Maciej Pinkwart

Barok jubileuszowy

(fotografie - Ewa Polańska)

 

Stefan Kamasa w Zakopanem 2005Zakopane, ostatnimi czasy szczęścia specjalnie nie mające do spraw kultury, musi być głęboko wdzięczne górskim duchom i samemu Starcowi Halnemu, że ze - zwykle źle tu wspominanej - stolycy przywiał przed laty pod Giewont Leszka Brodowskiego, a nieco ponad rok temu – Agnieszkę Kreiner. Leszek, onegdajszy taternik, czynny wciąż muzyk i organizator życia muzycznego już nieraz dał się poznać jako świetny kreator bardzo dobrych koncertów, które z reguły sam prowadził. Pani Kreiner, dyrygentka, przyjechała przed rokiem do szkoły artystycznej z zamiarem skaptowania dyrekcji i nauczycieli-muzyków dla poparcia idei stworzenia Tatrzańskiej Orkiestry Klimatycznej. Leszek Brodowski zamieszkał w Zakopanem na stałe, po czym czmychnął za Alpy i już teraz więcej czasu spędza w Dolomitach i w Rzymie. Pani Agnieszka wciąż trzyma się Warszawy i bardzo dobrze, bo póki nie zamieszka w Zakopanem na stałe, póty ma gwarancję, że zakopiańczycy będą ją szanować.

I to właśnie duo, pod egidą działającego w Zakopanem przy POSA Towarzystwa Edukacji Artystycznej zaprezentowało w sobotni, wrześniowy wieczór (10-09-2005) koncert jubileuszowy najwybitniejszego polskiego altowiolisty – profesora Stefana Kamasy.

Przyszedł na świat w Bielsku Podlaskim 75 lat temu, a już w wieku 9 lat zaczął grać – najpierw na skrzypcach, potem na altówce. Od 1947 roku występuje na estradzie w Polsce i w wielu innych stronach świata. Jest także wysoko cenionym pedagogiem, jego uczniowie grywają w orkiestrach kilkunastu krajów, zaś jego nagrania obejmują w samym tylko Polskim Radiu 100 pozycji...

Stefan Kamasa z Tatrzańską Orkiestrą Klimatyczną w Zakopanem 2005Jednym z uczniów Stefana Kamasy był zresztą mój syn Sergiusz, który nawet pisał pracę magisterską na temat nagrań profesora w fonotece radiowej. Wcześniej uczył się u profesora także Leszek Brodowski, który po latach został jego asystentem w warszawskiej Akademii.

Nic więc dziwnego, że kiedy zagrali razem koncert Telemanna na dwie altówki, nie tylko brzmiało nader harmonijnie, ale nawet ruchy i gesty mieli podobne...

Altówka to wspaniały instrument, brzmiący łagodniej niż skrzypce, a mniej dostojnie niż wiolonczela, niesłychanie melodyjny i miły. Ciekawe, czemu tak niewielu kompozytorów tworzy dzieła na altówkę? Co prawda, jak zaznaczył Brodowski w książce programowej koncertu, dla Stefana Kamasy dziesięciu kompozytorów (m.in. Bacewiczówna, Baird, Penderecki) napisało koncerty altówkowe, których był pierwszym wykonawcą. Zresztą sam szukał nowych utworów i pamiętam, jak przed laty przyszedł z taką propozycją do Lidki, żeby napisała kompozycję na... cztery altówki. W 1978 roku powstały więc napisane przez moją żonę Preludium i fuga podwójna na 4 altówki, jeszcze w tym samym roku wykonane i nagrane dla Radia przez Stefana Kamasę i troje jego uczniów, asystentów i współpracowników.

Jan Sebastian Bach nauczył się grać na altówce i podobno nawet napisał do jednego ze swoich synów, że to pięknie brzmiący instrument, który ma jeszcze jedną zaletę – że siedzi się z nim w środku składu orkiestry i można stamtąd świetnie dyrygować, bo ma się doskonały „punkt słyszenia” całego zespołu.

