Maciej Pinkwart

Tłusty czwartek

 TUTAJ skan artykułu

Inne recenzje muzyczne

 

Paradoksy życiowe nieraz sprawiają, że zakończenie czegoś może być dobrą inauguracją. W sztukach pięknych teraz modne są finisaże, czyli świętowanie tego, że czyjaś wystawa nareszcie się skończyła. 21 października w auli nowotarskiej szkoły muzycznej, noszącej dumnie imię Fryderyka Chopina, odbył się koncert, będący zakończeniem miejskich obchodów Roku Chopinowskiego i zarazem inauguracją kolejnego sezonu muzycznego, realizowanego pod kierunkiem Krzysztofa Leksyckiego w czasie Czwartkowych Wieczorów Muzycznych.

 

Maestro dobrał program tego pierwszego w tym sezonie Czwartku naprawdę kunsztownie. A poświęcony był on dwóm dostojnym, 200-letnim jubilatom: Fryderykowi Chopinowi i Robertowi Schumannowi. O owych równolatkach (Schumann był młodszy od Frycka o prawie 4 miesiące) i ich wzajemnych, bardzo interesujących relacjach na początku koncertu ciekawie mówiła nowotarska muzykolożka, doktorantka na UJ Eliza Krupińska. Potem zaczął się wieczór muzyczny, będący właściwie benefisem nowotarskiego pianisty Marka Ciesielskiego. Zaczął skromnie, jako akompaniator znakomitej śpiewaczki Ewy Kowalczyk, która zaprezentowała trzy pieśni Schumanna w niemieckim oryginale. Wiemy, że Schumann był mistrzem tego gatunku i sztukę wokalną traktował nadzwyczaj poważnie, w przeciwieństwie do Chopina, który swe piosnki uważał za błahostki. Zresztą niesłusznie, o czym mogliśmy się przekonać w drugiej części koncertu, kiedy to Ewa Kowalczyk z Markiem Ciesielskim wykonała trzy pieśni Chopina, w tym słynne Życzenie (Gdybym ja była słoneczkiem na niebie…).

Ale wcześniej Marek Ciesielski wykonał solo Karnawał op. 9 Roberta Schumanna. Jest to cykl dwudziestu miniatur, prezentujących jakby muzyczny reportaż z balu maskowego, w którym przed uszami słuchacza prezentowane są symboliczne postacie i zabawne sceny. Artysta rozpoczął nieco spięty, co powodowało, że pierwsze maski (Préambule, Pierrot, Arlekin, Valse noble…) zaatakował być może zbyt głośno, nadając utworowi posmak lekko beethovenowski. Ale w końcu między Beethovenem a Schumannem jest zaledwie 40 lat różnicy… Jednakowoż maski karnawałowe miały tu charakter sztywnych zombie i nie było w nich romantycznego polotu. Potem przyszła część środkowa, gdzie Ciesielski pokazał wielką wrażliwość, szczególnie w scenkach Chopin, Estrella i Paganini, by pod koniec utworu mocnymi akordami pognać słuchaczy na bal, na którym przygrywa orkiestra dęta z Krępach…

I wreszcie przyszedł czas na clou wieczoru – Koncert fortepianowy e-moll op. 11 Fryderyka Chopina, napisany w 1830 r. przez 20-letniego kompozytora, podobno w ów tłusty czwartek muzyczny po raz pierwszy wykonany w Nowym Targu. Solistą był znów Marek Ciesielski, a towarzyszyła mu 19-osobowa orkiestra „Da Camera”, którą od pulpitu pierwszych skrzypiec dyrygował jej założyciel - Krzysztof Leksycki. Pierwsza część koncertu – efektowne allegro maestoso wzbudziła podziw dla świetnej gry pianisty – oraz talentu dyrygenta. Prawdziwą próbą dla wszystkich wykonawców jest w tym koncercie jednak część druga – Larghetto, opatrywane zazwyczaj dookreśleniem Romance. Romans ów, pisany z myślą o śpiewaczce Konstancji Gładkowskiej zgodnie z duchem epoki (i stosownie do kończącego się już romansu Fryderyka z Konstancją) jest nostalgiczny, powolny i śpiewny, a fortepian zdecydowanie dominuje nad smyczkami, stłumionymi początkowo przez surdynki. W orkiestrze „Da Camera” nie ma instrumentów dętych (zresztą taka właśnie jest transkrypcja utworu, dokonana przez Bartłomieja Kominka, realizowana przez zespół Leksyckiego), które w chopinowskim oryginale interesująco przetwarzają główne tematy podawane przez fortepian, a więc niejako cała rola przekazania słuchaczom nastroju przypadła Markowi Ciesielskiemu, a on zadaniu temu sprostał znakomicie. Część trzecia – Rondo, napisane momentami w rytmie krakowiaka, które wchodzi po Romansie bez zwyczajowej przerwy pozwoliła soliście raz jeszcze wykazać się wielką biegłością, choć kilkakrotnie odniosłem wrażenie, że młoda orkiestra dostała zadyszki, nie nadążając za tempem, narzuconym przez fortepian.

Dodam, choć to może uwaga banalna, że zarówno Koncert e-moll, jak i Karnawał Schumanna wykonał Marek Ciesielski z pamięci, co ostatnimi czasy nie jest takie częste, a ponadto nie urządzał żadnego teatru nad klawiaturą, nie nadrabiał mimiką i gestykulacją tego, czego by nie zdołał wyrazić muzyką – po prostu usiadł i grał. Był to prawdziwy odpoczynek po męczących konceptach udawanych przeżyć, jakich cały festiwal mieliśmy na niedawno minionym Konkursie Chopinowskim. Przeto zarówno on, jak i partnerująca mu orkiestra odebrali wielką ilość oklasków i pewno gdyby nie długość koncertu (prawie dwie godziny, i cały czas z Ciesielskim przy fortepianie) nie puszczono by go bez bisów. Szkoda, że choć kwiatów nie dostał, choć po prawdzie butelka francuskiego szampana byłaby jeszcze bardziej na miejscu. A nie, na miejscu nie – była to przecież aula szkolna…

To świetnie, że dzięki Krzysztofowi Leksyckiemu ma Nowy Targ okazję comiesięcznych spotkań z piękną i dobrze podaną sztuką muzyczną i dobrze też, że dyrektor Szkoły Muzycznej Stanisław Rakoczy wspiera tę inicjatywę, a burmistrz Marek Fryźlewicz sięga do szkatuły miejskiej, by rzecz wesprzeć materialnie. Miejmy nadzieję, że następne koncerty (kolejny 26 listopada, a więc już po pierwszej turze wyborów samorządowych…) będą przez władze wspierane jeszcze sowiciej.