Ostatni koncert SPAM-u - nadzwyczajny występ Andrzeja Stefańskiego

Przyznam szczerze, że nie bardzo chciało mi się iść na ten koncert, bo nawał innych zajęć, w połączeniu z wiosennym lenistwem raczej trzymał mnie w domu. Ale po pierwsze - solistą wieczoru był Andrzej Stefański, z którym przyjaźnimy się od lat przeszło dwudziestu, po drugie - koncert organizowało Stowarzyszenie Polskich Artystów Muzyków, piszące w programie, że czyni to po raz ostatni. Nie sztuka być na czymś pierwszy raz - sztuka być po raz ostatni...

W sali BWA tłoku tym razem nie było, ale dość przyzwoitą frekwencję stworzyli tym razem uczniowie i nauczyciele zakopiańskiego Zespołu Państwowych Szkół Artystycznych. Występ Andrzeja Stefańskiego porzedził słowem wstępnym prezes zamykającego swą działalność Koła SPAM, a zarazem wiceprezes Towarzystwa Edukacji Artystycznej (które spamowską działalność koncertową przejmuje) - Leszek Brodowski. Wprowadziwszy nas w tajniki transkrypcji fortepianowych i form wariacyjnych, którym poświęcona była pierwsza część koncertu - oddał pole profesorowi Andrzejowi Stefańskiemu.

Wysoki, chudy, siwy i ostrzyżony na wczesnego Młynarskiego pianista wbiegł na salę, przeciskając się do fortepianu bocznym przejściem pod wiszącymi na ścianie dziełami sztuki. Bez większych ceregieli zasiadł do instrumentu i zaczął od Bachowskiej Chaconny w transkrypcji Busoniego na fortepian. Wysłuchałem z szacunkiem, ale bez entuzjazmu, bo choć wykonanie było bez zarzutu, to jednak ciężka, gęsta faktura, nadana utworowi przez włoskiego transkryptora przydała zwiewnej Chaconnie niemal Beethovenowskiego sosu, co pozwoliło tylko zastanowić się nad paradoksem, w myśl którego Włoch nadaje niemieckie brzmienie tak bardzo włoskiemu dziełu wielkiego Niemca... A może po prostu ciągle miałem w uszach te "prawdziwe", skrzypcowe Chaconny, grane tu w Zakopanem, przez moje wielkie sympatie - skrzypaczki - Kaję Danczowską, Wandę Wiłkomirską i Magdę Szczepanowską... Chaconnie w wykonaniu tej ostatniej poświęciłem nawet kiedyś wiersz... Niemniej jednak wykonanie dzieła było rewelacyjne, niemal monumentalne, a Andrzej Stefański wydobył z fortepianu znacznie więcej, niż - zdawałoby się - mogło w nim być.

Potem artysta solennie uczcił Brahmsa wykonując wspaniale jego 24 wariacje fortepianowe na temat z Haendla, a ja się zastanawiałem, czy ja lubię Brahmsa. Aimez-vous Brahms? - pytała się Françoise Sagan 40 lat temu i gdy uświadomiłem sobie, że to już tak dawno pisarka ta była modna i już tak dawno jest zapomniana - westchnąłem tylko Witaj, smutku... i pozwoliłem ogarnąć się Brahmsowi, którego jednak lubię umiarkowanie.

Leszek Brodowski zapowiedział drugą część koncertu, poświęconą w całości walcom. O Chopinie mówił niewiele, komplementując publiczność stwierdzeniem, że o naszym wielkim mistrzu wszyscy wszystko wiedzą, zwłaszcza mając świeżo w pamięci tak hucznie obchodzone 150-lecie jego śmierci. Natomiast dwa pozostałe utwory - Zaproszenie do tańca Karola Marii Webera i Żyje się tylko raz Jana Straussa połączył nazwiskiem kolejnego genialnego transkryptora na fortepian - Karola Tausiga. Z pochodzenia Czech, urodzony w Warszawie, działał głównie w Niemczech. Ale działał krótko - umierając w wieku 30 zaledwie lat pozostawił po sobie kilka genialnych zupełnie dzieł, stwarzających wykonawcom niesłychane trudności, ale i dających mnóstwo satysfakcji.

