Maciej Pinkwart

Uniesieni

 

Skan artykułu

 

Zespół nazywa się „alla polacca”, ale słuchaliśmy kompozycji włoskich. No, ale gdzie powstawał piękniejszy muzyczny barok, niż w kraju Vivaldiego, i w jakim języku o miłości można mówić piękniej, niż w języku Petrarki? W dodatku, włoskie „kocham cię” (ti amo) można też wyrazić przez ti voglio bene – co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „chcę ci dobrze”… Kto by nie chciał…

 

Staraniem Towarzystwa Edukacji Artystycznej, istniejącego od 1996 r. przy zakopiańskiej Państwowej Ogólnokształcącej Szkole Artystycznej, a szczególnie jego wiceprezeski – Mirosławy Lubowicz, 4 lipca 2009 r. odbył się koncert „Miłosne uniesienia”, w którym wystąpił zespół „alla polacca”, prezentując kilkanaście utworów włoskich mistrzów muzyki barokowej, m.in. Girolamo Frescobaldiego, Claudio Monteverdiego i Barbary Strozzi. Ansambl niewielki, o którym możnaby z niemiecka powiedzieć kleine aber nette Gesellschaft – małe, ale dobrane towarzystwo: klawesynistka Paulina Kilarska, lutnista Stanisław Gojny i śpiewaczka Iwona Leśniowska-Lubowicz.

Dlaczego z niemiecka? Bo zespół powstał w Niemczech właśnie, w czasie studiów podyplomowych, które młodzi muzycy odbywali w Wyższej Szkole Muzycznej w Kolonii. I stąd jego nazwa – w niemieckim środowisku muzycznym, gdzie dość szybko zyskali uznanie i popularność, stale podkreślali, że pochodzą z Polski.

Koncert odbył się w „Jasnym Pałacu” - siedzibie Tatrzańskiej Agencji Rozwoju, Promocji i Kultury. Tym razem neoklasycystyczne wnętrze dawnego salonu (na co dzień funkcjonującego jako stołówka wczasowa…) dobrze komponowało się z charakterem muzyki i sposobem jej wykonywania: wyważonymi dynamicznie, harmonijnie współbrzmiącymi tonami basso continuo, realizowanymi przez klawesyn i teorbę oraz sopranem prowadzącym linie melodyczne nieomal półgłosem, ale czysto i wyraźnie, co w nie najlepszej akustycznie sali było zadaniem niełatwym.

Siedemnastowieczna muzyka barokowa na całym świecie jest niezwykle popularna, ale w Zakopanem pojawia się nader rzadko. Pomysł prezeski TEA Mirosławy Lubowicz (ależ pięknie mówiła o miłości…) był znakomity na gorące lato i szkoda tylko, że na sali było dość przestronno, choć pozytywne jest to, że wśród publiczności przeważali melomani miejscowi. A była okazja by posłuchać instrumentów rzadko wykorzystywanych na naszych estradach. Klawesyn, który niegdyś zakopiańskiej Szkole Muzycznej podarowała świetna artystka Elżbieta Stefańska-Łukowicz, nie budził tak wielkiego zainteresowania (wszak to dziadek fortepianu…), jak teorba (nazywana niekiedy po męsku teorbanem), czyli lutnia basowa o 14 strunach (melodie gra się na siedmiu, pozostałe dają stałe dźwięki burdonowe) z niezwykle długim gryfem, przez co Stanisław Gojny wyglądał, jakby trzymał na kolanach niewielką Wieżę Eiffla. Paulina Kilarska nie tylko grała na klawesynie, ale także opowiadała o treści arii i madrygałów, czyniąc to z wdziękiem, ale i z trudem - pokonując zapalenie krtani. Śpiewaczka Iwona Leśniowska-Lubowicz ma świetny głos, ogromnie mimiczną twarz i wielki talent aktorski (jest m.in. solistką Warszawskiej Opery Kameralnej), co dodawało występowi uroku, choć część efektów zasłaniał spory pulpit z nutami…

Sympatyczny koncert na letni wieczór, prawdziwa musica da camera… Tak to kiedyś musiało wyglądać w barokowych salonach Wenecji, Florencji czy nawet w Wersalu, gdy miły nastrój i dobry humor na wieczór pełen miłosnych uniesień zapewniała muzyka kameralna, a nie kolejny odcinek serialu „Ranczo”.