Maciej Pinkwart

Orawskie kwintesencje kameralne

TUTAJ skan artykułu

 

 

W świąteczny poniedziałek publiczność Orawskiego Festiwalu Kameralnego musiała przejść próbę ognia i wody. Wody dostarczyło niebo, zlewające na Orawę potoki deszczu, zaś ognia – dyrektor artystyczny festiwalu Krzysztof Leksycki, który dał popalić, wybierając niezwykle trudny, ale arcyciekawy program.

 

Tym razem było bez żadnej taryfy ulgowej, żaden tam melodyjny barok czy wiedeńska klasyka. Ale zaprezentowane 15 sierpnia 2011 w kościele Matki Bożej Śnieżnej w Zubrzycy arcydzieła kameralistyki mogłyby być ozdobą każdej sali koncertowej. Zarówno pod względem repertuaru, jak i mistrzowskiego wykonania. W Kwartecie fortepianowym Es-dur op. 47 Roberta Schumanna na fortepianie grała Akane Makita, japońska pianistka mieszkająca na stałe w Rzymie, na skrzypcach – Ilona Nieciąg, na altówce Gianfranco Borelli, na wiolonczeli – Anna Armatys. Romantyczne 4-częściowe dzieło z 1842 r. zabrzmiało niezwykle ekspresyjnie. Po przerwie przeskoczyliśmy o blisko sto lat do przodu i wysłuchaliśmy pięcioczęściowego Kwintetu Fortepianowego g-moll op. 57 Dymitra Szostakowicza. To monumentalne dzieło (za które autor otrzymał Nagrodę Stalinowską) jest kapitalne pod względem formalnym, a także melodycznym – kompozytor zaskakuje nas co chwilę nowymi pomysłami. Już pierwsza część, Preludium. pozwoliła publiczności docenić zarówno kunszt autora, jak i mistrzostwo wykonania, w którym szczególnie trzeba podkreślić znakomicie budowane akordy dysonansowe w poszczególnych grupach instrumentów oraz dyskurs instrumentów smyczkowych prowadzony z wytłumieniem przez surdynki. Druga część, fuga, to jakby sarkastyczne spojrzenie na klasykę gatunku, w krótkiej trzeciej (scherzo) zachwyciły mnie zwłaszcza kunsztownie wykonane (Krzysztof Leksycki) partie pizzicata a la Bartok (lewą ręką!). W IV części (Intermezzo) śpiewne smyczki wsparły się delikatnie kontrapunktem fortepianu, zaś w ostatniej (finale – allegretto) może trochę nadmiarowy patos zabrzmiał nieco autoironicznie. Publiczność nagrodziła wykonawców owacją na stojąco. Kościół był pełen i chyba nikt nie wyszedł przed końcem, mimo, że na sali było jak zwykle sporo dzieci, które trudną muzykę konsumowały dzielnie, co dobrze rokuje na przyszłość. Dodam, że jeden z uczniów orawskiej Szkoły Muzycznej, Hubert Czorniak, przewracał nuty japońskiej pianistce, co nie jest sztuka łatwą ani małą.

Jazda z powrotem była świetnym bonusem po doskonałym koncercie: księżyc prawie w pełni, droga niemal pusta, gdzieś daleko nad Orawskim Jeziorem i Skoruszyńskimi Wierchami błyskały resztówki po minionej burzy, nad orawskimi borami leżały tajemnicze mgły, których skrawki przebiegały przez szosę jak duchy niedocenionych kompozytorów…

W sobotę (20.08), w pogodny tym razem, choć chłodny wieczór spotkaliśmy się z muzyką w pięknym kościele w Orawce, na koncercie o miłej nazwie Fantazja smyczkowa. Pierwszy duet, skrzypcowy (Nieciąg-Leksycki), zaprezentował fragmenty Suity na dwoje skrzypiec Grażyny Bacewicz, utwór nudnawy, neoklasyczny – nieźle kilka dni wcześniej brzmiący w nowotarskim Ratuszu, tu nieco anachroniczny. Potem skrzypce w duecie z altówką (Leksycki–Borelli) zaprezentowały Passacaglię g-moll XIX-wiecznego kompozytora norweskiego Johana Halvorsena, będącą zestawem wariacji na temat melodii z wcześniejszej suity klawesynowej Jerzego Fryderyka Haendla, gdzie szczególnie mistrzowsko zabrzmiał dialog prowadzony przez oba instrumenty w formach stacatto smyczków, uderzających w struny. Oklaski po tym utworze były bardzo gorące. Terzetto op. 74, na dwoje skrzypiec i altówkę (Leksycki-Nieciąg-Borelli) Antonina Dworzaka było, jak to u tego kompozytora, solidne, ale mało ciekawe. Przed zaśnięciem można było się ratować wyszukując w części III delikatnych inspiracji ludowych. Potem była przerwa, którą kapitalnie wypełniła Lucyna Borczuch, rodaczka z Jabłonki, zarazem przewodniczka z ramienia Małopolskiej Organizacji Turystycznej, która opowiedziała licznej publiczności o wystroju wnętrza zabytkowego kościoła św. Jana Chrzciciela w Orawce. Kościół ten znajduje się na szlaku architektury drewnianej i można go zwiedzać z przewodnikiem od środy do soboty w godz. 9.00-18.00, w niedziele zaś 12.00-16.00.

Ostatnią częścią koncertu były trzy Miniatury Fritza Kreislera, w opracowaniu na kwartet smyczkowy (Leksycki-Nieciąg-Borelli-Armatys) – Piękny Rozmaryn, Cierpienia miłosne i Radość miłości. Te kawałki z 1910 r., będące najlepszymi kiczami muzycznymi z epoki przed Piotrem Rubikiem, zawsze przyjmowane są gorąco i tak też było i teraz, zwłaszcza, że wykonanie było wspaniałe. Szczególnie wirtuozowsko zabrzmiała partia pierwszych skrzypiec w wykonaniu Krzysztofa Leksyckiego.

W ostatnim dniu festiwalu, 21 sierpnia 2011, powróciliśmy do Kościoła Matki Bożej Śnieżnej w skansenie w Zubrzycy, by wysłuchać Kwintesencji – dwóch dzieł na kwintet wiolonczelowy. Kwartet Festiwalowy wystąpił tu z wiolonczelistą Zdzisławem Łapińskim. Najpierw zabrzmiał Kwintet F-dur op. 20 Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego, dzieło schematyczne, nudne, pełne powtórek, którego nie zdołały uratować cytaty – w II części z Hulanki Stefana Witwickiego, w III – z samego Mazurka Dąbrowskiego. Z kwintetem owego ucznia Elsnera, trochę starszego kolegi Chopina boleśnie kontrastował Kwintet wiolonczelowy C-dur D-956 Franciszka Schuberta, trudny, ale po mistrzowsku skomponowany i doskonale wykonany. Szczególne wrażenie robiła część druga, adagio – piękne i dramatyczne.

Festiwal zamknęła w ładnym przemówieniu Emilia Rutkowska - dyrektorka Orawskiego Parku Etnograficznego, który był głównym organizatorem imprezy, dziękując przede wszystkim dyrektorowi artystycznemu, menadżerowi i głównemu wykonawcy – Krzysztofowi Leksyckiemu, którego pozycja czołowego promotora muzyki klasycznej na Podtatrzu umocniła się w tym roku jeszcze bardziej. Czwarty orawski Festiwal Muzyki Kameralnej już za rok.