na kilku Krzysztofów

Mazepa Juliusza Słowackiego to jeden z najważniejszych dramatów w historii polskiej literatury, w swej literackiej warstwie znacznie przewyższający renomowane ramoty mistrzów romantyzmu, w tym tegoż autora Kordiana, nie mówiąc już o Mickiewiczowskich Dziadach. Dlaczego? Ano dlatego, że choć osadzony mocno w polskich realiach historycznych i obyczajowych - pokazuje problemy uniwersalne, nie warunkowane właśnie historią i obyczajowością, zatem nie hermetyczny dla świata, jak wspomniane dzieła, będące dziś jedynie dramatem dla uczniów, którzy zmuszani są do analizowania "co poeta miał na myśli". Mazepa to dramat na miarę Szekspira lub Sofoklesa - jak u Szekspira tragiczny, jak u Sofoklesa nieuchronny.

Sztuka napisana w tej wersji przez Słowackiego w Paryżu w 1839 roku, dziś przemawia do nas bez historycznej perspektywy. To, że bohaterami jej są postacie z kostiumowej przeszłości - król bawidamek Jan Kazimierz, sobiepański wojewoda i młody szaławiła, przedstawiciel złotej dworskiej młodzieży, paź królewski - Jan Mazepa - to tylko sztafaż historyczny, bez którego dramat byłby nie mniej wyrazisty.

Bo o cóż chodzi? Do zamku Wojewody, niedawno ożenionego powtórnie z młodą i piękną kobietą, w której kocha się (z ukrytą wzajemnością) wojewodzic Zbigniew, przybywa szumnie znany ze słabości do płci pięknej król Jan Kazimierz, wraz młodym paziem Mazepą, którego reputacja zdobywcy serc niewieścich wyprzedza wizytę i wzbudza obłudny nieco strach i ciekawość wysoko urodzonych dam. W pięknej wojewodzinie Mazepa oczywiście się zakochuje i szuka okazji do schadzki, podobne zamiary ma król, czego przed paziem nie tai, odkrywa to wszystko zakochany w niej pasierb, a podejrzewa niecne intencje u wszystkich satrapowaty wojewoda. Mazepa wysłany ciupasem z zamku w poselstwie odbywa nierozstrzygnięty pojedynek ze Zbigniewem, po czym odczytuje królewski list powierzony jego pieczy, z którego dowiaduje się że: a. król zamierza uwieść wojewodzinę, b. jego zaś postanawia zgładzić. Wraca potajemnie do zamku, chcąc ostrzec Amelię (a może i tym gestem zdobyć jej względy), zaskoczony chowa się w jej alkowie, gdzie podejrzliwy Wojewoda każe go żywcem zamurować. Po czasie interweniuje król, Mazepa powtórnie wyzwany na pojedynek mierzy się ze Zbigniewem, który przekonawszy się o wzajemności uczucia macochy nie wytrzymuje ciężaru konspiracji i popełnia samobójstwo, wojewoda truje żonę, a zagrożony stryczkiem przez króla sam popełnia samobójstwo, przedtem wydawszy Mazepę na pewną śmierć.

Komplikacji jest zresztą znacznie więcej, a wszystko to, przeniesione nawet w dzisiejsze realia sprawdziłoby się równie znakomicie, może jedynie dobór środków represji byłby nieco inny. Dramat nieszczęśliwej, a w rozumieniu tzw. dobrych obyczajów - występnej miłości dotknąłby Amelię i Zbigniewa bez wątpienia tak samo. Szlachetny, choć nieco zwariowany i kochliwy Mazepa pewno i dziś, by chronić honor kobiety, którą pokochał bez wzajemności i swego pana - króla, który był wobec niego co najmniej nie w porządku - może i dziś dałby się prędzej żywcem zamurować niż powiadomić o swej obecności w alkowie, okrywając kobietę niezasłużoną niesławą. Notabene ten epizod przypomina heroiczną postawę lorda Artura Grenville'a, niedoszłego kochanka Julii d'Aiglemont, który nie jęknął nawet, gdy mu zmiażdżono przypadkiem drzwiami alkowy rękę, a potem dostał zapalenia płuc, bez słowa znosząc niewygody ukrywania się za oknem, byle tylko nie narazić reputacji zamężnej kobiety, którą kochał. Kobieta trzydziestoletnia Balzaka ukazała się w tym samym roku, kiedy powstała pierwsza wersja Mazepy Słowackiego, zniszczona przez autora w furii po ukazaniu się Pana Tadeusza. Habent sua fata libelli...