Agnieszka Kreiner dyrygowała jednak tradycyjnie, od pulpitu (z wyjątkiem Réjouissance z „Muzyki Królewskich Ogni Sztucznych” Händla, otwierającego drugą część koncertu, który to kawałek orkiestra wykonała sama, bez dyrygenta...) i po raz kolejny pokazała, jak wspaniałym pomysłem była jej idea utworzenia takiego zespołu. Ansambl tym razem był mocno odmieniony (część muzyków nowych, niektórzy pauzowali, bo skład był tylko smyczkowy, z basso continuo na klawesynie - moje uszanowanie dla Justyny Dolot! - niektórzy na wyjazdach...), próby trwały krótko – ale brzmienie znakomite. Wybór repertuaru – kompozytorzy niemieckiego baroku – był również jak najbardziej trafiony: barok urzeka wszystkich, a Händel, Bach i Telemann to autorzy największych hitów swojej epoki, które próbę czasu przetrwały znakomicie, o czym tylko marzą w najskrytszych snach współcześni twórcy przebojów... Inna rzecz, że sala Miejskiej Galerii wydaje się jakby stworzona dla barokowej muzyki kameralnej: pogłos, który irytuje w występach solowych i utrudnia rozumienie słów w czasie prowadzenia imprez, tutaj przydawał orkiestrze malowniczości. I tylko w momentach delikatnego piana słychać było, jak o szklany dach galerii z pasją wali deszcz, jakby wynajęty przez konkurencję z innej orkiestry. Dyrygentka wydobyła z zaledwie 14-osobowego zespołu zarówno siłę, jak i uczucia, muzyka niosła się przepięknie, wibrując między wykonawcami, słuchaczami a dziełami sztuki artystów okręgu zakopiańskiego Związku Polskich Artystów Plastyków, które tym razem zdobiły ściany galerii. Muzyka zawsze tu świetnie współgra z dziełami plastycznymi, może dlatego, że prezes tutejszego ZPAP, Jerzy „Juras” Gruszczyński, jest również świetnym muzykiem elektronicznym....

Stefan Kamasa i Leszek Brodowski, w Zakopanem 2005Jubilat, wyglądający tak samo odkąd go znam (a jest to już prawie 30 lat....) i z takim samym młodzieńczym temperamentem grający, przedstawił się nam najpierw w „nowym” (bo zrekonstruowanym dopiero w 1996 r.) koncercie Es-dur Bacha, który przedtem grywany był w wersji klawesynowej, a nawet – jak powiedział mi świetny pianista Andrzej Stefański (tylko co zszedł z gór, żeby posłuchać swego kolegi z warszawskiej Akademii) – fortepianowej. Wie co mówi, bo sam ten koncert grał. Po przerwie Stefan Kamasa zagrał altówkowy koncert G-dur Georga Philippa Telemanna, którego część trzecia – andante -  zabrzmiała absolutnie przepięknie, całkowicie uwodząc słuchaczy delikatnym frazowaniem, elegancją brzmienia i skłaniającą do refleksji dynamiką. Towarzyszący muzycy grali jak w natchnieniu, a słuchacze dali się całkowicie urzec finezji baroku. Na zakończenie, jako się rzekło, zabrzmiał koncert na dwie altówki Telemanna w tej samej tonacji utrzymany, gdzie dotąd zapowiadający poszczególne utwory Leszek Brodowski dzielnie towarzyszył profesorowi, wywołując wspólnie z nim zasłużone i długotrwałe owacje, podczas których orkiestra zagrała jubilatowi tradycyjne „Sto lat”. Agnieszka Kreiner, Stefan Kamasa i Leszek Brodowski zostali na koniec obsypani bukietami róż, pod którymi wprost uginali się wiceburmistrz Zakopanego od spraw kultury (skądinąd kandydujący na posła) brodaty Jerzy Zacharko, naczelniczka wydziału kultury urzędu miejskiego Maria Matejowa i dyrektorka Miejskiej Galerii Anna Waloch.

Niemal pełna sala zgromadziła tym razem przede wszystkim zakopiańczyków, wśród których zauważyliśmy wielu plastyków, kilkoro muzyków i uczniów szkoły muzycznej, a także wczasujących pod Giewontem prominentów kultury z innych stron, między innymi profesora Jacka Kolbuszewskiego z Wrocławia, najwybitniejszego znawcę literatury tatrzańskiej. Moda przeważała turystyczna, co jest niestety od pewnego czasu stałym zakopiańskim zwyczajem. Już prawie nikt tu nie ubiera się na koncert elegancko i – co stwierdzamy z żalem – nawet damy nie wykorzystują okazji, by pokazać wspaniałe kreacje ukryte jeszcze za komuny w szafach. Na szczęście dresiarze nie zawładnęli jeszcze orkiestrą, bo Agnieszka Kreiner zadbała o to, by niewiasty w niej grające przywdziały atłasowe suknie w stylu barokowym. Szczególnie pięknie było w tym stroju prześlicznej wiolonczelistce Monice Gubale z Nowego Targu. Panowie wystąpili tradycyjnie w ślubnych garniturach. Najlepiej prezentował się jak zwykle skrzypek Cezary Wagner, pewno dlatego, że na sali siedziała ślubna małżonka.

Na sali również – w pierwszym rzędzie – siedziała piękna żona Stefana Kamasy, Barbara. Profesor, wchodząc, rozglądnął się niespokojnie, a gdy zobaczył żonę, puścił do niej oko i przesłał dyskretnie całusa. Ech, dzisiejsi jubilaci... Wiecznie młodzi, zakochani i we wspaniałej formie. Nie tylko artystycznej! Pozazdrościć...