Driada i Panowie

Zapewne czwartek (2 lipca 98) był najmocniejszym pod względem artystycznym dniem tegorocznego festiwalu Dni Muzyki Karola Szymanowskiego. Po popołudniowym recitalu fortepianowym Piotra Palecznego mieliśmy przyjemność, a nawet zaszczyt gościć w galerii BWA grupę muzyków jazzowych, kierowanych przez Włodzimierza Nahornego, którzy prezentowali utwór lidera, wywodzący się z Mitów Karola Szymanowskiego.

Piszę to i czuję, że mam poważne kłopoty z, by tak rzec, nazwaniem związków pomiędzy oryginałem Szymanowskiego a dziełem Nahornego. Nie jest to, broń Boże, jazzowe "opracowanie" Mitów, ani improwizacja na tematy wymyślone przez Szymanowskiego, ani też synkopowana adaptacja dzieł sprzed przeszło 80 lat. Dla mnie to zupełnie niezależne kompozycje, do których Włodzimierz Nahorny czerpał inspiracje z Szymanowskiego. Może być tak, że główną inspiracją była przypadająca w 1997 r. 60-ta rocznica śmierci Szymanowskiego, uroczyście obchodzona pod wysoką egidą.

W końcu to nieważne, skąd wziął się pomysł i "co poeta miał na myśli", jeśli tylko efekt jest dobry. A tak właśnie jest - zasadniczo - w Mitach Nahornego. Zasadniczo, bo w dziele trwającym przeszło godzinę oczywiście są momenty mocniejsze i słabsze, a realizacja z różnych przyczyn także nie jest jednakowo perfekcyjna. Przyznam, że nie podobał mi się pewien schematyzm koncepcji Nahornego. W każdym z Mitów (u Szymanowskiego: Zródło Aretuzy, Narcyz, Driady i Pan) najpierw słuchaliśmy fragmentów oryginału w wykonaniu Nahornego na fortepianie i Doroty Miśkiewicz na skrzypcach, potem interesujących współbrzmień całego zespołu, wywodzących się - wg słów kompozytora - z harmonii Szymanowskiego, a następnie kolejno po sobie następujących solówek członków zespołu, zwykle w tej samej kolejności - od lewej do prawej: Dorota Miśkiewicz jako wokalistka (świetne wokalizy i scatty), Nahorny, Maciej Strzelczyk na skrzypcach elektrycznych, Mariusz Bogdanowicz na amplifikowanym kontrabasie i Piotr Biskupski na perkusji. Cały fragment kończyło zazwyczaj efektowne tutti całego zespołu.

W zespole zaś nie było słabych, czy nawet słabszych punktów. Podobał się bardzo efektownie grający kontrabasista Bogdanowicz, który swobodnie, z lekkością skrzypka pokazywał najtrudniejsze pizzicata na tym z natury przyciężkawym instrumencie, wielkie oklaski zbierał Strzelczyk, który miał może najdłuższe i najbardziej melodyjne solówki na skrzypcach, a klasą samą dla siebie była Dorota Miśkiewicz. Ta dziewczyna potrafi zaśpiewać wszystko i w dowolny sposób, każdym sposobem śpiewu właściwym tak dla jazzu, jak i muzyki klasycznej. A jest wykształconą skrzypaczką!. Stąd może szczególnie wzruszająco zabrzmiały prezentowane w ostatniej części utworu cytaty ze Zródła Aretuzy, gdzie partie skrzypcowe Dorota swobodnie i pięknie śpiewała. Pewnym mankamentem był fakt, iż śpiewaczki nie wyposażono w mikrofon, co w dość kiepskiej akustyce sali BWA byłoby korzystne. Bardzo ładnym i nieco nieoczekiwanym momentem było umieszczenie w Mitach, a właściwie ich trzeciej części - Driady i Pan pieśni do słów Adama Asnyka. Jak powiedział Włodzimierz Nahorny, wiersz Asnyka pod tym samym tytułem odnalazła Dorota Miśkiewicz, a on dopisał do niego muzykę według Szymanowskiego.

Przy niewątpliwie wielkiej maestrii wszystkich muzyków, godzi się podkreślić, że nad całością dominowała wielka osobowość artystyczna samego Nahornego. Jego muzyka jest bardzo piękna i porywająca, a ona sam jako pianista to wybitny wirtuoz. Doskonała koordynacja działań takich indywidualności, panowanie nad realizacją swoich zamierzeń poprzez improwizujących muzyków, którzy potrafili też tworzyć trudne i fascynujące współbrzmienia dowodzi wielkiego i wrażliwego artyzmu.

A czy Szymanowski poddawał mistrzowi motywy, czy też tylko pobudzał do własnej twórczości? To w końcu mniej ważne. Najistotniejsze jest to, że po tylu latach zrodzone hen, wśród ukraińskich stepów Mity, inspirowane okruchami kultury śródziemnomorskiej, same teraz stały się inspiracją dla świetnego muzyka, który zdołał wprząc do realizacji tego mitu czterech panów i jedną wiotką Driadę, co dało efekt nader interesujący.

W przyszłym roku będziemy obchodzić 90-ciolecie tragicznej śmierci Mieczysława Karłowicza. Włodzimierz Nahorny zamierza i jemu złożyć hołd muzyczny. Kanwą w tym przypadku stać się mają młodzieńcze pieśni Karłowicza. Piękny głos Doroty Miśkiewicz będzie miał tu na pewno zapewnione miejsce numer jeden.

A swoją droga - gdyby ta dziewczyna tylko zechciała - przy swoim talencie muzycznym, efektownym i pięknym sposobie śpiewania oraz - last but not least - wielkiej urodzie mogłaby stać się wielką gwiazdą polskiej wokalistyki jazzowej. Czy jednak zechce stanąć na najwyższym podium?

Zakopane, 3 lipca 1998

Maciej Pinkwart

Powrót do strony głównej