Maciej Pinkwart

Z programu Teatru Witkacego

Sukces gwiazd

(premiera Kochanka Pintera u "Witkacego")

Październik 1996

Na małej scenie Teatru, w kawiarni Atanazego Bazakbala wystawiona została sztuka Kochanek Harolda Pintera. Buławę reżyserską tym razem dyrektor teatru Andrzej Dziuk odstąpił Bogusławowi Semotiukowi z Łodzi, zaś parę bohaterów kreowali Dorota Ficoń i Piotr Dąbrowski. W niewielkim epizodzie partnerował im Lech Wołczyk. Wszyscy troje wchodzą w skład starej kadry teatru.

W mieszczańskim saloniku w Londynie małżeńska para je śniadanie. Dokładniej - on je śniadanie, ona zaś smaruje mu serkiem topionym małe kawałeczki chleba, które on potem, nie patrząc, wkłada do ust. Zajęty czytaniem gazety, ani spojrzy na siedzącą naprzeciw atrakcyjną żonę. Zaczyna się zatem standardowo - niedoceniana, niezauważana żona, on wiecznie zabiegany w pracy, ona romantyczna, on pragmatyczny. Jego pragmatyzm toleruje, a nawet akceptuje fakt, że piękna żona ma kochanka, któremu on dość regularnie ustępuje miejsca w godzinach popołudniowych. Potem, rzecz jasna, sprawa się nieco komplikuje.

Dorota Ficoń i Piotr Dąbrowski współtworzą sukces zakopiańskiego teatru od początku, to jest od 11-tu lat. Ona to idealna aktorka Witkacowska - tak sztuczna w swoich kreacjach, jak tylko może być sztucznym aktor, działający według kanonów czystej formy, gdzie sztuka nie ma odtwarzać życia, tylko teatralną fantasmagorię. W każdej roli doskonała, w każdej świetnie zgrana z partnerami, w każdej - prawie taka sama. Piotr Dąbrowski jest podobny do niej w profesjonalizmie i całkowicie odmienny w rodzaju aktorstwa. Gdy jako kawaler d'Esparges z Panny Tutli-Putli Witkacego pociąga z flaszki - niemal wierzymy, że tam naprawdę był koniak, gdy jako gosposia Starszych Panów w "Samotnym wieczorze" wychodzi z kuchni - niemal czujemy zapach smażonych ziemniaków. Tu widzimy w nim zapracowanego urzędnika, potem troszkę mu nie wierzymy, gdy uchyla rąbka swojej tajemnicy, aż wreszcie, gdy oszukuje na 102, dajemy się uwieść i już naprawdę nie wiemy, kim jest: mężem, kochankiem, stróżem czy bandziorem. W epizodycznej roli nowoczesnego mleczarza pojawia się na scenie Lech Wołczyk - znakomity, świetnie grający i zupełnie nie pasujący do całej sztuki. Jest na scenie może minutę, ale pamięta się go na długo. Epizod nie ma żadnego znaczenia dla fabuły, jest zupełnie bezsensowny, bardzo sztuczny i jako taki - bardzo w stylu Witkacego.

Świetny tekst Pintera, znakomicie zagrany. Inscenizacja oszczędna, reżyseria niemal nieobecna. Bogusław Semotiuk dał pograć znakomitym aktorom, nie poprawiał Pintera, po prostu wykonał napisany tekst i didaskalia. Irytująca jest muzyka, dość nachalnie i bezpośrednio komentująca wydarzenia dziejące się na scenie. Realizowali ją Mariusz Czarnecki na instrumentach perkusyjnych i trąbce sygnałówce oraz Krzysztof Pyzik na kontrabasie. Kochanek Pintera na pewno będzie się podobał publiczności nie tylko w Zakopanem. A czy będzie przyjmowana jako wesoła komedyjka o sprawach męsko-damskich, czy jako uczona dysertacja o konfliktach osobowościowych, czy wreszcie jako przejaw popisów aktorskich - to już w zasadzie wszystko jedno.

Powrót do pierwszej strony Teatru