Mazepa u Słowackiego pada ofiarą okrutnej zemsty Wojewody, który obiecawszy Królowi, że jego paź opuści zamek żywy - wystrzeliwuje dzielnego uwodziciela żywcem z armaty. Tak naprawdę zaś Iwan Mazepa, a właściwie szlachcic polski Jan Kołodyński dożył słusznego jak na tamte czasy wieku 65 lat (1644-1709), po usunięciu z dworu Jana Kazimierza, gdzie był królewskim sekretarzem zbiegł na Ukrainę i niemal do śmierci był hetmanem przeddnieprzańskiej części kraju. Paktował najpierw z carem Piotrem I, potem z królem polskim Stanisławem Leszczyńskim - w 1708 roku w Smorgoniach zawarł z nim tajne przymierze przyznające Ukrainie prawa równoprawnego obok Korony i Litwy członu Rzeczypospolitej - i szwedzkim Karolem XII, a po klęsce pod Połtawą w 1709 r. kiedy to car Piotr I pokonał Szwedów i Kozaków, zamierzał ujść do Turcji, lecz w Benderach w Mołdawii dokonał żywota. Nieprzychylni mu Tatarzy, w akcji zemsty za jego propolską orientację, doczesne szczątki Mazepy wrzucili do Dniestru i ślad po nim zaginął. Znikoma część starszyzny kozackiej poparła wcześniej jego plany, a prawosławna cerkiew obłożyła go klątwą. Pisywał o nim nawet Voltaire, ale przede wszystkim romantycy (od Byrona do Puszkina), poemat symfoniczny poświęcił mu Fraciszek Liszt, a opery o Mazepie napisali Piotr Czajkowski i Adam Münchheimer. Zdecydowanie nieprzychylne opinie o nim wygłaszał Jan Chryzostom Pasek, nie bez racji, bowiem Mazepa fałszywie oskarżył go kiedyś wobec króla o knucie zdrady, za co wziął od pisarza po gębie i oskarżenia odwołał. Pasek pisze też obszernie o romansowości Mazepy, który przyłapany przez swego sąsiada Falbowskiego in flagranti z jego żoną został nagi przywiązany do konia, którego popędzono przez leśną gęstwinę... Mazepa miał potem długie kłopoty z uwodzeniem, ale jego kochanka dała gardło...

W polskiej tradycji spektakl Słowackiego miewał większą lub mniejszą popularność, a ostatnio był niemal zapomniany. Starsi pewno pamiętają, że w początkach swej kariery aktorskiej wielką kreację w tej właśnie roli stworzył w Teatrze "Wybrzeże" Zbigniew Cybulski (grudzień 1954, reż. Zdzisław Karczewski). W 1974 roku powstała filmowa adaptacja sztuki Słowackiego, w reżyserii i wg scenariusza Gustawa Holoubka, z gwiazdorską obsadą (Zbigniew Zapasiewicz, Jerzy Bończak, Mieczysław Voit, Magdalena Zawadzka, Krzysztof Kolberger).

