KONCERT ROLLING STONES
W CHORZOWIE

Przez kilka, może nawet kilkanaście tygodni zapowiadano tę imprezę jako wielkie wydarzenie. I było to naprawdę wielkie wydarzenie, nie tylko dla tych ok. 50 tysięcy osób, które 14 sierpnia wieczorem dotarły na Stadion Śląski w Chorzowie. Co prawda, bilety były w sprzedaży do końca i nawet tuż przed samym koncertem można było dostać się na płytę, ale lepsze miejsca wykupiono dawno.
The Rolling Stones, fot. Albert Ferreira by InternetMick Jagger, Keith Richards, Ronnie Wood, Charlie Watts wyszli na gigantyczną scenę, ozdobioną blisko 30-metrowym mostem (promują płytę Bridges to Babylon) z pół godzinnym opóźnieniem. "Przedskoczkiem" koncertu był bluesowy zespół "Dżem" i nie wiem, czy był to dobry pomysł. Ale w chwilę po wpół do dziesiątej wieczorem zabrzmiały pierwsze tony I can't get no satisfaction i doprawdy już nikt nie pamiętał o niczym, co było przedtem. "Dziadkowie rock and rolla" są w świetnej formie, bawili i publiczność i sami siebie (i to bynajmniej nie zwykłą błazenadą), a Mick Jagger część utworów zapowiadał... po polsku. Na stadionie byli ludzie z całej Polski, z nad morza, a Warszawy, z gór (także zakopiańczycy...), najwyższe sfery reprezentowała Jolanta Kwaśniewska, a przekrój wiekowy obejmował osoby do lat 5 do 75. I wszyscy - lub prawie wszyscy - bawili się bardzo dobrze. Choć show był naturalnie przygotowany w najwyższym stopniu profesjonalnie - sądzę, że najbardziej oddziaływała na nas świadomość bezpośredniego kontaktu z żywą legendą muzyki rockowej i bluesowej, z jedynym zespołem, który powstawszy w tak wspaniałych dla rock'n'rolla latach 60-tych, przerwał do dziś. I choć od Ruby Tuesday do It's only rock'n'roll upłynęło sporo wody w Tamizie, choć brzmienie zespołu zmieniło się i - nieco - unowocześniło, nadal są ta ci sami Stonesi. Koncert upłynął pod znakiem dobrej zabawy. Podpitych małolatów, którym było wszystko jedno kto i co gra, oczywiście i tu nie zabrakło, ale interwencji policji i ochrony było niewiele (podobno 40) - często uciszali ich sąsiedzi, którym nie w smak było ich zachowanie. Na zakończenie jednak owacje były stosunkowo umiarkowane - może publiczność czuła się powalona na kolana? Bisów niewiele, po koncercie Stonesi poszli na spotkanie z grupka oficjeli, wylosowanymi przez "Zetkę" i "Gazetę Wyborczą" 33 widzami i Jolantą Kwaśniewską, a nad stadionem rozpoczął się festiwal ogni sztucznych. Było to pewną rozrywką dla tkwiących przez dobrych kilkadziesiąt minut w korku pod stadionem kierowców, usiłujących wyjechać z parkingów.

A ja patrząc w gwiaździste niebo myślałem, że to wielka szkoda, iż nigdy nie słyszałem na żywo "The Beatless" i "Queen".

Maciej Pinkwart

Powrót do strony głównej