Chopina (Walce As-dur op. 34 nr 1, F-dur op. 34 nr 3, As-dur op. 42) Andrzej Stefański zagrał bardzo pięknie, pozwalając się nam rozmarzyć romantycznie bardzo. Ale potem przyszedł Carl Maria von Weber i rzucił nas na kolana. To było coś zupełnie nadzwyczajnego, sposób w jaki Profesor z cherlawego fortepianu, w tak nieakustycznej sali potrafił wydobyć te wszystkie wspaniałe niuanse - takie wykonanie zdarza się raz na wiele lat. A w Zakopanem może już się za mego życia nie powtórzy. Miałem uczucie, że uczestniczę w czymś wielkim i absolutnie doskonałym. Publiczność słuchała jak zaczarowana, nawet dzieciaczki z "pierwszej artystycznej" ledwo oddychały, nie chcąc przeszkodzić w takim dziele. Oklaski były wielkie i głośne, pianista czekał i czekał przy fortepianie, aż mu pozwolą dokończyć koncertu.

Po Weberze Strauss zabrzmiał nieco oschle, jakby przeinstrumentowany, ale może to tylko dlatego, że i ów podstawowy walc Man lebt nür Einmal do arcydzieł Straussowskich nie należy, choć Tausig oczywiście uszlachetnił go nadzwyczajnie, a i koncertant grał jak w natchnieniu. Nawet częste i bodaj nawet nadużywane Tausigowskie glissanda po białych klawiszach w jego wykonaniu brzmiały nie jak tapperskie kawałki w starych kinach, tylko jak elektryzujące głaskanie kota po najeżonej sierści.

I to był koniec oficjalnego programu, ale oklaski, a nawet owacja na stojąco zmusiły artystę do bisów. I znów zabrzmiał Chopin - najpierw walc a-moll, a potem słynny Walc minutowy, zagrany w minutę i 35 sekund. Wiem, bo patrzyłem na zegarek.

A potem Leszek Brodowski zamknął koncert i raz jeszcze powtórzył, że to już jest koniec...

Doskonały koncert. Poza absolutnie genialnym wykonaniem rewelacyjny był sam program, jego konstrukcja i, powiedziałbym, dramaturgia. Chaconna na początek, no i jak u Hitchcocka: najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie musi stopniowo wzrastać.... Przygotowanie koncertu, pomysł i doskonałe prowadzenie to dzieło Leszka Brodowskiego, który po raz kolejny pokazał, że jest najlepszy w swojej klasie i jeśli dalej będzie się tym zajmował - Zakopane będzie nareszcie miać profesjonalnego organizatora doskonałych imprez muzycznych. Jego prowadzenie koncertu - ciepłe, serdeczne wobec tak wykonawcy, jak i widowni, wreszcie niebywały profesjonalizm, lekkość i zarazem kompetencja z jaką przekazuje swoją niebywałą wiedzę muzyczną - jest godne pozazdroszczenia. Mówię to, bo byłem na mnóstwie koncertów, na których uczeni w piśmie (muzycznym) zasypują nas stertami zupełnie zbytecznych informacji i zalewają fachowym żargonem, epatując nas, profanów, swoją kompletnie niepotrzebną elokwencją. Leszek mówi o muzyce i muzykach, jak muzyk i jak miłośnik muzyki. Jest kompetentny, przekonywujący i po prostu sympatyczny. To nie są czcze komplementy - piszę to jako człowiek zazdrosny, który prowadził w życiu może z setkę koncertów i wiem, że on robi to nieporównanie lepiej.

Miejmy nadzieję, że choć to koniec koncertowej działalności SPAM-u w Zakopanem, to jeszcze wiele razy będziemy oklaskiwać tak świetnych artystów jak pianista Andrzej Stefański i organizator koncertu - Leszek Brodowski. A swoją drogą z niepokojem odbieram fakt likwidacji koła SPAM pod Giewontem, które umiera z powodów finansowych i organizacyjnych. W naszej lokalnej kulturze znika z horyzontu coś, co ma swoją piękną historię, spory dorobek i miejsce w dziejach życia muzycznego w Zakopanem. Morze arogancji, dorobkiewiczostwa i przyziemnego pragmatyznu zabiera oto kolejny przylądek z naszej kulturalnej ziemi. Szkoda. I co dalej?

Maciej Pinkwart

_____________________

Recital fortepianowy Andrzeja Stefańskiego, 13 kwietnia 2000, galeria Biura Wystaw Artystycznych. Program: Bach-Busoni, Brahms/Haendel, Chopin, Weber-Tausig, Strauss-Tausig. Organizatorzy: Koło SPAM w Zakopanem, Towarzystwo Edukacji Artystycznej, BWA.