Miał więc do czego nawiązywać Krzysztof Najbor, przygotowując wiosną 2001 roku - w 150-lecie polskiej prapremiery - przedstawienie Mazepy w zakopiańskim Teatrze Witkacego. W efekcie otrzymaliśmy przedstawienie mocno klasyczne, umiarkowaną tym razem ekspresją aktorów uwydatniające jeszcze bardziej dramatyzm akcji i tragizm losów uwikłanych w nią postaci. Grecka jedność miejsca i czasu akcji, podział sceny na trzy plany - pozwala dobrze śledzić akcję i grę aktorów. A grę tę dominuje fantastyczna kreacja, jaką w roli Wojewody stworzył Krzysztof Łakomik. Jego narastająca - aż do obłędu - zazdrość i wywołany nią bunt są pokazane z pozornym spokojem, który wywołuje ciarki na plecach. Od niemal pierwszego pojawienia się Wojewody na scenie wiemy, że to wielka i tragiczna postać. W jego cieniu giną nawet tak wielkie indywidualności jak - skądinąd doskonały Marek Wrona, idealnie dobrany do postaci niezbyt poważnego Króla, który także na oczach widza przeobraża się z pyszałkowatego i niefrasobliwego bawidamka, dla przelotnego kaprysu gotowego poświęcić życie ulubionego przedtem dworzanina w srogiego władcę, ujmującego się za niesłusznie oskarżanymi poddanymi. W cieniu tych dwóch indywidualności niknie młodziutki, platonicznie zakochany Zbigniew, której to, przyznajmy - trudnej i niejednoznacznej roli - nie bardzo sprostał Łukasz Witt-Michałowski. Niknie też, niestety, tytułowy bohater: Mazepa kreowany przez Krzysztofa Wnuka jest dość cukierkowaty, nieprzekonywujący i stonowany. Trudno uwierzyć nie tylko w to, że z czasem został hetmanem kozackim, trudno nawet uwierzyć w jego legendę dworską i zobaczyć w nim Kozaka w podbojach miłosnych... A tak pięknie reklamowała go piękna Kasztelanowa - Katarzyna Sobczak! W roli Casanowy Mazepa - Wnuk jest zdecydowanie nie na miejscu - lepiej wypada jako cichy bohater, poświęcający swoje życie w obronie honoru kobiety i nielojalnego Króla...

Główna heroina spektaklu - łamiąca serca czterech mężczyzn Wojewodzina doprawdy starannie ukrywa swoją atrakcyjność i w wykonaniu Joanny Banasik nieco zadziwia. Trochę ognia wnosi w tę męsko-damską kwestię jedynie przerwane w pół słowa wzajemne wyznanie miłości macochy i pasierba. W pozostałych momentach Wojewodzina raczej się boi niż podbija, raczej nudzi niż zachwyca. Sprawia wrażenie, że ona tylko przypadkiem jest obiektem tych wszystkich westchnień, przyczyną przelewanej krwi i w efekcie ofiarą niebotycznej zazdrości. Jest to o co? Wszystko to przypomina szlagier przedwojennego kabaretu Co jest winien Zygmuś, że jest taki śliczny... Świetną kreację stworzył w dość marginalnej roli dworzanina Chmary doskonały jak zwykle Andrzej Bienias.

Wypada mi westchnąć z pretensją - do autora raczej niż reżysera - że tak niewielkie role przeznaczył dla Kasztelanowej (wspominana już Katarzyna Sobczak) i Szlachcianki (Adrianna Jerzmanowska). Sympatycznie zaznaczyła się w ładnym polonezie także Anna Wittich-Wrona jako dama dworu.

Doskonała reżyseria Krzysztofa Najbora łączy to wszystko jednak w harmonijną całość. Klasyczna realizacja nieco kłóci się z modernizującą scenografią Teresy Iwanejko-Tarczyńskiej (dość udziwnione kostiumy i maski, wszystko - jak czytamy w programie dedykowane mężowi - Krzysztofowi...), ale za to bardzo dobrze harmonizuje z nią nawiązująca do XVII-wiecznych brzmień organowa muzyka Jerzego Chruścińskiego. Zapewne sztuka wejdzie na stałe do repertuaru "Witkacego" - chętnie obejrzę ją ponownie po wakacjach, jak się już aktorom "uleży".

 


Juliusz Słowacki, Mazepa. Reżyseria - Krzysztof Najbor, scenografia - Teresa Iwanejko-Tarczyńska, muzyka - Jerzy Chruściński. Obsada: Król - Marek Wrona, Mazepa - Krzysztof Wnuk, Wojewoda - Krzysztof Łakomik, Amelia - Joanna Banasik, Zbigniew - Łukasz Witt-Michałowski, Chmara - Andrzej Bienias, Kasztelanowa - Katarzyna Sobczak, Szlachcianka - Adrianna Jerzmanowska, Dama Dworu - Anna Wittich-Wrona. Premiera - 28 kwietnia 2001, Teatr Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem, scena Witkacego.

Powrót do strony głównej